wtorek, 9 stycznia 2024

Epitafium dla Pawła Trybalskiego

         Umieszczam przepiękny tekst Kazimierza Pichlaka poświęcony Pawłowi


            " Żegnamy Pawła Trybalskiego, człowieka, który był dla nas kimś niezwykle ważnym i bliskim. Nie przez codzienne, czy choćby  częste kontakty twarzą w twarz, słowo za słowo. Ale na matrycy naszego życia był punktem bardzo eminentnym, bardzo wyraźnym i znaczącym.

   Z odejściem Pawła kończy się pewna epoka. W Michałowicach było Trzech Muszkieterów.  Panowie uwielbiali swoje towarzystwo. Wspólnie celebrowali odpalanie cygar. Sączyli dobre trunki. I rozmawiali, gadali, opowiadali. Pierwszy odszedł Rysiu Wojnarowski. Potem Ksiądz Kubek. Teraz ostatni z nich.

   Paweł pochodzi ze wschodnich rubieży Rzeczpospolitej, z Zamojszczyzny, z kolonii Hostynne. Często odwoływał się do swych korzeni, bardzo się z nimi utożsamiał.  Wrósł w karkonoski krajobraz, ale światło, barwy, klimat, metafizyka jego rodzinnych stron zakorzeniły się w nim bardzo głęboko. I ten wschodni zaśpiew, już nie w potocznej mowie, ale w duszy bardzo.

Jego pierwszym „górskim” etapem była Kamienna Góra, gdzie projektował tkaniny w Zakładach Przemysłu Lniarskiego „Len”. W tym czasie równolegle rozkwitał jego talent malarski. Zyskiwał coraz większe uznanie. Szczególnie ważnym okazał się rok 1970. Zadebiutował swoimi pracami w najbardziej wówczas prestiżowej galerii w Polsce – warszawskiej Zachęcie. No i został członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków. Wołowej skóry by zbrakło, aby opisać wszystkie sukcesy, osiągnięcia, laury, zebrane przez Pawła. Niewątpliwie stworzył On nową unikalną wartość w sztuce polskiej, rzec by można kosmiczną. Zważywszy na tematykę jego wielu obrazów, to bardzo adekwatne słowo. Kosmos był jego pasją.

   Nazywano go polskim Salvadore Dali. Ale to porównanie jest większym komplementem dla artysty z zakręconymi wąsami. Z perspektywy czasu rzec by można, że Salvadore Dali był hiszpańskim Pawłem Trybalskim.

   Spośród wielu określeń Pawła, najbardziej podoba mi się GLOBTROTER WYOBRAŹNI. Nie doszukałem się nazwiska twórcy tego miana, ale na pewno autor trafił w punkt.

   To, że Paweł był absolutnym perfekcjonistą w posługiwaniu się pędzlem, to oczywiste. Każdy milimetr jego obrazów to geniusz malarskiej techniki wykreowany ręką arcymistrza, na poziomie, który skłania do podejrzeń o udział sił nadprzyrodzonych. Ale Paweł nie malował obrazu dla obrazu. Każdy z nich jest o czymś. Zawiera jakąś opowieść, metaforę, anegdotę. Na ogół głęboką myśl. Każda z prac Pawła jest nie tylko arcydziełem malarskim. Jest również emanacją Jego erudycji, intelektu, wyobraźni. Tak, Globtroter Wyobraźni. Jakaż to piękna definicja Pawła. W ostatnim okresie twórczości pojawiły się serie jego prac, w których wręcz bawił się abstrakcyjną formą i kolorem. I w takim rodzaju malarstwa okazał się mistrzem.  Wszystko to  tworzy z Jego dokonań jeden z najcenniejszych skarbów polskiej kultury.

   Z Kamiennej Góry rodzina Trybalskich przeniosła się na jeleniogórskie Zabobrze. Zamieszkali tam na 11 piętrze, a z okien pracowni Pawła rozciągał się widok na całe Karkonosze. Wkrótce to miejsce stało się jednym z najważniejszych salonów artystycznych miasta. Fanklub Mistrza zrzeszał elity kulturalne Jeleniej Góry i okolic.

   Z Karkonoszami związał się literalnie, gdy Państwo Trybalscy zamieszkali w pięknym domu w pięknym otoczeniu przyrody w Michałowicach. Tu Paweł znalazł swoje miejsce do życia. Tu tworzył dzieło za dziełem. Któż tu nie bywał! Śmietanka polskiej kultury. No i my, przyjaciele i znajomi, którzy przyprowadzaliśmy naszych przyjaciół i znajomych. Po to, aby doznali iluminacji sztuką najwyższych, kosmicznych lotów. Aby doświadczyli  kontaktu z genialnym artystą, ale przede wszystkim wspaniałym, pięknym człowiekiem.  Wszyscy, z wypiekami na twarzy, z rozdziawionymi ustami słuchaliśmy opowieści  Mistrza o malarstwie, inspiracjach, ciekawych ludziach, o kolekcji niezwykłych przedmiotów przywiezionych ze świata przez gospodarza i przyjaciół. Anegdota goniła anegdotę, refleksja refleksję. Wiedza Mistrza rozświecała mroki naszej ignorancji. Paweł dymił erudycją. Tak, to były niezapomniane chwile. Dla wielu uczestników tych spektakli jedno z najważniejszych spotkań w życiu.

   Jednak nie było niestety tak, że życie oferowało Pawłowi wyłącznie sukcesy, aplauz zachwyconego świata. Nie raz, nie dwa Paweł mógł zapytać : Dlaczego ja? Dlaczego Panie Boże mnie wybrałeś, abym doświadczał tego czego doświadczam. Ale dźwigał się z najcięższych tragedii. Miał w sobie moc przetrwania najtrudniejszych chwil. I, myślę, że mogę tak powiedzieć, miał szczęście do przyjaciół. No i do Miłości. Ostatnie prawie 20 lat życia spędził u boku Lidki, też artystki, która rozumiała go jak nikt. Paweł żył pełnią życia. Z rozmachem, ze smakiem, zamaszyście.

   Niestety choroba okazała się bezlitosna. Przez ostatni rok, choć bywały okresy nadziei, zabierała światu i nam Pawła kawałek po kawałku, słowo po słowie. Szczególnie podczas ostatnich kilku miesięcy. I mimo wysiłków rodziny i najbliższego sercu Pawła przyjaciela – Jarka Górala, nie udało się Go życiu przywrócić.

   Niewesołe to chwile. Ale cóż, każdy z nas prędzej czy później będzie bohaterem takiego spektaklu. Buddyści uważają, że śmierć jest najważniejszym wydarzeniem w życiu człowieka. Czasem śmierć bywa wybawieniem, gdy ból i cierpienie, totalna bezsilność, destrukcja fizyczna i mentalna stają się nie do zniesienia.

   A co robi teraz Paweł? Zapewne przechadza się po niebiańskich łąkach. Czasem przysiądzie pod drzewem. Może zapali z Kubkiem cygaro? A potem rozstawi swoje powietrzne sztalugi i namaluje obraz, choćby z widokiem ze swego karkonoskiego okna. Przyjdą Leonardo, Vermeer, Rafaelo, Vincent,. Będą cmokać z uznaniem, poklepywać po plecach. Nooo, Mistrzu… Aż któryś z nich powie : Niby mamy tu bezmiar czasu, ale spędzajmy go ciekawie. Opowiadaj nam Pawle o tym meteorycie, zębie rekina. inkunabułach, mosiężnych kulach, skrzydełku pingwina. A potem znów coś nam namaluj.

   A my? My, cóż  - jesteśmy szczęściarzami. Bo mogliśmy tych opowieści słuchać. Bo nasze drogi i bezdroża,  ścieżki naszego życia przecinały się ze ścieżkami życia Pawła. Doświadczyliśmy wielkiego Daru.

   Zdarzało mi się pisać wiersze na benefisy i wernisaże Mistrza. Jeden z fragmentów Paweł polubił szczególnie i częst gościom cytował. Otóż patrząc na siwiznę Pawła napisałem tak.

I jeszcze pytanie

Bo mam problem, cóż,

Czy to szron na włosach,

Czy kosmiczny kurz?

   Czytał ten wiersz z intonacją, która sugerowała drugą odpowiedź. I miał rację. Nie ma najmniejszych wątpliwości. Paweł jest dzieckiem Kosmosu.  Wróć! Paweł jest bratem Kosmosu. Brat przyjął Brata z otwartymi rękami : Pawle, było nam ze sobą zawsze dobrze, i tak już zostanie.

   Patrzymy w rozgwieżdżone niebo. Machamy do Ciebie, Pawle. Dobrego dnia. I życia. Pod  nowym adresem, ale też wśród swoich.

 

 

                                                                                                   Kazimierz Pichlak

 

04.01.2024

 

Zdjęcie Tatiany Cariuk Falewicz

sobota, 30 grudnia 2023

Umarł Paweł Trybalski

  Dziś rano od Roberta dostałam info o tej nieuniknionej śmierci. Spodziewałam się jej, zwłaszcza po rozmowie z Darkiem Milińskim. Paweł nie doszedł do siebie po ostatnim udarze, nie odzyskał mowy ani władzy w ręce trzymającej pędzel. Wraz z udarem skończyło się coś co go definiowało - obraz i słowo, opowieść raczej. Więc po co żyć?  

Trochę cytuję Darka Milińskiego, bo czuję, że doskonale to wiedział,  mówiąc kilka dni temu o Pawle. Znali się w sumie najlepiej, niby ojciec i syn, raczej mistrz i uczeń. Oraz przyjaciel.  

Strasznie żal. To świetny człowiek.  Doskonały w malarskim rzemiośle artysta z niebywałą wyobraźnią, Cudny gawędziarz snujący wątki na temat tuzów polskiej kultury - celebrytów starszego pokolenia, których znał przecież osobiście. Uwielbiam jego opowieści o Wandzie Telakowskiej  - w której Instytucie Wzornictwa kiedyś wylądował, co zapoczątkowało jego karierę.O Elżbiecie Dzikowskiej, czy o  wielu innych. Otarłam się o sławę. Trochę zapomnianą, gdyż nie umiał promować się we współczesnych mediach. Jak się okazuję - takich błędów świat sztuki nie wybacza. Więc wściekał się pięknie na to zapomnienie, domagał się komplementów, dla swej sztuki, akceptacji. Uroczy narcyz.

Wrzucam tu fotkę z fb Jana Bortkiewicza (https://www.facebook.com/photo/?fbid=1726698944377689&set=a.823127921401467) , z ubiegłego roku. Oto Paweł, całe jego jestestwo. Takim go będę pamiętać.

sobota, 7 października 2023

Spędziłam zbyt dużo czasu poza domem. A pędziłam do Jelonki głównie dlatego, by zdążyć na wernisaż malarstwa Teresy Kępowicz. Wprawdzie jej obrazy najlepiej oglądać w ciszy i samotności, ale konieczny był wernisaż. Teresa uważa, że nie lubię jej malarstwa, a ja czuję potrzebę ekspiacji. 

Kiedyś, dawno, dawno temu, gdy zaczynałam pracę w Szklarskiej eksponowana tam była wystawa prac Teresy, Urszuli Broll i Pawła Trybalskego. Zmroziły mnie jej obrazy: monumentalne głazy zawieszone w przestrzeni, źródła intensywnej energii wybijające z wysuszonej ziemi pionowo w niebo, fotograficzny chłód i formalna perfekcja, a u mnie smutek i dreszczyk na plecach. Napisałam wtedy posta na ten temat. I, że nie lubię, choc doceniam wielką wartość artystyczną.
 

Potem poznałam Teresę i kolejne dzieła. Jakże inna aura! Teresa bardzo silnie jest zakorzeniona (do jej życia i sztuki najlepiej pasuje to słowo) w karkonoskim pejzażu. Nie do końca go maluje, raczej używa do przekazywania dość metafizycznych treści. Bardzo wielu treści, na dodatek różnie czytanych przez różnych odbiorców. Jedno widać wyraźnie w jej sztuce - jej stan ducha. Teraz obrazy Teresy są bardzo pogodne,, delikatne, subtelne, bardzo nostalgiczne. Jesienne.

 






niedziela, 6 sierpnia 2023

Inny sposób myślenia

Kiedyś dawno, dawno temu, w czasie politycznej dysputy, interlokutor mojego męża, niesiony ogniem emocji, ryknął:  Nie tym tonem!!!  Szacunek mi się należy, jestem szlachcic! Zdębieliśmy na takie dictum, zamilkliśmy, gdyż nikomu nie przyszło do głowy używać pochodzenia jako argumentu, tym bardziej, że nikt o tym po latach komuny nawet nie myślał. A jednak... byli tacy co myśleli.

Przypomniałam sobie teraz, gdyż w czasie tygodniowej wycieczki po mojej okolicy, towarzyszyłam potomkom ziemiaństwa polskiego z Mazowsza, w większości  - o rozbudowanej genealogii, właścicielom dworków i pałacyków. Byli mili i bardzo sympatyczni, zresztą nawet mi do głowy nie przyszło, że może być inaczej. Miałam w planie pokazać im różnorodność regionu i jego specyfikę. Czyli coś, co mnie - neofitkę po 40 lat mieszkania tutaj - nadal zachwyca i co pokochałam.

Jak było? Dobrze było, aczkolwiek swoim - wyczulonym na centralną i wschodniopolską mentalność  - nosem wyczułam inność. Zaczęło się na początku. Pomna rozmowy ze swoją szwagierką ze wschodniej Polski, strzeliłam krótkie wprowadzenie pt. proszę państwa to nie jest tak, że Niemcy wykupują naszą ziemię, kupują naszą sympatię i tylko czyhają aż nam się noga powinie. Mają swoje państwo, swoje problemy, nie mają na tyle ludzi, by zasiedlić choćby swoje pięknie wyremontowane Goerlitz, a co dopiero nasz zapuszczony i zrujnowany Dolny Śląsk. Mamy z nimi kontakty na co dzień, znamy ich, to ludzie tacy jak i my, nie politycy. Dowiedziałam się, że lepiej uważać, z Niemcami nic nie wiadomo. 

Z pogardliwych półsłówek typu „szwabskie”, „niemczyzna”, etc., wywnioskowałam, że nadal traktują Śląsk jako coś narodowo obcego. Nawet, gdy jeden z nich wyjaśnił, że na początku byli tu Piastowie, od 1339 r. Czesi, dopiero potem Niemcy i, że tu raczej mieszanka kulturowa. Zapomniał, że na czeskim tronie okresowo siedzieli Jagiellonowie, a w 1526 r. Śląsk przeszedł pod władzę Habsburgów, austriackich w końcu, zaś dopiero od 1741 r. - pod władzę Prus. W sumie nie ma znaczenia - polski nie był. No tak.

Wiem, że Warszawiacy, szerzej - Mazowszanie, w myśli mają wojnę 1920 z ruskimi, krwawą drugą wojnę i powstanie warszawskie, co zaważyło na  ich sposobie myślenia. Ich historię polski tworzą wydarzenia w Warszawie i okolicy,  patriotyzm to kultywowanie pamięci o tych wydarzeniach. Ale Warszawa to nie cały Kraj. Dla mojej rzeszowskiej babci dużo bardziej bolesna była I wojna światowa i dużo bardziej bała się Ruskich niż Niemców. Oprócz Mazowsza jest Kraków, Pomorze, Dolny i Górny Śląsk, a to trochę inni ludzie i trochę inna historia. Warszawa nie ma monopolu,, że tak powiem patetycznie.
A może to dlatego, że większość z nich to zwolennicy pisu? Nie prowokowałam:))))

 

 

niedziela, 25 czerwca 2023

Niepokoje

Nie wiem jak to napisać, by nie urazić bohaterów opowieści, ale jest to tak niezwykłe doświadczenie, że czuję iż powinnam. Czuję, nie – że umiem uzasadnić. Zrobię to skrótowo, bez  emocjonalnych niuansów. Zacznę od tego, że podglądam różne zdjęcia na fb, zwłaszcza te, które odbieram jako klimatyczne. Nie znam się na fotografii, lubię tę, którą czuję. Podglądałam m. in. zdjęcia Z., o którym usłyszałam mimochodem, że jest profesorem i, że połowa moich znajomych go zna. I, że on często bywa u nas w muzeum. Nie widziałam? No nie, ale ja często nie widzę, bo nie mam  czasu.

Jakiś czas później dowiedziałam się, że Z. nie żyje. Zdziwiłam się, taki młody ? I zapomniałam.  Tym bardziej, że później pełniłam czyjeś  obowiązki i stałam się jeszcze bardziej zajęta. Pewnego dnia dostałam zaskakujące info od pewnej dziewczyny – kobiety, że musimy się spotkać, gdyż Z., jej partner, zostawił obrazy w spadku dla mojego muzeum. Zaniemówiłam.

Jadąc dwa miesiące później w delegację do Torunia wraz z koleżanką, postanowiłam zahaczyć o ich miasto. Lał deszcz, pogoda była wstrętna, nic nie sprzyjało poznawaniu nowych ludzi. Przywitała nas młoda, ciepła, sympatyczna  blondynka, M. - również profesor. Okazało się, że dowolna ilość z 47 obrazów wiszących na ścianach ich domu
może wzbogacić zbiory muzealne, mam  tylko sobie je wybrać. Dlaczego???

Bo Z., jej partner, czytał mojego bloga i czuł na tyle silne pokrewieństwo dusz, że…
Dlatego ???? A na co zmarł ? Depresja…..

Gdy byłam dzieckiem, czytając jakiś chiński horoskop - a wierzę w gwiazdy -  wyczytałam, że siódemka (czyli ja) najczęściej charakteryzuję się jakąś chorobą psychiczną.  Mam problemy z psychiką, miewam depresję ze stanami lękowymi, co od kilku lat leczę.  I nie wiem czy to rzeczywistość, czy też wmówiłam sobie zgodnie z posiadanym syndromem Lady Makbet. Nie ważne. W każdym razie widocznie moja psyche czytelna jest dla pobratymców, również w słowie pisanym, gdyż mam nieprawdopodobną liczbę znajomych z mniej lub bardziej poważnymi schorzeniami tego typu.Chyba mnie to nie cieszy. Choć wiem, że są to ludzie daleko bardziej ciekawi, niż jacykolwiek inni.

Zrobiłyśmy fotografie - nie chciałam sama decydować co wybrać. Zabrałam  również cztery segregatory formatu A4 z pocztówkami z Dolnego Śląska, by przekazać je człowiekowi z  Gór Izerskich, którego Z. bardzo poważał (człowiek również zaniemówił, gdy mu przekazywałam). I zaprzyjaźniłam się z M. Przyjeżdża w Karkonosze, spotykamy się i gadamy. Choć jesteśmy totalnie różne. Razem zrobiłyśmy wystawę zdjęć Z., z nią i młodym człowiekiem ze szkoły artystycznej, który z nią współpracuje. Razem jedziemy do Sokołowska. I razem mamy napisać książkę poświęconą Z. Tylko czy ja psychicznie podołam?

  

 

wtorek, 18 października 2022

ulało mi się...

będzie długie. 

Od  bardzo długiego czasu usiłuję dogadać się z bankiem w sprawie zamknięcia konta. Nie mojego - chodzi o konto stowarzyszenia, którego jestem jeszcze prezesem.

1.                  Ponoć mogę to zrobić przez bankowość internetową -  nie da się. Nie ma zakładek, o których mówi instrukcja.

2.                  Idę do oddziału banku, w którym zakładaliśmy przed laty konto. Siedzące tam panie nie mogą mi pomóc bo: 1. oddział nie obsługuje klientów korporacyjnych, 2. Nie wiedzą jak to zrobić. 

3.                  Dzwonię na infolinię: proszę przysłać pismo pocztą na katowicki adres centrali.

4.                  Opatrzone podpisami reprezentantów pismo wysyłam w dn. 02. 08.2022 do Katowic. Poleconym, ze zwrotnym potwierdzeniem odbioru. Proszę w nim o przesłanie informacji o dacie zamknięcia konta, numer konta do przelewu pozostałych środków i o wyciągi za 2022 r.

5.                  Potwierdzenie dostarczenia korespondencji dostaję na maila. Wiem, że mają ok. miesiąca na zamkniecie konta, więc wyjeżdżam na wakacje. 

6.                  Gdy wracam, próbuję wejść na konto stowarzyszenia, gdyż nie otrzymałam z banku żadnej korespondencji. Nie ma mnie w bazie, konta stowarzyszenia nie ma w bazie – znaczy zamknęli.

7.                  Dzwonię do Katowic z prośbą o informację kiedy dostanę dokumenty, o które prosiłam. Mają dane stowarzyszenia, ale nie mogą mi udostępnić, bo nie ma mnie w bazie klientów banku. Więc co mam zrobić? Potwierdzić swoją tożsamość w oddziale banku. Ale nas jest dwie do reprezentacji..Nie szkodzi, wystarczą moje dane.

8.                  Idę do oddziału banku. Panie nie wiedzą co ze mną zrobić. Wpisują do bazy nazwisko i mój pesel i, po wielu debatach, proszą być zadzwoniła do centrali.

9.                  Dzwonię do Katowic: ależ to nie tak - słyszę - mam pani dane, ale to nie tak. Jest was dwie do reprezentacji, muszę mieć dane drugiej pani. Wyślę do Pani e-mail z wnioskiem o udostępnienie dokumentów byłego klienta banku, proszę go przesłać do drugiej Pani. Ona niech to wypełni i wyśle na podany adres ze swojej skrzynki mailowej.

10.              Otwieram wniosek, oglądam i wysyłam do koleżanki. Kopiuję go też na komputer. Koleżanka w międzyczasie przychodzi do mnie: wypełnimy to razem. Otwieram skopiowany plik u siebie w kompie – nie ma niektórych rubryczek, które w pliku na poczcie były. Walczyłyśmy z tym dokumentem cały wieczór, w końcu udało nam się wszystko wypełnić i z jej poczty wysłać na podany adres. Na wszelki wypadek analogiczne [pismo ze swoimi danymi wysłałam ze swojej poczty – w końcu obie reprezentujemy firmę. Głowa mnie rozbolała mocno, musiałam pójść spać.

11.              Następnego dnia dostaję telefon od pani z oddziału banku, ze muszę się pojawić u niech i potwierdzić swojego maila… (!!!!!!!) – taką informację dostała od konsultanta  z Katowic. Koleżanka też ma przyjść? – Nie, nie trzeba.  Koleżanka informuje: kazali mi podać inny adres mailowy, bo mojego nie ma w systemie.

12.              Idę do oddziału banku. Sympatyczna skądinąd i pomocna pani mówi: musimy panią tymczasowo wpisać do systemu (przecież już to zrobili, gdy byłam poprzednim razem!) i potwierdzić pani adres mailowy (przecież wysłali mi maila na mój adres!).  Ale dobrze, wpisuje moje dane do systemu. Teraz mam wysłać wniosek o udostępnienie dokumentów byłego klienta (przecież wysłałam już) na adres do Katowic. I czekać aż mi przyślą informację o kosztach, które mam ponieść by dostać wymagane dokumenty.

13.              Ponownie wysłałam wniosek na podany adres mailowy i teraz czekam na informację o kasie, którą mam wpłacić na konto banku.

Dzwoniłam przed chwilą do Katowic, czy dostali maila i kiedy dostanę info o kosztach. Nowa konsultantka (choć podałam nazwisko konsultanta, który zna sprawę) poinformowała mnie, że oddzwoni jak się dowie. Gdybym nie była na uspokajających prochach pewnie szlag by mnie trafił już dawno. Aczkolwiek i tak mnie trafia. Sposób załatwiania klientów w tym kraju woła o pomstę do nieba. Jak już dostanę te cholerne dokumenty powiadomię o tym Urząd Ochrony Konsumenta, niech w końcu ktoś coś zrobi z firmami takimi jak banki, czy telefonie komórkowe - wszystkie chętne do zawarcia umowy nawet przez telefon, a potem odwracające się plecami.

sobota, 17 września 2022

myśląc teraz o sobie

    Oglądając „Thelmę i Louise”, myślę o tym jak powstaje desperacja, a może raczej uczucie wyzwolenia, zachłyśnięcie się poczuciem wolności. Czemu tak mocno to rozumiem? Choć od tylu lat samostanowię o sobie?

Coraz częściej łapię się na tym, że czuję niechęć do … nie wiem jak to powiedzieć.. niechęć do potencjalnych związków z mężczyzną, do mężczyzn, jako elementów związku. Cenię facetów za intelekt, za cechy, których my nie mamy, za odpowiedzialność, którą widzę, zwłaszcza u wielu młodych facetów. Ale gdy myślę o gościach w stosownym dla mnie wieku, czuję niechęć. Patrząc na potencjalnych partnerów myślę, że pokolenie nie jest cool, w większości. Jakby zatrzymali się gdzieś... Dlatego może nie jestem w stanie zrozumieć potrzeby poszukiwania partnera. Teraz, kiedy już jestem duża, wszystko mogę sama... Co musi mieć facet, bym poczuła potrzebę bliskości?  Czy ja ją w ogóle mam?  Lubię swoją wolność.

Może rzecz w tym, że od 17 lat jestem sama? Były jakieś krótsze i dłuższe związki i chwatit, nie. Przeżyłam, wydaje mi się,  bardzo trudne momenty  – konieczność utrzymania dwójki dzieci w świetle niewielkich zarobków i kredytu w CHF niefrasobliwie wziętego przez zmarłego męża oraz własnej dupowatości finansowej w poczuciu własnego niedowartościowania i ciągłej potrzeby sprawdzania swoich umiejętności i możliwości...

 ...........