wtorek, 25 czerwca 2013

jeszcze trochę fotek ze świętojanki - ludzie wrzucają je na FB, żal odpuścić


Składanka ze zdjęć Gabriela Wrzosowskiego. Udostępniamy je równiez na FB: https://www.facebook.com/dom.hauptmannow.


Składanka ze zdjęć Marzeny Czarneckiej i Jarka Szczyżowskiego, Gracjana Kieljańskiego i moich.

niedziela, 23 czerwca 2013

Noc między Sobótką a nocą św. Jana

Krąg wokół ognia na polanie z przysłoniętym drzewami widokiem na Dolinę Siedmiu Domów. fot. M. Czarnecka
Noc Kupały to noc ognisk płonących w ciemnościach.  Przez cały dzień nie wolno było palić ogni, dopiero nocą rozpalano nowe, "czyste" ognisko. Kupała to pierwotnie ognisko, dopiero potem imię to otrzymał bożek miłości i płodności. Nowy ogień rozpalali mężczyźni w wyznaczonym miejscu. Na wbity tam osikowy kołek nasadzano koło owinięte słomą smolną. Kręcąc kołem rozpalano ogień, przenoszony na pobliski stóg. Ogień płonął całą noc. Wokół niego tańczyły kobiety uroki odczyniając, do niego rzucano zioła dające ludziom moc, przez ogień skakali mężczyźni, by siłę i moc sobie zapewnić.
Walonowie jak zjawy lub pielgrzymi pojawiali się w różnych miejscach parku.
  By zachować przychylność duchów dla domu należało wieniec z ziół upleść i na drzwiach zawiesić. Wianki z ziół i kwiatów miały inne znaczenia. Upleciony z własnoręcznie zerwanych ziół wianek, z zapaloną świecą pośrodku, panna do rzeki wrzucić musiała. Gdy wianek płynął równo, nie plątał się w sitowie - zdobyć miała miłość. Jeśli na dodatek chłopiec jakiś go wyłowił - ten mężem jej został. Jeśli wianek utonął lub świeca zgasła - starą panną zostać musiała.  
Pleciony przez dziewczęta wielki wieniec na wodę puszczony przynosił szczęście całej wsi.
W wieniec wejść musiały zioła właściwe, podobnie jak w wianki na drzwi i na dziewczęce głowy plecione: bylica, mięta, lubczyk, piołun, gałązki leszczyny i czarny bez oraz inne, dowolne, których dobór od życzeń zależał. 
Woda, czyli żywioł drugi miała równie ogromne znaczenie jak ogień. A od czasów św. Jana Chrzciciela -nawet większe.  Oczyszczała ciało i duszę z chorób i złych myśli, dawała zdrowie i siłę. Starcy nogi w wodzie moczyć mieli, dorośli - w rosie porannej się skąpać, młodzi - kąpieli w wodzie zażywać. Do studni należało soli wsypać by wodę pitną oczyścić.  Kwiat paproci to kolejny element. Kwitnie tylko chwilę, o północy. Znaleźć może go tylko człowiek śmiały ale i niewinny. Gdy znajdzie zapewni sobie szczęście wielkie a także moc wpływania na myśli  innych. 
Na potrzeby pierwszej komercyjnej nocy  świętojańskiej ograniczyliśmy trochę repertuar. Nie było w parku rzeki rwącej, więc wianki zostały rzucone do stawu. Jednak żaden z chłopców nie porwał się je łowić. Może dlatego, że rzucano wianki wielopokoleniowo:)))) duże ryzyko:)) Uroki odczyniały wiedźmy walońskie, nie dopuściły zwykłych kobiet do kręgu wokół ognia, pozwalając pojedynczym na taniec o miłość. Szukanie kwiatu paproci trwało bardzo długo, pewnie przekwitać zaczynał gdy został w końcu znaleziony. Ale pięknie panowie przez ogień skakali. Jeden omal dokumentów nie wrzucił do ognia podczas skoku. Końcówka to taniec ognia.
Skrzydlata tancerka
ogniste kręgi 
Finał

świętojańskie wianki na głowach pokoleń kobiet

dziewczęta i kobiety oraz dziewczynki w tanecznym korowodzie 
Korowodu ciąg dalszy
Zaraz wianki zostaną rzucone

Pokolenie, które najlepiej się bawi
Taniec wokół ognia
Uroki na miłość. Ta dziewczyna - Olga - była chyba najbardziej słowiańsko-pogańska na całej polanie

Przygotowania do obchodów Nocy świętojańskiej

Pleciemy ostatnie wianki
Powód dla którego urządziliśmy te pogańskie uroczystości akurat 22 czerwca był zgoła prozaiczny - sobota pozwala na udział większej ilości gości. W tłumaczeniu ideowym:)))): Noc Kupały czyli święto ognia, oczyszczenia i płodności, miała miejsce dobę wcześniej - z 21 na 22 czerwca. Noc Świętojańska czyli wigilia święta Św. Jana - dobę później, czyli z 23 na 24 czerwca. Urządzenie obchodów w noc pośrodku zadośćuczyniło obu tradycjom, tym samym zapewniliśmy sobie przychylność i pogańskich i chrześcijańskich bóstw i bogów.
Uroczystości przygotowywała lokalna społeczność. To jest to co mnie ciągle zadziwia w tym skłóconym  skądinąd mieście: potrafią i chcą działać razem. I bardzo często robią bardzo dobre imprezy, bez udziału lub z niewielkim udziałem instytucji, które reprezentują. Tak było i tym razem. Nieformalne stowarzyszenie Aktywności Lokalnej obejmuje ludzi z MOPS-u, Towarzystwa Izerskiego, Promocji Miasta, Stowarzyszenia Walońskiego, no i od nas  -Iza Broś, która na  co dzień pracuje w muzeum, działa bardzo aktywnie na rzecz miasta. Nas pociąga poniekąd przez przypadek - mamy lokum i piękny park wokół niego. Ale sami też lubimy być użyteczni a przy tym bawić się dobrze. 
Nadjeżdżają Wiedźmy Walońśkie
Każdy coś wnosił. Towarzystwo Izerskie firmowało wniosek o dofinansowanie (kasę dało miasto w ramach konkursu ofert), który przygotowali członkowie  grupy lokalnej, muzeum przygotowało wystawę, walończycy obrzędy i prezentację kolejnego Auruna. Ponadto w obchodach uczestniczyli studenci Wydziału Szkła ASP Wrocław - którzy zakończyli swój plener małą wystawą swoich realizacji (oczywiście u nas) oraz studenci Pracowni Ceramiki Wydziału Rzeźby ASP Kraków, którzy są aktualnie na plenerze w Szklarskiej. 
My przygotowaliśmy wystawę o tradycjach Nocy świętojańskiej w Szklarskiej Porębie, a że dokumentacja tamtych czasów nie jest zbyt obfita, jest to wystawa poświęcona strojom i zwyczajom ludowym, w 20,30-tych latach XX w. mocno skomercjalizowanym dla potrzeb turystycznych. Przez nasze maleńkie muzeum przewinęło się w ciągu dwóch początkowych godzin imprezy ponad 300 osób, zwiedzających wszystko To spory sukces. Nadmienić muszę, że Tydzień Św. Jana to długotrwała tradycja Szklarskiej Poręby zainicjowana przez tutejszą przedwojenną kolonię artystów.  Więc by jej stało się zadość obecnie też artyści brali w udział. 
Występujący tu incognito pisarz i artysta, zasiadłszy pod oznaczonym bukiem, szybko znalazł słuchaczy.
Punktów programu było sporo. Otwarcie dwóch wystaw, krótka opowiastka o zwyczajach sobótkowych. Konkurs na wypiek świętojański nie obfitował w nadmiar  darów piekarzy. Ale w końcu to pierwsza taka impreza, więc pewnie na następnych będzie lepiej. Wygrał chlebek faszerowany cebulą, czosnkiem i skwarkami. Rewelacyjne było również świętojańskie ciasto w kształcie kwiatu paproci, rozłożone na paprotnych liściach rozświetlonych światełkami.  Kolejny konkurs na najpiękniejszy wianek odbywał się po pierwszych obrzędach z udziałem publiczności. Nie wszyscy ale spora część publiki uczestniczyła aktywnie, strojem, wiankiem i działaniem. Spośród wianków wybraliśmy cztery najpiękniejsze, naszym czyli jury zdaniem.  Potem wszystkie wianki  na wodę stawu zostały rzucone przez panny prawdziwe i panny z odzysku. Wędrówka do stawu trochę trwała, w tym czasie  była muzyka na żywo. Mężczyźni - o dziwo (bo nie wierzyłam, że któryś się odważy) skakali przez ogień. Długo się decydowali, zainicjował skoki  pan w wieku mono średnim a potem już poszło. Kobiety o miłość proszące tańczyły wokół ognia poddając się czarom wiedźm walońskich. Niezły koncercik dała zaprzyjaźniona ekipa z Krakowa, którą poznaliśmy w lutym u nas na wernisażu Kasi Klaki - Off Record. I na zakończenie - fantastyczny Teatr Ognia, który widziałam po raz pierwszy i jestem zauroczona. W następnym poście - kilka fotek. Pewnie były jakieś  wpadki i braki organizacyjne. Ale publiczność przykrywała je falą wesołej zabawy. Wyjechałam, gdy trwały tańce - do białego rana. Udało się !!!!

poniedziałek, 17 czerwca 2013

to się nie skończy urlopem moim...

Zapraszam na świętojankę.
Nie nocą z 21/22, nie nocą 23/24 lecz właśnie nocą z  22 na 23 czerwca. O godzinie 20-tej, w hauptmannowskim parku wszystko się zacznie.



A, że zrzędzenie pasją moją się stało to zadoścuczynię sobie... Na urlop mi pora iść, bo zwariuję niechybnie. Nie mam kiedy odpuścić. bo  cholera, lubię to co robię. Niedawno otwarliśmy wystawę po Worpswede, którą lada moment zwijać trzeba i do miejsc innych wywozić, salonik literacki odbylim,  a już wystawa świętojańska w zanadrzu i całe święta Kupały obchody. Za chwilkę Ekoglass Festiwal oraz poplenerowa wystawka studentów. Wszystko w końcu czerwca i początku lipca.  Może  chwilkę potem ? Wyspać sie muszę.
Tymczasem zapraszam chętnych do zabawy a może i z tego jakieś szczęście przyjdzie ?

niedziela, 16 czerwca 2013

Nowy Młyn w Staniszowie

 Tango Jeanne y Paul A. Piazzolli na wiolonczeli przy akompaniamencie fortepianu mocno poruszyło niektórych uczestników wernisażu, co widać na zdjęciu obok. Pierwszy raz z bliska oglądałam  grę na wiolonczeli i przyznam (ja, głucha muzycznie), że zaskoczona dziełem palców lewej ręki Romana Samostrokova uznałam, że smyczek to tylko narzędzie drugorzędne. Jestem zachwycona !!!! Poza tym kontrast między ostro wibrującym, bądź lirycznie unoszącym się dźwiękiem a potężną posturą muzyka też był fascynujący na tyle, by ócz cudnych przez cały koncert od niego nie mogłam oderwać. Chyba zacznę notorycznie odwiedzać Muzykalia staniszowskie.
Niemniej nie o koncert chodziło. Wystawa Młyna otwarta z hukiem została. Atmosfera była bardzo artystyczna, co tak sztuce jak i wnętrzom zawdzięczać można, ale przede wszystkim uczestnikom i Agacie Rome-Dzida, która jako pani domu artystycznego nie ma sobie równych.  Samo powitanie gości było smaczną prelekcyjką (nie za długą) konfrontującą artystyczną karkonoską współczesność z jej przeszłością. Potem koncert i laudacja prezesa stowarzyszenia czyli Jurka Kurowskiego. Bardzo skomplikowanie popłynął w kierunku filozoficzno - literackim a nawet geograficznym, z rzadka odnosząc się do sztuk wizualnych.  Od Muminka, Kubusia Puchatka i Szwejka  po Kanta, Marksa i Karola Wojtyłę - by pokazać zakres. Dobrze się przy tym bawił.  Wrzucę ten tekst tu w całości jak tylko mi prześle, czego zażądałam, by się weń wczytać i  istotę zrozumieć. Jurek i Agata mają odmienny i specyficzny ogląd całości tego co tutaj się dzieje. Powinni pisać, pisać i pisać, gdyż spory ideowe bywają ciekawe i budujące. W dzisiejszej rzeczywistości sztuka nie obroni się sama, należy dużo mówić o niej, by w świadomości ogólnej  zaistniała.
Wystawa.... Bardzo trudno robi się wystawy przeglądowe. Na takich wystawach każdy artysta powinien mieć osobne wnętrze, by "nie kłócić się" z pozostałymi, bądź by nie zaniknąć w tłumie. Nikną nawet najwięksi. Poza tym - powiem coś co nie najlepiej zabrzmi - nihil novi sub sole.  Myślę, że po tylu latach nadeszła pora, by uczynić krok do przodu i robić wystawy konfrontacyjne.  Zestawienia sztuki z Kazimierza i Zakopanego albo choćby uczelnianej z Wrocławia z karkonoską twórczością to może być plus dla wystawy i impuls dla twórców. Mieliśmy wybrać obraz najlepszy, do zakupu do zbiorów. Nie wybraliśmy. Kandydatur mamy czwórkę, zastanawiać się będziemy ostro, jury się kłóci...

sobota, 15 czerwca 2013

polecam

Dzieci wyjechały z domu do Wrocka (syndrom opuszczonego gniazda), mężczyzna mieszka w Wałbrzychu ( syndrom niezależnej zołzy), pies się obraził, że go nie głaszczę, kocicy włączyły się szwendaczki, szefowa mnie nie lubi (jak można mnie nie lubić ????), więc mam doła. Zjazd totalny. Dom już posprzątałam, przez moment zastanawiałam się czy rzeczy dzieci nie wyprowadzić z domu w ślad za nimi, ale potem pomyślałam: nie, jeszcze trochę pożyję starym życiem.  Potem może coś zmienię ale jeszcze nie teraz. Wracałam z pracy jak najdłużej, po czym pakowałam się do łóżka i wraz z tvn24 spałam do rana. Aż do wczoraj.
Wczoraj mieliśmy cykliczną imprezę "Salon artystyczny Jana Sztaudyngera" organizowany przez stowarzyszenie "puch ostu". 
Finał konkursu poetyckiego, finał konkursu fotograficznego, koncercik dwu-gitarowy, pyszne ciasto z rabarbarem i drożdżowe z jabłkami i kruszonką, masa ludzi - głównie dzieciaków szkolnych i jak zwykle - spotkanie z KIMŚ. Wczoraj ten ktoś to Joanna Chmielewska. Zupełnie inna Chmielewska niż autorka "Lesia". Ta mieszka od pewnego czasu w Szklarskiej. Nie czytałam nic, więc kupiłam sobie książeczkę "Sukienka z mgieł" (wybór z powodu okładki), podchodząc do niej wieczorem w łóżku dość sceptycznie,  nie rezygnując z TVN 24. Faktycznie miałam problem z przebrnięciem przez pierwsze kartki - infantylne - myślałam  przyzwyczajona do lektur typu "Obłęd" Krzysztonia czy "pogrążyć się w mroku" Styrona. Ale wciągnęło. Czyta się lekko i zdecydowanie poprawia nastrój.
Na dodatek przypadkowym przyciśnięciem klawisza włączyłam film, który do łez śmiechu mnie doprowadził. I to jest to co polecam. "Kołysanka " Machulskiego. 
We wsi Odlotowo na Mazurach, w starej zrębowej chałupie mieszka rodzina wampirów, trudniąca się wyrabianiem glinianych wyrobów  króliczków, jajek, czy innych ozdóbek ludowych. Jak to wampiry - żywią się krwią, więc co pewien czas we wsi ktoś znika: ksiądz z ministrantem, listonosz, aspirant policyjny, pani z pomocy społecznej...
Świetny film zjechany przez recenzentów, jednego z nich cytuję niżej:
"Niezwykle inteligentny zamysł Machulskiego, aby przedstawić naszą ojczyznę jako biedny kraj, nawiedzany przez żywe trupy, które sączą polską krew prosto ze stóp swoich ofiar (wśród nich mamy i moherowego księdza, i przygłupiastego policjanta, i cycatą Wandę, co to Niemca chciała), może i byłby śmieszny, gdyby nie natrętna myśl, że podobne numery przerabiają na okrągło telewizyjne sitcomy oraz szopki noworoczne. Mazurska wieś Odlotowo, w której karty rozdaje jąkający się biznesmen (bardzo śmiała metafora), odlotowa nie jest. Wampirza familia rodzinie Adamsów do pięt nie dorasta. Strach pomyśleć, jaki będzie sequel." (J, Wróblewski)
Ja się nie nudziłam, pierwszy raz od stu lat obśmiałam się jak norka.

piątek, 14 czerwca 2013

Artystyczne nowinki z prowincji


Piszę, bo dużo się dzieje w artystycznym świecie prowincji więc może warto w parę miejsc zajrzeć. 
Od 2 czerwca do 15 września trwa wystawa polskiej rzeźby współczesnej na Zamku w Malborku, gdzie mamy swoją, niemałą reprezentację w postaci żelaznej armii Zbyszka Frączkiewicza.  
 Żadna to nasza zasługa, ale chwalimy się bo artysta mieszka u nas i tworzy niezły kawałek karkonoskiej kolonii artystów. I choć często odżegnuje się od "prowincjuszy" (jak miewają artyści), to nie da się ukryć, że jest z prowincji choć światowy:)))) https://www.facebook.com/photo.php?fbid=3103112634121&set=a.3103111354089.1073741848.1753382141&type=1&theater
U mojej łódzkiej przyjaciółki gości teraz amerykański znajomy profesor literatury, który namiętnie ogląda polską prowincję, ciągając ją ze sobą, czasem wbrew jej woli.  Zaliczył więc Malbork, gdzie "powaliła" go potęga Żelaznej Armii. Monumentalizm i multiplikacja robi wrażenie na wszystkich. Fotka ze strony FB artysty.

 15 czerwca o godzinie 18.00, czyli już pojutrze Fundacja Forum Staniszów i "Nowy Młyn" otwierają wystawę artystów z Karkonoszy, która jest równocześnie przeglądową doroczną wystawą artystów stowarzyszenia. Szacowne jury wybierze najlepsze dzieło, które zostanie kupione do naszych muzealnych zbiorów. Zaproszenie:
http://www.forumstaniszow.pl/news/285/
W programie wernisażu koncert na fortepian i wiolonczelę.
Wrzucam tu fotkę z google przedstawiającą galerię w trakcie prac wykończeniowych, właściwie ogrodniczych na przedpolu. Galeria mieści się  w jednym z budynków dawnego folwarku, obok pałacu w Staniszowie. Ma dwa poziomy i jest bardzo klimatyczna. A poza tym, dowodzi nią świetna i operatywna  Agata Rome-Dzida, która w ferworze zmagań z prozaiczną codziennością pałacową, pilotowania działań artystycznych mniej lub bardziej lokalnych, chwile wytchnienia znajduje w zajmowaniu się pracą naukową. Niedawno właśnie zrobiła  doktorat w temacie historycznej karkonoskiej kolonii artystów w Szklarskiej. Wprawdzie nie zgadzamy się z jej wszystkimi tezami lecz gratulujemy.

Punkt trzeci to Kanał Sztuki czyli openair exhibition w kanale rzeki Grodarz przecinającej Kazimierz, zorganizowana przez Kazimierską Konfraternię Sztuki.  Nie mogę znaleźć dat, ale odbywa się w ostatnim dniu festiwalu filmowego Dwa brzegi ( http://www.kazimierzdolny.pl/news/dwa-brzegi-po-raz-7/16351.html).) czyli w okolicy 4 sierpnia. Z tego co wiem do udziału zgłosiło się dwoje artystów z naszych stron.
Niżej link do filmiku z ostatniego "Kanału sztuki":

No i na koniec punkt czwarty. Artyści z Worpswede a dokładnie Openair Gallery zapraszają polskich artystów z kolonii artystycznych ( i nie tylko) na swój festiwal na wolnym powietrzu. Odbędzie się 11 sierpnia. Artyści mogą wystawić swoją twórczość, rzemieślnicy artystyczni - cacuszka rzemiosła. I sprzedawać. Bo w końcu rynek sztuki niemiecki to nie rynek polski i może coś się sprzeda. Organizatorzy zapewniają polskim gościom nieodpłatne miejsca ekspozycyjne i negocjują noclegi. Myślę, że pojechać warto. Choćby po to by Worpswede zobaczyć. To tylko 1300 km łącznie w obie strony.
Wrzucam linki do strony Festiwalu: http://www.worpswede-gewo.de/ 
i link karty zgłoszeniowej: http://www.worpswede-gewo.de/fileadmin/user_upload/dokumente/einladungen/Anmeldung-openair-galerie-2013.pdf







czwartek, 6 czerwca 2013

zapraszamy do nas


Replay wystaw projektu Między Biegunami pokazanych w Worpswede.
Wprawdzie w nieco okrojonej formie bo w naszym maleńkim muzeum wszystko się nie zmieści ale posmak  "wielkiego świata" będzie.
Zapraszamy !!!!!!
Ps. Fatalnie nam to zaproszenie wygląda po przekształceniu z pdf, wybaczcie, mamy kiepski sprzęt.
Niżej link z obrazkami z otwarcia wystawy u nas
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.573214762701323.1073741862.130658160290321&type=1

niedziela, 2 czerwca 2013

„Humanitas” i "Himmelhof". Żywot Karla Wilhelma Diefenbacha... część II.



Rok 1882 r. był więc dla niego znaczący.  Ślub, który później przysporzył mu wiele problemów z żoną nie uznającą jego aktywności, "objawienie", narodziny drugiego dziecka, podjęcie decyzji o zmianie trybu życia pod wpływem wegetarianizmu, naturyzmu - nauk o dobroczynnym działania zdrowej żywności, ruchu i słońca, stroju, a wszystko to w imię głoszonej w ślad za teozofią wolności i swobody. Bardzo szeroko rozumianej wolności.  
W 1884 r. w Monachium  wygłosił pierwsze resume swojej "nauki". Mówił o źródłach ludzkiej nędzy, chorobach, ubóstwie i zbrodniach - jako efektach tradycyjnego modelu życia. Ogłosił też „program naprawczy” oparty na wypracowanych ideach, które wcielał w życie. Tych żarliwych przemówień było wiele. Nie był człowiekiem znikąd, w środowisku był dość popularny, jego zachowanie musiało spowodować odzew.  I spowodowało, jego wystąpienia znacznie spolaryzowały społeczność Monachium. Wszystkich bulwersował jego strój, pojawienie się w białej, wełnianej draperii i  boso w teatrze wzbudziło sensację. Zaczęły się policyjne nękania, sprawy w sądzie pod pretekstem „zakłócania porządku publicznego” konieczność płacenia grzywien. Ostatecznie w czerwcu 1885 r. otrzymał zakaz publicznych wystąpień.  

Diefenbach z dziećmi
Difenbach i Fidus
W  1885 r. opuścił Schwabing i wraz z rodziną i przyjaciółmi założył wiejską wspólnotę w kamieniołomie Höllriegelskreuth w Dolinie Isery. „Humanitas” warsztaty religii, nauki i sztuki (1885 – 1890) była rodzajem gminy ekologicznej. Liczyła 25 osób, prócz Dieffenbacha i jego rodziny mieszkali tam:  malarz Hugo Höppener - Fidus ("wierny"), John Guttzeit, wędrowny kaznodzieja i jego siostra Elżbieta, student medycyny Otto Driessen, i inni.  Zarządzał nią dosyć autorytarnie co często było przyczyną sporów ale też był to czas przeznaczony na twórczość. 
Zaczął tworzyć sylwetowe kompozycje z cyklu „Kindermusic”, chętnie kupowane przez wydawnictwa, co pozwoliło mu inwestować w dom.  Zbudował salę wystawową nakrytą szklanym dachem. Zaprojektował też skalny amfiteatr z monumentalnym krucyfiksem, gdzie mógł prowadzić warsztaty na temat Boga i Chrystusa – człowieka z Nazaretu. Poznał wówczas kolejnego teozofa Wilhelma Hibern - Schleiden. Cudowny to czas realizacji wszystkich głoszonych idei.
Kindermusic
 Niestety też czas przerywany kłótniami z żoną o prawo opieki nad dziećmi oraz kolejnymi procesami o obrazę moralności.  Zwłaszcza nagość kłuła w oczy – dzieciaki i uczniowie biegali i bawili się w parku najczęściej nago - budząc zgorszenie. Diefenbach był bohaterem pierwszego w Niemczech procesu nudystów w Monachium w 1888 r.   Inny proces  dotyczył zaniedbań wobec dziecka. W  1885 r. urodził mu się drugi syn – Lucidus. Matka nie mogła karmić piersią, a Diefenbach uparł się by karmić go „mlekiem roślin”, cokolwiek to znaczy.  Jego problemy z żoną skończyły się wraz z jej śmiercią w 1890 r. Wówczas został jedynym opiekunem swoich dzieci.
Czuł się prześladowany. W odpowiedzi namalował obraz Chrystusa: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". Pokazał go na wystawie w Monachium w 1889 r. Tymczasem w 1890 r. "źródło zarazy" czyli "Humanitas" zostaje zamknięta, Diefenbach z dziećmi przeniósł się na wieś, później  - w 1892 r. - do Wiednia.  Na wystawie  w Vienna Art Society, wśród wielu swoich prac pokazał "Per aspera ad astra" - 68-metrowy fryz złożony z 34 czarno-białych paneli, który powstał przy współudziale Fidusa.  Jego życiowe credo -  w ogromnym skrócie: życie w zgodzie z naturą wiedzie do zbawienia.
 Wystawa cieszyła się ogromna frekwencją, odwiedziło ją 30 tysięcy ludzi. Z jej tytułu Diefenbach jednak poniósł same straty i popadł w nędzę. Organizatorzy sprzeniewierzyli pieniądze za sprzedane dzieła. 
W 1893 r. poznał Berthę von Suttner (Bertha Kinsky) pisarkę, pacyfistkę, sekretarkę Nobla. Chwilę później – czeskiego malarza i wolnomyśliciela  Františka Kupkę, prekursora sztuki abstrakcyjnej oraz Arthura Roesslera, filozofa, historyka sztuki i krytyka, wydawcę,  późniejszego wiceprezesa Wiener Werkstätte i austriackiego Werkbundu.
W 1897 r., po krótkim pobycie w Egipcie, założył w Wiedniu,  w Ober - St. Wit, kolejną kontrowersyjną społeczność "Himmelhof". W szczytowym okresie wspólnota liczyła 24 osoby, w tym malarz František Kupka, Konstantinos Parthenis, Gustaw Grässer - późniejszy współzałożyciel komuny Monte Verita, Magnus Schwantje – założyciel ruchu ochrony zwierząt.  'Himmelhof" przetrwała tylko dwa lata.
Po jej zamknięciu Diefenbach przeprowadził się do Triestu, na zaprezentowanej tam wystawie sprzedał wszystkie swoje prace i w 1900 r. wyjechał na Capri. Miał to być przystanek w drodze do Indii. Całkowicie poświęcił się twórczości. Dużo sprzedawał dorobił się fortuny, co pozwoliło mu otworzyć galerię swojej sztuki w Casa Grande na Capri.  Był chory. W sanatorium w Dreźnie poznał  pioniera hydroterapii i psychoterapii Heinricha Lahmanna. Umarł 1913 r. na Capri.
To nie jest tak, że on sam, geniusz - rewolucjonista nagle i znienacka doznał olśnienia, jakkolwiek mu się wydawało. Już pisałam, że Niemcy i Szwajcaria, które w 2 poł. XIX w. osiągnęły  najwyższy rozwój gospodarczy, jak to zwykle bywa generujący szereg skutków przeciwstawnych, rozwinęły ruch odnowy życia propagujący powrót ludzi do natury, z wszystkimi jego  konsekwencjami:  ruchy proekologiczne, biodynamiczna gospodarka rolna, zdrowa żywność i wegetarianizm, ochrona zwierząt, ochrona zdrowia duchowego i cielesnego, nudyzm, wolność seksualna, medycyna alternatywna, reforma religijna idąca w kierunku religii wschodu, etc. Koniec XIX w. to czas wielokrotnie podejmowanych prób zmiany stylu życia.  Ludzi owładniętych utopijnymi ideami pojawiało się mnóstwo, począwszy od świata naukowego, poprzez filozofów, artystów, społeczników czy rewolucjonistów. Pojawienie się osób takich jak Diefenbach - to tylko skrajna forma efekt krańcowy realizacji idei. Nie jedyna.Humanitas,  Himmelhof Diefenbacha, Eden koło Berlina, założona przez Juléusa i Heinricha Hartów, Nowa Współnota w Berlinie – Schlachtensee, Związek św. Michała utworzony przez Fidusa w Woltersdorf, w końcu Monte Verita w Asconie. 
Kiedyś w Zachęcie widziałam wystawę świetnego malarstwa jakiegoś hip-hopowca, którego nazwiska oczywiście nie pamiętam. Zachwycona zapragnęłam zrobić cały cykl wystaw poświęconych subkulturom młodzieżowym XX i XX w.  Zresztą temat trafia w moje osobiste upodobania.  Przegadaliśmy sprawę z Przemkiem – jakiego pretekstu użyć, by w Domu nobliwych Hauptmannów to pokazać. Miałam wówczas na myśli beatników, hipisów – po całkowitą współczesność. Carl Hauptman  - pierwszy hippis Europy - tak nazwaliśmy pierwszą wystawę, mgliście wyobrażając  sobie  motywację. Tymczasem, po Worpswede – samo przyszło. Idee ojców  Beat Generation  Allena Ginsberrga i Michaela McClure’a  wykorzystane przez wielki hippisowski ruch społeczny- kierujący się ideami takimi jak:  skrajny pacyfizm, wolność, miłość i pokój, życie z naturą i w naturze, rewolucja seksualna, nacisk na indywidualność, wspólnota, odrzucenie norm społecznych, nacisk na sztukę, LSD pomagające uzyskać oświecenie – rozpoznanie boga w sobie, wegetarianizm, naturyzm, a przede wszystkim „Wszyscy ludzie są braćmi, a świat jest na tyle duży, że starczy na nim miejsca dla każdego” – skąd to znamy ?  Kłania się końcówka XIX w. i właśnie Carl Wilhelm Diefenbach – nieodrodny syn swojej epoki. No... może bez LSD