czwartek, 31 maja 2012

coś czego nie umiem powiedzieć


Nasz karkonoski genius  locci, opiekuńczy Duch Gór  jest po prostu artystą, który sprawia, że Karkonosze to przestrzeń jedyna w swoim rodzaju. Może to zasługa średniowiecznych Walończyków biorących go sobie za przewodnika i oparcie w niegościnnych, groźnych górach,  może szklarzy – alchemików materii przez wieki formujących w górskich lasach swoje misterne cacka, może artystów przyjeżdżających tu od wieków  na plenery...  Może jest tak, że jego artystyczna dusza chłonie to wszystko, po swojemu przetwarza i wypromieniowuje tworząc tę magiczną aurę uchwytną dla wszystkich, posiadających odrobinę empatii,  odwiedzających i mieszkających w Karkonoszach. 
  
Dygresja: wiecie, że prof. Morgenstern – prowadzący klasę pejzażu we wrocławskiej szkole sztuk pięknych wyraził zgodę na objęcie stanowiska po Dresslerze tylko wówczas, jeśli  jeden semestr będzie mógł spędzić ze studentami  na plenerach w górach. Czy historia nie lubi się powtarzać ? Od 2007 roku bodajże dwa razy w roku gościmy na plenerze akademickich artystów wrocławskich i zaproszonych przez nich artystów z innych polskich uczelni,  dwa razy w roku - studentów malarstwa i szkła wrocławskiej ASP, dawniej i rzeźby (ale rzeźbiarze są trudni w negocjowaniu warunków). Nie zapominam o krakowskich ceramikach, którzy lada moment zjadą na plener w pensjonacie Raad na Uroczysku i przywiozą  mi wystawą po zeszłorocznym plenerze - u nas oczywiście. Jeden ze studentów - Emil Goś, niezły malarz, indywidualista, zapragnął się nawet w Szklarskiej osiedlić - wzorem przedwojennych łukaszowców.
Dygresja rodzi dygresję: rzecz dzieje się w trakcie przygotowań ostatniej studenckiej wystawy poplenerowej. Zorana pracami przy wystawie "Ojcze nasz"  Hofmana rzekłam, że palcem nie tknę, wszystko zostawiając Wiatrowi (umowne nazwanie mojego pracowego kolegi:)))))) Nie tknęłam.  Niemniej postanowiłam pomóc rozsyłając zaproszenie do swoich sześciuset adresów na skrzynce mailowej.  Za moimi  plecami stanęła młoda malarka  ( w dniu wernisażu  montują wystawę, przechowują się u nas, jedzą, niemal mieszkają. Przyzwyczailiśmy się ), z jej usteczek wydobył się jęk
 - tak nie można !!!!!!!!  przecież to jest całkiem co innego niż zrobiłam. !!!!!
Tjaaa... chodziło o zaproszenie, a właściwe nawet dwa zaproszenia, bo szklarze robili swoje, malarze swoje. Po czym  wysłali do MOKSiAL- u do druku, a nam przesłał MOKSiAL - przerobione, bo bardziej do ich stylistyki pasowało.
- przecież jestem na prawie, mam prawa autorskie, nie wolno zmieniać czegoś co jest moim wytworem,  moją własnością. Każdą sprawę w sądzie wygram.- gorączkowała się.
Całkowicie się z nią zgodziłam. Zapomniała ona naiwna jeszcze, młoda,  że owszem - wygra ale nigdy więcej miasto pleneru jej nie zafunduje. Wszak miasto płaci za jej twórczy pobyt w Szklarskiej Porębie. Nie wspomniałam jej o tym, sama to kiedyś zrozumie.
 Wlastimil Hofman, Jan Korpal.
Nie da się opisać wszystkich aspektów dzieła  sztuki bez pokazania artysty, tak jak nie da się mówić o artyście w oderwaniu od środowiska, interakcji wszystkich tych elementów w jednym dziele tworzenia i w jego efekcie. 
Jest taki polski western „prawo i pięść”. Bohater – jak szeryf ( Gustaw Holoubek), były więzień obozu koncentracyjnego podejmuje pracę w grupie, której celem jest zabezpieczenie mienia w opuszczonym przez Niemców miasteczku. Podejmuje nierówną walkę z szabrownikami. Pomijając wątek główny – tło świetnie ukazuje  życie we wczesnych latach powojennych na ziemiach zachodnich. Trudne, brutalne, pełne ciężkiej pracy, walki, wyrzeczeń ale też piękne poprzez atmosferę budowania, sprzyjające wszelkiej twórczości. Wszak filmowi temu przyświeca piosenka „Ze świata czterech stron … śpiewana przez Fettinga - piękna piosenka Agnieszki Osieckiej do muzyki Krzysztofa Komedy, z pełnymi optymizmu słowami 

Słońce przytuli nas do swych rąk
I spójrz - ziemia ciężka od krwi
Znowu urodzi nam zboża  łan, złoty kurz...

 Na pograniczu, w czasach przesiedleń, na tę atmosferę początku nakłada się wielokulturowość mieszkających tu nacji, przebogata, często dramatyczna historia, sąsiedztwo cudzoziemców, fantastyczna, groźna, tajemnicza i piękna, niż zniszczona przyroda. Koniec lat 40-tych to okres gdy na ziemiach zachodnich zaczyna budować się nowe życie. Przesiedleńcy ze wschodu – bez prawa wyboru, mieszkający tu jeszcze co najmniej przez rok Niemcy, polscy repatrianci z Rumunii, Jugosławii, poszukiwacze przygód, bogactwa i szczęścia – ze wszystkich stron kraju, ludzie wspaniali i szabrownicy, chroniący się przez politycznym sądem akowcy i ich komunistyczni przeciwnicy, a wśród nich artyści –ludzie jakimś kolejnym zmysłem wyczuwający ducha sprzyjającego twórczości .
W takim tyglu powstaje prawdziwa i żywa sztuka, nie da się inaczej.  To trzeba zrozumieć – myślę – by zrozumieć potencjał twórczy tkwiący w tej ziemi – granicznej od zarania dziejów.  Tworzy go historia budowania, rozkwitu i burzenia, za którą stoją konkretni, twórczy ludzie – na tyle odważni by na tych trudnych terenach żyć.
 .. uderzyłam w takie patetyczne tony, ale zaraz potem zadzwoniłam do pani Janiny Korpalowej, żeby potwierdzić  swoje wysokolotne tezy. Jakże ja się zdziwiłam.
-Ależ to były najpiękniejsze chwile Szklarskiej Poręby !!!  Jak myśmy się wtedy bawili. ..
Dla niej pamięć o Szklarskiej Porębie to pamięć o pracy – owszem,  ale też spotkania, bale, rauty, ożywione życie towarzyskie. Na ziemie zachodnie – oprócz przesiedleńców z czterech świata stron, przyjechał też spory garnitur intelektualistów, ludzi  – jak Hofman poszukujących swojego miejsca na ziemi, chroniących się przez więzieniem – choćby za przynależność do niewłaściwych organizacji  czy posiadających niestosowne poglądy. Wojskowi, lekarze, aktorzy, literaci, artyści… Jastrun, Hanuszkiewicze, Zbyszek Cybulski, Tola Mankiewiczowna śpiewająca  w kinie Basia, którego już nie ma…. Jak z rękawa wymieniała nazwiska ludzi znanych nam z historii i z ekranów.  Kwitnące życie towarzyskie w powojennej, zupełnie nie zniszczonej działaniami wojennymi Szklarskiej - w kurorcie .
  To dobre, twórcze życie i prężna działalność literacka Karkonoszy skończyło się - gdy okazało  się zbyt prężne, wzbudzając podejrzenia komunistycznych władz.

sobota, 26 maja 2012

no i w końcu malowana modlitwa Wlastimila Hofmana

Od 23 maja odwiedzają nas spore grupy zwiedzających. Otworzyliśmy wystawę „Ojcze nasz” – malarska modlitwa Wlastimila Hofmana. Co jest w twórczości Wlastimila, że tak łatwo trafia do serca budząc ludzkie emocje ? Prostota, naiwność, bliska Polakom religijność ? Nigdy nie był przesadnie hołubiony przez krytykę, uznanie  dały mu dopiero laury na salonie paryskim i prawo corocznego wystawiania poza konkursem. A jednak publiczność go uwielbiała, wielki  popyt prowokował podaż, wiec Hofman malował, malował, malował…
Przewrotnie nie wrzucam nic z modlitwy lecz autoportret malarza z 52 r., z okresu kiedy kończył malować te 30 obrazów – robię  po to by zachęcić Was do odwiedzin w Dolinie Siedmiu Domów czyli Szklarskiej Porębie Średniej.
Nie wiem jaki będzie los tych obrazów, uważam, że nie powinny ulec rozproszeniu,  że powinny być udostępniane w Szklarskiej Porębie właśnie. Ich właściciel na razie cieszy się stanem posiadania lecz czy je sprzeda ? ( i tu pojawia się katalog tychże - miejsce gdzie zawsze można zobaczyć całość, wydany dzięki - no muszę to napisać, bom wdzięczna - Fundacji Polska Miedź). Przeleżały w poznańskim pawlaczu ponad czterdzieści lat, jakieś siedem lat temu po raz pierwszy ujrzały światło dzienne. Są czyściutkie, świeże jak wiosenne nowalijki. I bardzo hofmanowe. Jest ich trzydzieści, zbliżonych w formacie. Tworzą 10 tryptyków ilustrujących każdy akapit podstawowej modlitwy. Literatura mówi o 36 obrazach cyklu, ale ma się wrażenie, że nie brakuje żadnego, są numerowane i opisane ręką autora. Nazywał je swoim malarskim testamentem, malował je w napięciu, nie mógł uwolnić się od presji malowania – tak wspomina w Czajkowskiego  „Portrecie z pamięci”. Może wydawało mu się,  że pora odchodzić ? –z Jerozolimy wrócił z mocno nadwątlonym zdrowiem.
Siedem lepszych powstało w 1951 r. : dwa piękne realistyczne podwójne portrety na tle górskiego pejzażu i nieco płaski,  dekoracyjnie secesyjny świniopas z narodowymi akcentami w tle, młodopolski w proweniencji portret młodej dziewczyny w kraciastej chuście i w towarzystwie dwóch putti siedzących na skałach oraz piękny portret starej kobiety przytłoczonej ciężarem lat. Pozostałe to typowe hofmany, choć pozbawione przedwojennej stylistyki. Wśród nich autoportret malarza na tle Wawelu - znamienne – środkowy obraz tryptyku „jako i my wybaczamy naszym winowajcom”- rozliczenie  z Krakowem, który po wojnie nie chciał już ani jego ani jego, nieco anachronicznej twórczości. Dziwaczna choć czytelna symbolika, smutny wydźwięk oddający nastrojowość polskiej religijności, pełnej cmentarzy, kapliczek, zniszczeń, izolacja postaci żyjących w wyciszonej przestrzeni obrazu, odległej poprzez zagłębienie się w sobie i w modlitwie.
Siedziałam przed nimi. Działają… I te ręce, w każdym obrazie tak bardzo istotne, starannie malowane, zniszczone przez pracę.
Gdyby te obrazy pokazać w Krakowie …byłoby bardzo głośno. I o to mam trochę żalu do świata, a może powinnam do siebie.

miejsce wiosennie szczęśliwe

Nie wiedziałam jaki dać tytuł, ale chodziło mi o to, że jest mi dobrze w miejscach, w których jestem i nie wiem dlaczego akurat mnie to spotkało. Może jednak dlatego, że jestem fantastycznym człowiekiem, kobietą - aniołem (obiegowe słownictwo to wypadek przy pracy) i mi się zwyczajnie należy. Wczoraj, rozdarta wewnętrznie wieloaspektowością zawodowych zdarzeń, pisałam podziękowanie dla Fundacji KGHM, która nas obdarowała, na nasz wniosek, to jasne. Zwyczajowo, po realizacji zadania zaczęłam przygotowywać rozliczenie wniosku, kopiować pozbierane papiery, opisywać rachunki, gdy nagle, czymś spłoszona ponownie zadzwoniłam do naszego darczyńcy. Zaskoczył mnie, rozmawialiśmy koło pół godziny (?), bo chyba nie bardzo umiałam zrozumieć o co mu chodzi.  Na czym mu zależy ?? Na podziękowaniu !!! Ale oczywiście, że podziękuję. Podziękowanie wyślę na ręce wraz z rozliczeniem wniosku o dofinansowanie, jak zwykle. Przemo zresztą napisał mi już bardzo elegancko kompetentne, górnolotnie wdzięczne i nad wyraz uprzejme pismo, więc jestem gotowa.
Ale dzisiaj, szwendając się po muzealnym ogrodzie znajdującym się na etapie przywracania dawnej świetności, pomyślałam, że chyba zaskoczyłam, że nie o to chodzi. Raczej idzie o zrozumienie ludzkiej twarzy takiej instytucji... dobrze, że ma ludzką twarz. Ale taki jak ja człowiek, który notorycznie stara się o rozmaite dofinansowania z podobnych i innych instytucji i dostaje odpowiedź na zaledwie kilka starań, bo jako ta odległa i mało medialna, choć atrakcyjna prowincja znajduje się poza głównym  nurtem dofinansowań, zhardział i uodpornił się  na takie wzruszenia jak uczucie wdzięczności. Fundacja ? - jest po to powołana, by finansować działania non profit. My też na swojej działalności nie zarabiamy, bo funkcjonujemy w sferze nadbudowy.
Ale z drugiej strony.. przyjemnie, że po drugiej stronie finansowej maszyny  jest człowiek, który chciałby czasem usłyszeć, że to co robi ma sens. Oczywiście, że a sens i to najistotniejszy sens. I bardzo dziękuję w imieniu swoim oraz wszystkich, którym na sercu leży ta piękna okolica i jej dziedzictwo.
Napisałam drugi list z podziękowaniem. Przypomniał mi się Max Pinkus i jego działalność dla współczesnego mu Prudnika i przyszłości, Franz Pohl  i jego działania na rzecz Szklarskiej Poręby...faktycznie, tak jak teraz ów wielki potentat..KGHM. Kiedyś było tak, że fabrykant rozumiał to naturalne niemal prawo, to jego i jego pracowników życie w symbiozie, wzajemną współzależność. Że jego pochylenie nad innymi to  niekoniecznie moralny obowiązek lecz logika: jego dobro od ich dobra zależy. Czy mój darczyńca to również rozumie ? Skoro tak dokładnie  rozumie swoje znaczenie i rolę dla regionu..

piątek, 25 maja 2012

tydzień aktywności

Tydzień to nie okres od niedzieli do niedzieli, tylko każde siedem dni tygodnia. Zaczęło się w sobotę 19-tego - nocą muzeów w asyście studentów bawiących na plenerze, potem 23 - otwarcie  wystawy "Ojcze nas" - malowana modlitwa Wlastimila Hofmana (w necie: koszmarne zdjęcie szefowej Domu wykonane, najpewniej złośliwie, przez sympatycznego skądinąd dziennikarza Nowin Jeleniogórskich; nie daruję !!!), dzisiaj otwieramy poplenerową wystawkę studencką.  Na to konto na wspominki mnie naszło. Zaczęło się wszystko od Przemka Wiatera - trzeba mu to koniecznie oddać -  który najczęściej jakiś pomysł ma, a że dyrektorskie maniery również - robi tak, że robi się samo. No i zrobiło się. 
 W 2007 r. odbył się pierwszy plener na wzór plenerów wrocławskich artystów z pocz. XX w.  Wystawa poplenerowa zakończyła się podpisaniem umowy o współpracy. Jej sygnatariuszami byli prof. Jacek Szewczyk - ówczesny rektor ASP Wrocław oraz ówczesny burmistrza - Arkadiusz Wichniak. 
Przejmujący kompetencje  swoich poprzedników: prof. Piotr Kielan oraz burmistrz Grzegorz Sokoliński - notabene w dniu podpisywania umowy druga para jej sygnatariuszy - kontynuują te działania i poszerzają skutecznie. Przy naszej niewielkiej współpracy. Teraz jest tak,  że mamy jeden plener studentów (do zeszłego roku dwa), jeden międzynarodowy Ekoglass Festiwal, no i plener artystycznej wierchuszki czyli wykładowców uczelni artystycznych - dwa razy w roku.  Dodając do tego plener ceramików  uczelni krakowskiej i plenery zewnętrzne, dzieje się w tej Szklarskiej, oj dzieje. 
 I tu kłaniam się z szacunkiem dr Mariuszowi Łabińskiemu, bez którego zapewne nie odbyłoby się nic, który choć szklarz artystyczny jest - czyli z natury unosi się nad ziemią, trzyma wszystko krótko, robi wszystko, organizuje i przemieszcza się tak błyskawicznie, że uwierzyć nie można. Wszak facet samochodu nie ma. W tym roku do huty w  Desnej - gdzie pracowali szklarze - jeździli z Orla przez góry rowerami.
Nie mam dziś czasu pisać więc tylko fotki wrzucę.
Ps. Przepraszam am, za wczorajszy kryzys. Dzisiaj jest bosko !!!!

czwartek, 24 maja 2012

ech życie gdybyś ty dupę miało....

to bym cię skopała...
czasem zdarza się tak, że nic cię nie zadowala choć w ocenie innych,  nie znających kuchni, dobrze wychodzi.  Nadal masz niedobór satysfakcji i widzisz niedociągnięcia. Czy kiedykolwiek  nastąpi sukces  ? Skoro jego ocena zależy jedynie od ciebie ? Pewnie nigdy i z tym pogodzić się należy, a także wybrać właściwe priorytety. Na przyszłość. Różowe okulary potrzebne mi...
Marzę o tym by robić swoje i mieć gdzieś czyjeś opinie - które skutkować mogą tylko negatywnie. Marzę o tym by umieć powiedzieć "zawiodłaś mnie i nawet nie wiesz jak bardzo", nie bojąc się, że skrzywdzę.

niedziela, 20 maja 2012

NOC MUZEÓW i inne takie..

Organizowaliśmy ją pierwszy raz i tylko z przyczyn konkretnie praktycznych - kiedyś trzeba obejrzeć te wszystkie filmy o sztuce, żeby wybrać najlepsze.  Noc muzeów do tego jest dobra. Trochę na wariackich papierach ze względu na niedobory czasowe, zupełny brak funduszy. Wielki telewizor Przemka zabrałam jadąc do pracy, ja miałam swoje dvd, pan G. przywiózł blu-raya i, niestety, swoje totalne zadęcie. Ale poza tym przywiózł swój najlepszy chyba film - o Pawle Trybalskim i, przyznam, bez jego udziału nie byłoby łatwo mieszać w tym sprzęcie, zupełnie mi obcym mentalnie. Muzeum otwarte było cały dzień ale do południa odwiedziła nas zaledwie dwójka ludzi. Zaczęło się o16.00, przychodzili miejscowi, jak nigdy. Może powinnam taką noc muzeów organizować raz w miesiącu ? Filmy ich raczej nudziły, zwiedzali wystawy, świątecznie ubrani, z rodzinami, miło.
Filmy.. nie da się ukryć, że najlepsze są profesjonalne.  Scenariusz, tempo, muzyka, bez dłużyzn. Nieprofesjonalne są bardziej artystyczne.  Bardzo interesujący film pokazała Kasia Szumska z teatru Cinema - filmowe i malarskie portrety mieszkańców Michałowic. Niezły byłby film Zbyszka Frączkiewicza o powstawaniu pomnika Pamięci Ofiar Lubina 82, gdyby był krótszy. Skończyliśmy o 23. już spakowaliśmy się w auta ze sprzętem i nawet odjechaliśmy kawałek, zmęczeni przekonywaniem niektórych artystycznych malkontentów, że coś jednak warto ... to jedno z trudniejszych działań w rozmowach z artystami, gdy ujrzeliśmy pana Henryka i Hanię. Szli do nas.. przecież macie Noc Muzeów... Zawróciliśmy. 
Henryk Waniek rzadko u nas gości, raz, dwa razy do roku, takich gości się nie odpuszcza. Tym bardziej, że ma pojechać z nami do Worpswede ( o ile w ogóle to wyjdzie) i wypowiedzieć się na temat .. genius locci Szklarskiej P. O tym napiszę jak  nam się uda zdobyć pozabudżetowe fundusze, może nawet napiszę o wszystkich perypetiach w zdobywaniu tychże, bo to bardzo ciekawe i stresująco - inspirujące doświadczenie, choćby poprzez rozmaitość kontaktów międzyludzkich i przedziwność postaw.  Ale nie teraz, najpierw załatwmy. Gawędziło się fantastycznie,skończyliśmy o 0.30 tylko ze względu na moje koszmarne przeziębienie.
Nie mamy czasu. Aż dziw bierze, że to muzeum. Mówię to z pełną świadomością tego co robię. Kończy się rewaloryzacja parku, toczą się rozmowy o jego przyszłości, trwa pilnowanie, by zrobili na naszej posesji wszystko na maxa co się da, bo zniszczyli ją dosyć istotnie. Chcielibyśmy powołać dla parku fundację - jeśli miasto się zgodzi i pomoże - bo przez najbliższe pięć lat nie wolno na nim zarabiać (środki UE). A ktoś to musi utrzymać. Pojawiły się żmije zygzakowate, wypłoszone z parku zlazły niżej, do naszego ogrodu. Dogadałam się z KPN, że je odłowią i wywiozą jeśli będą zbyt upierdliwe. Przed chwilą skończył się plener wykładowców ASP, czego efektem ma być jesienna wystawa "akademicy kontra postakademicy"  (tytuł roboczy), leci drugi tydzień pleneru studentów ASP Wrocław, z wystawą, którą otworzymy w najbliższy piątek. Ale w międzyczasie, czyli w środę , otwieramy "Ojcze nasz... malowaną modlitwę Wlastimila Hofmana", katalog w druku, montaż zaczęliśmy w czwartek. Na początku czerwca robimy przegląd twórczości  Nowego Młyna w Galerii Małych Form Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej. Tu przyznam, że jestem ciut wkurzona z powodu postawy niektórych osób. Przyrzekłam sobie, że jeśli ta wystawa nie nie wypali tak jak chciałabym - odpuszczę, nie chcę kopać się z koniem i przynajmniej jeden problem czyli Nowy Młyn (moje niejako dziecko) mi odpadnie i zakres do wyboru priorytetów się zmniejszy. Krakusi już przygotowują druki do czerwcowej wystawy ceramicznej, w czerwcu zaczyna się ich plener w pensjonacie Raad na Uroczysku. Niby nic, wszystko dzieje się obok nas a jednak nic bez nas. Co cieszy...jesteśmy niezastąpienie. Ale ..ten czas..
Spadam. Do roboty  pozamuzealnej. Robię przepiękny architektonicznie teren.


sobota, 12 maja 2012

Marian Wiekiera


Witaj o, rozmawiałem z Tadkiem (..)  deklarował że da rysunki. Bercia  zadowolona, po wernisażu w naszym Muzeum zawiezie obraz do Biblioteki w ustalonym terminie i w poniedziałek zapłaci składkę członkowską. Irek  jest obecnie w Niemczech, ja w tej chwili jestem pochłonięty robieniem grafiki w linorycie, co jak wiesz wymaga cierpliwości i precyzji. Jednym słowem odpuszczam sobie wystawę, przepraszam. Pozdro

No trudno, ale może lepiej. Niech działa póki wenę ma twórczą. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie znam się na sztuce, skoro nie mam odwagi zawierzyć swojej intuicji. Do sztuki  trzeba podchodzić  emocjonalnie czyli nieobiektywnie, nieprofesjonalnie, bo jeśli sztuka działa na emocjonalność - znaczy dobra jest.  Pierwszy raz zobaczyłam "Pejzaż włoski" na pierwszej wystawie Nowego Młyna, którą zrobiłam w 2005 roku. Tutaj już go nie ma, pewnie został sprzedany. Ze względu na ramę, ze względu na  zbyt żywe,  nawet „kakofoniczne” kolory, ze względu na pewną… jakby nieporadność techniczną  - odrzuciłam je ( w sobie, bo w wystawie udział wzięły).  Potem obserwowałam zwiedzających i wielokrotną, podobną do mojej reakcję właśnie na te obrazy. „Coś z Margitte’a..” – szepnął ktoś,  „nasz Nikifor..”  rzekł kto inny, jeszcze ktoś inny wybuchnął śmiechem, patrząc na łaciatą krowę rozłożoną na kanapie.
 -Te na wystawie są najlepsze – zadecydowała pewna goszcząca u nas na kolejnej edycji wystawy młoda galerniczka i krytyczka sztuki z Krakowa, przywieziona przez prezesa – Jurka.
 I tak rok w rok i co rok, na każdym przeglądzie pojawiały się coraz to nowe obrazy Mariana, przed którymi zawsze ktoś stał i czegoś w nich szukał.  To co pociągało to chyba intensywność barw nie pozwalająca się oderwać albo – jeszcze pewniej -  jakieś podświadome życie, niby senne a zbyt barwne i zbyt intensywne na sen (piszę, niegdyś  zachwycona kiczowatością surrealizmu, więc nieobiektywna). Jak mu powiedzieć : Marian odpuść grafikę, to co robisz z farba jest lepsze ?, kiedy ma wenę na grafikę. Artyście przeszkadzać nie wolno.
 To co różni artystów nieprofesjonalnych od dyplomowanych - pewna nieśmiałość ale i pewność, oni malują siebie, jak nieprofesjonalni aktorzy nie umieją zobiektywizować widzianego świata i na trochę odejść od siebie, grają siebie. 
Jak widać jest to w cenie.
Notabene... jesienią organizujemy wystawę pod bardzo wstępnym, dość dziwacznym  tytułem AKADEMICY KONTRA REALIŚCI... liczę na to, że ktoś w końcu  mi pomoże hasłowym tytułem określić istotę tejże wystawy. Wśród akademików pojawią się uczelniane znakomitości, wśród "realistów" -  artystyczne znakomitości Karkonoszy.

piątek, 4 maja 2012

szwendaczki i spotkanie

Jestem w przepięknych (ze względu na stare budownictwo) rejonach, nie wiem kiedy wrócę ale zapraszam na jutro do firmy. O godzinie16.00 odbędzie się spotkanie z przesympatycznym profesorem Krzysztofem A. Kuczyńskim z łódzkiego instytutu studiów niemcoznawczych. Profesor  wydał drukiem wspomnienia Marty Hauptmann - czule zwanej Muszeczką - pierwszej żony Carla Hauptmanna, która mimo bolesnego rozwodu, naprawdę porzucona poczuła się dopiero po śmierci Carla. Mam nadzieję,że szczegóły będą na tyle romantyczne co pikantne. Zapraszam.