piątek, 12 lutego 2010

Neonomadzi / nomadzi kultury czyli alternatywne społeczności artystyczne

Nie mam weny, ciężko mi idzie pisanie ale temat kręci się koło mnie od dłuższego czasu implikując całe sterty marzeń prywatnych, a że nie mam ochoty na inną działalność.... Zresztą, pisząc tutaj, najczęściej o tym piszę, tylko nazywam to zjawisko bardziej tradycyjnie – kolonia artystów.
W dobie konieczności tworzenia wyrazistej marki produktu, faktycznie nazwa neonomadzi lub nomadzi kultury jest bardziej atrakcyjna a przy tym wieloznaczna. No i prowokuje egzotyką. Termin „neonomadzi” właściwie nie funkcjonuje w obiegu, zaczyna się pojawiać w odniesieniu do ludzi emigrujących z miast do maleńkich miejscowości na rubieżach. Spotkałam się z nim kilkakrotnie. Nomadzi kultury – trochę inny w wydźwięku projekt małżeństwa Hałasów, czy realizowana w Toruniu praca badawcza na temat współczesnych kolonii artystycznych w Polsce, z naciskiem na karkonoskie. Z tematem, w jego historycznym aspekcie spotykam się na co dzień. Pracuję w Szklarskiej przecież. Trudno też nie zauważyć współczesnych karkonoskich koloni, powstałych kilkanaście a może już kilkadziesiąt nawet lat temu, jeszcze w czasach przed - unijnych.
Trend jest ogólniejszy, artystyczne wiejskie środowiska powstają na terenie całego kraju. Z upodobaniem obserwuję, znajdujący się niemal na przeciwległym krańcu polskiej przekątnej, Teatr Węgajty z „gregoriańską” Scholą praktykującą muzycznie łacińskie pieśni liturgiczne z IX-XV w. (Notabene wraz z Hałasami współuczestniczący w bodzentyńskim „Festiwalu wędrowania” w 2009 r.). Obserwuję ich jedynie netowo, od czasu, gdy na okoliczność jakiejś wystawy pojawił się u nas śpiewak i kompozytor M.E. Litwiński współpracujący z teatrem. Może kiedyś uda mi się dojechać aż tam i sprawdzić na ile nastrój, który mnie nęci, przekłada się na życie codzienne.
Nie ma sensu pisać o przesłankach powstawania kolonii. Każdy zna zmęczenie życiem i miastem, pewnie każdy o takiej ucieczce czasem marzy, gdy na chwilkę zatrzyma się w codziennym biegu. Ale prawdziwa przeprowadzka na rubieże następuje wówczas gdy wynika z potrzeby całkowitego przestawienia się na inne tory, przyjęcia innej filozofii życia. Nie przesadzam ? A może to jest naturalne szukanie innej drogi życia, na dodatek teraz podbudowane możliwościami finansowymi ?
Nie zauważyłam innych niż artystyczne środowisk, które tak chętnie emigrują. No może poza religijnymi. Nie zauważyłam też innych środowisk, które z taką siłą wciągają lokalną społeczność w swoje działania. A dzieje się to niepostrzeżenie, ciągle i nieodwracalnie, z korzyścią dla wszystkich. Dla przybyszów, tych neonomadów o charakterze pierwszych osadników preferujących racjonalnie zgodny z naturą tryb życia, oryginalny, witalny, świeży – bo czerpią z lokalnej historii, obyczaju, otaczającej przyrody. I dla tubylców – widząc efekty działań, zwłaszcza komercyjnych, zaczynają dostrzegać możliwości jakie daje im życie na peryferiach, znajdują więc sens angażując się we współtworzenie nowej jakości. Powstająca nowa tożsamość miejsca bazuje na powoli wznoszącym się poziomie świadomości regionalnej, rosnącym poczuciu wartości własnej. Strasznie to patetyczne ale jak inaczej opisać nagłe odkrycie sensu życia na prowincji dla siebie, zwłaszcza przez młodzież dotąd marzącą o ucieczce do miasta.
Następuje naturalna symbioza w wyniku której powstaje nowa wspólnota światopoglądowa w zakresie kultury będąca swoistym mariażem regionalnej kultury masowej i kultury elitarnej. Naukowcy potem napiszą o wartości prowincji jako elementu składowego narodowej kultury, alternatywnym do kultury dominującej, masowej czy elitarnej.
Przykłady z okolicy ? Najbardziej Kopaniec, ale też Pławna, Michałowice, Wolimierz. Szklarska funkcjonuje nieco inaczej, ale Szklarska to kurort, nie wioska.
No i czemu nomadzi ? Może dlatego, że odnalezienie swojego miejsca jest efektem długiej drogi. A życie, rozumiane jest bardzo prosto – jako ciągła wędrówka. Czy ja wiem czy się przyjmie ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz