poniedziałek, 28 października 2013

palenie pamiętników

Moją cechą osobniczą jest fizycznie odczuwalna dwoistość życia. Życie zewnętrzne z jego wszystkimi ingrediencjami, które toczy się niejako niezależnie, które mogę (a przynajmniej powinnam) w miarę racjonalnie organizować.  I przeważające dla  mnie życie wewnętrzne z jego imponderabiliami, od racjonalizmu bardzo dalekie. Niby jedno warunkuje drugie i na abarot, niby można tym wszystkim zarządzać ale myślę, że to tylko teoria. Nie myślę, wiem, bo ćwiczę to na okrągło. Jedno widoczne na zewnątrz, drugie nie ma wentyla. Więc piszę. Pisanie to moja ułomność. Pamiętniki. Zaczęłam późno, w jakiejś siódmej klasie i ciągnę to w różnej formie przez całe życie. Po to by uwolnić się, ale i utrwalić imponderabilia:))) Tak jak robię zdjęcia. Jakiś pejzaż niezwykły, nastrój, uczucie.... przecież może już nigdy się nie powtórzyć. Zapamiętać koniecznie trzeba, gdy zabraknie - przypomnieć sobie. Potem okazuje się, że nigdy się do tego nie zagląda, a jeśli - to nie ma się w sobie gotowości odczucia tego dawnego niezwykłego. Zaś w papierach czy zdjęciach zalęgają się jakieś pleśnie, grzyby czy inne roztocza, które teraz po latach uczulają zmęczone życiem ciało. I żadnego pożytku. Trochę wyrzuty mam, w końcu palę całe swoje życie. Ale przecież to co istotne i tak się we mnie w innej formie pozostało.
Przed włożeniem do pieca przeglądam. Ech życie...................

niedziela, 20 października 2013

Wrzeszczyn

Dzisiaj pogoda piękna była więc zamiast iść na rutynowy z psem spacer -  pojechałam do Wrzeszczyna. Przespacerowałyśmy z Fiolką wieś wzdłuż i w poprzek. Tylko raz w życiu  mnie tam zaniosło - zimą zeszłego roku, gdy zlecenie robiłam.
Wrzeszczyn to wieś gdzie kończy się droga. Jedzie się tam od szosy Siedlęcin - Wleń. Po bokach rozległe łąki i pola uprawne ze wzgórzami na niedalekim horyzoncie. Za zagajnikiem szosa zjeżdża w dół i zaczyna się krótka wieś, na zachodzie  zakończona elektrownią wodną na Bobrze. Teren nierówny,  szosa biegnie w poprzek zbocza o południowej ekspozycji. Zabudowa rozlokowana głównie po wyższej stronie północnej -  domy przy ulicy poprzedzone ogródkami z murkami oporowymi wzdłuż szosy, do tych położonych dalej, tylko częściowo widocznych z ulicy, prowadzą strome podjazdy. Jeden z nich - obsadzony aleją starych klonów prowadzi do gospodarstwa agroturystycznego: Kowalowe Skały. Hodują tam owce wrzosówki. Na stronie gminy stoi, że Wrzeszczyn  to bardzo modna wieś turystyczna. No raczej to gruba przesada.
Po południowej stronie szosy przez całą wieś płynie strumyk, który gdzieniegdzie rozlewa się w niewielkie oczka wodne. Okrutnie zarośnięty i zamulony co wyraziście widać było na moim biszkoptowym psie. Myślałam, żeby go wykąpać w jeziorze Wrzeszczyńskim ale nie wyglądało zachęcająco - strome brzegi, ciemna woda. Gdyby tak wyczyścić strumień z chaszczy, odmulić koryto, wyciąć ponad metrowe chwasty między posesjami - byłoby ładniej.
Wrzeszczyn leży już na terenie Parku Krajobrazowego Doliny Bobru i  obszaru Natura 2000 Ostoja Bobru.
Pierwsza nazwa wsi - Urlici Villa, Ulrchisdorf sugeruje, że założona została przez jakiegoś Ulricha. Pierwsza pewna wzmianka - z 1386 r., informuje, że niejaki Friedlich von Mazenovo pozostawił swój folwark Hannosowi Neuwenbergowi. I potem długo, długo nic. Trudno się dziwić, to koniec świata jest. W XVIII i XIX w. wieś należała do właścicieli majątku w Barcinku, lub rzadziej - w Siedlęcinie.
W 1726 r. zbudowano szkołę ewangelicką, w końcu wieku wymieniany jest młyn wodny, zaś w na pocz. XIX w. była też gospoda.
W latach 1926 - 27 zbudowano jezioro Wrzeszczyńskie i elektrownię wodną. Jeden ze szlaków rowerowych prowadzi koroną zapory.  Po wielkich powodziach w końcu XIX w. powstał w 1900 r. program przeciwpowodziowy Podsudecia Otto Intze   - twórcy programu "racjonalnego wykorzystania energii wodnej w Niemczech". Leśna, Złotniki, Pilchowice, Siedlęcin, Wrzeszczyn. 





sobota, 19 października 2013

dzisiaj takie małe conieco


Zdjęcie z lotu ptaka, bardzo interesująca bryła.

Ciężko temu zdjęcie zrobić. W Świętej Katarzynie jest zakład opiekuńczo - leczniczy  czyli dawny klasztor Sióstr Dobrego Pasterza i dom dla przewlekle chorych - Kloster zum guten Hirten.
Szukałam informacji o siostrach ale nie ma wiele. Zgromadzenie Sióstr Dobrego Pasterza, nazywanych pasterkami powstało dopiero w 1938 r. Niemniej siostry istniały wcześniej, np. w Berlinie w dzisiejszym Charlottenburgu  klasztor sióstr Dobrego Pasterza wzniesiono w  1858 roku, pełnił rolę instytutu dla upadłych dziewcząt.  Notabene architektonicznie podobny do tego ze Świętej Katarzyny  - neogotycki z podobnym wystrojem elewacji. Mniejsza z tym, nie mam czasu grzebać.
Zespół w Świętej Katarzynie został zbudowany w 1907 r., rozbudowany w 1921 i w 1925 - z tego roku pochodzi dom mieszkalny sióstr. Założenie składa się z budynku szpitalnego z kaplicą Dobrego Pasterza, połączonego z nim galerią - domu mieszkalnego sióstr, sześciu budynków gospodarczych zestawionych w szereg oraz sześciu kaplic. Całość zajmuje rzut trapezu lecz teren zabudowany jest tylko w części pn.zach. Część  pn.wsch. zajmuje park.
Budynek szpitalny - największy, trójkondygnacyjny, ujęty jest prostopadłymi skrzydłami wysuniętymi ryzalitowo przed lica dłuższych elewacji korpusu. Między ryzalitami przeciągnięty rozległy taras  wsparty na szerokich arkadach niższego piętra. Zresztą skrzydła też zryzalitowane - na osi ścian dłuższych, ryzality w zwieńczeniu zamknięte trójkątnymi szczytami. Na połaciach dachu - malutkie lukarny. Najciekawsza jest bryła kaplicy pw. Dobrego Pasterza: na przedłużeniu korpusu, zamknięta trójbocznie, ujęta parą skrzydeł przyjmujących kształt litery V.  Skrzydła zróżnicowane w wysokości i bryle. Jedno z nich, z narożną poligonalną basztą częściowo wpuszczoną w obręb murów, dwukondygnacyjne, zwieńczone rozległym tarasem. 
Murowane z cegły ściany licowane klinkierówką, wszystkie detale ceglane. Skromne i płaskie ale różnorodnością bogate. Różne kształty i proporcje okien o licznych podziałach, fryzy arkadkowe, lizeny i smukłe kolumienki rozdzielające płytkie blendy zamknięte potrójnymi arkadkami, maswerki. Asortyment neogotycki. Czemu o nim piszę ? Zdjęcia z lotu ptaka wrażenie na mnie zrobiło. I przytłaczający monumentalizm bryły. Nasze fotki nie są do końca udane, więc wrzucam obce, z fotopolska.eu.

piątek, 18 października 2013

18 październik

takie ekstremum znalazłam w google
Poszłam dzisiaj na zabiegi. Prądy trzy różne, masaż z rozciąganiem kręgów, magnetotron,laser. Latam tam teraz raz w tygodniu, również ze względów towarzyskich. Leżymy sobie w sąsiednich kabinkach i gawędzimy leniwie poddając się różnym, mniej lub bardziej agresywnym oddziaływaniom. Dzisiaj boleśnie było.  Rozmowa incognito, bo nie widzimy się wcale.
Pan Leon np. ma trzy mastify tybetańskie. Śpią z nim i żoną w łóżku. Są groźne i podobno trudne do prowadzenia. Po co mu trzy ? Bo ma ogrodnictwo na dużym terenie i co rusz sadzonki mu kradli. Teraz nawet do płotu nie podchodzą.  Pan Leon musi je strasznie kochać, gada o nich bez przerwy. I o zwyczajach łabędzi, które na spacerze widuje.
Dzisiaj sąsiad zza ścianki opowiadał o swoim hobby - kolekcjonowanie. Najbardziej lubi jeździć na niedzielny rynek do Cieplic i tam przebierać w wyłożonych starociach. Grafiki Iwana, zabawki - samochodziki, obrazki Yerki (te kupuje na agraart) i inne drobiazgi. W ostatnią niedzielę spotkał panią Anię z Przesieki, dwa duże Iwany w ramach miała na sprzedaż. Pani Ania ? Nie sądziłam, że na ryneczku obrazy  sprzedaje.  Gawędziliśmy mile o ludziach, których znamy i on i ja, a nie wiedzieliśmy kim jesteśmy. Kolega Milińskiego z czasów szczenięcych, z jednego podwórka. Jego obrazy też kupuje. Więc obgadaliśmy mistrza, ja z dystansem bo go osobiście nie znam. Na koniec okazało się, że mieliśmy jednak ze sobą do czynienia choć tylko  mailowo - drukował mi folderek w zeszłym miesiącu  do wystawy "Gobelin i emocje". Świat malutki jest. Umówiłam się na druk następnego - w najbliższym miesiącu. Jakby nie było - najtańsza ostatnio oferta.
Nasz rehabilitant jest fanatycznym wędrowcem górskim. Kiedyś na "moich uszach" umówił się z dwiema paniami na wycieczkę do jagniątkowkiego Czarnego Kotła. Na "za chwilę". Po moim zabiegu przebrał się, na rower wsiadł i pojechał na umówione z nimi spotkanie. Na tym rowerze codziennie przyjeżdża do Cieplic ze Starej Kamienicy. Mówi, że nie umie żyć bez roweru. Jak nasz Wiktor. Nawet do mnie do Szklarskiej rowerkiem czasem latem przyjeżdża, a na pewno zawsze na rowerze wraca - wtedy zabieram do Szklarskiej jego i rower.
Umówiłyśmy się z Małgosią pod muzeum, miałyśmy na ciuchy jechać ale zimno i ponuro było, no i późno, więc odpuściłyśmy sobie. Małgosia chyba na samotność cierpi, bo w przeciągu tygodnia odwiedza mnie drugi raz. Przywiozła grzyby duszone z cebulką, które pożarłyśmy z moim rosołem.  Przywiozła też worek ścinków z warsztatu rzeźbiarskiego, z którego wyłowiłam sześć  wiewiórek. Stoją teraz dumnie na krawędzi obramienia kominka na kształt sylwetowego fryzu. Szkoda, że tylko sześć. Pomaluję je czerwoną bejcą, a jak przyjdzie bieda - spalę. Na chwilkę wpadła teściowa i się zasiedziała, bo przyjechał do domu syn mój "marnotrawny". Zresztą już pognał ze znajomymi dziewczynami na miasto. Jutro za gwiazdę robić będzie  - za modela do magazynu rowerowego. A ja sobie z psem śpiącym jak mops siedzę i plotę bzdury. MMŻ w Niemczech, u córek, a ja tęsknię. O dziwo.

czwartek, 17 października 2013

szare, mgliste wieczory i takież poranki

Zbliża się listopad - miesiąc, który zawsze mi jakoś  umyka. Nie wiem, przecież aż tak paskudny nie jest w końcu. Ja już mam ochotę siedzieć przed kominkiem w fotelu, sączyć pachnący koniaczek i marzyć. 
Na krawędziach dni wisi szara mgła
Wiatr tą kurtynę targa i w niebo gna
I wtedy czasem błyśnie błękit i biel
Gdy coraz więcej barw pojawia się
W jesiennej melancholii krętych dróg
Stuka do okien bram, podchodzi pod nasz próg
Zieleń się w złoto zmienia, srebro i brąz
Korowód tylu barw rusza przed nami w pląs
Na niebie obłok zwija żagle różowe
Bo księżyc już rozpina gwiazdami tło granatowe

zbyt rzadko wracamy do Grechuty....
Mózg mam jakiś taki... nie do końca myślący, zamglony. Ruch dobrze mi robi ale nadal szans nie mam. Wczoraj zebranie, dzisiaj zebranie, rozliczony wniosek, napisany opornie tekst jakiś, burdel w papierach, wieczorem robota - jak mnie wciągnie to zasnąć nie mogę. A rano wstać tak trudno. Poniedziałek dobrze mi zrobił, ułożyłam sześć kubików drewna. Wprawdzie z panem Czesiem pospołu ale zawsze. Silna jestem. Następnego dnia na zabiegach bolał mnie każdy dotyk. Niemniej lubię tak, mózg mi z mgły odparowuje. Zostaje mi jeszcze wykoszenie trawy, ogródek do posprzątania i.... remont pokoju na piętrze bezmyślnie zaczęłam. Bo kasy nie mam, ale to nie nowość.

niedziela, 13 października 2013

jak miejsce europejskich pielgrzymek dziurą się stało

Pałac Sybilli 1770 r.
Zaczęło się dość skromnie. Jak to wówczas pośród bogatych w zwyczaju bywało, pewien zakochany choć już nie młodzian, chcąc niebo do stóp swej szesnastoletniej wybrance rzucić,  a przy okazji dostojeństwo swoje i majętność światu pokazać, pałacyk letni jej zbudował. W miejscowości obecnie zwanej Szczodre.
Dawno to było, w 2 połowie XVII w. Pierwszym bohaterem historii jest Chrystian Ulryk Wirtemberski książę oleśnicki. Mimo dostojeństwa i niezłej fortuny w życiu mu niełatwo było. Gdy zaledwie 12 lat miał, zmarł mu ojciec, opiekę nad synem i zarządzanie odziedziczonym władztwem wzięła w ręce swoje matka - Elżbieta z Podiebradów. Mając lat 19 ożenił się z Anną Elżbietą von Anhalt-Bernburg. Zmarła dość szybko bo 9 lat później i trudno się dziwić - siedmioro dzieci w tym czasie powiła. Dwa lata później, w 1683 r., ożenił się ponownie - z 16-letnią  Sybillą Marią von Sachsen-Merseburg. I ta zmarła dość szybko - po 10 latach małżeństwa - w efekcie szoku jakiego doznała w czasie letniej burzy. Myślę, że siedem porodów też nie bez wpływu na jej stan zdrowia pozostało. Jej to kupił wieś Raztelwitz i osadę Neudorf i zbudował letni "domek", który po jej śmierci zaczął żyć własnym, głośnym życiem.. Od jej śmierci w 1693 r. połączone wsie nazwano Sybillenort. Ulryk żenił się jeszcze dwukrotnie i czynów wielkich dokonał, między innymi na polu historii sztuki - kaplicę Wirtembergów w oleśnickim kościele zamkowym ufundował, no i  pałac w Sybillenort.
pałac w latach 1867 - 1883 wg ryciny Dunckera
Letni pałac Sybilli stał się miejscem bardzo popularnym. Było tu nie tylko pięknie. Była też znana w świecie biblioteka, wielka kolekcja dzieł sztuki, monet, muszli, rzadkich kamieni. Okres Kunstkamer - gabinetów osobliwości. W XVI i XVII w.  istniały w każdym dworze cywilizowanego świata a nawet w Rosji. Piotr I wielką swoją kunstkamerę w Petersburgu udostępnił ludności do zwiedzania w 1719 r. Kunstkamerą był cały pałac w Sybillenort,  należący do bardzo znanych. Wśród rozmaitych gości znaleźli się  m.in. polscy królowie: August II Mocny i August III.
A był to dopiero sławy początek. Oleśnicka linia Wirtembergów wygasła w 1792 r, wraz ze śmiercią Karola Christiana Erdmana, którego córka  wydała się za Fryderyka Augusta księcia brunszwicko- leneburskiego z dynastii Welfów. (Dynastia od bardzo głębokiego średniowiecza na bardzo wysokich stołkach, nawet o Anglię zahaczyła. Wtedy to dopiero Europa wspólna była, przynajmniej a sferze arystokratycznej ). Książę karierę rozpoczął w wieku lat 14-tu  jako kapitan pułku w Brunszwiku. Mimo trwałego kalectwa pełnił służbę wojskową, nawet generałem został, przy okazji pełniąc obowiązki administratora kościoła ewangelickiego Brandenburgii. Często bywał w Berlinie na dworze króla Fryderyka Wielkiego i tam  czas wolny od służby wojskowej poświęcał teatrowi i muzyce. Tłumaczył teksty i pisał rozprawy po francusku i włosku, pisał też sztuki teatralne. Ba, organizował spektakle teatralne a nawet, podobno, brał w nich udział jako aktor. W 1764 roku został honorowym członkiem Pruskiej Akademii Nauk. Odznaczony najwyższymi odznaczeniami kilku państw w 1768 roku poślubił Zofię Fryderykę Charlotte Augustę księżną z oleśnickiej linii Wirtembergów - córkę księcia Erdmanna i objął księstwa brunszwicko-oleśnickie. W latach 1772-99 został Wielkim Mistrzem narodowej loży masońskiej, był członkiem Wielkiej Loży "Pod Trzema Globami" i ulubieńcem swego wuja, króla pruskiego Fryderyka Wielkiego. Przeniósł się do Oleśnicy i odtąd jego marzeniem było, by życie  kulturalne na zamku oleśnickim było zbliżone poziomem do berlińskiego. Zajął się też pałacem w Sybillenort.
2 poł.XIX w.

Trójkondygnacyjny budynek pod namiotowym dachem z pękatą basztą w narożu pod jego ręką mocno się rozrósł.  Dobudowano cztery nowe skrzydła i dwie wieże. W efekcie powstał kolos: najdłuższa w Europie fasada  wraz z bocznymi skrzydłami ciągnęła się na 300 metrów. Wnętrze mieściło 400 bogato wyposażonych sal. Słynna była "sala łysych" gdzie kryształowe lustra w złoconych ramach osadzone na suficie, odbijały światło siedmiu żyrandoli optycznie pozbawiając ludzi włosów. W jadalni rosły czereśnie i melony,  zaś stół jadalny wykonany był z 205 gatunków marmuru.
Obok wzniesiono  kawiarnię i pawilon dla gości, oraz wozownię gdzie stały powozy wzorowane na królewskich. Podobnie jak  w Oleśnicy oraz w innej rodzinnej posiadłości -  Brzozowcu, zbudowano teatr,  ale ten w Szczodrem działał jeszcze przez wiele lat po śmierci księcia. No i park krajobrazowy w stylu angielskim, na 275 ha. Drzewa zwożone z całego świata, strzyżone krzewy i trawniki, palmiarnia, ogród różany, liczne stawy z molo i marmurowymi schodami na brzegach, połączone kilometrami kanałów, śluz, pola kwiatów wśród parkowych alei i na wyspach. I zwierzyniec z bramami wjazdowymi i strażnicami. Kolekcje obrazów i rysunków osiągnęły liczbę 5000,  kolekcja porcelany miśnieńskiej była największa w Europie, ceramiczne wazy osiągały wysokość metra. Aż 80 z 400 pomieszczeń zamku zwiedzać mogły wycieczki, gości oprowadzał kasztelan a do obowiązków zwiedzających należało wejść na wieżę (36 m) i uczestniczyć w wieczornych  przedstawieniach teatralnych i baletowych.
wszystkie fotki z http://dolny-slask.org.pl/863277,foto.html

Około 1801 r. rodzina książęca przeniosła się z Oleśnicy do Sybillenort. Książę zmarł w 1805 r. zaś schedę po nim - czyli m.innymi księstwo oleśnickie - objął słynny wojownik Czarny Książę - jego bratanek Fryderyk Wilhelm, bohater narodowy, który w ferworze  rozmaitych wojen zastawił cenne kolekcje oleśnickiego zamku, po to by utworzyć słynny czarny korpus. Nie zagrzał miejsca w swoich posiadłościach, czas spędzał na polach bitew. Tak też zginął - w bitwie pod Quatre Bras. Sybillenort objął najpierw jego syn Karol, potem młodszy - Wilhelm.
On to zrobił  z Sybillenortu   "śląski Windsor" wzorowany na słynnej siedzibie władców brytyjskich, głównie dzięki wprowadzeniu machikuł i  krenelaży w zwieńczeniach wszystkich ścian, łuków tudorowskich i innych podobnych szczegółów.  Było to z latach 1851-67. Sława miejsca kwitła, co roku zwiedzało go blisko 100 tysięcy turystów. W teatrze odbywały się spektakle z udziałem wrocławskich aktorów i baletu skompletowanego z atrakcyjnych dziewcząt, które książę Wilhelm podobno traktował jak osobisty harem. Przyjęcia, bale, pokazy iluminacji, polowania.. Niedaleko, w Domaszczynie należącym do dóbr Szczodre, powstał  pałacyk myśliwski. 

Pozostałość  śląskiego Windsoru  - dom nr 42
I tak do 1884 r., gdy bezpotomnie zmarł Wilhelm. Dobra oleśnickie podzielono na dwie części, ta z ośrodkiem w Sybillenort stała się własnością króla saskiego Alberta I Wettyna, który "uświęcił" gniazdo rozpusty.  Teatr zamieniono na kaplicę z marmurowym ołtarzem sprowadzonym przez jego żonę z Wenecji, wszystkie komnaty poświęcił katolicki ksiądz. Zmieniono wystrój jadalni - w 1895 r. otrzymała skórzaną tapetę malowaną w sceny z mitologii greckiej. Przed pałacem stanęła wprawdzie nowa fontanna lecz królewska kasa szła raczej na okoliczne kościoły i ich renowację. 
Potem był Jerzy I Wettyn, król Saksonii i Fryderyk August III Saski, który abdykował w 1918 r., po czym osiadł w Szczodrem, gdzie samotnie wychowywał swoje dzieci i zmarł  w 1932 r.  Wtedy już życie toczyło się wolniej a po śmierci króla zamarło. Jego syn część kolekcji sprzedał, część do Drezna zabrał, majątek podupadać zaczął. W końcu lat 30-tych przejęło go wojsko, w czasie II wojny - SS. W1945 r. pożar strawił wnętrza. Choć pozostała imponująca, monumentalna bryła pałac niszczał i popadał w ruinę, aż w 1955 roku został rozebrany - co w dzisiejszej dobie rozkwitu służb konserwatorskich byłoby nie do pomyślenia.  Pozostała jego namiastka w formie domu nr 42 - północna część wsch. skrzydła oraz resztki parku.
Dopiero w 1990 r. wpisano zespół do rejestru zabytków. Czemu tak późno ? Szczodre niegdyś dzięki pałacowi kwitnące, pełne gości , bogate jest dziś małą biedną wioską zapomnianą przez świat i ludzi.

piątek, 11 października 2013

pałacyki z okolic Wrocławia

SADOWICE
KROBIELOWICE
KOBIERZYCE
SAMOTWÓR
SZCZODRE - MARNA RESZTKA PAŁACU SYBILLI
BOROWA

ŚLĘZA- LASOWO ZAMEK TOPACZ

to jeszcze rekalma ajtis.pl czyli portrety Kasi.


Umieszczone za zgodą bohaterki zdjęć, ku reklamie ajtis.pl

Kasia i Gracjan

Latem   Kasia i Gracjan wzięli ślub.Wrzucam więc fotki poślubne, wykonane przez ich przyjaciółkę. Kasia -  siła muzealnego działu konserwacji, fanatyczka archeologicznych wykopków, specjalistka od klejenia skorup, od szkła, obrazów i mnóstwa innych rzeczy, obecnie żona fajnego faceta o przedziwnym imieniu. A facet ? Teraz zaczepił się w hucie Julia, w Piechowicach, wcześniej szefował przewodnikom w Parku Miniatur w Kowarach, a cały czas działa intensywnie w Gildii Przewodników Sudeckich. Młodzi są, entuzjastyczni, z fajnym pomysłem na życie i żeby im tak jak najdłużej zostało.  http://ajtis.pl/%C5%9Blubna-sesja-plenerowa-kasi-i-gracjana                                                                                        

środa, 9 października 2013

monumentalna całość i trochę detali

Jeżdżąc w okolicach Koła, Rawicza, a i Łodzi można natknąć się na cygańskie wille. Malownicze nieprzytomnie, bajkowe, kicz jednym słowem wielki. A jak nazwać takie historyczne cacuszko ? Barokowy neogotyk, romantyczny folklor, sentymentalne marzenie ? Ale jakby nie krytykować - wrażenie robi. Mnie się podoba. Nastrój, moje ulubione proporcje - z wielkim dachem opiekuńczo otulającym ściany.  Czegoż tu nie ma... Nawet akroterion znalazłam, ni w kij ni w oko do narożnika ryzalitowego aneksu przyczepiony. Bo misz-masz  okrutny.  Smukła wieża z machikułem w zwieńczeniu - rodem ze średniowiecza (choć ona - ta machikuła - bardziej mi w uchu dźwięczy), obok barokowy portal na masywnych, kanelowanych kolumnach niosących rozerwany segmentowy szczyt z wielką wolutą i plastyczną muszlą pośrodku, pękata basteja o boniowanych dwubarwnych narożach, lukarny w spływy wolutowe ujęte i półkolistym szczytem ze sterczynami zwieńczone, barokowe tarcze herbowe w bogatych liściastych labrach oraz cała masa innych bajerów. Fajne. Tak sobie robótkę robię malutką, po terenie wprawdzie nie jeżdżę tylko zdjęć tonę dostaję (wiem,wiem, nie to samo, po kościach czuję niedosyt) i podziw okrutny mnie ogarnia. Tyle dobra w tej okolicy i  jakiego dobra... Piękne, wielkie, coraz częściej odremontowane. Pamiętam jak kiedyś teren wyglądał. Odrapane mury, przeciekające dachy, gnój na środku podwórza przed wejściem do pałacu i ludzie cali w pretensjach, że nikt niczego im nie naprawia. Parę lat zaledwie minęło a jakże inaczej jest. Ot..cywilizacja i pieniądze - unijne najczęściej. No i co chyba ważniejsze - inna własność. Prywatna ale i niekoniecznie, bo i gminne remontowane jest, zwłaszcza gdy wójt z polotem.
Okolice Wrocławia mamy na tapecie. Są gminy w zabytki ubogie jak Jordanów czy Mietków a są takie jak  Sobótka czy Kobierzyce, których przedstawicielem jest ten właśnie pałac w Krzyżowicach. Nie jest tak wypasiony ( w sensie odremontowania) jak pałac w Biskupicach Podgórnych, Kobierzycach, Wierzbicach czy  słodki ciasteczkowo - piernikowy zamek Topacz w Ślęzy - Lasowie.  Ale równie imponujący a przede wszystkim wizualnie przytulny. Na zdjęciu po lewej warto na kutą kratę zwrócić uwagę. A na tym po prawej - na taki drobny bajerek w zwieńczeniu komina, taka  ażurowa attyczka malutka. O tudorowskich łukach w szkieletowej konstrukcji zwieńczenia i misternie profilowanych kamiennych obramieniach okien nie wspomnę. Dopracowany każdy szczególik. Wokół pałacu cały zespół jest. Częściowo już odremontowany - bo fajnych budynków znacznie więcej tu jest.
A poza tym ?   Wnioski, sprawozdania, papiery... Łapię się na tym, że przechodząc przez muzeum nie  widzę obrazów na ścianach wiszących, odruchowo je rejestruję, wszystko ok. jest więc do papierów. Bo co jest w tym życiu najważniejsze ?  PAPIERY. Bo papiery uwiarygadniają człowieka i jego pracę. Ostatnio.
.......... że też mi  się zachciało biografię Rydla oglądać..

Ps. fotki z google, głównie fotopolska.eu. Kliknąć wystarczy by lepiej widać było.