czwartek, 30 lipca 2015

podlaskie wakacje, IV . Monastyr w Jabłecznej

Do Sławatycz - na południu miałyśmy dłuższy kawałek więc pojechałyśmy autem. Potem dalej na wschód - do Jabłecznej i jeszcze dalej - nad sam Bug.  Bardzo chciałam zobaczyć najstarszy w Polsce, męski klasztor prawosławny, jedyny, który nigdy nie zmienił wyznania.  Nie wiem czego się spodziewałam. Po lewej  widok na dzwonnicę z bramą, cerkiew i klasztor - od strony ozdobnego ogrodu z sadzawką.  Złote dachy większości kopuł cerkiewnych są specyfiką współczesnego prawosławia. Taka moda. Ta blacha to stal nierdzewna pasywowana na złoty kolor, produkowana w Rosji. Nie tania.

Klasztor usytuowany jest na samym końcu świata, nad Bugiem, za rzeką jest już Białoruś.   Podobno kiedyś znajdował się po wschodniej stronie rzeki, dopiero w 2 poł. XIX w. jeden z przeorów zdecydował o przekopaniu koryta Bugu celem zmiany jego biegu - klasztor znalazł się na brzegu zachodnim, na terenie dookoła oblanym nurtem wody: Bug od wschodu i pozostałości dawnego koryta rzeki - od zachodu. Obejrzałam to na mapie google - kawał roboty musieli braciszkowie  wykonać - bo podobno oni to zrobili. 
Obecna klasycystyczna  cerkiew pochodzi z 1 połowy  XIX w. Stara XV - wieczna po upływie wieków nie nadawała się do remontu. Wnętrze przytulne, na ścianach freski, biało - złoty ikonostas, ikony osłonięte haftowanymi szalami i bardzo sympatyczny mnich snujący historie, goszczący w klasztorze w ramach wakacji. Zupełnie inaczej niż w monumentalnym Supraślu, gdzie byłyśmy kilka dni później. 

Mnisi prawosławni (których widziałam) są brodaci, długowłosi, ascetyczni. Sprawiają wrażenie bardzo uduchowionych i trochę jakby nie z tego świata. A może  Jabłeczna nie jest  z tego świata a prawosławie jest dla mnie egzotyczne ? A może zakonnicy w ogóle takie wrażenie robią na człowieku  ? W końcu milczących mnichów z pustelniczego klasztoru kamedułów na krakowskich Bielanach pamiętam do dziś mimo upływu miliona  lat. Znalazłam w necie fotkę z 30-tych lat XX w. - mnisi i pracownicy klasztoru w Jabłecznej, ale ci są bardziej "krwiści" niż ci, których widziałam. Jeden taki, chudy i uduchowiony,  zrobił kilka rundek wokół klasztoru z wielką deską w kształcie wrzeciona, w którą  uderzał drewnianym tłuczkiem. Wzywał mnichów na modlitwę. Analogiczne urządzenie widziałam w skicie w Odrynkach.
Klasztor nosi wezwanie św. Onufrego - od wizerunku z cudownej ikony, która ponoć spłynęła z wodami Bugu. Pełna historia dostępna jest tutaj: http://www.klasztorjableczna.pl/
Teren klasztoru jest  bardzo starannie uporządkowany. Całość ogrodzona jest murem, mur też dzieli teren na części: część z domem dla pielgrzymów, studnią i wypieszczonym ogrodem z sadzawką, część ściśle klasztorną z cerkwią i cmentarzykiem mnichów, ogród warzywny z pasieką, sad. A dookoła łęgi nadburzańskie i ponad 40 pomnikowych dębów, z których kilka rośnie wokół klasztoru. Na jednym z nich, przy drodze dojazdowej - rozmaite wota.

 I jeszcze, na zewnątrz murów - dwie kapliczki. Jedna na wprost klasztoru, z drogą do drzwi wiodącą między szpalerami drzew, druga - nad Bugiem. Malowniczo.
Ponoć wiosną, gdy rzeka wyleje dostęp do klasztoru trudny jest. Na zakupy braciszkowie jeżdżą raz w tygodniu koparką, zakupy wożąc na łyżce.
Z informacji z netu; ponoć w klasztorze przechowywana jest rękopiśmienna ewangelia z 1498 r. Ale oprowadzający turystów mnich o tym nie mówił. Ja tu piszę o egzotyce sugerującej ogromny dystans do współczesnego świata i jego cywilizacji tymczasem  klasztor chętnie korzysta z dobrodziejstw turystyki   i immanentnej potrzeby każdego turysty jaką jest nabycie pamiątek. Sklepik z kopiami czyniących cuda ikon i ikonami pisanymi współcześnie, książkami, płytami zawierającymi klasztorny śpiew, świecami, miodami z klasztornej pasieki  - funkcjonuje na terenie klasztoru,. zaś  w pobliżu  - domy i parking  dla pielgrzymów.

piątek, 24 lipca 2015

podlaskie wakacje III, inne trasy powiatu bialskiego

Jasne, że nie będę pisać o wszystkim, szczególnie o trudach rowerowych podróży w tamtejszym upale. Inna trasa którą zrobiłyśmy to Witulin (kościół kat.) - Leśna Podlaska (przepiękny kościół otoczony fosą i murem obronnym) - Konstantynów.   Tu na fotce Marzenka z odwróconym rowerem na podwórku pana Tadka, który łatkę do dętki przyklejał z powodu dziury, będącej efektem przeprawy przez piachy drogi do miejscowości. Ludzie tam przyjaźni i bardzo pomocni. Nie wiem czy M. się nie wkurzy, że ją upubliczniam, więc ostrość zmniejszam wydatnie by nie była rozpoznawalna. Oblana jest wodą studzienną - remedium na upał.
Obok kościół klasztorny pw. Piotra i Pawła w Leśnej - sanktuarium Matki Boskiej Leśnieńskiej, za nim - klasztor paulinów. Nie będę opisywać historii, jeśli ktoś ma ochotę znajdzie ją tu:
 http://www.lesnapodlaska.paulini.pl/sanktuarium/historia-sanktuarium Dodam jeno, że w końcu XIX w. - do 1 wojny światowej kościół  stał się jedną z cerkwi monasteru narodzenia Matki Bożej - jednego z ważniejszych klasztorów żeńskich w Rosji i został przebudowany w duchu prawosławnym. Kościół był zamknięty, obeszłyśmy go dookoła, obejrzały fosę i mury i w drogę. Ładne miasteczko z tej Leśnej, przed kościołem - owalny, obsadzony drzewami park przecięty spacerowymi alejkami.
Stąd pojechałyśmy do Konstantynowa ale złapał nas deszcz więc w obawie przed burzą konwekcyjną wróciłyśmy do Osówki. Na fotce obok - mury otaczające kościół.
Innym razem odwiedziłyśmy stadninę koni w Janowie  Podlaskim - imponująca, oraz pałac - hotel w Cieleśnicy.  Albo Hrud - Roskosz - Wilczyn. W Roskoszy jest pałac radziwiłłowski zbudowany przez Katarzynę z Sobieskich Radziwiłłową, siostrę Jana III Sobieskiego. Położony w pięknym parku,  oczywiście hotel. Oraz bardzo fajna część współczesna na przedpolu pałacu - zespół drewnianych budynków architektonicznie nawiązujących do lokalnego budownictwa drewnianego,  mieszczących warsztaty poszczególnych odtwarzanych zawodów.  Jest to  projekt "ginące zawody pomysłem na przyszłość" Europejskiego Centrum Kształcenia i Wychowania OHP, powstałego w Roskoszy w 1999 r.  

Innym razem wyłożyłyśmy się na plaży nad Bugiem w miejscowości Serpelice Pławiąc się w upalnym słońcu obserwowałyśmy płynące po rzece deseczki z przymocowanym niskim, cylindrycznym pojemniczkiem (na świecę ?). Podstawki wianków świętojańskich ? U prawosławnych Noc Kupały jest dopiero po święcie Piotra i Pawła poprzedzonym postem. Bug w tym miejscu jest szeroki, płytki, brunatny i pachnie lekko zgnilizną. W Serpelicach jest kilka ośrodków kolonijno - wypoczynkowych i gospodarstw agroturystycznych ale plaża raczej mało atrakcyjna. No i zjadłyśmy tam pyszny obiad w "Ostoi PRL-u", naprawdę pyszny. Polecam.  Obok długa wioska Borsuki nad Bugiem, z drewnianą zabudową i pięknym drewnianym  dworem złożonym z dwóch budynków, z których jeden - jak doczytałam - jest budynkiem starej szkoły przeniesionym ze wsi Próchenki. Podobno wieś miała problem z bocianami - nie chciały się tam osiedlić choć w sąsiednich wioskach rodzin bocianich mnóstwo. Dopiero w 2004 r. osiadł tam pierwszy bociek. Atrakcją jest skarpa w widokiem na rozlewiska Bugu.
Na zdjęciu wyżej jestem na promie, który kursuje z Zabuża do Mielnika. Spotkałyśmy tam malowniczą grupę rowerowej młodzieży, która jechała na Warmię z wesela w Bieszczadach. No a poniżej - Bug w Serpelicach.



podlaskie wakacje II, Kodeń.

Pierwszego dnia pojechałyśmy również do Kodnia. Przypomniawszy sobie legendę upowszechnioną w książce Z. Kossak-Szczuckiej chciałam zobaczyć tę  Królową Podlasia czyli Matkę Boską z Gwadelupy. Podobno pierwszy obraz namalował Św. Łukasz Ewangelista na desce z drzewa cedrowego i zrobił też rzeźbę MB.  W początkowych wiekach chrześcijaństwa rzeźba trafiła do Konstantynopola, gdzie zobaczył ją mnich benedyktyński, późniejszy papież Grzegorz Wielki. Gdy został papieżem sprowadził ją do Rzymu. Otrzymała nazwę Matki Boskiej Gregoriańskiej. Potem, w ramach wdzięczności okazanej Biskupowi Sewilli, podarowana została opactwu benedyktyńskiemu w hiszpańskiej Guadelupe ale zanim wyjechała, malarską kopię rzeźby  stworzył benedyktyn Augustyn - późniejszy arcybiskup Canterbury. Był wiek VI. Obraz otrzymał nazwę MB z Gwadelupy i do XVII w. znajdował się w Rzymie w prywatnej papieskiej kaplicy. W Kodniu znalazł się dzięki kradzieży. (!)
I tu pora na Sapiehów z młodszej linii kodeńskiej, wywodzącej się od Iwana Semenowicza Sapiehy.  Górny w swej monografii pisze, że Sapiehowie to imię od nazwania sapiącego grubasa, który był ich protoplastą.

Właściciel Kodnia Mikołaj Sapieha zwany Pobożnym rozpoczął budowę świątyni w Kodniu ale zachorował, w efekcie czego został sparaliżowany. Dla ratowania zdrowia udał się na pielgrzymkę do Rzymu. Zaproszony przez papieża Urbana VIII na mszę w prywatnej kaplicy, zobaczył obraz MB i został uzdrowiony. Sapiehowie ponoć notorycznie doznawali jakichś uzdrowień  za co fundowali rozmaite wota. Tym razem Mikołaj zapragnął kupić obraz papieski i zawieźć go do ukochanego Kodnia. Jak można się było spodziewać - papież odmówił. Więc nasz bohater przekupił papieskiego zakrystianina, ukradł święty obraz i wraz z nim dotarł do Kodnia, gubiąc po drodze pościg.

Papież zrewanżował się ekskomuniką,  Sapieha  wyłączony został z Kościoła, nie mógł przestąpić  progu jakiejkolwiek świątyni, po śmierci nie mógł być pochowany w poświęconej ziemi. Na owe czasy kara była bardzo dotkliwa.  Świadczy o tym choćby fakt, że bojąc się bożego gniewu Mikołaj  zbudował  przy świątyni   kaplicę  z oknem otwartym na prezbiterium i słuchał kazań, nie wchodząc do kościoła.   No i ponownie udał się na pielgrzymkę, pokutną tym razem. A że w międzyczasie wykazał się ogromną walecznością w obronie kościoła katolickiego, Urban VIII cofnął karę, nawet kazał ją wymazać zaś obraz mu podarował.. 

Tyle mówi legenda. Prawda jest taka, że obraz namalowany został przez anonimowego malarza po 1597 r. w Hiszpanii i został kupiony od sprzedawców dewocjonaliów w Gwadelupie, gdzie młody Sapieha znalazł się w ramach edukacyjnej podróży po Europie. Legendę zaś stworzył prawnuk Mikołaja Sapiehy - Jan Fryderyk Sapieha, wielki kanclerz litewski, który w 1720 r. wydał w Toruniu historię obrazu kodeńskiego pod pseudonimem księdza Jakuba Walickiego. Po co ? By podnieść rangę Kodnia zniszczonego po zawirowaniach wojennych. Obraz został ukoronowany koronami papieskimi (jako trzeci w Polsce) dopiero w początku XVIII w. a legenda pozostała i ma moc uzdrawiającą.
Madonna Kodeńska, jaką obejrzałyśmy, ubrana była w srebrną koszulkę i osłonięta szybą pancerną. Spod tych osłon widoczna była jedynie twarz. Obraz odsłaniany jest codziennie o godzinie 10. Nasze zdjęcie jest mało czytelne więc to powyższe znalazłam w necie. W kościele zauroczyły mnie cztery relikwiarze stojące na ołtarzu bocznym, zwłaszcza  małe kosteczki widoczne w przeszklonych otworkach.(fotki powyżej). Wzruszające. 
Sam kościół, jak widać, ma monumentalną i piękną, wklęsło-wypukłą, barokową fasadę, ale w środku renesans, że hej i to w odmianie lubelskiej z charakterystycznymi, masywnymi sztukateriami na stropach, łukach i w kopule, tak gęsto rozmieszczonych jak w barokowym horror vacui. To coś czego nie ma u nas na ziemiach zachodnich.  
Obok zaś kodeńska, współczesna cerkiew pw. św. Michała Archanioła.  Cerkiew w Kodniu ufundowana została przez Iwana Sapiehę - założyciela miasta, w pocz. XVI w. Chwilę później powstała druga, murowana - pw. Świętego Ducha. Na niedługo, gdyż wraz z unią brzeską przyszli unici i   zarządzali nimi do poł. XIX w. Choć wzmiankowany wyżej Mikołaj Sapieha był gorliwym katolikiem to w Kodniu, jeszcze przed I wojną było tylko kilkanaście rodzin katolickich. 
W 1915 r. wszyscy prawosławni mieszkańcy Kodnia wyruszyli na bieżeństwo. Spotkałyśmy to określenie wielokrotnie nie bardzo wiedząc co to jest. Ale później, bodajże w Supraślu, obejrzałyśmy wystawę fotografii na ogrodzeniu cerkwi i, powiem, ciekawa jest historia prawosławia. W 1915 r. około 3 mln. mieszkańców zachodnich guberni Rosji carskiej, w tym z Podlasia, ucieka daleko na wschód w głąb Rosji. Rozpoczyna się wieloletnia tułaczka w koszmarnych warunkach bytowych. Czemu opuszczają swe domy ? Ze strachu przed Niemcami, którzy przekroczyli linię frontu. Wprawdzie są jeszcze daleko ale władze carskie, stosując taktykę spalonej ziemi sprawdzoną w wojnach napoleońskich, podsycają panikę. Powrót bieżeńców nastąpił  po wybuchu rewolucji październikowej gdy bolszewicy zaczęli najeżdzać i palić całe wsie. Wrócili do Polski ale i tu nie mieli łatwo uznani za bolszewickich szpiegów. Niektórzy lądowali w więzieniach, inni walczyli z sąsiadami, którzy zdążyli zagospodarować ich pola i domy. Zresztą większość domów została spalona chwilę po ich ucieczce, pola leżały odłogiem. Życie nie stało się więc  łatwiejsze.

czwartek, 23 lipca 2015

podlaskie wakacje

Start zupełnie bez emocji, bez tych charakterystycznych przed "wielką przygodą" motylków w brzuchu.  A bo i w ostatnie dni  młyn był nieprzeciętny. W ostatniej chwili otwarcie nowej wystawy po właściwie jednym pełnym dniu roboty, odwiezienie eksponatów po wcześniejszej wystawie, dwa pierwsze dni urlopu zarwane na wymagane sprawozdania robione nocą z groźbą w tyle głowy, że nie dostanę urlopu, kilkugodzinny wyjazd z dzieckiem i psem do pobliskiego kąpieliska i męczący upał,  w dzień przed planowanym wyjazdem gości tłum:
- Anka bo na praktykę z domu jedzie
- Marita - bo chce prywatnie pogadać
- Małgosia - zabierze ostatnie obrazy do Karpacza
- Kasia - dawno zaległe spotkanie
- Joasia - bo potrzebuje towarzystwa
- Marzenka - bo musimy omówić  wakacyjny wyjazd.
Pakowałam się w nocy po wariacku. Odjeżdżając z domu rano myślałam o przeraźliwie smutnych oczach mojego psa, podenerwowaniu kota i pięknie naszego pejzażu.  No i jak będzie z Marzeną - poznałyśmy się praktycznie dwa dni przed wyjazdem. Nie ma na świecie zbyt wielu wariatek 50 + chętnych do spędzenia wakacji na rowerach. W tym zakresie  faceci występują częściej.

PODLASIE MOJA NOWA MIŁOŚĆ. 
Zakochałam się. W pięknie natury rozległej i  płaskiej aż po horyzont, w lasach sosną pachnących choć w większości liściastych, w niewielkich domach drewnianych,  snycersko zdobionych, tak starych jak i współczesnych,  w miasteczkach na miarę ludzkich  proporcji , wioskach rozlokowanych bo bokach wąskich dróg często brukowanych kocimi łbami albo "siedzących" wśród łąk i pól,  w bocianach  spacerujących po drogach, w powadze i  barwach prawosławia, w końcu w ludziach - dla obcych przyjaznych.  Za pięknie ? Zależy co kto lubi. Dla rowerzystów raj, bo mają niezłe szlaki rowerowe, trasą atrakcji turystycznych wyznaczone. Dla turystyki leniwej gorzej, bo turystyczna infrastruktura istnieje w stopniu minimalnym. Na wsiach pojedyncze spożywcze sklepy o 18 zamykane i właściwie zero jakichkolwiek punktów żywieniowych a jeśli są, to głównie  czynne  pod kątem zorganizowanych kolonii i wesel. Ale też częściowo włóczyłyśmy się po terenie z rzadka przez turystów nawiedzanym.
cmentarz prawosławny w Terespolu
Jechało się dobrze. Trasę koło 650 km, zrobiłyśmy w 8 godzin - do pensjonatu w Osówce http://www.ossowka.pl/: współczesny drewniany dom z dwukondygnacyjnym poddaszem, na dworze - iglasty zagajnik, grill, placyk zabaw dla dzieci.  Gospodarz w przyszłym roku otworzy zewnętrzną saunę czyli banię i  pokój z kominkiem dla relaksu. Cisza, spokój -   dla szukających ciszy i turystów rowerowych oraz zwiedzających bliższą i dalszą okolicę. Po bliskiej jeździłyśmy rowerkami, gdy jechałyśmy dalej - rowery w auto i rundy na miejscu.
Z miejsca pognało nas na Terespol. Miasto urody nienachalnej - jak się okazało ale podkręciła nas - ludzi z zachodu - pierwsza cerkiew. Nie wiedziałyśmy jeszcze, że cerkiewek zobaczymy krocie, aż  do znudzenia. Koleżanka - agnostyczka acz z domu prawosławno - katolicka, to pierwsze religijne spotkanie przeżyła mocno.  Trwała wieczernia prawosławna więc nie śmiałyśmy wdzierać się do środka. Przy drzwiach słuchałyśmy śpiewu.
Ikonostas z XVII w. w cerkwi pw. św. Nikity w Kostomłotach  z 1631 r.
Z Terespola ruszyłyśmy na południe, "zaliczając" kolejne wioski. Dobratycze (cerkiew i cmentarz), Kostomłoty (cerkiew unicka) - Kodeń (cerkiew i sanktuarium katolickie) - Połoski (kościół katolicki) - Chotyłów.
Zdumione odnotowywałyśmy przewagę prawosławia, egzotyczne bryły cerkwi  i "nie nasze" wykroje otworów, bogactwo wystroju,  a zwłaszcza intensywnie złote kopuły cerkwi silnie zaakcentowane w błękitno-zielonej przyrodzie.
Kostomłoty ściana boczna
Od Teresopla prowadził nas drogowskaz "Sanktuarium unickie w Kostomłotach". No to w drogę. Nie skojarzyłam, że unici to nie to samo co prawosławie.

Weszłyśmy na podwórze cerkiewne,  jakiś człowiek podlewał ogródek. "Możemy wejść do środka ? Moja babcia i mama były prawosławne, więc chciałam".... Marzena nie skończyła mówić, gdyż człowiek z oburzeniem syknął "To cerkiew unicka, nic z prawosławiem wspólnego nie ma ! ". Niepotrzebnie, w końcu lepiej niedouków podszkolić. Robiąc dobrą minę do złej gry obejrzałyśmy wszystko z wierzchu i w środku, zrobiłyśmy fotki i w długą, a wieczorem telefon "Kaśka jak to z tymi unitami było ?". A.. bo z premedytacją nie wzięłyśmy laptopów - by odciąć się od niezdrowej codzienności. A potem plułyśmy sobie w brody, w końcu internet to skarbnica wiedzy, a na każdej wsi mają wi-fi.
Kaplica w sanktuarium w Kostomłotach
Na koniec od księdza katolickiego w Hrudzie pożyczyłam ("na gębę") reprint książki mgr Górskiego z 1939 r. "Monografia powiatu bialskiego województwa lubelskiego" i dowiedziałyśmy się wszystkiego o unitach. Oczywiście polityka i religia przeplata się ze sobą nie tylko u nas współcześnie. Zawsze praktycznie obowiązywało "cuius regio eius religio" . Tak więc w ślad za polityczną  unią polsko-litewską nastąpiła religijna unia brzeska ( 1596 r.), na mocy której prawosławne parafie, zachowując obrządek wschodni,  przeszły pod zwierzchnictwo katolickiego papieża.  Jasne, że część prawosławnych dokumentu nie uznała i zaczęły się wojny za wiarę. Atak prawosławnych przybrał znacznie na sile, gdy Podlasie znalazło się pod zaborem rosyjskim. Świątynie unickie przekształcano siłą  w cerkwie, wobec wiernych stosowano szykany, ze śmiercią włącznie. Jednym z wielu był mord kilkudziesięciu unitów broniących cerkwi w Pratulinie  w  1784 r.,  dokonany przez sotnię kozacką. Są teraz świętymi a ich relikwie znajdują się w Kostomłotach - od 1998 r.  Sanktuarium w Kostomłotach jest jedyną w Polsce świątynią neounicką - kościołem katolickim obrządku bizantyjsko- słowiańskiego - dla ok. 120 wiernych.
Zachwyciłam się archaiczną polszczyzną mgra Górnego i obojętna mi była absolutna prawda historyczna, która z reguły stoi pośrodku. Zapewne najpierw przez kilka wieków unici dręczyli prawosławnych, potem ci drudzy odbili sobie z nawiązką.  Marzena  natomiast jakby poczuła ciut się urażona, twierdząc, że takim brakiem obiektywizmu naukowego wykazać może się tylko zatwardziały katolik.