czwartek, 18 lutego 2010

Wlastimil Hofman

Był to malarz – historia, bardzo znany w Polsce i na świecie. Uczeń Stanisławskiego  i przede wszystkim Jacka Malczewskiego – z pełni świadomego wyboru, zafascynowany twórczością mistrza, pozostał mu wierny do końca. To zaważyło na ocenie jego sztuki. Choć bardzo popularny przed wojną, oceniany był przez pryzmat sztuki Malczewskiego i wielokrotnie z nim porównywany. A podobieństwa między nimi były dość powierzchowne, ograniczone raczej do sfery formalnej, obejmującej śmiałą technikę, świetny rysunek i realizm postaci. Przy podobnych środkach formalnych, u Hofmana dominuje nastrój liryki, głęboko przemyślana i przeżyta religijność, jednocześnie prosta i naiwna, bazująca na religijności ludowej. Nazywany przez Sztaudyngera „malarzem wewnętrznego blasku”, był artystą polskim bo" w malarstwie Hofmana odbija się tęsknota słowiańskich pieśni, a w jego diabłach – buntownicza siła narodu polskiego".
Do najlepszych prac ofiarowanych franciszkanom należą, namalowane w 1953 r. dla kościoła w Szklarskiej Porębie Górnej, cztery obrazy z przedstawieniami ewangelistów malowane pewną ręką, z mistrzowskim zestrojeniem barw. Z lat 1954 – 1955 pochodzą obrazy malowane do chorągwi procesyjnych oraz kolejna wersja „Spowiedzi” zatytułowana „Ubodzy duchem albowiem ich będzie Królestwo Niebieskie”. Dla kościołów w Szklarskiej Porębie namalował tryptyk „Adoracja Dzieciątka” i piętnaście obrazów – przedstawień Tajemnic Różańcowych (1947 – 61). Ponadto liczne Madonny z Dzieciątkiem, cykl „Ojcze nasz” zawarty w trzydziestu sześciu obrazach, „Wniebowstąpienie”, „Ecce Homo”, „Chrystus Eucharystyczny”, portrety zakonników, którzy byli jego przyjaciółmi a także bardzo liczne portrety mieszkańców Szklarskiej Poręby. Podkreślał więzy przyjaźni łączącej go z modelami, pisząc na obrazach ciepłe, osobiste dedykacje.
Tematyka religijna w powojennej twórczości Hofmana wynikała nie tylko z potrzeb odbiorcy, ale również z zainteresowań wcześniejszych, towarzyszących mu od początku artystycznej drogi. Był człowiekiem głęboko wierzącym. Malował tematy religijne w sposób niekonwencjonalny – jak sceny rodzajowe z życia prostych ludzi z niewielką ilością atrybutów przypisywanych malarstwu religijnemu.
Jego Madonny (bardzo często podejmowany temat) to proste matki z ludu, odziane w ludowe stroje, na moment oderwane od pracy. W Adoracjach Dzieciątka i Pokłonach Trzech Króli bohaterami są wiejskie dzieci w strojach pastuszków. Oprócz Madonn istotnym tematem twórczości Hofmana był wątek modlitwy i spowiedzi przy wiejskiej kapliczce, kontynuowany od 1906 r., kiedy powstał prototyp obrazu „Spowiedź”, który zrobił furorę w ówczesnym artystycznym świecie. Innym często wykorzystywanym tematem był wątek Vanitas, realizowany poprzez zestawienie zadumanego starca z postacią dziecka lub młodej dziewczyny. Dominuje w nich cicha zaduma nad przemijaniem czasu i rezygnacja.

Wiosną 1961 r. malarz obchodził 80 rocznicę urodzin. Z tej okazji otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski z Gwiazdą. Wystawa jego obrazów pokazana została w wielu miastach Polski. W 1968 r. zmarła Ada – ukochana żona malarza, jego modelka, muza i pielęgniarka. Po jej śmierci Hofmann coraz bardziej zapadał na zdrowiu. Zmarł w 1970 r. Pochowany został na cmentarzu parafialnym, zaś jego nagrobek zdobi kopia jednej z wersji „Spowiedzi”. Na mocy testamentu właścicielem domu Hofmana wraz z całym wyposażeniem został opiekujący się artystą Wacław Jędrzejczak, który udostępnia Wlastimilówkę zwiedzającym. W jej wnętrzu można oglądać pracownię malarza oraz pokoik gościnny z obrazami.

Zdjęcia dosc kiepskie za co przeprasza. "Nowe drogi" - 54 r., "Kasia i Hela" czyli "Niosące marchew" - 49 r. W zbiorach Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze. Zazwyczaj malarstwo Hofmana ze zbiorów jeleniogórskich pokazywane jest u nas. W tym roku jednak jedzie do muzeum w Przemyslu, teraz obrazy są przygotowywane do wystawy. U nas zawisną ponownie w końcu roku. Tekst pochodzi z ksiązeczki - przewodnika po wystawach "Artysci w Szklarskiej Porębie. Historia kolonii artsytycznych XIX - XX w."
http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_hofman_vlastimil

zbliża się 40 rocznica śmierci Hofmana, więc...

Wlastimil Hofman był najważniejszą i najbardziej wyrazistą osobowością artystyczną powojennej Szklarskiej Poręby. Polsko – czeski z urodzenia, a polski z wyboru malarz przyjechał tu jako artysta w pełni ukształtowany, z warsztatem dopracowanym w każdym szczególe, z wielkim nazwiskiem. Był w pełni sił twórczych, choć lata największych sukcesów z czasów krakowskich miał już za sobą. W czasie wojny przebywał na Bliskim Wschodzie, potem wrócił do Krakowa, ale tu już nie znalazł dla siebie miejsca. Odmówiono mu profesury na Akademii Sztuk Pięknych i stanowiska kustosza muzeum w Sukiennicach.(...). Pole sztuki zaanektowało młode pokolenie twórców, dla których pozostał epigonem. Czuł się odrzucony i na nowo szukał swojego miejsca na ziemi.
Po próbach przeniesienia się do Zakopanego, za radą mieszkającego już w Szklarskiej Porębie Jana Sztaudyngera, Hofmanowie sprzedali krakowski dom i w maju 1947 r., przeprowadzili się tutaj, do niewielkiego ale wygodnego domku na odludziu, przy ul. J. Matejki 12, w niedalekim sąsiedztwie Sztaudyngerów.Początki były trudne. W 1948 r. – na fali akcentowania polskości Ziem Zachodnich – władze zażądały od malarza spolszczenia nazwiska. Bronił się sam i broniło go wiele znanych osobistości. W tymże roku Hofman otrzymał od Rządu Czechosłowacji najwyższe odznaczenie – Krzyż Białego Lwa. Ponownie kłopoty nastąpiły w 1956 r., kiedy zażądano od twórcy płacenia podatku od rzemiosła - prowadził warsztat malarski.
Niedoceniany przez władze, pozytywnie postrzegany był przez lokalną społeczność i nazywany Panem Profesorem. Jego nazwisko przyciągało ludzi kultury. Wokół Wlastimilówki zaczęło koncentrować się życie artystyczne. Niemal codziennie gościli tu artyści i literaci, ale też mieszkańcy Szklarskiej Poręby, a zwłaszcza dzieci pozujące do obrazów i wczasowicze z całej Polski. Drzwi domu zawsze były dla wszystkich otwarte. Niestety ubogie powojenne społeczeństwo, na dodatek niewykształcone artystycznie, nie było w stanie spełnić roli mecenasa artystycznego, więc Hofman, choć malował wiele, żył bardzo skromnie, wręcz na granicy ubóstwa. Głównym odbiorcą jego prac byli miejscowi oo. franciszkanie, a także okoliczni mieszkańcy, dla których malował niewielkie obrazki w zamian za pomoc w gospodarstwie, za opał, za mleko.

sobota, 13 lutego 2010

idee

Napisawszy poniższy tekst trafiłam na tekst prof. Jawłowskiej , która współczesne kultury alternatywne wywodzi z doświadczeń ruchów kontestacyjnych lat 60-tych, ewoluujących od ostrych manifestów zewnętrznych skierowanych do mieszczańskiego przeciwnika w kierunku realizacji alternatywnego stylu własnego życia . Ponoć pojęcia 'społeczność alternatywna', 'kultura alternatywna' lub 'alternatywny styl życia' pojawiły się w końcowym okresie tych ruchów, czyli w latach 70-tych. Tu zacytuję przytoczony zestaw przekonań tworzących ramy światopoglądowe wspólne dla wszelkich ruchów alternatywnych:
- Świadomość przynależności do wspólnoty ponadnarodowej ustanowionej przez sam fakt bycia mieszkańcem Ziemi (...).
- Poczucie jedności ze światem przyrody, zmieniające podstawowe relacje między ludźmi i naturą. Zamiast opanowywania, ujarzmiania przyrody uznanego za triumf człowieka nad materią, podejmuje się próbę podporządkowania się jej rytmom.
- Rewaloryzacja poznania pozaracjonalnego (...). Intuicję i doświadczenie pozazmysłowe uznano za narzędzia równorzędne. Skłonności do kontemplacji i mistycyzmu są w społeczeństwach alternatywnych wyraźnie obecne.
- (...) sprzeciw wobec reifikacji, określania się przez rzeczy, podporządkowania obowiązującym standardom konsumpcyjnym, wobec seryjności, anonimowości świata przedmiotów
- Zanegowanym wartościom posiadania i konsumpcji rzeczy przeciwstawia się wartości egzystencjalne. Taką naczelną wartością jest rozwój własnych możliwości twórczych. Owa kreatywność obejmować powinna nie tylko obszar kultury, lecz wszystkie dziedziny życia. Polem kreacji są także kontakty między ludźmi.
- Samorealizacja jest możliwa jedynie w obrębie wspólnoty. Jej warunkiem koniecznym jest więc odzyskanie utraconych więzi społecznych.(...)

Faktycznie. Nie wiem na ile nasze lokalne środowiska przejmują się ideologią Huxleya, na ile wyczuwają swoje potrzeby intuicyjnie, jednak rzeczywiście wszystkie te punkty do nich pasują. Teraz widzę jednak paradoks: uciekający przed cywilizacją, po okrzepnięciu, robią wszystko, by tą cywilizację do siebie przyciągnąć – ze swojej alternatywności tworzą produkt. Czy po to, by za chwilę dalej uciekać ? W końcu - nomadzi.

piątek, 12 lutego 2010

Neonomadzi / nomadzi kultury czyli alternatywne społeczności artystyczne

Nie mam weny, ciężko mi idzie pisanie ale temat kręci się koło mnie od dłuższego czasu implikując całe sterty marzeń prywatnych, a że nie mam ochoty na inną działalność.... Zresztą, pisząc tutaj, najczęściej o tym piszę, tylko nazywam to zjawisko bardziej tradycyjnie – kolonia artystów.
W dobie konieczności tworzenia wyrazistej marki produktu, faktycznie nazwa neonomadzi lub nomadzi kultury jest bardziej atrakcyjna a przy tym wieloznaczna. No i prowokuje egzotyką. Termin „neonomadzi” właściwie nie funkcjonuje w obiegu, zaczyna się pojawiać w odniesieniu do ludzi emigrujących z miast do maleńkich miejscowości na rubieżach. Spotkałam się z nim kilkakrotnie. Nomadzi kultury – trochę inny w wydźwięku projekt małżeństwa Hałasów, czy realizowana w Toruniu praca badawcza na temat współczesnych kolonii artystycznych w Polsce, z naciskiem na karkonoskie. Z tematem, w jego historycznym aspekcie spotykam się na co dzień. Pracuję w Szklarskiej przecież. Trudno też nie zauważyć współczesnych karkonoskich koloni, powstałych kilkanaście a może już kilkadziesiąt nawet lat temu, jeszcze w czasach przed - unijnych.
Trend jest ogólniejszy, artystyczne wiejskie środowiska powstają na terenie całego kraju. Z upodobaniem obserwuję, znajdujący się niemal na przeciwległym krańcu polskiej przekątnej, Teatr Węgajty z „gregoriańską” Scholą praktykującą muzycznie łacińskie pieśni liturgiczne z IX-XV w. (Notabene wraz z Hałasami współuczestniczący w bodzentyńskim „Festiwalu wędrowania” w 2009 r.). Obserwuję ich jedynie netowo, od czasu, gdy na okoliczność jakiejś wystawy pojawił się u nas śpiewak i kompozytor M.E. Litwiński współpracujący z teatrem. Może kiedyś uda mi się dojechać aż tam i sprawdzić na ile nastrój, który mnie nęci, przekłada się na życie codzienne.
Nie ma sensu pisać o przesłankach powstawania kolonii. Każdy zna zmęczenie życiem i miastem, pewnie każdy o takiej ucieczce czasem marzy, gdy na chwilkę zatrzyma się w codziennym biegu. Ale prawdziwa przeprowadzka na rubieże następuje wówczas gdy wynika z potrzeby całkowitego przestawienia się na inne tory, przyjęcia innej filozofii życia. Nie przesadzam ? A może to jest naturalne szukanie innej drogi życia, na dodatek teraz podbudowane możliwościami finansowymi ?
Nie zauważyłam innych niż artystyczne środowisk, które tak chętnie emigrują. No może poza religijnymi. Nie zauważyłam też innych środowisk, które z taką siłą wciągają lokalną społeczność w swoje działania. A dzieje się to niepostrzeżenie, ciągle i nieodwracalnie, z korzyścią dla wszystkich. Dla przybyszów, tych neonomadów o charakterze pierwszych osadników preferujących racjonalnie zgodny z naturą tryb życia, oryginalny, witalny, świeży – bo czerpią z lokalnej historii, obyczaju, otaczającej przyrody. I dla tubylców – widząc efekty działań, zwłaszcza komercyjnych, zaczynają dostrzegać możliwości jakie daje im życie na peryferiach, znajdują więc sens angażując się we współtworzenie nowej jakości. Powstająca nowa tożsamość miejsca bazuje na powoli wznoszącym się poziomie świadomości regionalnej, rosnącym poczuciu wartości własnej. Strasznie to patetyczne ale jak inaczej opisać nagłe odkrycie sensu życia na prowincji dla siebie, zwłaszcza przez młodzież dotąd marzącą o ucieczce do miasta.
Następuje naturalna symbioza w wyniku której powstaje nowa wspólnota światopoglądowa w zakresie kultury będąca swoistym mariażem regionalnej kultury masowej i kultury elitarnej. Naukowcy potem napiszą o wartości prowincji jako elementu składowego narodowej kultury, alternatywnym do kultury dominującej, masowej czy elitarnej.
Przykłady z okolicy ? Najbardziej Kopaniec, ale też Pławna, Michałowice, Wolimierz. Szklarska funkcjonuje nieco inaczej, ale Szklarska to kurort, nie wioska.
No i czemu nomadzi ? Może dlatego, że odnalezienie swojego miejsca jest efektem długiej drogi. A życie, rozumiane jest bardzo prosto – jako ciągła wędrówka. Czy ja wiem czy się przyjmie ?

czwartek, 11 lutego 2010

ciąg dalszy rewaloryzacyjnych dywagacji

W nawiązaniu do wczorajszego tekstu.. czy jako nobliwa firma mamy szanse na produkt atrakcyjny dla większej części społeczności. Owszem. Kiedyś, jeszcze pracując gdzie indziej, w czasach gdy jeszcze nie było mowy o racjonalnej ekonomii, myślałam o cyklu wystaw pt. ”epoki”. Np. średniowiecze (ryzykowne, mało obiektów), renesans (również), ale już barok, biedermeier a zwłaszcza „ech ta secesja”, szczególnie u nas, gdzie jej pełno – mógłby to być gwóźdź rocznego programu. Meble, stroje, muzyka, sztuka.. wszystko na jednej wystawie. Niezły bajer dydaktyczny również, załatwiający lekcje historii sztuki w szkołach a nam zapewniający frekwencję.
Kolejnym pomysłem był cykl wystaw „subkultury młodzieżowe XX i XXI w. Pisałam kiedyś o tym a propos Castle Party na Bolkowie, ale czemuś tego posta wycięłam, więc powtórzę. Beatnicy, dzieci kwiaty, hiphopowcy, itd., itp., każda z grup generacyjnych tworzy własny koloryt, filozofię, muzykę, obyczajowość i sztukę. Można to wszystko pokazać, połączyć z muzyką, pokazami tańca, ba..nawet z konferencjami naukowymi na temat, bo i doktoraty w tym zakresie powstają. Z każdej z tych subkultur można wyłuskać rodzynki wysoko artystyczne, a wypadku współczesnych – ubarwić aktami twórczymi, np. w formie pokazów tworzenia graffiti. Zabawa i wiedza. Czemu nie zrealizowane ? Bo nie nabrałam rozpędu i nie mam wystarczająco dużo samozaparcia. Zresztą, może to lepsze na dom kultury ? Bo można jeszcze dodatkowymi działaniami umaić.
Więc co u nas ? Park. Tygiel Ducha Gór. Jest już u nas, barwnie rozkręcony artystyczny Młyn (stowarzyszenie), więc teraz Młyn znajdzie się Tyglu czyli konkretnym miejscu. Najważniejszy jest ruch w interesie. Wprawdzie czas w muzeum wolniej płynie i ostateczność mnie pewnie zastanie zanim nastąpi finał (bo ruszyć, już ruszyło) ale jestem dobrej myśli.

środa, 10 lutego 2010

Próba rewaloryzacji (post przeniesiony)

Świat zewnętrzny bardzo się zmienił od czasów gdy go świadomie zarejestrowałam. Żyjąc najczęściej w swoim własnym świecie nie zauważam tego na co dzień, lecz czasem impulsy zewnętrzne są tak silne, że nie da się przejść obok. Pracuję w firmie, gdzie młode, drapieżne wilki mają niewielkie pole do popisu bo, zgodnie z ich filozofią – nie opłaca się. Ani marketingowo ani finansowo. Na marginesie - młode pokolenie, które pojawia się u nas coraz częściej, jest lepiej przygotowane do pracy we współczesnym świecie - muszę im hołd złożyć. Niektórzy startują dość powierzchownie i na pokaz ale szybko absorbują "ethos" i angażują się mocno. Nnnno.... chyba, że starsze pokolenie lub inne okoliczności podetną im skrzydła, co zdarza się nader często.
Grzebiemy się w historii, próbujemy ją jakoś skumać z współczesnością, wyciągnąć na wierzch to co się przyda teraz a równocześnie pracujemy nad tym, by nie zapomniano o korzeniach. Fajna praca, malownicza. W związku z korzystną (wg mnie) zmianą priorytetów wychodzimy do ludzi, tworzymy „produkt” – obrzydłe ekonomiczne sformułowanie nijak konweniujące z kulturą – który chcemy im sprzedać. Obecna kultura masowa jest czysto wizualno - werbalna, nie ma miejsca na głębsze zastanowienie. Więc jeśli chce się przemycić jakąś wartość trzeba to odpowiednio ubrać.
Odpowiedni image musi mieć również sprzedawca, czyli np. ja. Jest to wprawdzie jedynie element układanki ale mam wyglądać nowocześnie, twórczo, MŁODO ale też z pewną dozą owego tajemniczego, niedostępnego masom elitaryzmu. Słowem mam przyciągać. Mam niestety 50 lat już i pewnych spraw nie przeskoczę. Stąd próba podjęcia walki z czasem i przestawiania życia na nowe tory. Poniekąd, bo te nowe tory są dobre również dla mnie osobiście. Robię to w pełni świadomie, starannie starając się ocenić istotne wartości. Ufff! Spokojnie… przejdzie mi jak dostanę doła.

sobota, 6 lutego 2010

Odrobina prywaty czyli przemyślenia Marianki w celu zrozumienia dlaczego lubi życie

Huśtawki, emocje, dylematy, komplikacje, trudne wybory, którym często nie umiem sprostać widząc tysiące możliwości, których mi żal zostawić.. pcham się we wszystko co niemożliwe. Podświadomie ale i coraz bardziej świadomie. Wtedy czuję, że żyję i coraz częściej się boję, że czasu mi zabraknie na wszystko. Często idę najprostszą ścieżką lecz jej wybór to najbardziej burzliwy okres. Tak żyję i tak lubię. Czuję wtedy życie wszystkimi nerwami, zmysłami, nawet gdy boli. Ale jak bardzo wtedy smakuje wszystko....
Może to spadek po romantycznych, dziewiętnastowiecznych przodkach, wszak Polak pcha się na barykady, w pokoju w marazm i niechciejstwo popada. Może to pokłosie kompleksów, które każą mi się sprawdzać „w ogniu”, czort jeden wie. W każdym razie nawet wakacje w dziczy wybieram nie biorąc pod uwagę gwiazdkowego kurortu.
Moja mama się bardzo martwi… dziecko czemu nie możesz żyć normalnie jak człowiek. Tak żyjąc - usycham.

Marudzenie... jak nie walczę - wtedy nie przegrywam. Bo nie warto wojenką się parać gdy nie ma o co.

Każdy człowiek ma jakieś w sercu drobiazgi, które go szczególnie bolą. Nie mówi o nich zazwyczaj publicznie. Przynajmniej ja nie mówię, bo uderzenia w te miejsca bolą jak cholera. Jednak każdy człowiek powinien olewać sprawy, które właściwie go nie dotyczą…. czyli marudzenia głupców. Wybaczcie, że używam takiego słowa ale jak nazwać kogoś kto strzela na oślep, po to tylko by komuś dowalić ? Na ataki głupców należy się uodpornić i nie zauważać. Mnie boli naprawdę tylko wtedy, gdy uderzy ktoś, na opinii którego mi zależy, z kim się liczę. Jest parę takich osób. Reszta ? A co mnie obchodzi ich opinia ?
Obserwuję potyczki i wojny, które nic nie wnoszą poza wzajemnym obrzucaniem się śmieciami. Po co ? Wytłumaczcie mi bo nie umiem zrozumieć. Zamiast umilać sobie życie i świat, lepiej opluwać go i babrać się w błocie ? Po co ?
Zauważyłam, że często najmocniej atakują ludzie słabi, zakompleksieni i niedowartościowani. Nie zawsze, bo niektórzy ukrywają się pod miotłą i tam cichutko siedzą, żeby nikomu się nie narazić. Tych z reguły żal i człowiek pocieszać i wspierać pragnie. Ale najczęściej taki, co nie ma odwagi głośno wyartykułować swojego zdania i jeszcze obronić go przy użyciu argumentów, najczęściej rozdaje razy na boki.... bo po co ktoś inny ma być z siebie zadowolony skoro on nie jest ? No i żeby przypadkiem nikt nie pomyślał o jego słabości. Tiaaaa, mówią, ze najlepszą obroną jest atak….
Ps. Nie jestem silna, ale walczę z niektórymi słabościami.
Pps. Jest masa sposobów na podniesienie poziomu adrenaliny... lepszych i zdrowszych niż ferowanie bezmyślnych wyroków raniących ludzi.