środa, 31 marca 2010

wędrówki motyli czyli odrobina wiosennej lekkości


rytmy natury

Barbara Aleksanderska
malarstwo, batik, tkanina

wernisaż w Domu Hauptmannów
09.04.2001, godz. 17.00
piątek, jak zwykle

Malarstwo delikatne, jak delikatna natura kobieca – powinna być, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, opanowanych przez drapieżne harpie bussinesu. Przeciwwagą dla tabloidowego wizerunku współczesnej kobiety jest niejako jej drugie ja – tkliwe, delikatne, nostalgiczne i łagodne, zbyt często ukrywane w głębi przepaścistej szafy. Takie malarstwo zaprezentujemy teraz, żeby nie zapomnieć o uroku delikatności.

BARBARA ALEKSANDERSKA urodziła się w Żarach.
Mieszka i tworzy w Zielonej Górze.

Należy do:
Związku Artystów Plastyków w Pile, Stowarzyszenia Twórców i Sympatyków Kultury przy KWP w Poznaniu,
Klubu Tkactwa Artystycznego „ANNA” przy KMP w Zielonej Górze.
Jej pasją są gobeliny i to głównie dzięki nim zdobywa wiele cennych nagród i wyróżnień.
Zajmuje się malarstwem i batikiemi. Swoje prace eksponowała na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych.

gabinecik

Niektórzy wolą bogato wyposażone wnętrza z ciężkimi meblami – wyraz pewności i stabilności życiowej, ja tam wolę „namioty” z przestawnymi ściankami, lekkimi mebelkami, możliwość zmiany scenografii w zależności od nastroju. Nie stać mnie na wymianę garnituru mebli czy przemalowania ścian na kolor śliwkowy lub ecrú przynajmniej raz w roku, bo zmieniły mi się chęci. Kiedyś mąż mi kupił kolosalną skórzana kanapę i dwa fotele – krowy, by zapobiec ciągłym wędrówkom mebli, wymagających od niego skupiania uwagi, czym mi podciął mi tym skrzydła okrutnie. Bo zmiany to moje jestestwo. Tymczasem może taka powinna być norma ? Zamiast zajmować się przesuwaniem wielkogabarytowych mebli, nocami rozpatrywać wersje ustawności pokoju czy pracowni, człowiek powinien zająć się ważniejszymi sprawami ?Nie.. to przytłaczająca cecha burżuazyjnego drobnomieszczaństwa, konwenansu, mienia –nie bycia. Prawda ?










Ale mi poszło… A czy muszę uzasadniać chęć pokazania jednego takiego małego gabineciku ?
Wg definicji gabinet to pomieszczenie przeznaczone do pracy umysłowej, audiencji, do przechowywania kolekcji zbiorów lub podręcznych ksiąg, pomocy naukowych itp. Pojawił się w architekturze pałacowej w XVI wieku, szczególnie popularny od XVIII do XIX wieku.

Tyle teoria. W praktyce – a trochę po pałacach jeździłam – gabinet to miejsce pana domu. Z reguły jedno z najbardziej reprezentacyjnych wnętrz i dworków i pałaców. Przynależnym mężczyźnie, jak buduar – bardzo strojne, o znamionach intymności, wnętrze przynależne kobiecie. Najbardziej wyrazisty podział widziałam w przepięknym pałacyku użytkowanym obecnie przez AWRSP, w Lubinicku koło Świebodzina. Może dlatego, że był tam komplet architektonicznego wystroju atrybuowany płci ( w czasach przedfeministycznych). Neorokokowy, kremowo – różowo - złoty buduar kobiecy, pełen luster i, wydawałoby się - zapachów, skontrastowany z boazeryjnie brązowym, majestatycznie ciężkim (nie do ruszenia), pełnym rzeźbiarskiego detalu myśliwskim gabinetem męskim. Dębowy parkiet, boazeria, kominek, strop – wszystko pod kątem mężczyzny i jego pasji. Przepiękne dzięki konsekwencji stylowej, choć mówię - udusiłabym się w czymś takim.
Fotki, dość mizerne, usiłują unaocznić piękno późnego biedermeieru w fabrykanckiej willi z końca XIX w. Jest tam zbyt ciasno, żeby moim mizernym aparatem ująć całość, ponadto pokój pełni teraz funkcję przedszkolnej szatni, więc zawalony jest półeczkami na ubranka i kolorowe buciki dzieci. Choć piękno to rzecz gustu, jednak docenić wypada rzemieślniczy majstersztyk. W przebogatym wnętrzu nie udało mi się zlokalizować buduaru. Nie było pani domu, czy jak ?


Na fotkach – gabinecik w willi fabrykanckiej Rodziny Winkler. Gryfów.

Od góry: 1. Strop 2. Detal stropu z monogramem właściciela 3. Strop w aneksie (wieża) 4. Boazeria ścian 5. Awers i rewers drzwi







wtorek, 30 marca 2010

No tak, a książe Karol kupuje Maciejowiec

Bóg mi świadkiem, jadąc do Lubomierza,przypadkiem zresztą – byłam z kimś w Gryfowie, w przebogato wyposażonej willi fabrykanckiej z minionej epoki (o niej może jutro, bo rzadko się widzi takie... Kozłówki, choć z innej epoki) i mnie poniosło, zahaczyłam o Maciejowiec. Fotka jest z soboty. A dzisiaj, wracając z Przesieki, dowiedziałam się, że książę Karol kupuje Maciejowiec. Może więc i Lubomierz ?
Sprawdziłam w necie, cholera człowiek częściej powinien czytać – nie kupuje ale... i tu strona do poczytania.
Hrabina von Küster, która zapiernicza po okolicy na rowerze, pełna werwy – tak go zainspirowała, W dużym, oczywiście skrócie myślowym. Jak to się kręci.... mam „książęcego nosa” najwyraźniej, tylko możliwości nie te.

Dalej nie umiem wklejać linków w posta więc trzeba go skopiować - to dla tych którym się chce.
http://dolnyslask.naszemiasto.pl/artykul/349086,ksiaze-karol-pomoze-ratowac-nasze-palace,id,t.html

A dla tych, którym się nie chce - fragment.
(..) Brytyjski następca tronu zajmie się zrujnowanymi zabytkami na Śląsku. Wprawdzie nie kupi żadnego pałacu, ale obejmie patronatem działania polsko-brytyjskiego zespołu stworzonego do ratowania upadających budowli. (…) - Księciu Karolowi zależy, by przywrócić dolnośląskim zabytkom dawną świetność - mówi Kubik. - Wkrótce przedstawimy listę dolnośląskich obiektów z całą dokumentacją i potrzebami - deklaruje konserwator. Będzie współpracował z Wojciechem Wagnerem, współautorem wydanego w Londynie raportu pt. "Śląsk. Kraina umierających pałaców". To właśnie ta książka do tego stopnia poruszyła księcia Karola, że postanowił się zaangażować w ratowanie dolnośląskich zabytków. Jej autorzy opisali 120 budowli, które mogłyby być perełkami turystycznymi, a popadają w ruinę.
W raporcie znalazły się m.in. pałace w Domanicach koło Wrocławia, Maciejowcu koło Lubomierza, Gościszowie koło Nowogrodźca. Możliwe, że książę Karol poprzez swoją fundację zaangażuje się finansowo w odbudowę któregoś z dolnośląskich zabytków i w stworzenie projektów, które zintegrowałyby mieszkańców. (…)
No a z plotek… podobno jeden z naszych wybitnych kolegów, dość długo nie wykorzystany na rynku kultury dolnośląskiej,a dokładniej - jeleniogórskiej, został szyszką w dolnośląskim oddziale Slow Food Polska. Nie wiedziałam – o zgrozo – że coś takiego istnieje w formie jakichś struktur. Człowiek się uczy całe życie…

Chciałabym kupić sobie Lubomierz

Gdybym miała kasę Billa Gatesa, kupiłabym sobie…. Lubomierz. Małe miasteczko od połowy XII wieku do 1810 należące do Benedyktynek, enklawa katolicyzmu na ewangelickich terenach, przepięknie położone na nierównym terenie, sceneria miejskiej części filmu „Sami Swoi”, na codzień wymarłe i puste, ożywające w okresie Festiwalu Filmów Komediowych.
Czemu ? Bo żal mi, że coś co mogłoby być perełką turystyki tak się marnuje. Na dodatek w pobliżu Park Krajobrazowy Doliny Bobru, niedaleko Izery, Maciejowiec z renesansowym zamkiem, Pławna z Kościołem św. Tekli i bajkową bonanzą Milińskiego, w sumie niedaleko zamek Czocha, jezioro Złotnickie… Atrakcji co niemiara.

Wykupiłabym stare domy, zasiedliła ludźmi, którzy chcą mieszkać na poddaszu a w parterach kręcić własny interes: hoteliki, knajpki, galerie; każdy miałby obowiązek upiększać swoją posesję drzewami, kwiatami, rzeźbami – organizowałabym konkursy z nagrodami za najlepsze. Na pobliskich łąkach zbudowałabym zalew z niewielkim krytym basenem (na zimę), otwarłabym hodowlę koni – na wynajem pod wierzch, dla turystów; przy każdym hoteliku byłaby wypożyczalnia rowerów.
To baza i podstawa, a potem wprowadziłabym ulgi dla artystów wszelkiej maści, którzy chcą tu coś w okolicy robić. Równocześnie prowadziłabym szeroko zakrojoną akcję marketingową – w celu sprzedaży turystom nowego, pięknego produktu. Ale nie jestem Gatesem, więc tylko mogę podróżować sobie po przepięknej okolicy zastanawiając się dlaczego nikt nie potrafi nic z takim darem zrobić.

niedziela, 28 marca 2010

przy niedzieli

Muzealniku  bądź atrakcyjny dla odbiorcy, twórz kolekcje,  sztuka to produkt – zarabiaj na nim. I chroń zbiory nowoczesną metodą.
Nie ma funduszy ? Znajdź je.
Wielkomiejski świat  i prowincja to dwa bardzo różne światy. Zainteresowanym proponuję zajrzeć na dwie strony - linki: ciekawostki.

piątek, 26 marca 2010

Ten to ma jaja !!! - tak pod Wielkanoc czyli ludzie, których nie znamy choć są blisko

Pracuję z nim sto lat, niby go znam, a w sumie ? Co można rzec o człowieku, który głównie milczy, trzyma się na dystans i nie wychodzi przed szereg, na całe godziny znika w pracowni, z której słychać ciszę lub P. Gabriela albo robi kilometry na rowerze, najchętniej samotnie ? Oj dużo... tylko czy to aby prawda ?
Na początku jedynie rejestrowałam jego obecność. Nie udzielał się w życiu towarzyskim, chodziły słuchy, że „terminuje” u Milińskiego. Gdy się go zaczepiało – warczał albo znikał. Bliżej poznałam go przy jednej z pierwszych moich, dużych gabarytowo wystaw, gdy zmuszeni bylimy współpracować, jako, że wystawę montowaliśmy razem. Nie wspominam tego dobrze, tym bardziej, że ścięliśmy się : on - milczek i ja – anioł.

Od kilku lat współpracujemy zgodnie przy każdej niemal wystawie i ze zdumieniem słyszę: on mówi !!! Wprawdzie zdawkowo, bez wdawania się w jakiekolwiek głębsze podteksty, ale głos ma. Czasem mam wrażenie, że naprawdę żyje tylko w swoim boschowo – breughlowsko - vermerowym świecie a reszta – to taki sztafaż, drobiazg, na niby.
Głównie maluje. Dawno temu wlazłam do galerii „Arkady” i jedyne co zwróciło moją uwagę to kopie Vermeera, z jego światłem. Na jednej z wystaw zobaczyłam „statek głupców” – jajeczną fantazję nt. Boscha, cudo. Teraz naprawdę rzadko obrazy przykuwają uwagę zwykłego zjadacza chleba, ten przykuwał. Potem widziałam ich coraz więcej i za każdym razem nie mogłam zrozumieć czemu akurat on je maluje. Bo jak to ja, usiłowałam dotrzeć do podstaw. A jeśli maluje tylko dla tego, że lubi ?


Zimą, dwa lata temu zrobiliśmy mu wystawę autorską. Takiego tłumu ludzi jeszcze u nas nie widziałam. Wprawdzie połowa to była rodzina i współpracownicy , ale cała reszta ? Skąd go znają, przecież nie ma wystaw, nie reklamuje się, w milczeniu robi co do niego należy. Skąd ta popularność ? Lubimy surrealistów ? No chyba… za wizualizację zatrzymanej czasoprzestrzeni w świecie, w którym wszystko płynie. A przecież ciągle chcemy stałości, stabilności. I jeszcze ta odrobina dreszczyku z niezbyt przyjemnych snów…

Jest autodydaktykiem - nie ukończył żadnej uczelni , podobnie zresztą jak Trybalski – mam wrażenie, że stary mistrz, który rzadko zauważa jakąkolwiek sztukę inną niż miniona, ceni bardzo Wiktora. A ten, jak rzadko który artysta profesjonalny (zresztą co ja naprawdę wiem o procesie tworzenia ?), skupiony jest na samej sztuce, nie domagając się zarabiania na niej. Owszem, czasem sprzedaje, ale jakby nie do końca chętnie. Maluje dla siebie ? A na cholerę mu tyle jaj w domu ? Czy to nie jest obsesja ?

Jajo ma bardzo czytelną symbolikę, zestawione z takimi a nie innymi elementami niesie masę dodatkowych treści. Nie było tytułów przy obrazach, więc umieściliśmy kartki, na których goście mogli umieszczać swoje tytuły. Wyszło jak bardzo wieloznaczna jest sztuka. Wiktor uczestniczy w przeglądach Nowego Młyna. Nie jest dobry w pastelowym pejzażu, nie przykuwają uwagi jego rysunki. Natomiast te jego jaja to majstersztyk. Choć czasem brakuje mi w nich breuglowskich przestrzeni i oddechu powietrza , które u niego jest kształtem i konkretem.

wtorek, 23 marca 2010

Żale – ciąg dalszy, ale i propozycja

Różne wystawy robimy, dla różnego odbiorcy. To, że marketing kuleje – nie od dzisiaj wiadomo, na to też trzeba kasy i to sporej. Mój zaprzyjaźniony tv - korespondent zwykł mawiać „napluj na kogoś na wernisażu, jak poleje się krew - telewizja to puści w newsach”. Co z tego, że puściła , TV Wrocław wyemitowała 15-minutowy film o EKOGLASIE w Szklarskiej i wystawie poplenerowej u nas. Czy ktokolwiek to obejrzał ? A jeśli nawet – to czy przyjechał zobaczyć na żywo ? Nawet lokalni artyści nie przyszli. Swoją drogą ich najtrudniej zobaczyć w muzeum, mimo, że jedną salą funkcjonujemy jak galeria, zmieniająca wystawy co miesiąc - na potrzeby stowarzyszenia.
Szukam rozwiązań. Karkonosze to jedna wielka kolonia artystów. W opornie działającym, choć mnóstwo ojców i matek mającym, stowarzyszeniu Nowy Młyn, jest już 50 członków. Ambitne początki, słomiany zapał, niedobór charyzmatycznych osobowości. W stowarzyszeniu jest kilka wyrazistych grup – choćby Kopaniec z całą swoją średniowieczno - współczesną bajką, albo Karpacz, który jakby na sztukę postawił i z niej wizytówkę robi. Członkiem EURO ART - u czyli Europejskiej Federacji Kolonii Artystycznych jest jednak Szklarska, a to zobowiązuje.
Proponuję więc na rok 2011 następujące działania. Każdemu środowisku oddaję na miesiąc sale wystawowe, latem również posesję. Możecie pokazać wszystko co macie najlepsze, malarstwo i wszystko pokrewne, rzeźba, teatr, literatura. Znajdę środki, wydam nawet książki o Was, zaprezentujcie się. Zróbcie show, jaki co roku robią studenci ASP na plenerze, zainteresujcie publikę. Wielka pardubicka karkonoskich kolonii. Nie jest to całkiem bez sensu, kolonie artystyczne, zwłaszcza w Polsce to nowa droga dla prowincji i moda. W świetle poprzedniego posta – nie widzę sensu. Choć pozyskanie środków unijnych obliguje eksport działań. Więc jest plus.
Inna opcja: kolonia kontra kolonia: Nowy Młyn kontra Kazimierska Konfrateria Sztuki. Pierwsze starcie wygraliśmy. Pora na drugie: wspólna wystawa, najpierw u nas, potem u nich. Tam więcej ludzi was zobaczy. Kazimierz to Mekka.
Kolejna opcja, moja kusicielka. Subkultury młodzieżowe XX i XX wieku. Bodajże w Hamburgu wystawa poświęcona hippisom ściągnęła 280 tys. ludzi. Gdzie nam do Hamburga, ale może przynajmniej 10 % ? Tylko jak to się ma do zaszczytnego miana „Dom Carla i Gerharta Hauptmannów” ? Znajdę związki.

rozżalona na siebie i świat potrzebuję zobaczyć sens

Zamierzyłam się wysoko a tymczasem, zajrzawszy na fora ogólnopolskie, poczułam się jak totalna prowincjałka. Zawieruszona w szarej codzienności, bez czasu i chęci na szersze spojrzenie. Żeby pisać o tym co tu się dzieje, muszę wiedzieć co dzieje się gdzie indziej. Żeby porównać, ocenić, wartościować, selekcjonować i wytyczać. A co robię ? Piszę pierdoły, słodkie migdały, grzecznościowe pisanki, żeby przypadkiem nie narazić się komuś kto ma coś do powiedzenia, w kwestii kasy albo czegokolwiek innego. Nie lepiej się okopać saperką i przeczekać ? Do nieuniknionej śmierci ?
Po co komu sztuka na prowincji ? Zwłaszcza współczesna. Kiedy nikt nie jest nią zainteresowany i wszelkie działania o charakterze promocji noszą znamiona wymuszenia. Na wernisaż przyjdzie i ze 100 stałych bywalców (większych doświadczenie), żeby się „poobracać”, a potem cały miesiąc martwa cisza, zerowa frekwencja, radiowa nagonka nie pomaga, ludzie mają gdzieś. Nadal mamy świetną wystawę malarstwa Żydów polskich. Ruch miałam, że hej – w okresie ferii, kiedy Szklarska była pełna ludzi z daleka, którzy okazję wykorzystali. Potem kilka lekcji muzealnych na temat dla lokalnej szkoły i Uniwersytetu III Wieku, teraz flauta, poza sezonem. Informacje w mediach, na stronach internetowych, na plakatach. Gdyby ta wystawa pokazana była w centrum Jeleniej, np. w BWA, pewnie pobiłaby rekordy frekwencji. O Wrocławiu nie wspomnę. Do nas nawet z Jeleniej Góry jest za daleko, a wyjazd autobusem lub pociągiem to już wielka i kosztowna wyprawa, wycieczka nawet. Na dodatek i od pociągu i od autobusu kilometr, pieszo bo komunikacji miejskiej nie ma. Nie uwierzę we frekwencję wyższą niż 10 tys. rocznie.
Po co komu muzeum na prowincji ? Tradycyjnie – turystom, żeby zobaczyli co w lokalnej trawie piszczy, lecz w sportowym mieście i tak wolą piwo po nartach. Niemniej frekwencja u nas zależna jest od sezonu. Mieszkańcom ? Żeby zobaczyli co w sztuce poza miastem się dzieje. I tu kaplica, cisza, martwa.
W szkołach już dawno wprowadzono przedmiot „sztuka” i nie są to „rysunki” z moich czasów lecz mała historia sztuki. Dajemy nauczycielem wędkę, a nawet proponujemy rybkę. Korzystają ? Za dużo zachodu. Nie trzeba przyjeżdżać do nas (czas i koszty, po wywiadówkach u córki wiem jak ciężko zorganizować wycieczkę szkolną bliżej niż do Disneylandu), w Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze jest teraz wystawa przedwojennego malarstwa , które zazwyczaj prezentowane jest u nas. Kawał przedwojennej historii regionu. W różnych porach odwiedzam „macierz”, zawsze martwa cisza, ani pół zwiedzającego. Miasto – 90- tys. mieszkańców. Jedyny ruch – przy lekcjach malowania pisanek – dla dzieciaków, domena domu kultury.
Szukam powodów. Nasza mała atrakcyjność czy może totalna niechęć do sztuki ?
Pora przestawić się tylko na działania czysto statutowe czy nadal walczyć o publiczność ?

takie tam...

Większość ludzi szuka poczucia bezpieczeństwa, uładzonego życia, stałości zdarzeń utartych schematów, spokoju emocjonalnego. Z jednej strony mnie to nie dziwi – podlegam stresom i strachom związanym z wyzwaniami życia, nie znajduję zadowalających odpowiedzi na istotne pytania i często marzę o świętym spokoju, ciszy i wiedzy, a zwłaszcza pewności, że jest jedyna i niezmienna. Z drugiej strony – święty spokój to marazm, zachowawczość, wycofanie, brak rozwoju i podążania za życiem, umieranie. Życie płynie, świat się zmienia nawet w swojej podstawowej sferze, przyrodniczej. Czemuż się z tym nie pogodzić, czemu nie powiedzieć sobie – pantha rei i zmienność to norma, bo jest najistotniejszą cechą świata ? Tymczasem człowiek, też artysta, z uporem maniaka szuka rzeczy stałych, niezmiennych, fundamentalnych. Nie ma takich, poza bogiem, jeśli ktoś w niego wierzy. Ale czemu bóg miałby być stały skoro jego świat jest zmienny ? Nielogiczne.
Na tym polega maleńkość człowieka – na dążeniu do constans i strachu, że constans nie ma. Z czego wynika ? Z niewiedzy o sobie w relacjach ze światem, niewiary w siebie, z obawy, ze nie sprosta zmienności, z lenistwa. Wszystko to emocje. Więc stara się człowiek stworzyć podstawy bezpieczeństwa – na bardzo kruchych nogach, bo nie jest możliwe.
Czym różni się artysta od innego człowieka. Artysta szuka, jakoś podświadomie wie, że wiedza o świecie jest zbyt mizerna by dać odpowiedzi na wszystkie ludzkie strachy przed zmiennością. W sferze przeżyć strach jako emocja to cierpienie. Do czego ja zmierzam ? Ano próbuję nawiązać do tekstu Klary o artystycznym cierpieniu i uzasadnić, że najgłębsza sztuka wynika z emocji, strachu czyli cierpienia. Sztuka, nawet doskonała, gdy tylko upiększa jest dekoracją, sztuka, która mówi – to emocja, próbująca odpowiedzieć na ludzkie pytania.
Czemu nie radość inspiruje sztukę ? Radość i szczęście – kruche elementy ludzkiego jestestwa – skłaniają do skierowania wszelkich sił na ich ochronę, jak najdłuższe trwanie, z nimi wiąże się praktyczna aktywność życiowa we wszystkich sferach. Nie znam dzieła ujawniającego szczęście, radość i pewność we wszelkich aspektach. Strach i cierpienie najczęściej prowokują pełną pytań kontemplację i aktywność twórczą – przykłady wszędzie.
Czy do odbioru dzieła potrzebna jest wiedza o jego twórcy ? Nie, dzieło odbiera się poprzez siebie, podobnie jak cały świat. Więc może się mylę. No bo radosć tworzenia ?

wtorek, 16 marca 2010

przypadkowe wspomnienie

Czyli o pani Jadwidze
Energiczna to była osoba, bezkompromisowa, władcza, mniej skoncentrowana na sprawach nieistotnych oraz ciut nerwowa. Zwłaszcza, gdy coś nie po jej myśli było. Nie bardzo ją znałam, osobiście miałam z nią do czynienia kilka razy – gdy pragnęłam się do niej do pracy przyjąć lecz odmówiła, przekonując mnie, że nikt lepiej niż ja nie dogada się z tym „ciężkim” człowiekiem, z którym pracowałam, drugi raz - gdy moi przyjaciele chcieli kupić chałupę na przełęczy husyckiej oraz jeszcze kilka, mniej pamiętnych razów. Opowieści o niej słyszałam tysiące. Jako prawdziwie zaangażowana w pracę pasjonatka była dość nieuważna i popełniała mnóstwo rozmaitych gaf, które później barwną anegdotą krążyły po mieście.
Kiedyś miała zadzwonić do jakiegoś księdza proboszcza w celu dokonania ważnych ustaleń. Niestety ksiądz miał dość frywolne nazwisko, więc pracownicy znający słabości szefowej najlepiej, pilnowali jej starannie bez przerwy przypominając
- Pani Wisiu, proszę pamiętać, przez O – Kotas, proszę się nie pomylić.
- Oczywiście, jasne. Hallo… czy mogę rozmawiać z księdzem Chojem ?
Wczoraj byłam w Mysłakowicach w sklepie lniarskim z Magdą i ta, czytając napis na metce kiecki, ryknęła śmiechem: Firma Kotas

czwartek, 11 marca 2010

szklane malowane

Slalom Retro się odbył, Bieg Piastów – również, do odbycia pozostał jedynie Bieg Izerski – na starych nartach – 20 marca o 11-tej w Jakuszycach. Zamknęliśmy wystawę „niech żyją narty” bo zima ma się ku końcowi i pora wiosenne porządki czynić. I od wczoraj poświęcamy się przyjemnościom, czyli montażowi nowej wystawy; statystujemy raczej artystom, bo sami ją robią. "Szklane – malowane" czyli szkło Małgorzaty Dajewskiej, malarstwo Piotra Błażejewskiego, otwarta zostanie jutro o 17-tej. Chętnych czytelników więc serdecznie zapraszam.


Piotr BŁAŻEJEWSKI, Nieprawdopodobne figury geometryczne, olej, akryl

Nie wiem czy powinnam przedstawiać bohaterów, bo każdy, kto cokolwiek liznął wiedzy z dziedziny sztuki szklarskiej, wie kto to pani profesor Małgorzata Dajewska, nie jestem pewna czy analogiczna wiedza o prof. Błażejewskim istnieje, malarzy jest znacznie więcej na świecie niż artystycznych szklarzy. Nadto elitarną, dość intelektualną formę malarstwa prezentuje, by skusić szeroką publiczność. Ja go dopiero poznaję, natomiast szkło Dajewskiej znam od zawsze tj. od czasu kiedy ze szkłem się zetknęłam. W każdym razie oboje są profesorami ASP Wrocław, więc jutro na wernisaż zapewne pół akademii przyjedzie a jak słyszę rozmowy telefoniczne – nie tylko wykładowcy, ale i studenci. Czy będzie ktoś z naszych artystów ? Jak znam życie – niekoniecznie, nasza lokalna norma.
Małgorzata Dajewska – rocznik 58 i wcale nie kryguje się z wiekiem. Nie będę przytaczać rutynowych informacji, których pełno w Internecie, tylko ciekawostki. Pracuje w piekielnie twardym szkle optycznym, żeby go wyrzeźbić trzeba się napracować, więc Gośka - niewielka istotka, ćwiczy muskuły, na rowerze jeździ i o kondycję intensywnie dba. A ukończyła szkołę muzyczną I stopnia w klasie skrzypiec i wiersze pisze, pikantne, erotyczne jak ona sama.Mówi, że po wypiciu jednego piwa usypia w każdym towarzystwie bo niewiele istotnego ma do powiedzenia ale jak już ma coś – mówi wierszem lub szkłem. Jest pracoholiczką. Zresztą wiele fragmentów swoich wierszy na szkłach rytuje tworząc w ten sposób doskonały przekaz o artystycznym wnętrzu.
Wielki mrok wchłania małe światełko( szkła nie warto pokazywać na fotkach małego formatu, który tu obowiązuje).

O sobie nie mówi, raczej o swoim otoczeniu, jakby sugerowała,ze ona to też albo głównie oni. Mąż – mim wrocławski ze szkoły mistrza Tomaszewskiego, syn – lider hip-hopowego zespołu Fatum Crew, autor tekstów, organizator aktualnej imprezy „Dialekt ulicy”, cztery ukochane koty, z którymi śpi, pies - znajda , przyjaciele z uczelni i szkło, szkło, szkło… Czyli kobiecy świat.

wieści od Szwagra

Szanowni Spamobiorcy ! Antykabaret ŻakiSzpak rusza na ścianę wschodnią, jakkolwiek alpinistycznie by to nie zabrzmiało. Zaprószam więc na występki w Domu Kultury w Kocku w sobotę 13-tego o 18 i w Domu Kultury w Międzyrzecu k. Lublina w niedzielę 14-tego o 16.
no to jeszcze limeryk, smacznego i do zobaczenia!
Grzegorz Ż. Szwagier


Ałma Ata

Pewien tuman z Ałma Aty
Skubał kotu włosy z klaty
Kot się wkurzył, użył szponów
Było ostro i czerwono
Aż dziw bierze, skąd się biorą kastraty

i jeszcze info od zaprzyjaźnionego podmiotu artystycznego z załącznikiem:

adamw. studio fotografii
chętnie nawiąże kontakt z osobami, które maja ochotę na kreatywną zabawę przy moich projektach fotograficznych, lub zupełnie indywidualnych potrzebach na zdjęcie, np. portret.

sobota, 6 marca 2010

top employers ?

Sporo lat „robię” w kulturze i cały ten czas nie mogę się oprzeć wrażeniu, że instytucje kultury a zwłaszcza muzea to zło konieczne dla ich organizatorów. Być muszą bo kultura świadczy o władzy, ale tzw. ethos pracownika w naszym kraju panujący załatwia wszystkie niedobory finansowe. A że długo tak się nie da, to i kultura u nas raczej nijaka.
Na rynku ekonomicznym tymczasem (zaglądam) mówią, że świetna firma to jej produkt oraz świetna kadra. Bo mając najlepszych jest znacznie taniej – mimo, że są drożsi. Należy więc dbać o talenty, dopieszczać je i hołubić, pomagać rozwijać, szkolić, motywować. Utożsamiający swojo dobro z dobrem firmy utalentowany pracownik pracuje lepiej, bo korzyść z tego ma.
Jak wygląda strategia, polityka zatrudnienia w kulturze. A jest w ogóle jakaś polityka ? Kwalifikacje mają dać studia. Te dają ogólną ogładę, bo nawet nie zbliżają do typu pracy. Do niedawna na historiach sztuki nie omawiało się wcale rzemiosła nawet artystycznego, którego muzea są pełne. Rynek pracowników ? Nawet zbyt wielu chętnych na stołki dyrektorskie w muzeach nie ma bo niewdzięczna i mało efektowna (oraz efektywna) to praca i ciągłe użeranie się z niedoborami finansowymi. Pracowników wybiera się najtańszych, uposaża najniżej jak można, po 15 latach pracy taki kustosz, choćby nie lada naukowcem albo świetnym organizatorem był zarobi 1500 zł netto i po godzinach kombinuje jakby tu dorobić, żeby koniec z tym drugim końcem związać. Nawet jak talent ma, to raczej metodą prób i błędów do wiedzy praktycznej dochodzi, bo z pensyjki na studia podyplomowe albo kursy dokształcające jak być menedżerem w kulturze, raczej pójść nie da rady, skoro nawet na konferencję naukową pojechać może jeśli udział bezpłatny jest i na wyjazd kasę ma prywatną.
Myślenie ekonomiczne w kulturze ? Myślenie perspektywiczne ? Zapomnieć.
W moim pokoleniu już niewiele się zmieni, ale czy kiedykolwiek rzeczywiście nastąpi prawdziwa, racjonalna rewolucja ? Właśnie w ramach takiego nad wyraz ekonomicznego myślenia mają powołać w instancji nadrzędnej nowe stanowisko, nie znam jeszcze nazwy – stanowisko wydające zgodę na wypożyczenia muzealnych eksponatów. We Wrocławiu urzędnik zdecyduje czy dyrektor muzeum w Koziej Wólce może pożyczyć obraz do drugiego muzeum. Co ?, przyjedzie ocenić jego stan zachowania i możliwości wypożyczenia czy najpierw trzeba mu będzie do Wrocka obraz zawieźć ? Tak wygląda kulturalna ekonomia.