środa, 26 października 2011

sobotni październikowy poranek

W ostatni sobotę o poranku, po trudnej, pełnej gości nocy, udałam się z podróż. Do miasta Łodzi.
Przed wrocławskimi Bielanami zjechałam na obwodnicę Wrocławia i oto co ujrzały moje zdumione, nie do końca przebudzone oczęta. Kosmos ? Czy inny świat ? A może jeszcze śpię ?



Jako jedna z pierwszych zaliczyłam przejazd najpiękniejszym wrocławskim mostem:))))
Ja, rodowita rzeszowianko - kielczanka z kroplą krwi ukraińskiej czuję się dolnoślązaczką z krwi i kości. również z powodu takich widoków.

niedziela, 16 października 2011

zapraszamy na wernisaż 21 października o 17.00

Moja ulubiona malarka. Z powodów: kolorystyki, ekspresji, ciepłej energii, emanującej z obrazów i włażącej w człowieka wczepiając mu rewelacyny nastrój. W wypadku sztuki często zdjęcie jest lepsze niż prezentowany obraz - tutaj dokładnie odwrotnie. Ciepłą energię trzeba poczuć namacalnie, pozwolić jej przeniknąć. Bogusia jest osobą jakich się trochę boję - pedantycznie staranna, klinicznie uporządkowana, zapięta na ostatni guzik -człowiek, w którego życiu nie ma przypadku. Takie wrażenie na mnie sprawiała i, w sumie sprawia nadal. Pedantka. Teraz wiem jeszcze, że jest pracoholiczką trzymającą cały świat na głowie, wiecznie w pośpiechu.

Maluje szybko i nieprawdopodobnie dużo, odreagowuje - jak sama mówi. I teraz nie wiem czy przelewa swoją pozytywną energię czy czerpie z tego co spod jej pędzla wychodzi i w pozytywną energię przekształca, Co w sumie nie ma znaczenia, bo ważny jest skutek dla widza. Lubię się pławić w jej ciepło kolorowym swiecie.
cytat:

mix - to nadal zabawa formą i kolorem. Poszukiwanie koloru i jednak energii w obrazie jest dla mnie istotną kwestią.
http://twardowskarogacewicz.republika.pl/

wtorek, 11 października 2011

ethos...cytat z lepiej piszących - dla moich kolegów

(...) Nie miałam zamiaru specjalizować się w wypowiadaniu pesymistycznych opinii o sytuacji wysoko kwalifikowanych pracowników kultury w Polsce, to jednak ta strona przypomniała o całej rzeszy pozbawionych głosu osób (....). Tak więc, dlaczego w polskiej dyskusji o pracy nie ma się świadomości o całkowitym zejściu do nizin ludzi związanych z kulturą? Kulturą pierwszego kontaktu? Wszyscy instruktorzy, wychowawcy i pisarze, ale także i krytycy i kuratorzy (M: także kustosze, starsi i dyplomowani kustosze prowincjonalnych muzeów), żyją z tak często i z lubością przez sympatyków lewicy opisywanej „precarious work” – pracy, która tylko uzależnia człowieka nie pozwalając mu na nic innego, daje tak nędzne pieniądze, że pozwalają one na przeżycie co najwyżej dwóch tygodni. W Polsce ta haniebna sytuacja nie dotyczy jedynie pracowników ochrony czy supermarketów. Dotyczy ona w całej rozciągłości kultury. Do powszechnej w kulturze pensji 1400 czy 1500 na rękę trzeba dorobić, żeby przeżyć. Ci, którzy niezłomnie apelują o etyczność kuratorów i krytyków powinni uwzględnić także ich sytuację życiową. Z tego właśnie powodu namawiam pracowników kultury do tego, żeby raz na zawsze przestać dofinansowywać własne instytucje. Przy śmieciowej pensji, zarzutach o nieetyczność i braku zrozumienia dla pracy twórczej nie wkładać własnych funduszy w przygotowywanie projektów w miejscach pracy! Proszę mi pokazać która instytucja interesuje się finansowaniem wyjazdów i kupowaniem książek.

Pracę w kulturze można porównać do pracy w Biedronce – to, aż przykro mi to pisać, praca „śmieciowa”: płaca nie pozwala na przetrwanie. To praca taka, jak opisywane przez Barbarę Ehrenreich zajęcie w amerykańskim Wal-Mart. Masz pracę (a w kulturze masz także i umiejętności), a pozostajesz pariasem. Popatrz na pracowników jakiejkolwiek instytucji sztuki najnowszej w Polsce, a dostrzeżesz tę prostą i aktualną zasadę rynku pracy.(...)

http://magdalena-ujma.blogspot.com/2011/09/aktualia.html

lotni uzdrawiacze oraz codzienna siermiężność

Po raz kolejny zdarza mi się dostać po łapach i nadal niczego się nie uczę i nadal wydaje mi się, że najważniejsze jest nie ZROBIENIE CZEGOŚ lecz zrobienie tego dobrze. Tymczasem coraz częściej mam wrażenie, że obowiązuje "po nas niechże i potop", krzyczmy - wszak podnieśliśmy palec, postawmy wieżowiec, fundamenty ? a co to są fundamenty ? Budujemy na chwilę, robimy dużo szumu wokół niczego, a wszystko po to by przez chwilkę zaistnieć, bo przecież liczy się tylko tu i teraz, nasze własne tu i teraz. A potem ? A niech się wali, nie nasza broszka. Tak jak ogłaszać światu o swoich dokonaniach, choćby zrealizowanych cudzymi rękami - to też jakby trend współczesności. Kiepsko to wygląda.. świat medialno-ideowy, daleki od mojej chamskiej i prostackiej, przyziemnej realności. To taka dygresja, wstępna:))
Na ostatnie moje pismo dotyczące wątpliwości co do jakości prac realizowanych w "moim" parku, władze miasta bardzo elegancko złożyły mi podziękowania za interesowanie się czymś co nie do mnie należy. Ok. Spoko wodza, nie moja broszka. Zupełnie nie o tym chciałam, a tak mi wyszło jakbym się żalić zamierzała.
Eeech ten wiek.... średni, sceptyczny.. znaczy mój wiek.
Nawiedzeni animatorzy kultury.... jak ten satelita, pojawia się jeden z drugim w moim przyziemnym świecie i patrząc mi przeciągle w oczy świat kultury uzdrawiać każe i dziwi się, że ja tego nie robię. Jak to ? Przecież to pani ma warsztat i środki... rutyna widocznie się wkradła. Hmmmm...
Kilka tygodni temu w drzwiach mojej pracowni pojawiła się dama w średnim wieku. W dwugodzinnej, zwięzłej acz płomiennej wypowiedzi przedstawiła swoją wizję rozwoju kultury w Szklarskiej Porębie i wymóg współczesności - tworzenie z niej produktu turystycznego. Po moich pieniądzach - pomyślałam i ucieszyłam się, że trafia się ktoś chętny do współpracy. . Wziąwszy ode mnie adresy wszystkich niemal zaprzyjaźnionych artystów, przejechała się od Pławnej począwszy, przez Kopaniec do Michałowic i Karpacza, czym zaimponowała mi tym bardziej, że nie posiadała własnego środka lokomocji. Wieści o jej wizytach docierały do mnie zewsząd przez kilka dni po naszym rozstaniu. Jakiś czas później w telefonicznej rozmowie dowiedziałam się, że przeprowadziła niemalże analizę swot, a znając nasze słabe strony przedstawiła diagnozę wraz z programem zaradczym. Mało tego, wspaniałomyślnie zachciała przyjechać na spotkanie naszego artystycznego stowarzyszenia (a..bo jestem w zarządzie a dokładniej jestem skarbnikiem, sekretarzem i wszystkim innym do czarnej roboty), prosząc bym powiadomiła burmistrza o jej przyjeździe. Po co burmistrz ? Bo to on jest władny dać jej godziwą płacę za jej pracę i mieszkanie................................... Nie powiem, że się rozczarowałam gdy na dzień przed sprawozdawczo - wyborczym zebraniem dostałam telefon, że nasza cudotwórczyni, panaceum, lek na całe zło, nie przyjedzie z prozaicznego powodu - pękł jej kaloryfer. Paskudna, złośliwa codzienność.
Czemuż ja o tym piszę ? Bo po raz kolejny się czuję jak Marianna-nic-nie-mogę-muzealnik, a to po spotkaniu z kolejnym takim (prze-) lotnym animatorem kultury, tym razem niemieckim, który podobnie się dziwi, że tak bardzo nie wykorzystujemy swojego regionalnego potencjału. Ciekawe, że wszyscy dopiero teraz ten potencjał widzą i dopiero teraz chcą swój potencjał na naszym kulturowym poletku rozwijać. Ale nie czarujmy się, nikt z tych (prze-) lotnych animatorów dla idei pracować nie chce. Koniec końców zawsze do głosu dochodzą finansowe, całkiem niemałe wymagania.
Nie jestem przeciwna takim ludziom, często faktycznie wnoszą ożywczy ferment, widza to co nam czasem znika z pola widzenia. Ale na litość, pokory trochę !!!
Oj !!! Czuję jak gorzknieję:))))))))))

czwartek, 6 października 2011

małe śliczne conieco :))))





Czyli moje piękne miejsce pracy widziane z parku czyli od tyłu.

w parku jesień i..budowa trwa


Zbliża się termin odbioru robót a park w proszku.
Budowana przez zakopiańczyków architekturka zapewne powstanie, ale sam park ? Zwykle kraczę bo zwykle czarno widzę ale doświadczona ze mnie baba, no i to co widzę nie buduje. Optymizmu - na pewno. Ścieżki spłynęły latem, teraz robią w nich korytka odpływowe, mają je pokryć jakąś nawierzchnią, która rzekomo nie spłynie. Stoją latarnie, przyjechały ławki i śmietniki, w wydzielonych taśmą poletkach sadzą się roślinki. Ale jakoś nie widzę kultywatorów czy innych urządzeń, które mają wyczyścić pozostały teren - pod trawę. Cieki wodne nieuporządkowane, , wielkie pnie leżą jak leżały a kierownik budowy za każdym razem się dziwi, gdy mu przypominam, że miał przynajmniej te z naszej posesji posprzątać. Usycha albo choruje wielka limba, która w obrębie naszej posesji się znalazła. Nie marudziłabym ale robiąc wodę rozkopali nam, świeżo założony trawnik oraz kawał granitowej ścieżki i, właściwie, porzucili. Nawierzchnia przywrócona do stanu pierwotnego zapadła się poniżej poziomu gruntu.
Zrzędzę, powinnam być zadowolona, w końcu nas to nic nie kosztuje, winnam miastu wdzięczność. No i jestem wdzięczna. Ale wkurza mnie zadowolony jeden z drugim urzędnik, który nie widzi lub udaje, że nie widzi fuszery na każdym kroku. Wyrazili mi ostatnio pełne sarkazmu podziękowanie za zainteresowanie toczącymi się w parku pracami, równocześnie dając mi jasno do zrozumienia, ze to właściwie nie moja sprawa - kontrolują zgodność realizacji z projektem...
A może to tylko ja tak kraczę, bo czarno wszystko widzę ?
Nie tylko ja.