czwartek, 12 marca 2009

Powojenne losy obrzeża (choć i Kotliny a nawet całych Ziem Zachodnich)

Opisałam piękno i funkcjonalizm, estetyczny sznyt bogatych właścicieli ziemskich i ich rozsądek gospodarzy, no i wyszedł mi prawie raj. Różnie bywało, wszak nie ruszam wojen i przemarszów wojsk z Turkami, lisowczykami, kozakami, Francuzami włącznie, pożarów, ucisku poddanych, zaraz nękających ludność, przepychanek politycznych, religijnych i narodowościowych oraz innych zmor społecznych. To było wtedy, do dziś zostały ślady imponującego, funkcjonalnego i estetycznego zagospodarowania terenu..
To co stało się potem urąga wszelkiej ludzkiej logice. Cóż, po wojnie nastała socjalistyczna siermiężność poprzedzona wczesno - komunistyczną nienawiścią do wszystkiego co obce więc złe, odwetowe nastroje, a potem długoletnia niepewność - wrócą te Niemce czy nie, lepiej zniszczyć by nie mieli do czego wracać. Wielkie folwarczne gospodarki, zamienione zostały w kołchozy, potem PGR-y, wszystko było wszystkich a więc niczyje, niech się niszczy… tak na całym obszarze Ziem Zachodnich.
Nie winię tamtych ludzi, takie czasy były, terror i ucisk, brak kasy i wiary w lepsze życie. Wyrwani z rodzinnych gniazd, przeszczepieni na ziemie obce kulturowo i pejzażowo, długo nie umieli się poczuć gospodarzami. Mieszkam tu od 1982. Gdy przyjechałam, było tu szaro, smutno i odrapanie. Ruszyło się dopiero na pocz. lat 90-tych, w końcu ludzie poczuli się na swoim i zrozumieli, że jak to będzie wyglądać - to od nich tylko zależy. (nie tylko lecz o zasadę mi idzie). Wiecie co ? Jestem patriotką, kocham swój kraj i życia poza nim nie wyobrażam sobie. Ale nie lubię swojego państwa. Czasem mam wrażenie, że powstało po to, by człowiekowi życie zatruć. Nie jest u nas łatwo.
W związku z nieufnym nastawieniem mieszkańców dawnych folwarków mieliśmy oczywiście masę przygód i rozmaitych nieprzyjemności. Ludzie od konserwatora – to najmniej przykre określenie naszej ekipy. Przy takim podejściu miejscowych, musieliśmy jedynie kiwać głową rozumiejąc utyskiwania na biedę, na brak nowych okien, zawalony płot przez który krowa polazła w szkodę, że z dachu się leje, że państwo im nie daje ani nie remontuję. Ileż to razy miałam ochotę wrzasnąć…
- panie, a kto tu mieszka ? Pan. No to weź pan te drabinę i przybij kawał papy na dziurę w dachu zamiast zrzędzić, że dziecku do łóżka woda leci. Nie rozumiałam tej mentalności. Tym bardziej, że w tym samym czasie wraz z mężem remontowaliśmy równie stareńką chałupę na własny zupełnie koszt…
Gdyby tylko to. Najczęściej brali nas za wysłańców niemieckich właścicieli. I tu dopiero zaczynały się schody…. Uciekaliśmy parę razy z obawy przed zbyt agresywną awanturą. Już nie pamiętam w jakiej miejscowości zajechaliśmy przed dworek wczesnym popołudniem. Trafiliśmy na suto zakrapianą libację. Podchmielony więc wyjątkowo bojowy gospodarz postanowił wykazać się przed kolegami. Najpierw nawrzucał nam ostro w dość niewybrednych słowach, potem zabierał się ochoczo do rękoczynów. Mój mąż ubzdurał sobie, że będzie łagodnie negocjował… i robił to.. bez skutku. Nie pomagały żadne tłumaczenia, już niewiele brakowało do bójki , gdy nagle gospodarz, z furią i nienawiścią w oku, zamarł w bezruchu… niemal widać było intensywną prace mózgu. Nagle ryknął
- Polak jesteś ??? Zobaczymy. Rotę śpiewaj ! Już !!!
I tu trzeba było refleksu mojego Grzeńka, stanął na baczność, pierś wypiął i swoim głębokim basem zagrzmiał....
- Nie rzucim ziemi skąd nasz ród…… oniemieliśmy wszyscy. Budujące. Potem, po szklance wódki dostaliśmy – jako rdzenni rodacy i tak zaopatrzeni, z narodem zaprzyjaźnieni, mogliśmy spokojnie do roboty ruszać. Impreza trwała dalej..

2 komentarze:

  1. Doświadczenia miałem podobne u Ciebie,tyle że tutaj to mieszkańcy wioski wręcz oczekiwali przyjazdu niemieckich właścicieli bo zdarzały się przypadki że Niemcy dbając o swoje byłe domostwa łożyli na utrzymanie ich w jako takim stanie technicznym a były to wtedy kwoty niebagatelne(przelicznik marki na złotego)jeśli nawet przyjeżdżali tylko popatrzyć na byłe włości to obdzielali okoliczne dzieci czekoladą ,która wtedy była na kartki.Dzisiaj jest już inaczej choćby z tego powodu że zostało wybudowanych mnóstwo domów nowych od podstaw a i o czekoladę łatwiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisałam o tym bloga ... rok temu an portalu :) mam konkretny przykład na to Marianko, że tę socjalistyczną siermiężność poprzedzoną wczesno - komunistyczną nienawiścią zastąpiła dziś siermiężność solidarna w nienawiści do wszystkiego, co socjalistyczne i komunistyczne (?!) :) Wychowałam się w takim pegeerowskim pałacu, w którym były biura, przedszkole, świetnie wyposażona stołówka z poniemiecką jeszcze windą, kilka mieszkań, witraże, oryginalne kafelki w łazienkach, i oczywiście ... duch właściciela krążący nieustannie w opowieściach dawnych i wizjach współczesnych ... podobno niesłychanie wysoki i postawny jegomość z nieodłączną na ramieniu dubeltówką, obchodzący każdej nocy swoje włości- piękny park ... był ... :( Kolejne reformy ekonomiczno- gospodarcze sprawiły, że obecnie, po upadku PGR-u i wysiedleniu wszystkich lokatorów, zabytek trafił w ręce firmy budowlanej - jak na ironię losu- bo stan jego jest z roku na rok coraz gorszy, właściwie to już ruina- nikt o niego nie dba, bo nikt tam nie mieszka ... pojawił się jeden nowy element ... architektoniczny ... tabliczka na frontowej ścianie informująca "Obiekt zabytkowy. Chroniony prawem" ... niestety ... niczym więcej ...

    OdpowiedzUsuń