sobota, 29 grudnia 2012

Jeden taki poranek mijającego roku

Moja wieś, w dolinie Jelenia Góra, w tle Karkonosze

Wsiadłam w auto i ruszyłam na kolejną rundę po terenie, by uzupełnić niedobory w robocie, które pojawiają ciągle i ciągle. Pomyślałam, że dobrze byłoby pozapinać wszystkie guziki na tyle starannie, by nie tracić środków płatniczych na ciągłe wyjazdy. Zrobić coś za jednym zamachem i nie wracać,  zarobić, zapomnieć, iść dalej. W miejscu, w którym zrobiłam to zdjęcie zrozumiałam, że ja nie chcę. Czuję się wolna, gdy wsiadam do auta i biorę aparat, jadę przez kolejne wsie po raz któryś, zaprzyjaźniam się z krajobrazem i tak naprawdę wcale nie mam ochoty kończyć roboty. Bo wtedy nie będę miała powodu, by znowu jechać. Chrośnica, Janówek, Czernica... Płoszczyna,  odkrywam cudne nastroje.  Miałam w życiu dużo szczęścia, że akurat w te strony mnie poniosło. Gdy tu przyjechałam miałam w oczach złote łany zbóż przerośniętych czerwienią maków i błękitem chabrów z okolic takich jak Wierna Rzeka czy Mąchocice - Scholasteria. Przytaczam te archaicznie niepokojące nazwy gdyż akurat wtedy  tam zaliczałam prace terenowe z moim ojcem geodetą.  Była pełnia upalnego lata, kurz na ziemnych drogach wśród wysokich zbóż, umorusani chłopcy szalejący z patykiem i kółkiem. Swojski, ciepły, świętokrzyski pejzaż.  Tu było nieprzyjaźnie. A teraz ? Nie oddałabym tych miejsc za żadne inne.

czwartek, 6 grudnia 2012

Jest jak lubię...

W pracy młyn, kocioł i inne fanaberie. Na dodatek remont. Dach w środku zimy. Organizator naszej instytucji oznajmił w końcu września bodajże: jedyna możliwość, albo teraz albo nigdy. I zaczęły się wymagane procedury, z duszą na ramieniu, zdążymy czy nie. Już  przykryty, na szczęście listopad nam się pogodowo spisał.   Teraz poddasze panowie ocieplają czyli  nasze biura. Nic nie jest na swoim miejscu, w tym tłumy obcych ludzi. I zakurzony bajzel.
Ale  i zdarzyło się coś miłego, pewnie dlatego, że o poranku na kominiarzy, na dodatek znajomych, trafiłam - idąc na komisariat straży miejskiej - negocjować wysokość mandatów. Trafiłam na rogadanego młokosa, który -jak później wyznał - lat ma dopiero 4o. Udało się: 6 punktów zamiast 8 i 300 zł zamiast 600 zł. 
Potem ostatnia codzienność. Najpierw wizyta w macierzy: księgowość i kadry oraz moje zapracowane przed otwarciem wystawy, nie gadające z nikim,  koleżanki.  Potem jazda w lekkim  śniegu do Szklarskiej i kołomyja:  majstrowie od dachu teraz na strych regipsy targają, owijamy pomnik Carla Hauptmanna  folią ( po wczorajszej wizycie konserwatorek; proszę się nas nie czepiać - to zalecenie konserwatorów z Torunia); majstrowie przeganiają nas z miejsca na miejsce, my ganiamy w poszukiwaniu internetu, wizyta Jurka - plastyka i ustalanie koncepcji projektu wystawy, przyjazd pani profesor germanistki z małżonkiem na pokój gościnny, kawa z rzeczoną i jej małżonkiem przerwana przyjazdem inspektora nadzoru i spacer po strychu oraz remontowanych wnętrzach, przyjazd Mikołaja z prezentami. Prawdziwy przyjechał !!! W czerwonych getrach (!!!) i czerwonym kubraku, z wielką białą brodą i reklamówką słodyczy. "A Marianka grzeczna była ? Do spowiedzi chadzała, grzechów nie posiada ?"  Dostaliśmy czekoladki i trufle. Cała załoga i wszyscy majstrowie oraz goście nasi.
Sypie tak, że psa na ulicę nie wystawisz, chociaż moja Fiolka w śniegu szaleje namiętnie.  A mnie jakaś grypa rozbiera,  nie wiem czy do roboty jutro pojadę, ale jak mam być na chodzie w poniedziałek to muszę się jakoś ogarnąć. Nie mam kiedy wolnych za dyżury odebrać. Zresztą w domu i tak pracuję, bo w pracy nie bardzo jest jak. Siedzę w fotelu przy kominku, pies mi u stóp leży, kot na parapecie gapi się za okno. A śnieg sypie i sypie.
Moje dziecko  w Świebodzicach i Legnickim Polu  robi za choinkę, która Mikołajowi  towarzyszy, jeszcze nie wróciła.
Ps. naszym Mikołajem był kierownik budowy, który swoim pracownikom co roku taki prezent robi.Małe a cieszy.

wtorek, 20 listopada 2012

letztens, neulich, letzlich a może in letzter Zeit ? Coś chyba pominęłam......

Szlag. Samej mi ciężko zrozumieć, że  pracując w tak szacownej firmie nie mówię w stosownym  języku. Mój kompleks i porażka. Problem okrutny, bo jak przekazać nad wyraz skomplikowane  meandry myśli moich,  w tym finansowe meandry, skoro czasem trudno na rodzimy polski je przełożyć. Często myślę, że mój ulubiony i doskonały - nie wstydzę się słowa tego - tłumacz konsekutywny w mózgu mi grzebie, bo łatwiej jemu przychodzi mówienie co mam na myśli niż mnie. Tak, to moja pięta Achillesa.... piszę o tym, bo przygotowujmy projekt z partnerem niemieckim i potykam się notorycznie o te...... (może zbyt długie ?) sukienki.
Jesteśmy zapracowani. Chciałabym choć raz  usłyszeć  "spoko, dacie radę", zamiast ciągłego  "porywacie się z motyką na słońce". Bo tak naprawdę nie jest to nic innego niż robimy na co dzień, tylko na ciut większą skalę.  O czymże ja piszę ? Napiszę jak się zacznie żeby nie zapeszać, teraz znak jeno daję, że jeszcze żyjemy.  Palić mi się chce na samą myśl. Papierosów.

 A póki co zapraszam na bardzo fajną wystawę starych zdjęć z Karkonoszy, która trwać będzie do połowy stycznia.
I zapraszam w najbliższy  piątek, na godzinę 16.00. - spotkanie z człowiekiem muzealnym czyli Przemkiem Wiaterem i promocja jego książki  "Szklarska Poręba-Orle w Górach Izerskich"Książka  ilustrowana,  zaopatrzona w  płytę DVD z kolekcją 61 dokumentalnych zdjęć Orla i jego okolic.  
Niech wam nie będą więc straszne  prace  na dachu muzeum mające na celu stan techniczny budynku polepszyć - jest bezpiecznie. Zapraszamy !!!!
Kawę stawiać ?

środa, 31 października 2012

na pograniczu zimy

Jadąc dziś do pracy uświadamiałam sobie, że grzechem jest robić zdjęcia tego co widzę. Nic a nic  nie jest w stanie tego powtórzyć, pokazać, przekazać.  Ten pejzaż, kolory, światło, ba..zapach  nawet.. Nie ma takiego środka wizualnego przekazu, który mógłby to wszystko powtórzyć. Zresztą, przecież statyczne to nie jest, dzieje się. Jechałam do Szklarskiej we mgle i w mgłę. Ale w mgłę o przedziwnej strukturze - gęstniejącej w oddali. W perspektywie - mleko, a wokół mnie lekkie, dymne opary.  Utrzymywała się kłębiasto nad szosą,  unosiła się dość wąsko - od góry zalana słonecznym blaskiem, nie zasłaniając rażącego błękitu nieba ani zalanego ciepłym słońcem złota liści z czubków drzew wyrastających znad obłoków bieli. Jakby wydobywała się z bielutkiego śniegu, zalegającego pola po bokach czarnej wstążki szosy.

czwartek, 25 października 2012

piątek, 19 października 2012

jesienny kicz czyli ogród Hauptmannów

Zadanie bojowe - posadzić żywopłot. Zapragnęliśmy zrobić to już w sierpniu ale ogrodnictwo nam z głowy wybiło termin, twierdząc, że sadzi się  jesienią. Wydawało się, że skoro wszystko w doniczkach hodują, to pora roku znaczenia nie ma. A jednak. W ramach pocieszenia kupiliśmy sobie wówczas  krzaki rokitnika czyli ów słynny hauptmannowski sidorn, dobry na soki, kandyzowane cukierki, kompoty, nalewki, oczywiście lecznicze.  Rokitnikiem załatwiamy  dwie sprawy - jest elementem ogrodu laborantów, który od roku szykujemy oraz jest miłością Gerharta - jego dom na Hiddensee - Haus Seedorn, na wyspie rokitnik jest wszędzie, w sklepach sprzedają go w każdej postaci.
U góry - żywopłot w moim aucie, na dole - żywopłot - w ziemi.W końcu nastąpiła godzina zero. Jak zwykle bywa - w czasie najmniej wygodnym. zadzwoniło ogrodnictwo: jechać, buk złocisty wyjęty z ziemi, czeka na nas. Nie wiedziałam,ze to takie wielkie. Miałam w planie pudło na sadzonki wziąć, tymczasem sadzonki ok. 100 cm wysokości  ledwie zmieściły mi się do auta. Zadołowane zostały w strumieniu, przykryte liśćmi -  musiały czekać do dnia następnego, na ogrodnika, który w macierzy na stażu z UP funkcjonuje. Czemu ogrodnik aż ? Bo człowiek ma dobrą ręką, wsadzi w ziemię patyk - drzewo rośnie.  Wprawdzie administracja macierzy dawać go nie chce, bo cztery róże podcinać musi, ale wdzięk naszej Ani i na panią kierownik wpłynął pozytywnie. Oby rósł szeroko, równo, niewysoko.


wtorek, 16 października 2012

i odrobina niezłego detalu

Wcale nie taka odrobina.  Czy komukolwiek w dzisiejszych czasach chciałoby się tak pieszczotliwie traktować kamień ? Na dodatek użyty do czegoś tak podstawowego jak dom ? Wyłuskiwać ze skały, ciąć, szlifować, polerować, kształtować wąski, równiutki zewnętrzny rancik, nacinać lekko karbowaniem ? I te fantastyczne proporcje, harmonijne i  naturalne. I ten parapecik podcięty linearnym profilowaniem... nikt dzisiaj tak nie traktuje materii. Dzisiaj szybko, byle jak, nawet jeśli równo to od sztancy i najczęściej w materiale zastępczym. Może dlatego tęsknię do czasów, które znam tylko z książek, kiedy życie inny zapach i smak, ale też ciężar gatunkowy miało. Czy było lepsze ? Nie wiem, bardziej "mięsiste" - to na pewno.
Kamień i drewno....
Kilkanaście lat temu robiliśmy  z mężem prace terenowe w województwie toruńskim, gdzieś w okolicach Grudziądza. Nie przypomnę sobie nazwy miejscowości, pamiętam dwa renesansowe witraże w oknach kościoła. I pamiętam drogę dojazdową do wsi - kostkę brukową z takimi koleinami, że nasz maluch szorował brzuchem po wierzchołku środkowego garbu. (stary był, przeżył niejedno).
Jechaliśmy nad ranem, zaraz po wschodzie, gdyż proboszcz,  nasz gospodarz rzekł, że wpuści nas do kościoła jedynie pod warunkiem, że będziemy na miejscu o 6 rano.  Trudne to były czasy,  acz miłe.  Dojechaliśmy na czas, zostaliśmy wpuszczeni do wnętrza - zamknięci w środku mogliśmy spokojnie  robić swoją robotę.  Gdzieś koło 8 wywołał nas kościelny: ŚNIADANIE !!!! Proboszcz zaprasza !!!
Poranne letnie słońce już nieźle przygrzewało, śniadanie podano na drewnianej, oplecionej winoroślą werandzie. Na białym lnie obrusu, w ceramicznych naczyniach, drewnianych rynienkach,  wiklinowych koszyczkach podano: chleb w domu pieczony, osełkę masła ubitego w kierzance, misternie nacinanego na wierzchu, jaja żółte jak słońce, biały ser w kształcie serca z odgniecioną plecionką lnianego woreczka, szczypior pachnący, zieleniejący na mięsistej czerwieni pomidorów,  mleko w dzbanku, mleko z pianką,  o zapachu, którego teraz nie zna żadne mleko. Wszystko z własnego pieca, kurnika, ogródka. Było to takie... żywe, prawdziwe,  jak ta użytkowa kamieniarka starych domów.

niedziela, 14 października 2012

Widoczki z jednej takiej wioski

 Widoczek z mostkiem, w głębi chałupa z 3 ćw. XIX w.

Historyczny układ ruralistyczny wsi... trudno znaleźć równie karkołomną frazę, trudną do zapamiętania - to pewne. Praktycznie każda dolnośląska wieś niemal w całości wpisuje się w taki chroniony układ. Na czym  ochrona polega? Na konieczności konserwatorskiego opiniowania każdej inwestycji, tak jak konserwatorskiej opinii wymagają np. strategie rozwoju miejscowości, miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego oraz cały szereg innych dokumentów. Dodatkową ochroną jest wpis budynku do gminnej ewidencji zabytków.
 Hmmm,hmmm, domek miodzio - jak mój osobisty brat  mawia. Kamień, szachulec, drewno. 2 ćw. XIX w. - moim zdaniem, nieomylna nie jestem.
Gminna ewidencja czyli GEZ to dawna wojewódzka ewidencja zabytków, prowadzona przez urzędy konserwatorskie, teraz wrzucona w obowiązki gmin. Niektóre gminy pojęcia bladego nie mają o co w tym wszystkim chodzi, gdyż za nowo stanowionym prawem, rzadko idzie akcja informacyjna.  GEZ zwykle ujmuje 90 % zabudowy, w gminach podgórskich, dolnośląskich  nawet wiecej   - wszystko co zbudowano przed 1945 r.   Normą prawną choć niekoniecznie praktyką jest zgłaszanie remontów znajdujących się w GEZ budynków w stosownym urzędzie. Dotyczy to remontów w zakresie konstrukcji budynku, zmiany bryły przez np. podniesienie dachu lub dobudowanie tarasu, przemurowań otworów, zmiany kolorystyki elewacji, etc.  Teraz, by uzyskać zgodę urzędu na te działania, trzeba będzie dołączyć opinię konserwatorską. Prawo obowiązywało i wcześniej -  analogicznymi obowiązkami obłożony był dom  z powodu wpisu do wczesniejszej ewidencji konserwatorskiej lub znajdujący  się na terenie historycznego  układu ruralistycznego.
 Klasyczny domek wiejski, jakich tu mnóstwo, aktualnie osierocony przez właścicielkę, pewnie będzie na sprzedaż;  lata 70-80-te XIX w.
Czyli państwo znowu kłody obywatelowi pod nogi rzuca. A jednak niekoniecznie. Czego przykładem jest właśnie Czernica. Przepięknie położona,  stara  wioska przy drodze do Lwówka Śląskiego rozlokowana. Słynna z rycerskich rozbójników panów na tutejszym zamku, grasujących po okolicy w XV w.  Ciągnie się przez kaczawskie, łagodne pagórki, wzdłuż rzeki Lipki zwanej też Chrośnickim Potokiem, płynącej w głębokim korycie w większości obudowanym kamieniem. Nad rzeką przerzucone arkadowe przęsła kamiennych mostków  lub bardziej współczesne - betonowe oraz prowizoryczne z desek - jeśli kładka do chodzenia  tylko  służy, albo np. z podkładów kolejowych - jeśli do jeżdżenia również. Centralna część wsi - w dość gęstej zabudowie, skrajne partie - zabudowa luźna, zagrodowa, często  w czworobok: dom mieszkalno - gospodarczy, obora/chlewik, wielka stodoła, drewutnia; na zewnątrz - ogród, sad i pola.
 Dom murowany z 1799 r. , z przepięknym szczytem licowanym płytkami łupka.
Dużo piękniejsza jest część południowa  (z grubsza, bo wieś łuk zakreśla), rozlokowana na pd. od rzeki. Kilkanaście  lat temu, gdy znajomi domu w okolicy szukali, o Czernicy mówiono, że  to wieś "na wymarciu". Przepiękny niegdyś kościół ewangelicki na rzucie ośmioboku, nakryty dachem siodłowym, tkwił zrujnowany w samym centrum. Gotycki kościół z fantastyczną kamieniarką (np. maswerk otworu drzwi (!) w formie rybiego pęcherza) i barokowym  hełmem wieży - szary, nie wyróżniający się z reszty zabudowy. Domy ze śladami świetności, chylące się ku ziemi.   Rzadko jeżdżę tamtędy, bo wieś na uboczu. Pojechałam teraz. I oczy przecieram z lekka zdumione. Wieś jako całość, jako układ ruralistyczny, objęta jest ochroną i na złe jej to nie wyszło. Pracy nadal za wiele tu nie ma, wielka stolarnia, ze trzy tartaki, kilku rolników. Lecz wśród dotychczasowych ludzi pojawili się nowi - miastowi, którzy domy kupują. Sprzątają otoczenie,  koszą trawę, drewno w drewutniach w sterty poukładane, firaneczki w maleńkich oknach na wpół krosnowych. I zamknięte na głucho, nawet psa nie ma. Przyjeżdżają na urlopy.
Znowu klasyka, lata 70-t, 80-te XIX w.
Ich wzorem idą miejscowi. Trochę narzekają, że państwo im każe a kasy nie daje -  czemu nadziwić się nie mogę. W końcu też w starym domu mieszkam i remonty sama  sobie finansuję a do głowy by mi nie przyszło domagać się.  Homo sovieticus w narodzie nadal funkcjonuje. Niemniej prawo własności  dobrze rozumieją, bo gdy o sprzedaż zapytać - rozmowa inna będzie.   Tu i ówdzie  powstaje  agroturystyka, głównie pod niemieckich,byłych mieszkańców nastawiona. Niektórzy domy remontują,  niektórzy   jedynie sprzątają, zamykają, a nową siedzibę budują obok na posesji.  Zaczynają doceniać walor historyczny, który przez lata im jak kamień u szyi wisiał.  
Budynek gospodarczy,  z 1 ćw. XIX w., już do rozbiórki przeznaczony. Ale stoi, wiec niech stoi. 
Gawędziłam sobie z jednym takim, który w latach 80-tych dom pobudował, tak ciasno, że na dawny ryglowy niemal balkonem nachodzi i teraz w brodę sobie pluje, że tego rygla nie widać za dużo, a zdałoby się, bo to ładnie.  Powolutku zmienia się mentalność ludzi. Dobrze byłoby jednak, gdyby i mentalność władzy ewoluowała. Marzeniem jest, by władza zrozumiała, że ona jest dla ludzi a nie odwrotnie. I, że  produkowane prawo działać powinno w dwie strony. Władza  coś kosztownego nakazuje, więc  pomóc w realizacji powinna. Chroniony układ ruralistyczny, nasycenie zabytkami - gmina dostaję środki wspomagające remonty mające na celu  poprawić lub przynajmniej utrzymać stan zachowania, albo przynajmniej podatki do minimum ogranicza. A tu nic, daniny jeno:))
lata 50-60-te XIX w.
Pokazałam tylko domy z widocznym ryglem. Znaczna większość  posiada otynkowaną konstrukcję, jedynie archaiczną bryłę i inne elementy  jak łupek leżący nadal na wielu dachach. Albo śmieszna, dwubarwna, ceramiczna felcówka. W kamiennych zwornikach kamiennych portali wyryte są daty budowy i pierwotne numery domów. Często przy drzwiach gospodarczych - otwór dla wyjściowy dla psa, który nie mieszka w budzie lecz we wspólnym, cieplejszym budynku. Kamienne koryta, kamienne wanny - wodopoje, małe okienka z zewnętrznym skrzydłem krosnowym, nakładanym na zimę.  Kamienne schodki, kamienne bramki. Podoba mi się. 
I pałac. Którego losy za skandal uważam. Już sama ta sprzedaż była niejasna. Przebudowywany od połowy XVI w., z największymi zmianami na przełomie XIX / XX w. - w stylu francuskiego renesansu.  Budynek był w bardzo dobrym stanie, przed zmianą ustrojową był własnością WSW, siedzibą ZOMO. Było tam wszystko, dębowe podłogi, eklektyczne sztukaterie, boazerie, meble wbudowane w ściany.. Wielkie okna, którym się przyglądałam zdumiona w jak dobrym są stanie, jak szczelne i jaka sprytna konstrukcja.  Świecka kaplica z malarstwem  religijnym z połowy XVI w.  Wyposażona kuchnia, stołówka, pokoje, pokoje, pokoje.  Poznałam też właściciela - młodego wówczas chłopaka, któremu ówczesny wojewoda sprzedał to cacko, o które ubiegała się gmina oraz parę innych instytucji.  Plany miał cudne, łącznie z polami golfowymi. I na tym się skończyło.  Teraz po latach pałac stoi martwy. Ogrodzenie od strony folwarku się wali, na balkonie suszy się pranie, martwa cisza. Gdzie jest państwo i jego obowiązek  ochrony dziedzictwa  kulturowego ? A miejscowi mówią, że Niemiec właściciela pałacu wystawił, kobieta rzuciła, a na majątku komornik stoi. 

czwartek, 27 września 2012

w Domu Hauptmannów, Szklarska Poręba


Rafał Fronia, Jacek Jaśko, Piotr Krzaczkowski, Tomasz Mielech
Cztery nietuzinkowe postacie, cztery spojrzenia na Karkonosze.
Fotografie uzupełnione są bardzo osobistymi, autorskimi tekstami poświęconymi Górom Olbrzymim.
Wystawa zorganizowana jest w ramach
I Sport Festiwalu w Szklarskiej Porębie, który potrwa od 27 do 30 września 2012 roku
Serdecznie zapraszam,
Sandra Nejranowska

piątek, 21 września 2012

jest i taki typ






















Jarkowice, dom z połowy XIX w. 
Charakterystyczna bryła - parterowa od frontu, dwukondygnacyjna od tyłu, więc i połacie dachowe o różnych kątach nachylenia.  Dom w części jest murowany, często z kamienia - jak na zdjęciu niżej, w części - drewniany: zrębowy, lub przysłupowo - zrębowy. Szczyty najczęściej szalowane deskami, rzadko wyłożone łupkiem - jak na górze.  Okna w drewnianych opaskach, często z płytkim, trójkatnym naczółkem w nadprożu.
Niektóre datowałabym wcześniej; ten dolny - na 1 ćw. XIX w., w końcu to domy tkaczy, a tkactwo na tym okresie pada  od połowy wieku. Nie jestem jednak fachowcem,























Błażejów, polowa XIX w.
Tereny ? Okolice Chełmska i Lubawki.

celem poprawienia nastroju


Po co ja się tak nakręcam.... jeżdżę sobie po takim pięknym świecie i ....tak trzymać !!!!!! To droga z Chełmska Śląskiego w kierunku rozwidlenia dróg: Opawa i Niemidamirowice - w lewo, Miszkowice - w prawo.

Oto karczma książęca w Miszkowicach,  niestety opuszczona i w postępującej ruinie. Ponoć wcześniej stał tu myśliwski dworek czeskiego księcia Michała, od którego wieś wzięła nazwę - bo w owym czasie, zdaje się do 1289 r., tereny do Czechów należały. W jego miejscu w XVI w. karczmę sądową wzniesiono, zaś w 1774 r. - ten oto budynek przez J.C. Boenscha został zbudowany. Nie remontowany - niszczeje. W 90 - tych latach XX w.  wichura zawaliła pn.część budynku i tak stoi opustoszały, malowniczo - dostojny i samotny w lesie. Czemu niszczeje ? Bo w obecnym stanie  prawnym i panującej  nam miłościwie ustawie e o ochronie zabytków - nikogo w tym biednym kraju nie stać na romantyczne fanaberie. 

 Quies naturalis est finis natu-ralis motus....  Spoczynek naturalny jest kresem ruchu naturalnego.. prawda jak tu ... przyjaźnie ? Widok na wieś ze ścieżki cmentarza przy kościele w Opawie.

z innej beczki czyli farsa ?

Czy wiecie  jaki jest VAT na ogórki konserwowe ? - 8 % A na chleb nasz powszedni ? - 5 %, ale już musztarda - 23 %, czyli luxus. Ministerialny przelicznik euro: 4.0196 zł ( o ile dobrze pamiętam).  Kwota rachunku - 32,75 zł. Podobnych rachunków  do poczęstunku na wernisażu tej wystawy mam 7 oraz rachunki do kilku umów o dzieło, gdzie odpowiadam na pytanie czy np. w UE nie znajdę osoby o  parametrach: naukowy tytuł profesorski, specjalista w  bardzo wąskiej dziedzinie,  który wykona zlecenie. Oczyma nad wyraz rozbujałej wyobraźni widzę jak   prof. Sprengel wsiada w samolot i leci z Berlina wygłosić prelekcję dla młodzieży na temat, za grzecznościowe 300 zł brutto, nawet w barterze.. Jestem wściekła. To doprawdy za mało powiedziane. Jestem wqrwiona na maxa.  
A potem  naiwnie zadziwiony dziennikarz TVN- u pyta "a gdzie był pracownik ?", który nie dopilnował.......i dwoje dzieci nie żyje. W papierach dopilnował. 4 miliony procedur, 4 plany, 6 sprawozdań, nadprodukcja papierów płodzonych w celu potwierdzenia, że rzecz nastąpiła. To, że nie nastąpiła, bo nie było czasu zrobić - nie ma znaczenia - ważne, że gra w papierach.
Nie zrobię wystawy, nie napiszę wniosku bo przeliczam z brutto na neto albo odwrotnie, by udowodnić, że kupię najtaniej. Potem mi to sprawdzi urzędnik od przetargów,  potem księgowa i na koniec podpisze szefowa - by kasjerka mogła mi zwrócić kwotę rachunków, tworząc przy tym dodatkowe papiery potwierdzające dzieło. Zysk na produkcie to 3 grosze, koszty dowodu: trzy połączenia telefoniczne, papier, toner, czas pracy kilku osób opłacany przez pracodawcę.

sobota, 15 września 2012

Gerhart Hauptmann i jego jubileusze

Jakiś czas temu byłam na spotkaniu rady muzealnej w Jagniątkowie, gdzie Harriet Hauptmann, wnuczka pisarza - najbardziej chyba zaangażowana w upamiętnianiu spuścizny po sławnym dziadku - zarzuciła nam (hauptmannowskim domom), że zbyt mało robimy, by uczcić jubileusze.  A są dwa w tym roku: 150 rocznica urodzin i 100 rocznica wręczenia nagrody Nobla.
Nie zgadzam się. Oddalony od nas o rzut beretem  Dom Gerharta Hauptmanna w Jagniątkowie przez cały rok organizuje imprezy, wystawy, spotkania, konkursy i wydawnictwa z okazji rocznic, mniej więcej z częstotliwością trzytygodniową, więc powielanie tego w Szklarskiej Porębie większego sensu nie ma. Tym bardziej w domu skłonnym artystom kolonii artystycznych - inspirowanych pobytem Hauptmannów w Karkonoszach - się poświęcać.  Niemniej  działaliśmy i my również w tym temacie.  Przez całe lato trwał konkurs poetycki na tłumaczenie wiersza, którego finał - wręczenie nagród -  odbył się wczoraj, otwarliśmy wystawę "Gerhart Hauptmann i Karkonosze" (peregrynująca od Berlina po Redebeul, wystawa przygotowana przez Dom w Jagniątkowie przy naszym, a dokładniej - dra Wiatera udziale), no i wczorajsze uroczystości, których "gwoździem " była dwójka profesorów: Anna Mańko-Matysiak z wrocławskiej  filologi germańskiej i Krzysztof Kuczyński z Katedry Badań Niemcoznawczych w Łodzi, którzy "prowadzeni" przez dr Przemka Wiatera, interesująco gawędzili o Hauptmanie - człowieku, Ślązaku, pisarzu, mieszkańcu Karkonoszy. Myślę, że ta swobodna pogawędkadostaliśmy podziękowania za realizację wydarzenia, podczas którego nikt nawet nie ziewnął, mimo tego, że Rzecz była o Gerharcie Hauptmannie! dużo więcej zrobiła w dziele upamiętniania pisarza, niż wielkie, pełne mów pochwalnych  uroczystości przy dźwięku kwartetu smyczkowego w tle..... Szkoda tylko, że mamy takie małe muzeum.

środa, 29 sierpnia 2012

archaiczna bryła

czyli proporcje z przechyłem w stronę dachu. To co lubię.   Budownictwo okolic Lubawki. Niskie ściany, najczęściej zrębowe, czasem przysłupowe, bardzo wysoki i stromy dach, czasem kryjący dwie kondygnacje użytkowego poddasza. Niewielkie okna, najczęściej ościeżnicowe polskie, czyli ze skrzydłami zewnętrznymi otwieranymi na zewnątrz. A często i ościeżnicowo - krosnowe, z tymi zdejmowanymi na lato zewnętrznymi oknami. No lubię, dobrze czułabym się w takim (oczywiście po wcześniejszym osuszeniu), mogłabym w takim mieszkać albo agroturystyczne gospodarstwo poprowadzić.


Górny - datowany na około połowę XIX w. Ten z boku - również. Obydwa, jak to tutaj bywało, mieszkalno - gospodarcze. Uważam, że w tych domach drzemie zupełnie niezauważony potencjał. Gdyby lokalne władze choć ociupinkę tego potencjału zauważyły, zainicjowały działania dla zdobycia funduszy na ich remont, zmotywowały właścicieli pożyteczną, turystyczną infrastrukturą stałby się tu raj turystyczny na ziemi. Tereny piękne, architektura piękna. Potrzebne kible, woda, jakaś knajpka, konie lub rowery i hajda !! Miejsce najlepsze w Europie.

środa, 22 sierpnia 2012

różowe czy czarne ustrojstwo


Jestem zaskoczona, żeby nie rzec  zbulwersowana. Do tej pory znałam kodeks etyki muzeów ICOMu http://icom.museum/fileadmin/user_upload/pdf/Codes/poland.pdf, którego mi nikt nie narzucał, a który przyjęłam naturalnie wraz z zakresem obowiązków,  który tworzy ogólne normy funkcjonowania tak specyficznych placówek oraz tak specyficznych pracowników jak my.  Wydaje mi się, choć może naiwnie,  że w moim całym życiu kieruję się zasadami etycznymi, które wyssałam z mlekiem matki (choć zostałam antyklerykałką, ale tolerancyjną i niewojującą), wydaje mi się, że zdecydowana większość moich współpracowników, znajomych i przyjaciół działa w oparciu o podobny zestaw norm. Obraża mnie obowiązek podpisania deklaracji, że będę „przestrzegać ogólnie przyjętych norm etycznych”.  Bo to znaczy, że jestem podejrzana o ich nieprzestrzeganie.  
Jakiemuż urzędnikowi to do głowy przyszło i po  co ?  W kraju, w którym korupcja urzędnicza jest  normą (spostrzeżenie w oparciu o codzienne wiadomości TV),  gdzie nic nie załatwisz bez układów i pleców,  a posiadanie ich  staje się  powodem dla orderów.  Kolejny nikomu nie potrzebny papier ?
Kodeks nakłada na mnie obowiązek nie krycia własnego zdania....

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

wysokogórsko czyli inaczej

wysokogórsko... o ile tak nazwać można nasze pagórki.I o ile okolice Lubawki są nasze.
Oto karczma sądowa  z 2 poł.XVIII  w., w Uniemyślu czyli nieco na pn. od przygranicznego Okrzeszyna, w tzw. Worku okrzeszyńskim. Też piękne tereny, przepiękne nawet,  a dość mało popularne turystycznie.
Chałupa pszysłupowo - zrębowa z bardzo wysokim dachem. Wprawdzie część budynku jest murowana ale rzadko można na żywo spotkać takie architektoniczne cacko. Zwróćcie uwagę na misterny montaż drewniany pod okapem w elewacji frontowej.
I niżej - malowniczo położona i bardzo malownicza  wilijka z lat 1916-18, cacuszko zupełnie innego typu. Też Uniemyśl.



sobota, 4 sierpnia 2012

kiedy znika sens

A tak naprawdę znika tylko wobec spraw ostatecznych. Umarła nasza koleżanka Ania Gniadzik cicho, spokojnie, bez fanfar i przemówień, tak jak żyła. Zbyt wcześnie, zbyt wiele spraw niedokończonych, zbyt wielu przyjaciół zostawionych. Porozłaziło się to wszystko. Kiedyś spotykaliśmy się po każdym otwarciu wystawy, a jak wystaw nie było - szukaliśmy byle pretekstu, by się powygłupiać, potańczyć, pośpiewać... "serce słowianki", tematyczne bale przebierańców -  karnawałowa codzienność.  Kiedy Anka przyszła do pracy w muzeum - nie pamiętam. Szybko zresztą odeszła - porwał ją Marcin Zawiła,  pierwszy (? - już nie pamiętam) prezydent Jeleniej Góry w wolnym kraju. Została sekretarzem miasta i popadła - naszym, muzealnym zdaniem - w pracoholizm, nie mając czasu na nic, zwłaszcza w porze kolejnych wyborów, które organizowała. Do końca jej to nie przeszło ale z czasem nauczyła się tak organizować czas, by starczyło i dla przyjaciół, których miała niemało.
Zeszłoroczny sylwester spędziłyśmy razem - na nartkach po nocy biegliśmy z przyjaciółmi  na Orle do Jakuszyc. Prowadziła nas, klęłam w duchu, takie chuchro a takie narzuciła tempo... choć chyba nigdy nikomu na narzucała czegokolwiek, zbyt uważna i subtelna w kontaktach międzyludzkich. Tak jak trzymała się daleko od błyskotliwych świateł robiąc swoje, kompetentnie, konsekwentnie, starannie.  Jak mało jest teraz takich ludzi. Unikających układów, pracowitych, ustawiających realną pracę i własny pr we właściwych proporcjach, właściwe niemodnie nie stosujących autopropagandy.
W kwiaciarni  poprosiłam o białe róże, bo biały kojarzy mi się z Anią. I białą wstążkę bez napisów. Kwiaciarka spojrzała na mnie badawczo.. "Pogrzeb Ani Gniadzik ? Bardzo nam kiedyś pomogła.."

wtorek, 12 czerwca 2012

cacuszko


















Muszę się oderwać od codzienności bo zrzędzę coraz mniej możliwie. Dlatego  odwrócę stronę mojego medalu. Więc Voilà !!! Jak powstawał ten dom -po mojemu oczywiście. Gdzieś w końcu XVIII w., a może w już np. 1828 roku zbudowano w Żeliszowie  drewniany dom przysłupowo - ryglowy. Z grubsza: wieniec belek ścian  parteru stoi niezależnie od konstrukcji dachu, która wpiera się na potężnych słupach, tutaj osadzonych w kamiennym cokole.(fotka niżej). Górna kondygnacja w konstrukcji ryglowej, tu mamy szachulec (patyki i glina) - zapomniałam kiedy wprowadzony, ale odgórnie i  po to by zaoszczędzić na drewnie. Część gospodarcza  murowana z kamienia - jest bardziej uniwersalna i mogła powstawać przez cały XVIII, XIX albo nawet pocz. XX w. - do czasu wprowadzenia nowoczesnych technologii. Datują proporcje i rozmieszczenie okien, kształt portalu i jego zwornika (jeśli istnieje) oraz parę innych szczegółów.
W którymś momencie część drewnianą obudowano cegłą.  Pewnie zgodnie z modą, która nastała około połowy XIX w. i trwała  do jego końca -  w tym czasie na potęgę powstają domy o kamiennym parterze z małymi okienkami ujmowanymi w kamienne opaski. Jak je rozróżnić ? Ano te starsze, obudowane cegłą mają zwieńczenie wykrojone w leciutki łuk i głębokie, lekko rozchylone (rozglifione) węgary, a także  nie mają opasek z kamienia. Część gospodarcza pozostaje bez zmian.
Na zdjęciu niżej dom w Łaziskach z 2 poł. XVIII w. z archaicznym, nieobudowanym cegłą, przysłupowym przyziemiem, ale też nie drewnianym lecz jakby z gliny mieszanej z kijami.  Fachowca trzeba mi !!!! Bardzo ładny rysunek belek rygla nie datuje, gdyż w Suszkach, znalazłam podobne  z końca XIX w., a jeden z datą nawet 1902.


 No i niejako efekt adekwatny dla pocz. XIX w., a w okolicy 2000 roku pięknie wyremontowany. Przysłup jak w pysk, choć bez drewna.  No i piwo tam niezłe dają. Czyli Łaziska 50
W teren zapraszam. Piękna ta nasza Polska cała,  a Dolny Śląsk to marzenie. Na pokojach czas mile spędza u nas pewna fanatyczka wiedzy i nauki z krakowskiego muzeum. Lata pieszo po okolicy, w czerwonej pelerynce na deszcz i oczy jej płoną: jak tu pięknie !!!!!!! A leje....



poniedziałek, 11 czerwca 2012

... "to nie jest w zakresie moich obowiązków"..

Tekst tytułowy słyszę coraz częściej. Syndrom czasów ? Rozumiem, czasy czynów społecznych się skończyły. Niemniej przedawkowałam je ostatnio (te czyny), skutkiem czego całkowite odrzucenie i niechęć powrotu z , pracowitego skądinąd choć w inny sposób, urlopu. Po co to robię ? Nie wiem, siłą rozpędu. Jak już wejdę w trybiki ( a jakoś łatwo zaskakuję), one zaczynają przyspieszać i, w pewnym momencie - pędzę jakbym straciła płyn hamulcowy. Zatrzymam się w rowie albo na drzewie. Co miało miejsce teraz. Więc wzięłam urlop, by się nie zagotować.  A przecież w mojej pracy czy się stoi czy się leży......
Pod koniec urlopu robiłam coś do czego akces złożyłam już dawno. Nie ja sama, jeszcze trzy inne osoby zadeklarowały.  Skutek ? Od dwóch  osób ( bo trzecia na wolnym) usłyszałam mniej  lub bardzie wyraziste sformułowanie "przecież mam swoją robotę".. Nnno... ja też... Na dodatek jestem na urlopie, nie jestem malarką, nic nie powinno mnie skłaniać do robienia wystawy stowarzyszenia artystów, na dodatek nie u siebie tylko w mieście. Za darmo to mało, ja jeszcze  dopłacam - koszty transportu. Nie to mnie jednak zadziwiło.  Ustawiam prace w tejże zaprzyjaźnionej instytucji i co ja słyszę od pracownika ?  "to nie jest w zakresie moich obowiązków".....
Od dziś wszystko, łącznie z kiwaniem palcem, robię jedynie za pieniądze:))))))

czwartek, 31 maja 2012

coś czego nie umiem powiedzieć


Nasz karkonoski genius  locci, opiekuńczy Duch Gór  jest po prostu artystą, który sprawia, że Karkonosze to przestrzeń jedyna w swoim rodzaju. Może to zasługa średniowiecznych Walończyków biorących go sobie za przewodnika i oparcie w niegościnnych, groźnych górach,  może szklarzy – alchemików materii przez wieki formujących w górskich lasach swoje misterne cacka, może artystów przyjeżdżających tu od wieków  na plenery...  Może jest tak, że jego artystyczna dusza chłonie to wszystko, po swojemu przetwarza i wypromieniowuje tworząc tę magiczną aurę uchwytną dla wszystkich, posiadających odrobinę empatii,  odwiedzających i mieszkających w Karkonoszach. 
  
Dygresja: wiecie, że prof. Morgenstern – prowadzący klasę pejzażu we wrocławskiej szkole sztuk pięknych wyraził zgodę na objęcie stanowiska po Dresslerze tylko wówczas, jeśli  jeden semestr będzie mógł spędzić ze studentami  na plenerach w górach. Czy historia nie lubi się powtarzać ? Od 2007 roku bodajże dwa razy w roku gościmy na plenerze akademickich artystów wrocławskich i zaproszonych przez nich artystów z innych polskich uczelni,  dwa razy w roku - studentów malarstwa i szkła wrocławskiej ASP, dawniej i rzeźby (ale rzeźbiarze są trudni w negocjowaniu warunków). Nie zapominam o krakowskich ceramikach, którzy lada moment zjadą na plener w pensjonacie Raad na Uroczysku i przywiozą  mi wystawą po zeszłorocznym plenerze - u nas oczywiście. Jeden ze studentów - Emil Goś, niezły malarz, indywidualista, zapragnął się nawet w Szklarskiej osiedlić - wzorem przedwojennych łukaszowców.
Dygresja rodzi dygresję: rzecz dzieje się w trakcie przygotowań ostatniej studenckiej wystawy poplenerowej. Zorana pracami przy wystawie "Ojcze nasz"  Hofmana rzekłam, że palcem nie tknę, wszystko zostawiając Wiatrowi (umowne nazwanie mojego pracowego kolegi:)))))) Nie tknęłam.  Niemniej postanowiłam pomóc rozsyłając zaproszenie do swoich sześciuset adresów na skrzynce mailowej.  Za moimi  plecami stanęła młoda malarka  ( w dniu wernisażu  montują wystawę, przechowują się u nas, jedzą, niemal mieszkają. Przyzwyczailiśmy się ), z jej usteczek wydobył się jęk
 - tak nie można !!!!!!!!  przecież to jest całkiem co innego niż zrobiłam. !!!!!
Tjaaa... chodziło o zaproszenie, a właściwe nawet dwa zaproszenia, bo szklarze robili swoje, malarze swoje. Po czym  wysłali do MOKSiAL- u do druku, a nam przesłał MOKSiAL - przerobione, bo bardziej do ich stylistyki pasowało.
- przecież jestem na prawie, mam prawa autorskie, nie wolno zmieniać czegoś co jest moim wytworem,  moją własnością. Każdą sprawę w sądzie wygram.- gorączkowała się.
Całkowicie się z nią zgodziłam. Zapomniała ona naiwna jeszcze, młoda,  że owszem - wygra ale nigdy więcej miasto pleneru jej nie zafunduje. Wszak miasto płaci za jej twórczy pobyt w Szklarskiej Porębie. Nie wspomniałam jej o tym, sama to kiedyś zrozumie.
 Wlastimil Hofman, Jan Korpal.
Nie da się opisać wszystkich aspektów dzieła  sztuki bez pokazania artysty, tak jak nie da się mówić o artyście w oderwaniu od środowiska, interakcji wszystkich tych elementów w jednym dziele tworzenia i w jego efekcie. 
Jest taki polski western „prawo i pięść”. Bohater – jak szeryf ( Gustaw Holoubek), były więzień obozu koncentracyjnego podejmuje pracę w grupie, której celem jest zabezpieczenie mienia w opuszczonym przez Niemców miasteczku. Podejmuje nierówną walkę z szabrownikami. Pomijając wątek główny – tło świetnie ukazuje  życie we wczesnych latach powojennych na ziemiach zachodnich. Trudne, brutalne, pełne ciężkiej pracy, walki, wyrzeczeń ale też piękne poprzez atmosferę budowania, sprzyjające wszelkiej twórczości. Wszak filmowi temu przyświeca piosenka „Ze świata czterech stron … śpiewana przez Fettinga - piękna piosenka Agnieszki Osieckiej do muzyki Krzysztofa Komedy, z pełnymi optymizmu słowami 

Słońce przytuli nas do swych rąk
I spójrz - ziemia ciężka od krwi
Znowu urodzi nam zboża  łan, złoty kurz...

 Na pograniczu, w czasach przesiedleń, na tę atmosferę początku nakłada się wielokulturowość mieszkających tu nacji, przebogata, często dramatyczna historia, sąsiedztwo cudzoziemców, fantastyczna, groźna, tajemnicza i piękna, niż zniszczona przyroda. Koniec lat 40-tych to okres gdy na ziemiach zachodnich zaczyna budować się nowe życie. Przesiedleńcy ze wschodu – bez prawa wyboru, mieszkający tu jeszcze co najmniej przez rok Niemcy, polscy repatrianci z Rumunii, Jugosławii, poszukiwacze przygód, bogactwa i szczęścia – ze wszystkich stron kraju, ludzie wspaniali i szabrownicy, chroniący się przez politycznym sądem akowcy i ich komunistyczni przeciwnicy, a wśród nich artyści –ludzie jakimś kolejnym zmysłem wyczuwający ducha sprzyjającego twórczości .
W takim tyglu powstaje prawdziwa i żywa sztuka, nie da się inaczej.  To trzeba zrozumieć – myślę – by zrozumieć potencjał twórczy tkwiący w tej ziemi – granicznej od zarania dziejów.  Tworzy go historia budowania, rozkwitu i burzenia, za którą stoją konkretni, twórczy ludzie – na tyle odważni by na tych trudnych terenach żyć.
 .. uderzyłam w takie patetyczne tony, ale zaraz potem zadzwoniłam do pani Janiny Korpalowej, żeby potwierdzić  swoje wysokolotne tezy. Jakże ja się zdziwiłam.
-Ależ to były najpiękniejsze chwile Szklarskiej Poręby !!!  Jak myśmy się wtedy bawili. ..
Dla niej pamięć o Szklarskiej Porębie to pamięć o pracy – owszem,  ale też spotkania, bale, rauty, ożywione życie towarzyskie. Na ziemie zachodnie – oprócz przesiedleńców z czterech świata stron, przyjechał też spory garnitur intelektualistów, ludzi  – jak Hofman poszukujących swojego miejsca na ziemi, chroniących się przez więzieniem – choćby za przynależność do niewłaściwych organizacji  czy posiadających niestosowne poglądy. Wojskowi, lekarze, aktorzy, literaci, artyści… Jastrun, Hanuszkiewicze, Zbyszek Cybulski, Tola Mankiewiczowna śpiewająca  w kinie Basia, którego już nie ma…. Jak z rękawa wymieniała nazwiska ludzi znanych nam z historii i z ekranów.  Kwitnące życie towarzyskie w powojennej, zupełnie nie zniszczonej działaniami wojennymi Szklarskiej - w kurorcie .
  To dobre, twórcze życie i prężna działalność literacka Karkonoszy skończyło się - gdy okazało  się zbyt prężne, wzbudzając podejrzenia komunistycznych władz.

sobota, 26 maja 2012

no i w końcu malowana modlitwa Wlastimila Hofmana

Od 23 maja odwiedzają nas spore grupy zwiedzających. Otworzyliśmy wystawę „Ojcze nasz” – malarska modlitwa Wlastimila Hofmana. Co jest w twórczości Wlastimila, że tak łatwo trafia do serca budząc ludzkie emocje ? Prostota, naiwność, bliska Polakom religijność ? Nigdy nie był przesadnie hołubiony przez krytykę, uznanie  dały mu dopiero laury na salonie paryskim i prawo corocznego wystawiania poza konkursem. A jednak publiczność go uwielbiała, wielki  popyt prowokował podaż, wiec Hofman malował, malował, malował…
Przewrotnie nie wrzucam nic z modlitwy lecz autoportret malarza z 52 r., z okresu kiedy kończył malować te 30 obrazów – robię  po to by zachęcić Was do odwiedzin w Dolinie Siedmiu Domów czyli Szklarskiej Porębie Średniej.
Nie wiem jaki będzie los tych obrazów, uważam, że nie powinny ulec rozproszeniu,  że powinny być udostępniane w Szklarskiej Porębie właśnie. Ich właściciel na razie cieszy się stanem posiadania lecz czy je sprzeda ? ( i tu pojawia się katalog tychże - miejsce gdzie zawsze można zobaczyć całość, wydany dzięki - no muszę to napisać, bom wdzięczna - Fundacji Polska Miedź). Przeleżały w poznańskim pawlaczu ponad czterdzieści lat, jakieś siedem lat temu po raz pierwszy ujrzały światło dzienne. Są czyściutkie, świeże jak wiosenne nowalijki. I bardzo hofmanowe. Jest ich trzydzieści, zbliżonych w formacie. Tworzą 10 tryptyków ilustrujących każdy akapit podstawowej modlitwy. Literatura mówi o 36 obrazach cyklu, ale ma się wrażenie, że nie brakuje żadnego, są numerowane i opisane ręką autora. Nazywał je swoim malarskim testamentem, malował je w napięciu, nie mógł uwolnić się od presji malowania – tak wspomina w Czajkowskiego  „Portrecie z pamięci”. Może wydawało mu się,  że pora odchodzić ? –z Jerozolimy wrócił z mocno nadwątlonym zdrowiem.
Siedem lepszych powstało w 1951 r. : dwa piękne realistyczne podwójne portrety na tle górskiego pejzażu i nieco płaski,  dekoracyjnie secesyjny świniopas z narodowymi akcentami w tle, młodopolski w proweniencji portret młodej dziewczyny w kraciastej chuście i w towarzystwie dwóch putti siedzących na skałach oraz piękny portret starej kobiety przytłoczonej ciężarem lat. Pozostałe to typowe hofmany, choć pozbawione przedwojennej stylistyki. Wśród nich autoportret malarza na tle Wawelu - znamienne – środkowy obraz tryptyku „jako i my wybaczamy naszym winowajcom”- rozliczenie  z Krakowem, który po wojnie nie chciał już ani jego ani jego, nieco anachronicznej twórczości. Dziwaczna choć czytelna symbolika, smutny wydźwięk oddający nastrojowość polskiej religijności, pełnej cmentarzy, kapliczek, zniszczeń, izolacja postaci żyjących w wyciszonej przestrzeni obrazu, odległej poprzez zagłębienie się w sobie i w modlitwie.
Siedziałam przed nimi. Działają… I te ręce, w każdym obrazie tak bardzo istotne, starannie malowane, zniszczone przez pracę.
Gdyby te obrazy pokazać w Krakowie …byłoby bardzo głośno. I o to mam trochę żalu do świata, a może powinnam do siebie.

miejsce wiosennie szczęśliwe

Nie wiedziałam jaki dać tytuł, ale chodziło mi o to, że jest mi dobrze w miejscach, w których jestem i nie wiem dlaczego akurat mnie to spotkało. Może jednak dlatego, że jestem fantastycznym człowiekiem, kobietą - aniołem (obiegowe słownictwo to wypadek przy pracy) i mi się zwyczajnie należy. Wczoraj, rozdarta wewnętrznie wieloaspektowością zawodowych zdarzeń, pisałam podziękowanie dla Fundacji KGHM, która nas obdarowała, na nasz wniosek, to jasne. Zwyczajowo, po realizacji zadania zaczęłam przygotowywać rozliczenie wniosku, kopiować pozbierane papiery, opisywać rachunki, gdy nagle, czymś spłoszona ponownie zadzwoniłam do naszego darczyńcy. Zaskoczył mnie, rozmawialiśmy koło pół godziny (?), bo chyba nie bardzo umiałam zrozumieć o co mu chodzi.  Na czym mu zależy ?? Na podziękowaniu !!! Ale oczywiście, że podziękuję. Podziękowanie wyślę na ręce wraz z rozliczeniem wniosku o dofinansowanie, jak zwykle. Przemo zresztą napisał mi już bardzo elegancko kompetentne, górnolotnie wdzięczne i nad wyraz uprzejme pismo, więc jestem gotowa.
Ale dzisiaj, szwendając się po muzealnym ogrodzie znajdującym się na etapie przywracania dawnej świetności, pomyślałam, że chyba zaskoczyłam, że nie o to chodzi. Raczej idzie o zrozumienie ludzkiej twarzy takiej instytucji... dobrze, że ma ludzką twarz. Ale taki jak ja człowiek, który notorycznie stara się o rozmaite dofinansowania z podobnych i innych instytucji i dostaje odpowiedź na zaledwie kilka starań, bo jako ta odległa i mało medialna, choć atrakcyjna prowincja znajduje się poza głównym  nurtem dofinansowań, zhardział i uodpornił się  na takie wzruszenia jak uczucie wdzięczności. Fundacja ? - jest po to powołana, by finansować działania non profit. My też na swojej działalności nie zarabiamy, bo funkcjonujemy w sferze nadbudowy.
Ale z drugiej strony.. przyjemnie, że po drugiej stronie finansowej maszyny  jest człowiek, który chciałby czasem usłyszeć, że to co robi ma sens. Oczywiście, że a sens i to najistotniejszy sens. I bardzo dziękuję w imieniu swoim oraz wszystkich, którym na sercu leży ta piękna okolica i jej dziedzictwo.
Napisałam drugi list z podziękowaniem. Przypomniał mi się Max Pinkus i jego działalność dla współczesnego mu Prudnika i przyszłości, Franz Pohl  i jego działania na rzecz Szklarskiej Poręby...faktycznie, tak jak teraz ów wielki potentat..KGHM. Kiedyś było tak, że fabrykant rozumiał to naturalne niemal prawo, to jego i jego pracowników życie w symbiozie, wzajemną współzależność. Że jego pochylenie nad innymi to  niekoniecznie moralny obowiązek lecz logika: jego dobro od ich dobra zależy. Czy mój darczyńca to również rozumie ? Skoro tak dokładnie  rozumie swoje znaczenie i rolę dla regionu..

piątek, 25 maja 2012

tydzień aktywności

Tydzień to nie okres od niedzieli do niedzieli, tylko każde siedem dni tygodnia. Zaczęło się w sobotę 19-tego - nocą muzeów w asyście studentów bawiących na plenerze, potem 23 - otwarcie  wystawy "Ojcze nas" - malowana modlitwa Wlastimila Hofmana (w necie: koszmarne zdjęcie szefowej Domu wykonane, najpewniej złośliwie, przez sympatycznego skądinąd dziennikarza Nowin Jeleniogórskich; nie daruję !!!), dzisiaj otwieramy poplenerową wystawkę studencką.  Na to konto na wspominki mnie naszło. Zaczęło się wszystko od Przemka Wiatera - trzeba mu to koniecznie oddać -  który najczęściej jakiś pomysł ma, a że dyrektorskie maniery również - robi tak, że robi się samo. No i zrobiło się. 
 W 2007 r. odbył się pierwszy plener na wzór plenerów wrocławskich artystów z pocz. XX w.  Wystawa poplenerowa zakończyła się podpisaniem umowy o współpracy. Jej sygnatariuszami byli prof. Jacek Szewczyk - ówczesny rektor ASP Wrocław oraz ówczesny burmistrza - Arkadiusz Wichniak. 
Przejmujący kompetencje  swoich poprzedników: prof. Piotr Kielan oraz burmistrz Grzegorz Sokoliński - notabene w dniu podpisywania umowy druga para jej sygnatariuszy - kontynuują te działania i poszerzają skutecznie. Przy naszej niewielkiej współpracy. Teraz jest tak,  że mamy jeden plener studentów (do zeszłego roku dwa), jeden międzynarodowy Ekoglass Festiwal, no i plener artystycznej wierchuszki czyli wykładowców uczelni artystycznych - dwa razy w roku.  Dodając do tego plener ceramików  uczelni krakowskiej i plenery zewnętrzne, dzieje się w tej Szklarskiej, oj dzieje. 
 I tu kłaniam się z szacunkiem dr Mariuszowi Łabińskiemu, bez którego zapewne nie odbyłoby się nic, który choć szklarz artystyczny jest - czyli z natury unosi się nad ziemią, trzyma wszystko krótko, robi wszystko, organizuje i przemieszcza się tak błyskawicznie, że uwierzyć nie można. Wszak facet samochodu nie ma. W tym roku do huty w  Desnej - gdzie pracowali szklarze - jeździli z Orla przez góry rowerami.
Nie mam dziś czasu pisać więc tylko fotki wrzucę.
Ps. Przepraszam am, za wczorajszy kryzys. Dzisiaj jest bosko !!!!

czwartek, 24 maja 2012

ech życie gdybyś ty dupę miało....

to bym cię skopała...
czasem zdarza się tak, że nic cię nie zadowala choć w ocenie innych,  nie znających kuchni, dobrze wychodzi.  Nadal masz niedobór satysfakcji i widzisz niedociągnięcia. Czy kiedykolwiek  nastąpi sukces  ? Skoro jego ocena zależy jedynie od ciebie ? Pewnie nigdy i z tym pogodzić się należy, a także wybrać właściwe priorytety. Na przyszłość. Różowe okulary potrzebne mi...
Marzę o tym by robić swoje i mieć gdzieś czyjeś opinie - które skutkować mogą tylko negatywnie. Marzę o tym by umieć powiedzieć "zawiodłaś mnie i nawet nie wiesz jak bardzo", nie bojąc się, że skrzywdzę.

niedziela, 20 maja 2012

NOC MUZEÓW i inne takie..

Organizowaliśmy ją pierwszy raz i tylko z przyczyn konkretnie praktycznych - kiedyś trzeba obejrzeć te wszystkie filmy o sztuce, żeby wybrać najlepsze.  Noc muzeów do tego jest dobra. Trochę na wariackich papierach ze względu na niedobory czasowe, zupełny brak funduszy. Wielki telewizor Przemka zabrałam jadąc do pracy, ja miałam swoje dvd, pan G. przywiózł blu-raya i, niestety, swoje totalne zadęcie. Ale poza tym przywiózł swój najlepszy chyba film - o Pawle Trybalskim i, przyznam, bez jego udziału nie byłoby łatwo mieszać w tym sprzęcie, zupełnie mi obcym mentalnie. Muzeum otwarte było cały dzień ale do południa odwiedziła nas zaledwie dwójka ludzi. Zaczęło się o16.00, przychodzili miejscowi, jak nigdy. Może powinnam taką noc muzeów organizować raz w miesiącu ? Filmy ich raczej nudziły, zwiedzali wystawy, świątecznie ubrani, z rodzinami, miło.
Filmy.. nie da się ukryć, że najlepsze są profesjonalne.  Scenariusz, tempo, muzyka, bez dłużyzn. Nieprofesjonalne są bardziej artystyczne.  Bardzo interesujący film pokazała Kasia Szumska z teatru Cinema - filmowe i malarskie portrety mieszkańców Michałowic. Niezły byłby film Zbyszka Frączkiewicza o powstawaniu pomnika Pamięci Ofiar Lubina 82, gdyby był krótszy. Skończyliśmy o 23. już spakowaliśmy się w auta ze sprzętem i nawet odjechaliśmy kawałek, zmęczeni przekonywaniem niektórych artystycznych malkontentów, że coś jednak warto ... to jedno z trudniejszych działań w rozmowach z artystami, gdy ujrzeliśmy pana Henryka i Hanię. Szli do nas.. przecież macie Noc Muzeów... Zawróciliśmy. 
Henryk Waniek rzadko u nas gości, raz, dwa razy do roku, takich gości się nie odpuszcza. Tym bardziej, że ma pojechać z nami do Worpswede ( o ile w ogóle to wyjdzie) i wypowiedzieć się na temat .. genius locci Szklarskiej P. O tym napiszę jak  nam się uda zdobyć pozabudżetowe fundusze, może nawet napiszę o wszystkich perypetiach w zdobywaniu tychże, bo to bardzo ciekawe i stresująco - inspirujące doświadczenie, choćby poprzez rozmaitość kontaktów międzyludzkich i przedziwność postaw.  Ale nie teraz, najpierw załatwmy. Gawędziło się fantastycznie,skończyliśmy o 0.30 tylko ze względu na moje koszmarne przeziębienie.
Nie mamy czasu. Aż dziw bierze, że to muzeum. Mówię to z pełną świadomością tego co robię. Kończy się rewaloryzacja parku, toczą się rozmowy o jego przyszłości, trwa pilnowanie, by zrobili na naszej posesji wszystko na maxa co się da, bo zniszczyli ją dosyć istotnie. Chcielibyśmy powołać dla parku fundację - jeśli miasto się zgodzi i pomoże - bo przez najbliższe pięć lat nie wolno na nim zarabiać (środki UE). A ktoś to musi utrzymać. Pojawiły się żmije zygzakowate, wypłoszone z parku zlazły niżej, do naszego ogrodu. Dogadałam się z KPN, że je odłowią i wywiozą jeśli będą zbyt upierdliwe. Przed chwilą skończył się plener wykładowców ASP, czego efektem ma być jesienna wystawa "akademicy kontra postakademicy"  (tytuł roboczy), leci drugi tydzień pleneru studentów ASP Wrocław, z wystawą, którą otworzymy w najbliższy piątek. Ale w międzyczasie, czyli w środę , otwieramy "Ojcze nasz... malowaną modlitwę Wlastimila Hofmana", katalog w druku, montaż zaczęliśmy w czwartek. Na początku czerwca robimy przegląd twórczości  Nowego Młyna w Galerii Małych Form Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej. Tu przyznam, że jestem ciut wkurzona z powodu postawy niektórych osób. Przyrzekłam sobie, że jeśli ta wystawa nie nie wypali tak jak chciałabym - odpuszczę, nie chcę kopać się z koniem i przynajmniej jeden problem czyli Nowy Młyn (moje niejako dziecko) mi odpadnie i zakres do wyboru priorytetów się zmniejszy. Krakusi już przygotowują druki do czerwcowej wystawy ceramicznej, w czerwcu zaczyna się ich plener w pensjonacie Raad na Uroczysku. Niby nic, wszystko dzieje się obok nas a jednak nic bez nas. Co cieszy...jesteśmy niezastąpienie. Ale ..ten czas..
Spadam. Do roboty  pozamuzealnej. Robię przepiękny architektonicznie teren.


sobota, 12 maja 2012

Marian Wiekiera


Witaj o, rozmawiałem z Tadkiem (..)  deklarował że da rysunki. Bercia  zadowolona, po wernisażu w naszym Muzeum zawiezie obraz do Biblioteki w ustalonym terminie i w poniedziałek zapłaci składkę członkowską. Irek  jest obecnie w Niemczech, ja w tej chwili jestem pochłonięty robieniem grafiki w linorycie, co jak wiesz wymaga cierpliwości i precyzji. Jednym słowem odpuszczam sobie wystawę, przepraszam. Pozdro

No trudno, ale może lepiej. Niech działa póki wenę ma twórczą. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie znam się na sztuce, skoro nie mam odwagi zawierzyć swojej intuicji. Do sztuki  trzeba podchodzić  emocjonalnie czyli nieobiektywnie, nieprofesjonalnie, bo jeśli sztuka działa na emocjonalność - znaczy dobra jest.  Pierwszy raz zobaczyłam "Pejzaż włoski" na pierwszej wystawie Nowego Młyna, którą zrobiłam w 2005 roku. Tutaj już go nie ma, pewnie został sprzedany. Ze względu na ramę, ze względu na  zbyt żywe,  nawet „kakofoniczne” kolory, ze względu na pewną… jakby nieporadność techniczną  - odrzuciłam je ( w sobie, bo w wystawie udział wzięły).  Potem obserwowałam zwiedzających i wielokrotną, podobną do mojej reakcję właśnie na te obrazy. „Coś z Margitte’a..” – szepnął ktoś,  „nasz Nikifor..”  rzekł kto inny, jeszcze ktoś inny wybuchnął śmiechem, patrząc na łaciatą krowę rozłożoną na kanapie.
 -Te na wystawie są najlepsze – zadecydowała pewna goszcząca u nas na kolejnej edycji wystawy młoda galerniczka i krytyczka sztuki z Krakowa, przywieziona przez prezesa – Jurka.
 I tak rok w rok i co rok, na każdym przeglądzie pojawiały się coraz to nowe obrazy Mariana, przed którymi zawsze ktoś stał i czegoś w nich szukał.  To co pociągało to chyba intensywność barw nie pozwalająca się oderwać albo – jeszcze pewniej -  jakieś podświadome życie, niby senne a zbyt barwne i zbyt intensywne na sen (piszę, niegdyś  zachwycona kiczowatością surrealizmu, więc nieobiektywna). Jak mu powiedzieć : Marian odpuść grafikę, to co robisz z farba jest lepsze ?, kiedy ma wenę na grafikę. Artyście przeszkadzać nie wolno.
 To co różni artystów nieprofesjonalnych od dyplomowanych - pewna nieśmiałość ale i pewność, oni malują siebie, jak nieprofesjonalni aktorzy nie umieją zobiektywizować widzianego świata i na trochę odejść od siebie, grają siebie. 
Jak widać jest to w cenie.
Notabene... jesienią organizujemy wystawę pod bardzo wstępnym, dość dziwacznym  tytułem AKADEMICY KONTRA REALIŚCI... liczę na to, że ktoś w końcu  mi pomoże hasłowym tytułem określić istotę tejże wystawy. Wśród akademików pojawią się uczelniane znakomitości, wśród "realistów" -  artystyczne znakomitości Karkonoszy.

piątek, 4 maja 2012

szwendaczki i spotkanie

Jestem w przepięknych (ze względu na stare budownictwo) rejonach, nie wiem kiedy wrócę ale zapraszam na jutro do firmy. O godzinie16.00 odbędzie się spotkanie z przesympatycznym profesorem Krzysztofem A. Kuczyńskim z łódzkiego instytutu studiów niemcoznawczych. Profesor  wydał drukiem wspomnienia Marty Hauptmann - czule zwanej Muszeczką - pierwszej żony Carla Hauptmanna, która mimo bolesnego rozwodu, naprawdę porzucona poczuła się dopiero po śmierci Carla. Mam nadzieję,że szczegóły będą na tyle romantyczne co pikantne. Zapraszam.

środa, 25 kwietnia 2012

TAO. Tomasz Olszewski. Oficjalnie.



Tao, które można wyrazić słowami  nie jest odwiecznym tao.
                                                                                          Lao-tsy

 Tomasz Olszewski urodzony w 1929 r. w Warszawie. W 1945 r. wraz z rodziną osiedlił się w Szklarskiej Porębie. Geograf, absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego, dla którego życiową pasją stała się fotografia. Pierwsze zdjęcia wykonał w 1953 r.,  a od 1955 r. regularnie wystawia swoje prace. W 1959 r. został członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.
 W latach 1959–1969 mieszkał i pracował we Wrocławiu. Od 1960 r.  zatrudniony w Wydziale Budownictwa, Urbanistyki i Architektury Prezydium Rady Narodowej miasta Wrocławia prowadził dokumentację fotograficzną odbudowy zniszczonego miasta. Powstało wówczas wiele prac przedstawiających Wrocław lat sześćdziesiątych XX wieku:  powszechne jeszcze ślady zniszczeń wojennych, odbudowa miasta czy wznoszenie nowych osiedli mieszkalnych. W tym czasie Tomasz Olszewski stał się uznanym twórcą, rozpoznawalnym dzięki fotografii dokumentalnej, notującym również tematy socjologiczne ukazujące absurdy ówczesnego życia społecznego w Polsce Ludowej. Brał udział  w licznych wystawach krajowych  i zagranicznych.
W 1976 roku powrócił w Karkonosze i do Szklarskiej Poręby. Według Adama Soboty: [...] Jego fotografie z Karkonoszy również zasługują na wyróżnienie; w indywidualnej wystawie z 1982 r. pt. Kraina wichrów i mgieł nawiązał do tej estetyki, jaką reprezentował Jan Korpal, a wcześniej Jan Bułhak.”
 Przez wiele lat wspólnie z żoną Lidią Śniatycką – Olszewską prowadzili remont zabytkowego domu przysłupowego z 1748 roku położonego w Szklarskiej Porębie Średniej przy    ul. 11 Listopada 32, który szczęśliwie ocalili od ruiny.  W ostatnich latach w życiu Tomasza Olszewskiego nastąpił szczególny okres wewnętrznego wyciszenia oraz pogłębionej refleksji w oparciu o ideologię  i religię buddyjską.
Lao-tsy