środa, 31 lipca 2013

wtorek albo środa

Bezrobocie, jak i przepracowanie, rodzą zmęczenie czyli marazm a ten intelektowi zdecydowanie nie służy.
Więc nastrój dzisiejszej nocy..
http://www.youtube.com/watch?v=NvYxFX-gC-U

wtorek, 30 lipca 2013

zmiany na lepsze czy na gorsze?

nieostre bo zaraz po obudzeniu telefonem robione

Prywatyzuję bloga. Tematycznie. Dzisiaj jedna z moich koleżanek stwierdziła, że strasznie przynudzam gdy o artystach piszę, więc omija te kawałki.  Artyści nudni są ?  Albo ja fatalnie piszę. Więc przejdę do prywaty, która – wcale nie wiem czy ciekawsza będzie. W każdym razie o życiu – a to faktycznie bywa ciekawsze.
Właściwie to nie wiem co się ze mną dzieje. Jak dół to wygląda: totalna niechęć do robienia czegokolwiek, do jakichkolwiek rozmów, do spotykania się z kimkolwiek  i jest mi z tym dobrze. Życie swoje już przeżyłam czy jak ?  Całe popołudnie przebimbałam. Coś tam zjadłam bez gotowania, ogarnęłam pokój, poleżałam na kanapie, wykąpałam całego psa, pogadałam przez telefon (jak to się dzieje, że ludzie jeszcze mnie pamiętają i czemu u diabła koniecznie chcą coś ze mną robić ?) Zadzwoniła Dorotka
- a gdybyśmy się na teatrach spotkały ?  obgadamy wszystko....
Kobieto, a gdzie  mi się chce, ja stara jestem. Najchętniej w ogródku bym siedziała i wiciokrzewy wąchała, zrywała poziomki, psa głaskała, na kwiatki patrzyła… teatr ? Nie chce mi się. Nawet nie wiedziałam, że spotkania teatralne i teatry uliczne lada moment.
 Zaraz po tej rozmowie telefon drugi – Marta z Warszawy.
- Słuchaj, przyjeżdżam do Wrocka 15 sierpnia, potem z Ewą do ciebie jedziemy na dwa dni
- Czemu tak krótko jak taki kawał jedziesz ? - jakiś czas temu gadałyśmy o tygodniu.
- Bo Ewa uznała, że tylko dwa dni z nami wytrzymasz. Pojedziemy na „Teatr Nasz” do Michałowic, zamówić ci też bilet ?
No masz ci los…  co się tym ludziom nagle porobiło, że do kultury się tak pchają ????
Teraz siedzę sobie w łóżku, jem ser feta z pomidorem, oliwkami i papryką, pozytywnie nastrajam się ”ranczem” i naszło mnie na blogowanie. Dobrze mi jest, choć Fiolka śmierdzi jak stary cap mimo, że butlę szamponu na nią wylałam…. Obudziłam się rano i patrzę, a na mojej kanapie śpi na boczku pies z kołami do góry a obok – kocica w pozycji embrionalnej. No no no....

.......time..........

leje, trzeba biec w noc, dać się ponieść wiatrowi pachnącemu lipowym kwieciem, pobiec w noc aleją kasztanów gdy w duszy brzmi muzyka...
Ticking away the moments that make up a dull day
You fritter and waste the hours in an offhand way
Kicking around on a piece of ground in your home town
Waiting for someone or something to show you the way
Mokre włosy,  przyklejone do ciała sukienki, w mokrej dłoni jej dłoń,  tak niesie ta muzyka. W ciemnym pokoju słuchałyśmy dark side of the moon. Papieros w dłoni, papieros w ustach, dym snujący się z papierosa leżącego w niecce popielniczki. Przed chwilą ostra dyskusja o najistotniejszych sprawach życia, marzenia o przyszłości, muzyka przenikająca do dna...
Noce z moich czasów studenckich, wino, nocne włóczęgi, rozmowy aż po świt


 Wystarczyła odrobina deszczu w upalnym dniu lata a wspomnienia powędrowały na wrocławską aleję Kasztanową.  Czas Watersa, Wrighta, Gilmoura i Parsonsa. Psychodelia.........



ach co to był za ślub !!!!!!!!!!

Są śluby, które zapiszą się tylko w pamięci nowożeńców, są śluby, które świat pamięta. Ze względu na ludzi, którzy stają przed ołtarzem lub urzędnikiem,  ale też ze względu na koloryt i nastrój. W swojej długiej historii życiowej pamiętam ślub Józeczka i jego młodej narzeczonej. Przyjechali do USC na starych harlejach, w dżinsach i boso, ona w wianku z polnych kwiatków na głowie. Za nimi przyjechała odkryta ciężarówka kwiatów w asyście innych motorów. A czasy były już mocno posthippisowskie. Elementem całkiem współczesnym był obecny minister kultury, wtedy prezydent Wrocławia,  przyjaciel Józeczka ze studiów.
Niedawno odbył się barwny ślub Kasi i Gracjana. Piękny kościół Św. Krzyża, w strojach nowożeńców i gości  mieszanka historii i współczesności. Radość w Gildii Przewodników Sudeckich.
Oby im sie wiodło szczęsliwie !!!
W co nie wątpię.

w ryżowym deszczu opuszczają kościół

niedziela, 28 lipca 2013

a że myśli ludzkie różnymi drogami błądzą to... gypsy vanner

Geronimo
Silny, niski, muskularny koń żartobliwie zwany retrieverem z kopytami. Bo jest łagodny i ufny, kocha ludzi, dzieci, nie jest płochliwy. Z powodu budowy i charakteru doskonały do hipoterapii oraz wycieczek rekreacyjnych.
http://www.stajniatrot.pl/texts/mondre/tinkery.html
W związku z tym, że wyjazd na misję do Afryki czy innych Indii w moim wieku szanse ma coraz mniejsze, zmiany mentalne i w podejściu do życia już raczej nie nastąpią, muszę coś z pracoholizmem zrobić i wymyśleć coś co, prócz przyjemności, środki do życia zapewnić by mogło. 2 ha 19 a na czernickim wzgórzu to trochę mało na stadninkę. Ale gdyby kupić pas ziemi (następne 2 ha) między mną a Staśkiem, który ma na polu cztery stawy (trzy jeszcze niemieckie, jeden swój) i hoduje świnki wietnamskie, świnie dzikie (bo się przypałętały) oraz bojowego łabędzia ? Gdyby ogrodzić ten teren pięknie położony, zbudować pierwszą stajnię niewielką  i inną wymaganą zabudowę oraz  mały drewniany domek... Dookoła tereny przepiękne a ciągle mało znane (bo mało reklamowane) - choć nie wiem co prawo stanowi o jeżdżeniu końmi po  polnych drogach i nieużytkach.  Okoliczne, piękne i stare domy ryglowe -  w agroturystyczne się przekształcają, więc turyści mieliby gdzie spać i jeść.... Potrzebuję kasy, fachowców oraz odwagi. Zwłaszcza tej ostatniej.
- Czy ty wiesz, że przy koniach to ciągła praca i koszty a my już niemłodzi  - mężczyzna hodował kiedyś konie więc wie i choć je kocha - jest sceptyczny
- Mamo czyś ty oszalała ??? Zajmij się ogródkiem i znajomymi (fakt, zapuściłam się) albo kup sobie dwa psy jeszcze.- dziecko starsze
- Świetny pomysł - dziecko młodsze, ale jeszcze nie zna realiów.
Okrucieństwo bliskich....

Mój potencjał:
- chęć do działania i potrzeba zmian
- 2,19 ha ziemi w pięknym miejscu, ze Staśkiem w sąsiedztwie (na początek)
- dom i garaż z mieszkalnym poddaszem do ewentualnego  sprzedania (dalsze środki)
-  wiara w możliwość uzyskania środków z PROW 2014 - 2020 (do 60 roku życia mam czas)
- dwie absolwentki weterynarii do zagospodarowania - obie koniary; jedna aktualnie bezrobotna, druga chyba wróci z Walii, gdzie pracuje od roku (opieka weterynaryjna w ramach udziałów w dochodach - bo że dochody będą wątpliwości nie mam żadnych)
- "stuknięta" koleżanka - szefowa WTZ dla osób niepełnosprawnych (zapotrzebowanie na hipoterapię)
- przepiękna wieś, cała  z strefie ochrony konserwatorskiej ochrony aktualnie budująca zaplecze agroturystyczne
- moje umiejętności organizacyjne oraz pracoholizm zmierzający coraz częściej w kierunku podejmowania aktywności fizycznej, bardzo silna (nie ułatwiająca życia) potrzeba podjęcia choć jednej istotnej decyzji w życiu; a także potrzeba przestrzeni i powietrza.
A może ja rzeczywiście na głowę upadłam ? Spadłam z roweru ostatnio....
Może lepiej wyremontować auto do końca, przerobić na gaz, fantazyjnie pomalowac i uruchomić "babską taxówkę " ?? A dopiero potem pakować się w konie. Albo rozsądnie sprzedać ziemię, założyć gaz w domu, wyremontować piętro, sprzedać całość, kupić stare gospodarstwo i ... zająć się końmi ?
Realia ? Dożyć spokojnie swoich dni i spłacić przed śmiercią kredyty.  Tylko co zrobić z nadmiarem energii i marzeniami ?

u p a ł

Na rozgrzanym do białości niebie powoli zaczynają zbierać się  burzowe chmury. Kontrastowo czarne pasmo  Karkonoszy na horyzoncie wibruje w drżącym upale.  Ciemna zieleń lata przyblakła i poszarzała ze zmęczenia, tylko  naparstnice wśród trawy parkowej polany dumnie dźwigają swe kwiaty w odcieniach purpury i kremowej bieli. Gorąco..... i cisza upalnego lata.
Auta nie jeżdżą, turyści nie chodzą - pewnie leżakują na rzecznych i strumiennych kamieniach. Nie wierzę, że w góry chodzą w taki upał....  Jestem na dyżurze  w pracy ale nawet myśleć  mi się nie chce - upał mózg wysuszył do cna. Okna pootwierane w nadziei na przeciąg - jest, ale dmucha żarem. Siedzę w przeciągu  boso, w cienkiej sukience, która zdecydowanie przeszkadza oddychać. Ostatnie kilka dni ludzie odwiedzali nas tłumnie, w  środę ponad 200 osób przyszło - rekord jak na nasze oddalone od świata uroczysko. Wczoraj i dzisiaj - gorąca cisza.
Wczoraj wzięłam do pracy psa. Pracowałam a ona leżała nieżywa z gorąca na drewnianej podłodze. Zrobiłyśmy trzy spacery po parku, każdy z długą jej kąpielą w stawie. Zazdrościłam ale potem do rozgrzanego auta za czorta wejść nie chaciała.  Ubierz człowieku futro i wyjdź w taki  upał - dyszało jej całe oporne ciało.

W domu miałam chłód - dzięki oknom przez cały dzień zamkniętym. Popatrzyłam w jej mordkę - chyba musiałam wyglądać tak samo - spłowiała, zapuchnięta, uduszona upałem. Otwarłam drzwi na taras i czułam jak upał do środka się wdziera.
Wieczór był cudny. Pojechałam na dworzec po dziecko - starsze tym razem - i zanim dotarliśmy do domu zajechaliśmy na Czarne - jakieś interesy załatwić. Droga na Karpacz, ciepły wiatr wieczoru, czerwony zachód słońca, gwiazdy połyskujące na granacie nieba, zaśpiew cykad nie zagłuszony szumem silnika. Lubię lato.
Ostatnie wieści do mnie dotarły - znajoma opuściła męża. Już nawet rozwód mają za sobą. Po trzydziestu latach, dokładnie w 50 wiośnie życia odeszła do... kobiety. Czy mnie to dziwi ? Czemuś nie bardzo. Nie żebym coś do jej męża miała, facet ok, przez całe ich życie kłopotów nie sprawiał.. Czego więc brakło ? Nie chce mi sie myśleć, upał.

opowiastka Jagody

Pracowała kiedyś u nas Jagoda. Stażystka. Ciekawa postać... Okresliłabym ją tak: włóczęga, poszukiwaczka skarbów i historii, zielarka zafascynowana  magią,  kwiaciarka, matka i żona, społeczniczka umiejąca znaleźć wielkie fundusze na leczenie dzieci przyjaciół organizując koncerty, aukcje i zbiórki...a przedewszystkim bajarka. Bardzo chciałam zatrzymać ją w fimie - grupy wycieczkowe były jej. Z najbardziej żywiołowej i głośnej  grupy potrafiła zrobić stadko zasłuchanych w bajki dzieci. Czytała dużo, przetwarzała historie na  sobie tylko właściwy bajkowy sposób i opowiadała. Również napisała kilka opowiadań i książek, z których jedna ostatnio wydana została w formie e-boka -  "Aż do skończenia świata". Jakiś czas temu dostałam od niej prezent mailowy - bajkę o naszym maleńkim muzuem. Oto on.

Kim jestem ?
Dziwadłem… - odpowiadam z uśmiechem, kiedy ktoś mnie zapyta…
Górskim dziwadłem - Karkonoskim- powinnam dodać dumnie unosząc głowę.
Tak, tak moi drodzy!
Bo urodziłam się w górach, tam wychowałam i przeżyłam pierwszych 35 lat życia.
To niewiele -jak na górskie dziwadła.

Niby- wyglądam , jak człowiek…
 Kiedy miniecie mnie na szlaku- nawet nikt nie pozna, że z ludźmi mam mało wspólnego.
Tylko sąsiedzi - patrzą czasem podejrzliwie- bo ciągle gdzieś chodzę – i stale mnie nie ma…
Czasem aż mnie uszy pieką, kiedy ich mijam - bo kiedy ujdę kilka kroków- całą sobą czuję karcące spojrzenia….
Mówią o mnie ….
A niech mówią !
Wzruszam ramionami – i idę swoją drogą, ale nigdy nie zapomnę wcześniej grzecznie się ukłonić.

Stary plecak, rozczłapane buty, skrzypiący rower, którego nie zamieniłabym na inny, bluza moro, aparat- czasem wędka - po tym mnie poznacie.
Hmmmm – niby nic dziwnego, prawda?
A jednak!
Bo jestem dziwadłem - dziewczyną.
Właściwie to nawet- panią J .
I mieszkam tu od niedawna- od półtora roku.
A czym zajmują się dziwadła ? – spytacie nieco przerażeni.
- Spokojnie! Nie robię nic złego!
- Dzieci nie jadam, jabłek z sadów nie kradnę, krowom mleka nie odbieram.
Za to chodzę- i patrzę….
I chłonę każdego dnia wszystko to, co jest wokół piękne- i niezwykłe.
To wszystko, co ludzie najczęściej mijają w pośpiechu….
Ktoś mądry- wynalazł aparat- mogę więc teraz piękno utrwalać na kliszy, a potem – z tego patrzenia – rodzi się baśń….Czasem tylko w głowie, rzadziej na papierze…. Bo dziwadła- nie są zbyt odważne – i zawsze się boją spisywać swoje baśnie…. Za to chętnie-opowiadają je swoim dzieciom.
A potem – ich dzieci uczą się tego, że najpierw trzeba patrzeć – i dostrzec to, co piękne, a potem rodzi się baśń…i tak z pokolenia- na pokolenie…. Tak rodzą się moje baśnie…..
To znaczy- rodziły się…. Dawniej….
Bo jestem dziwadłem górskim ! 

Tak…. Jestem dziwadłem, ale dziwadło też musi mieć domek i pracę – i jeść musi także czasami- nie za wiele- tyle by starczyło !
A w moich górach – nie było pracy na stałe…
Musiałam się więc tu przenieść.
Tu- to znaczy – do Łomnicy.
Niby nie daleko- zaledwie- z drugiej strony gór…. Ale jednak….
I teraz tęsknię- a z tęsknoty- baśni nie będzie….

A może ….?

Hmmmm…. Niedawno rozmawiałam z dziewczynką- córeczką Sąsiadów.
Nazywam Ją „Ziółkiem” – bo  jak wiadomo- Ziółka są dobre na wszystko- i nie da się ich nie polubić.
Spytałam więc Ziółko, czy była kiedyś w Szklarskiej Porębie- i czy zna wodospady : Kamieńczyka i Szklarki, skałę „ Chybotek” , czy szczyt „Wysokiego Kamienia”- a Ona mi na to, że nie zna !
Zrobiło mi się trochę smutno….
No tak! Ale przecież ja także dawniej nie znałam Kotła Łomniczki- a jestem dużo starsza!
Po prostu- mieszkałam z drugiej strony gór!
I myślę, że w Łomnicy , czy Mysłakowicach- wiele jest dzieci, które nigdy nie widziały moich wodospadów….
Mogę więc coś dla Was zrobić !
Podaruję Wam moje baśnie!
W ten sposób- moje góry – nadal ze mną będą – i mój las – pełen rusałek ! I wszystko to, za czym tęsknię !
A Wy poznacie dalszą część Karkonoszy! I kawałek ich historii.
A! I jest coś jeszcze!
Uczę się kochać Łomnicę…. Przecież i tu mieszka piękno!
Na razie- wędruję po polach z aparatem.
Rusałki się jeszcze  mnie boją.
Sarny i ptaki- nie znają ….A baśnie- nie przychodzą….
 Ale ! Przecież mamy czas! Nigdzie się nie wybieram!
Na pewno oswoją się ze mną – a kiedy już nauczę się widzieć – to co ukryte- baśnie – narodzą się same….
Może mi pomożecie?
Każda historia – prawdziwa , lub zmyślona- kryjąca w sobie piękno- zasługuje na baśń.
Czekam więc na Wasze pomysły. Lokalne legendy i opowieści.
A tymczasem- opowiem wam o Muzeum.
Muzeum w Dolinie Siedmiu Domów w Szklarskiej Porębie.

Pewnego dnia – a było to  wczesną jesienią- wybrałam się na wyprawę po okolicy.
Nic dziwnego! Przecież dziwadło – nie usiedzi w domu, kiedy w powietrzu unosi się zapach złotych liści- a słońce przegania znad łąk ostatnie pasma mgły….Rosa jeszcze nie obeschła, a na niebie unosiły się pierzaste- warstwowe obłoki- zwiastując bliską zmianę pogody. Lecz tymczasem- świeciło słońce.
Cieszyłam się więc niczym dziecko.
W miarę nowa- szutrowa droga znudziła mi się dość szybko, toteż niewiele myśląc- skręciłam w leśną ścieżkę. A las był piękny ! Stare buki- niektóre z bordowym listowiem- i paprocie- prawie po pas!
Już po chwili- moją uwagę zwrócił fakt, że las przez który idę- nie jest ot takim sobie- zwykłym lasem…
To był park!
Bardzo stary, zarośnięty…. Ale wyraźnie widziałam zarys dawnych ścieżek…. A kawałek dalej…. O Rany ! Stara latarnia! Zupełnie , jak ta- z „Opowieści z Narnii „ – W środku lasu! Wyobraźcie sobie! Trochę pokrzywiona- ale niewątpliwie-magiczna!
I niewielki plac- do złudzenia przypominający…. kort tenisowy???
Drogę przecięły mi krzaki. Były gęste. Nie do przebycia.
Z odrobiną irytacji- wspięłam się na stary nasyp kolejowy ( Nie róbcie tego sami ! Kamienie osuwają się spod stóp, tak, że mało nie zaryłam nosem na tej skarpie!)
I  właśnie wtedy, kiedy zamierzałam się trochę zezłościć- coś zielonego mignęło mi przed oczyma….
Małe- okrągłe, zielone i płaskie…. Hmmmm…. Moneta ?????
Ostrożnie wyjęłam krążek spomiędzy kamieni, oczyściłam go delikatnie o bluzę
 ( Zgroza! Dorosłe dziwadło, a zawsze umorusane- właśnie z powodu podobnych znalezisk ! )

„Schreiberhau”- 5 Mark 1876 – tyle udało się odczytać, choć napisów było dużo więcej- tyle, że nieczytelnych…
Szczęka mi opadła! Moneta! Najprawdziwsza moneta ze Szklarskiej Poręby! 
- Wow!
To nasze miasto – kiedyś miało własne monety ?
To znaczy…. Teraz też ma- AURUNY – ale to zupełnie inna historia. Ale wtedy ? W 1876 roku ? Rany!!!!
Schowałam monetę do plecaka, rozglądając się przy okazji, czy nie ma ich więcej, po czym – ruszyłam dalej.
Park był niesamowity ! Bujne połacie barwinka, dalej-  drobne roślinki- o białych kwiatuszkach- zawsze żyjące w pobliżu buków-( czyli tzw. rośliny symbiotyczne ), których nazwy niestety nie pamiętam, powyżej- olbrzymie świerki  – a w dole, przy strumyczku -  Kłokoczka Południowa!!!
Ha! To dopiero spotkanie!
Kłokoczki- sadzi się w parkach i ogrodach- przywędrowały do nas z południa.
Wiosną- kwitną licznymi kwiatkami- pachnąc słodko - a na jesieni – wiszą na nich takie „woreczki”-  pełne nasion- brązowych- i twardych jak kamień.
Dawno temu- robiono więc z nich grzechotki dla dzieci albo instrumenty muzyczne – a czasem nawet korale ! Bo wyglądem przypominają groch - tyle, że brązowy i błyszczący.
Kłokoczka nie rośnie dziko- a ta – najwyraźniej – zdziczała.
Jak ja- pomyślałam radośnie.
Pogłaskałam gładką korę krzewu- i ruszyłam dalej- ścieżką- pośród barwinków.
A w dole- wyłaniał się już dom. Czarno - biały, przestronny.
Stary- z drewnianym balkonem – i uroczymi okiennicami na parterze.
„Muzeum Karkonoskie - Dom Carla i Gerharda Hauptmannów” – tak w przybliżeniu głosił napis obok drzwi…
Muzeum ?
Warto wejść- pomyślałam – bo przecież jestem dziwadłem.
Jak pomyślałam- tak też zrobiłam.

Na parterze – powitał mnie miły chłód.
Niezwykła odmiana – po skwarze południa ( Ha! Wędrując ścieżkami- nawet nie zauważyłam upływu czasu!)
W niewielkim sklepiku - kasie  miła Pani- sprzedała mi bilet – i już mogłam rozpocząć zwiedzanie.
Sama nie wiem dlaczego- od razu poszłam na piętro. Na dole też były sale - a jednak…. Drewniane schody wiodące na górę zdawały się wprost zapraszać: „Wejdź…. Wejdź….”
Długi hol, drewniana podłoga- taka, że aż by się miało ochotę  chodzić na boso- a na ścianach…. Obrazy! Piękne! Stare…. Na jednym kościół, na innym pejzaż…. Na jeszcze innym- chaty, pola- i pracujący na nich ludzie….
- Guten Morgen! – usłyszałam za plecami melodyjny głos – i podskoczyłam- bo przecież nie widziałam tu wcześniej nikogo….
- Guten Morgen- odpowiedziałam grzecznie – choć nieco zmieszana.
W rogu holu- stał stół – z bukowego drewna.
Niezwykły- z nogami formowanymi z  konarów. Przy nim- podobna ława- a na niej siedział starszy Pan.
- Przyszłaś zwiedzić mój dom ?- Spytał nagle – a ja dopiero wtedy zwróciłam uwagę na Jego strój…. Elegancki, ale staromodny…
No tak!
Jestem dziwadłem- a dziwadeł- nawet duchy się nie boją.
Wygląda na to, że gospodarz znudził się nieco swą duchową egzystencją- i zapragnął z kimś porozmawiać.
- Pan jest Carl, czy Gerhart? Zapytałam , choć może trochę głupio.
-Carl Hauptmann – do usług – a Pani ?
- Dziwadło. Po prostu…. Dziwadło…..
- Ale… żywe ? ?? - Fascynujące! – Wykrzyknął, gdy kiwnęłam głową - Aż , żal , że nie ma tu mego brata! On kochał magiczne klimaty! – O! Przepraszam !- zawstydził się nieco.
- Nie szkodzi- machnęłam ręką – i roześmiałam się - czując , że zaczynam lubić starszego Pana.
- No więc ? – Uniósł brwi.
- Więc- co ?- Spojrzałam zdziwiona.
- Przyszłaś –ZWIEDZAĆ ? Czy przemkniesz-jak wszyscy ?
Och! Wiem! Wiem – o czym mówił ! Większość osób idzie do Muzeum- bo WYPADA.
Wejdą - przemkną – i uciekną szybko, by po chwili nie pamiętać nic z tego- co widzieli.
- Zwiedzać- oczywiście, że zwiedzać – odparłam. A wtedy- Carl ukłonił się nisko i zapytał:
- Czy uczyni mi Pani ten zaszczyt i pozwoli, abym został jej przewodnikiem ?
-Oczywiście- odkłoniłam się z wdziękiem- ale… pod warunkiem, że Będzie mi Pan mówił po imieniu.
Usiądźmy – zaprosił mnie gestem- a ja ze zdziwieniem zauważyłam, że twarde ławy są bardzo wygodne.
Starszy Pan zapatrzył się na galerię i nagle jakby posmutniał…
- Wiesz…- zaczął cichym głosem-  że dawniej te ziemie należały do mojego kraju…. Do Niemiec…
- Wiem.- odparłam, ale jak zwykle w takich momentach-odezwał się we mnie cichy bunt.
- Wojna…. Straszny wynalazek…. – Carl, jakby czytał w moich myślach. – Tak…. Za błędy trzeba odpowiadać… Więc nie mogę mieć żalu do nikogo, prócz tych, którzy ją rozpętali…
Cóż! Mógłbym ich usprawiedliwiać. Była bieda, straszna bieda. Ludzie chodzili głodni. Pieniądz zupełnie stracił wartość- a władze obiecywały dobrobyt, szacunek, chleb! Wielu uwierzyło, bo bardzo chcieli wierzyć, ale potem – było już tylko zło. Zło- którego nawet cząstki nie ujawniano przed narodem.
Niestety- zbyt wielu- zachłysnęło się władzą! Zbyt wielu- pokochało okrucieństwo. Kiedy już zrozumieliśmy, ile zła wyrządziła ta wojna- musieliśmy opuścić nasze domy- i ziemię, którą tak kochaliśmy….
Ta świadomość- złamała mi serce…
(Jedynie duch Carla mógł wiedziec, że była wojna, zmarł przeciez grubo przed nią - w 21 r.)
Ale ! Przecież nie o tym chciałem mówić !
Poklepał mnie uspokajająco po ręce- jakby wyczul, że nie wiem, co powiedzieć.
- Dawno temu- jeszcze przed rokiem 1890 – rektor Akademii Sztuk Pięknych – Profesor Adolf Dressler – przyjechał w Karkonosze z grupą studentów, by malować górskie pejzaże. O! Wielkie to były dzieła! – Zarówno pod względem rozmiarów- jak i jakości ! Nieco może mroczne – w kolorystyce- ale takie właśnie było malarstwo niemieckiego romantyzmu. On to właśnie- będąc znajomym moim i mego brata- z taki m zapałem opowiadał nam o „Pisarskiej wsi „ ( Taką bowiem nazwę nosiła wówczas Szklarska Poręba), że nie namyślając się długo- wsiedliśmy z Bratem w pociąg- aby cudo owo zobaczyć.
Obaj byliśmy pisarzami- choć każdy z nas innym. Każdy z nas więc szukał tutaj natchnienia- choć obaj-innego.
I oto –pewnego dnia- roku 1890 szliśmy niemalże tą ścieżką, którą ty dzisiaj tu przyszłaś.
W tym miejscu – stała  chałupa- a mieszkał w niej stary malarz, który trudnił się malowaniem obrazków na szkle. Bieda wyzierała z każdego kąta. Dom wymagał remontu- ale miejsce było tak piękne, że od razu pomyślałem:
- To mój dom….
Bo tak jak dziś- nad mokradłem unosiły się mgły, a słońce oświetlało góry….
Powietrze- czyste, rześkie – i śpiew ptaków- oto, co nas przywitało….
Decyzja zapadła szybko.
Brat także pokochał tę dolinkę od pierwszej chwili.
Stary malarz – omal nie całował nas po rękach- zadziwiony niecodzienną propozycją. Mógł przenieść się do córki- do miasta – i żyć za pieniądze ze sprzedaży- a tu nie radził już sobie zbyt dobrze. Zimy były długie i ciężkie- wszędzie daleko a dach chałupy  przeciekał. I tak- w ciągu zaledwie kilku godzin staliśmy się właścicielami tego domostwa. Rok prawie trwał remont- zanim mogliśmy tu zamieszkać z żonami.
A potem?
Zaczęli przyjeżdżać inni – jak my- szukający natchnienia. Malarze, pisarze- artyści….
W centrum wsi- masa turystów – przybywali by zdobywać szczyty- a my osłonięci od świata w zaczarowanej dolinie – tu mieliśmy swój azyl i miejsce na ziemi. Siedem domów zajęli artyści- i od nich nazwę przyjęła dolina…. Dolina siedmiu domów…. A potem- inni jeszcze osiedlali się w odleglejszych zakątkach wsi.
Wszyscy niezwykli….
Ha! Jesteś kobietą! –Zawołał- a czy wiesz, że mieszkały tu dwie niezwykłe damy?
Wanda Bibrowicz- Tkaczka. Ale jaka! Tkała gobeliny- wspaniałe dzieła sztuki! Uczyła kobiety- by wychodziły z domów! By tworzyły! Rozwijały się! Tam – w drugiej Sali- wisi jej obrazek- a na nim – Kościółek ze Szklarskiej Poręby Dolnej.
Anna Teichmiller – kompozytorka- której utwory porównywano do utworów Bacha!
A mężczyźni?
Wilhelm Bolsche? Nikt nie znał przyrody tak jak On….
- Fechner !  
- Nikisch ! - wykrzykiwał pokazując jednocześnie na obrazy- Wspaniali malarze!
A tam w rogu- podejdź dziecko- tam – maluteńki obrazek Morgensterna – czy wiesz kim on był?
Nazywano go królem pocztówek. Czasem żartowano- że sprzedaż przedkłada nad sztukę- ale przyjrzyj się…. (Morgenstern nie należał do łukaszowców, jego uczniowie - owszem)
Podeszłam bliżej.  Na niewielkim obrazku - góry nocą- i chałupka oświetlona blaskiem księżyca.
W małych okienkach lśnił płomień świec… Patrząc na obraz miałam wrażenie- jakby lada moment ktoś miał przemknąć w tym oknie…
Wszystko tak realne- i baśniowe jednocześnie….
Widać każdy szczegół, każdy sęk… a promienie księżyca ….Jak prawdziwe…. I wszystko takie maleńkie….
Obraz zachwycił mnie do tego stopnia, iż wiedziałam, że na zawsze wryje mi się  w pamięć….
- Morgenstern  mieszkał w Karpaczu - ale i on należał do stowarzyszenia artystów, które założyliśmy….
Spotykaliśmy się w starym młynie Świętego Łukasza… A często- w moim domu.
Tu rozmawialiśmy, ocenialiśmy nasze prace a także- co tu dużo kryć- zastanawialiśmy się, jak je sprzedać- bo nie samą sztuką przecież człowiek żyje…
Jeden z naszych przyjaciół – Hermann Hendrich- wybudował na swojej posesji Halę Baśni…
Ach! Cóż to było za miejsce!
Drewniana chałupka- zdobiona niczym łodzie wikingów a w niej – obrazy- wysokie na 3,5 metra! Na nich zaś – postaci z Karkonoskich legend.
Duch gór – i Rusałki… Wieczorny zamek…. Znasz te legendy- prawda?
Halę baśni spalono… Po wojnie…. Zniknęły piękne obrazy a wraz z nimi- poszła w zapomnienie nasza praca, nasze marzenia… i…my…. Lecz na szczęście- powstało to Muzeum…. I czasem ktoś tu zajrzy…. A wtedy- wspomnienia- odżywają….
Starzec umilkł na chwilę zatopiony w swoich myślach - a ja nie miałam serca go z nich wyrywać.
Wreszcie jednak- cicho zapytałam :
- Czy tu są tylko obrazy?  
- Och! Gdzie moje maniery! Oczywiście, że nie-moja droga!
Chodź- Poprowadził mnie na półpiętro.
- Szklarska Poręba- istnieje dzięki hutom… Dawnym hutom szkła – rozrzuconym po lasach. Tak, tak ! Dobrze słyszysz! Żeby wytworzyć szkło- potrzeba piasku kwarcowego – i wysokiej temperatury. Drewno bukowe-palone w piecach- właśnie taką temperaturę daje. Ale ciężko jest w górach transportować ciężkie kłody- mając tylko konia i parę rąk. O wiele łatwiej- zbudować mały piec w pobliżu strumienia – a gdy drewno w okolicy się skończy – zbudować nowy- gdzie indziej.
Więc budowano takie piece właśnie w lasach- a kiedy drzew już zabrakło- w ich miejscu powstawały pastwiska i chaty.
Początkowo nieliczne, bo ludzie bali się gór. Owianych mroczną legendą, i dzikich. Ale z czasem docenili ich piękno i zaczęli je oswajać…. Przybywali tu poszukiwacze skarbów natury i zielarze , górnicy a z czasem – coraz liczniejsi chłopi.
W tej Sali -  znajdziesz szkło - może nie z tych najwcześniejszych hut- gdyż to było słabe i nietrwałe- (zostało go bardzo niewiele- głównie fragmenty- w Muzeum w Jeleniej Górze)
, za to przepięknych kolorów i kształtów. Niektóre kielichy- mają odręcznie malowane obrazki, w innych – zatopiono – ręcznie- bez użycia maszyn- cieniuteńkie barwne spirale – a jeszcze inne białe jak mleko- i delikatne jak porcelana- kryją w sobie niesamowitą tajemnicę ich wyrobu….
-Cudne! –Szepnęłam niemal przyklejając nos do szyby…
To jeszcze nie koniec! Jest także sala Polskiego Malarza- Hofmana.
- Ha! To był artysta!
Wyobraź sobie, że on także miał brata. I gdy chłopcy przyszli na świat – ich ojciec- mający czeskie korzenie postanowił- że Vlastimil będzie wychowany na Czecha, a jego Brat- na Polaka.
No cóż- zamiar szlachetny. Jednak szanowny Ojczulek nie wziął pod uwagę wrodzonej przekory Vlastimila…. Otóż- chłopak tak rozkochał się w Polskości- że za nic na świecie Czechem być nie chciał!
I przyjechał do Szklarskiej Poręby – tu malując do końca życia.
Często malował dzieci, i anioły….A jego dom – Vlastimilówką nazwany- zawsze był pełen gości…. Bo taki już był ten Vlastimil- człowiek o złotym sercu.
- Chodź na dół.- Ujął mnie pod rękę.
-Spójrz- uśmiechnął się wprowadzając mnie do kolejnej z sal- to „Sala ducha gór”- Taka namiastka naszej Hali Baśni.
Rzeczywiście.
W Sali – znajdowały się obrazy i rzeźby przedstawiające Karkonosza. Nawet Mapa- bardzo stara- zawierała jego wizerunek- jeszcze z czasów, gdy wyobrażano go sobie jako pół zwierzę- pół demona…. Z rogami jelenia, jak w celtyckich legendach- kopytami kozła, dziobem gryfa  i…. dwoma ogonami….
A potem- widziano go już jako mnicha, lub wędrowca. Z potwora- przeistoczył się w obrońcę- biednych, słabych – i tych, którzy kochają góry….
A po przeciwnej stronie parteru- czekała na mnie kolejna niespodzianka….
Kolonia artystów- nie umarła…. Żyła nadal – w pracach obecnego pokolenia….. Bo w ostatniej Sali – znajdowały się dzieła współczesne.
Nie zawsze bliskie memu sercu- nie zawsze zrozumiale- ale podeszłam do nich  z szacunkiem – bo dziś już wiem- że one utworzą kolejną część historii….
Historii o Szklarskiej Porębie- mieście, które kocham….
Kiedy zwiedzanie dobiegło końca- pożegnałam Carla jak dobrego przyjaciela.
- Przyjdziesz tu jeszcze ? – zapytał – Tak rzadko mam okazję z kimś rozmawiać….
-Przyjdę ! – Obiecałam – I nie tylko ze względu na Pana…. Po prostu- pokochałam to miejsce – jestem przecież …
- Dziwadłem ! -  Dokończyliśmy wspólnie – wybuchając śmiechem.

Dotrzymałam słowa.
Wiele razy odwiedzałam Muzeum, wiele razy rozmawiałam z Panem Carlem.
Ba! Nawet przyłączyłam się czynnie do pierwszego etapu oczyszczania parku !
Dziś z łezką w oku spoglądam - będąc przejazdem na wspaniałe ścieżki dydaktyczne – które w nim powstały i  na maleńkie – drewniane altany usadowione wśród drzew
Jedna z nich- ma być chatką wiedźmy- taką- o jakiej zawsze marzyłam- pełną ziół i pęków czosnku pod powałą- obowiązkowo- z czarnym kotem w progu. J
Zarośnięty- zdziczały zakątek zmienił się we wspaniałe miejsce odpoczynku! Być może znajdzie się ktoś, kto ujęty jego magiczną atmosferą- usiądzie w cieniu starego buka i stworzy baśń lub namaluje obraz – taki, który przetrwa kilkaset lat- podtrzymując tradycje artystyczne mojego ukochanego miasteczka.
Carl byłby dumny z postępów, które tam poczyniono….
Niestety-  mieszkam  daleko, nie mogę więc bywać w Muzeum tak często- jak bym tego chciała  – i zastanawiam się czasem, czy pisarz nie czuje się samotny…

Jeśli więc ktoś  z was – zdecyduje się odwiedzić Muzeum- kłaniajcie się Carlowi ode mnie. Przekażcie, że tęsknię – i że już na zawsze zachowam pod powiekami Jego piękny dom – zalany słońcem, park tonący w zieleni  – i magiczny- maleńki obraz Morgensterna – z niezwykłym blaskiem księżyca i światłem świecy w oknach górskiej chaty….


środa, 24 lipca 2013

letnia niecodzienność

Rzuciłam się wczoraj w porządki magazynowe. Wywlekłam na hol wszystko z magazynu zbiorów i układam, przy okazji dokumenty sprawdzając i zaległe fotki robiąc.  Ferwor malowania domu na pracę mi się przerzucił. Upał na dworze ale w pracy chłodno i przeciągi. Dziś kontynuacja.
A w domu (wysprzątanym na błysk - to rzadkość) - moje małe dziecko !!! Przyjechała pierwszy raz po dwóch miesiącach samodzielności w wielkim Wrocławiu i jest taka dorosła.... Zmieniła się, fakt. Wzięła sobie wolność, spod skrzydeł nadopiekuńczej matki wyfrunęła w świat wielki i od dwóch miesięcy pracuje we wrocławskiej Bierhalle. Mieszka z czwórką studentów politechniki (Mamo, co za ludzie !!! Wstaję - oni na kompie, idę do pracy - oni na kompie, wracam z pracy - oni na kompie). Trochę się przestraszyłam, gdy stwierdziła, że  studia nie są jej do niczego potrzebne, ale po "przypadkowej" rozmowie, chyba ją naprowadziłam, że jednak warto.  Teraz z tutejszymi przyjaciółmi - wrocławskimi studentami in spe - szuka nowego mieszkania. Jutro wyjeżdża. Zachwycona Wrockiem i szczęśliwa. Autentycznie szczęśliwa. Fizycznie poczułam tę jej unoszącą szczęśliwość. Nowe życie, nowy początek.. też powinnam coś zmienić zamiast ponuro ględzić. 
Moje dziecko...  Jest wygadana, łatwo nawiązuje kontakty, uważa, że człowiek może wszystko jeśli tylko chce. Samodzielność uskrzydla. Jest najmłodsza w pracy, nazywają ją "słonko, myszka, bobo, muszeczka". Jeden ze starszych barmanów (starszy to facet w wieku 25 lat) zapytał ją ostatnio
- Ania, czy ty miałaś kiedyś chłopaka ?
- Miałam, a co ?
- Bo jakoś tak widzę, że facet ci nie potrzebny.
Ciekawe....Zakodowane dawniej na tyłach kobiecych mózgów szukanie dobrze ulokowanej miłości ( facet - łowca łupy do domu znoszący) straciło na znaczeniu. Kobieta stała się samowystarczalna, taki powinien być mężczyzna, liczy się ta reszta.   Szybko następują zmiany mentalne, jednak samodzielność kobiet nadal facetów przestrasza. 
Chłopcy, którzy z nią mieszkają są na po drugim roku studiów. Siedzą przy komputerach i "zabijają Hitlera", dorywczo pracując narzekają na ciągłe niedobory finansowe i niewielkie wsparcie rodziców. Anka pracuje ponad 10 godzin dziennie cztery razy w tygodniu. Druga dziewczyna, która z nimi mieszka, też pracuje przez całe wakacje. To jest ta różnica. Czemu faceci tak niechętnie biorą się za samodzielność ? Mój syn "poszedł na swoje" dopiero po studiach. Anka - przed studiami. 

poniedziałek, 22 lipca 2013

nie lubię poniedziałku

Jeśli nie pracuję w niedzielę to piekielnie trudno mi jest przestawić się na pracę. A teraz jeszcze urlop miałam... Leniłam się wczoraj okrutnie. Opalanie, książki czytanie, w internecie grzebanie w sprawie samochodu. Strasznie się tym lenistwem zmęczyłam, na tyle, że dzisiaj wstałam o 7 rano, wrzuciłam rower w bagażnik i na warsztat samochodowy do Maciejowej pojechałam.Warsztat zaproponował mi samochód zastępczy (!!!!) i gdyby naprawa trwała dłużej, gdybym nie miała roweru - pewnie wzięłabym to małe, białe clio ale mam mieć auto za parę godzin i wycieczka rowerowa mnie kusiła, więc pojechałam rowerowymi ścieżkami przez umajone polnym kwieciem pola. Uff jak gorąco.... Nie wiem czy w taki upał jechać po auto rowerem, czy nie padnę z gorąca ?
Naprawią mi kangura w jakieś trzy godziny i znowu rodzą mi się dylematy. Ja tak bardzo lubię to auto. Czego po nim nie widać -  brudne, porysowane  i poobijane, ale takie... bardzo moje. Może go jednak nie sprzedam tylko na gaz przerobię ? Wczoraj oglądałam miliony aut w necie. Tylko duże mi się podobają, albo dziwne. Czy ja nie mogłabym być w miarę normalna ? Co objawiłoby się rozsądkiem finansowym ?

niedziela, 21 lipca 2013

wracam do pracy po urlopie

I od  razu kanał. Nie mam czym do roboty jechać. Trzy tygodnie temu naprawiałam tylną oś kangura - bo mi pękła. Na szklarskoporębskiej drodze powiatowej, która przez ostatni miesiąc w remoncie była, wcześniej - w dziurach nie do ominięcia. Czasem zastanawiam się czy nie wystąpić do starostwa o odszkodowanie, bo lata jeżdżenia po tej drodze, to lata wydatków na zawieszenie auta. Ale jak udowodnić taki prosty fakt ? Gdyby mi coś strzeliło w trakcie jazdy po tej drodze, wezwałabym policję i wystąpiła o zwrot kosztów naprawy. Ale nie psuje się od razu, stuka, puka i siada z reguły gdy auto na podwórku stoi.   Znowu oś, facet mi spieprzył robotę ? Pewnie tak, jutro jadę na warsztat. Potem runda po punktach skupu aut, muszę kupić coś małego, ekonomicznego, choćby na chwilę - zanim zrobię swojego kangura i zanim go sprzedam.  Na co mnie stać ? Na starego nissana micrę, mały opel lub renault (nigdy więcej renault - za słabe na moje drogi), forda fiestę, koszmarnie brzydkie vw polo ?  ? Ja lubię duże auta.... Nie mam dobrego nastroju, bo nie mam kasy. Żyję ponad stan ? Pewnie tak skoro stać mnie było na malowanie domu.
Zastanawiam się często po cholerę nam starostwa powiatowe. Generują koszty a w gestii nie mają praktycznie niczego czego nie mogłyby przejąć gminy. Podobnie jak i wiele innych urzędów, które mają obywatelowi pomagać a pomagają jedynie sobie. Jakieś małe lokalne Baader-Meinhof założyć by trzeba i porządek robić. Muszę przestać wygadywać  bo jeszcze mnie ktoś o zachowania terrorystyczne oskarży...
A taki ładny poranek niedzielny jest.

sobota, 20 lipca 2013

miejsca gdzie rodzi się nastrój


Wrzucam dzisiaj zdjęcia z okolicy, robione namiętnie przez znajomych z FB. Przoduje w tym Gildia Przewodników Sudeckich  (http://www.gildia-przewodnicy.pl/ ) -  ludzie, którzy pracując bawią się, przy okazji wywlekając na świat rozmaite historie. Wędrując po okolicy fotografują nastroje i spajają rozrzucone po górach i dolinach malownicze środowiska. Patrząc na nich myślę, że mają fantastyczny sposób na życie. Pracują w różnych miejscach (szkoła, muzeum, Park Miniatur w Kowarach), zajmują się sztuką (malarstwo, fotografia, parateatr, muzyka), prowadzą wycieczki oraz mniejsze grupy, organizują wędrowne i stacjonarne imprezy, barwną obecnością uczestniczą w imprezach organizowanych przez innych.  Piękny sposób na życie.
Pierwsze zdjęcie to widok z Wieczornego Zamku Leszka Różańskiego. Wieczorny Zamek jest owianą legendarną sławą grupą skałek w Izerach, miejscem romantycznych wycieczek w czasach dawnych i dzisiaj, siedzibą nieformalnego stowarzyszenia Wieczornego Zamku. Pisze o nim dużo i ciekawie Przemek Wiater, więc tylko wrzucam linka. http://www.e-szklarska.com/zamekwieczorny.php

A to fotka z Wielkiego Wędrowania. Jest to, trzecia już,  impreza towarzyska dla wytrawnych wędrowców, żaden wyścig ze sobą czy z czasem. Trwa non stop z drobnymi przerwami na wypoczynek. W tym roku, między innymi w hauptmannowskim domu  w Szklarskiej  mieścił się  jeden z punktów postojowych. Tegoroczny 100-km spacer odbył się w dniach 5-7 lipca. Zaczął się na jeleniogórskim Rynku a skończył się na zamku Chojnik.  Do końca doszło naprawdę niewielu. Na FB jest masa zdjęć - do oglądania.
W tegorocznym programie zdradzającym część atrakcji jedynie, było: wędrówka na Szubienicę w towarzystwie grupy średniowiecznej, opowieści o dawnych kultach i zapomnianych Bogach, miejscach nawiedzanych, czarownicach, biesiada i nocleg na zamku Chojnik.
Spóźniłam się z reklamowaniem, ale inne rzeczy robiłam ( w Kazimierzu i Zakopanem), więc po czasie piszę, by zachęcić do przyszłorocznej imprezy.

A to tajemniczy  Hexenplatz  - zdjęcie Oli Orli czyli Orlińskiej-Szczyżowskiej. Miejsce znane z sabatów czarownic, miejsce gdzie zagubić się można w burzy, mgle, śniegu lub nocą wędrując przez Górę Mgieł do Kopańca.  I na koniec, by uzasadnić współczesne istnienie takich miejsc - fotka ze Zlotu Duchów Podziemi, organizowanego w Kowarach, przez miasto - z okazji dni miasta  lub  w trakcie Podziemnego Forum Tras Turystycznych organizowanego przez kowarskie sztolnie uranu. Chciałoby się chcieć ale pora wyciszenia charakterystycznego dla jesieni życia mnie dopadła więc sobie oglądam jeno, podziwiając młodych. A sama, po wielkim domu malowaniu i jeszcze większym sprzątaniu, w patchworki swoje nieskończone się rzuciłam i te -napoczęte wiele lat temu - wykańczam, a jeśli nadal wenę mieć będę - zacznę szyć nowe, bo pomysły głowę mi zapełniają.
I apel tą drogą wysyłam do koleżeństwa, które mnie może czyta: 
szmatki wszelkie płócienne i bawełniane zbieram, drobne łączki kwiatowe, desenie rozmaite, kratki, płatki i różyczki i inne. Jeśli macie stare kiecki, spódnice, koszule, których już nie ubierzecie czy inne niepotrzebne kwadraty materii bawełnianej - proszę do mnie wyrzucać. 


czwartek, 18 lipca 2013

Syndrom lady Macbeth

Meandry ludzkich myśli są z reguły zaskakujące.  Zorana sprzątaniem łazienki po malowaniu  sufitu tak mocno, że koszulkę przepoconą na suchą zmienić musiałam, rozłożyłam sobie łóżko i z herbatką oraz tequilą - na rozluźnienie naprężonych pracą mięśni, solą i cytrynką, wyłożyłam się przed telewizorem w celu relaksowym.  Namiętnie ostatnio oglądam''Rancho' - zachwycona ławeczką - jedynym stałym elementem we wszechświecie i   optymistycznym wydźwiękiem. A poszło mi w kierunku numerologicznych siódemek - jak owa lady - ukierunkowanych na konieczność realizacji wróżby. W amoku przeprowadzania mentalnej autosekcji usłyszałam zapomniany kawałek Norwida w wykonaniu Wandy Warskiej i się odrobinkę rozkleiłam...

Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu.
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy od ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu.
Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
Że dla Romea, ta łza znad planety
Spada – i groby przecieka;
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I – że nikt na nie nie czeka!

W międzyczasie w miejscu Rancho pojawiła się "Seksmisja". Przyjemnościom stało się zadość.
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu

Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu

Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
I dla Romea, ta łza znad planety
Spada — i groby przecieka;

A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I — że nikt na nie nie czeka! tekst poezja-spiewana.pl
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu

Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu

Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
I dla Romea, ta łza znad planety
Spada — i groby przecieka;

A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I — że nikt na nie nie czeka! tekst poezja-spiewana.pl
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu

Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu

Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
I dla Romea, ta łza znad planety
Spada — i groby przecieka;

A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I — że nikt na nie nie czeka! tekst poezja-spiewana.pl
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu

Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu

Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
I dla Romea, ta łza znad planety
Spada — i groby przecieka;

A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I — że nikt na nie nie czeka! tekst poezja-spiewana.pl
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu

Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu

Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
I dla Romea, ta łza znad planety
Spada — i groby przecieka;

A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I — że nikt na nie nie czeka! tekst poezja-spiewana.pl
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu

Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu

Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
I dla Romea, ta łza znad planety
Spada — i groby przecieka;

A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I — że nikt na nie nie czeka! tekst poezja-spiewana.pl

środa, 17 lipca 2013

Bernatka czyli Bernadeta Nowak - malarka z Kamiennej Góry.

Kamienna Góra to dziwne miasto, o którym niewielu ludzi wie, poza mieszkańcami i tymi, którzy interesy tam załatwiają. Co z tego, że przepięknie położona pośrodku Kotliny Kamiennogórskiej i na stokach Czarnego Lasu oraz Gór Kruczych, u ujścia rzeki Zadrny do Bobru, kiedy na odległych rubieżach. Miasto w centrum zabudowane kamienicami i sporymi budynkami użyteczności publicznej, świadczącymi o niegdysiejszej świetności. Skrzyżowanie historycznych szlaków z Jeleniej Góry do Wałbrzycha i ważniejszego - do Czech przez Bramę Lubawską straciło na znaczeniu, teraz podróżuje się inaczej. Kamienna pozostaje na uboczu. A szkoda,  bo warta odwiedzenia. I gdyby tereny gminy oraz sąsiedniej gminy Lubawka nie straciły na turystycznym znaczeniu (choć przepięknę - pustoszeją), pewnie Kamienna stanowiłaby ważną bazę wypadową w tamten rejon.  Sama też ma co pokazać. Choćby otoczony barokowymi kamieniczkami rozległy rynek, dawny Kościół Łaski projektu Martina Frantza - podobnie jak jego jeleniogórski projekt - założony na planie krzyża greckiego, dziewiętnastowieczne wille. Albo położone niedaleko opactwo cystersów w Krzeszowie z kościołem stanowiącym mauzoleum książąt świdnicko - jaworskich.  Częściej chyba tam Czesi przyjeżdżają niż turyści z Polski. Wczoraj spotkałam Daniela Macha - szefa  muzeum w Zalerzu, który wraz z żoną rowerami na wycieczkę przyjechał - z Zaclerza to tylko 40 km przepięknej trasy rowerowej

Ostatnio dosyć często bywałam w Kamiennej z racji jazd do Wałbrzycha oraz zawodowych - robiłam  karty architektury obiektów kolejowych, w tym neogotyckiego dworca. Dworce dolnośląskie to perełki, szkoda, że w coraz gorszym stanie. Robiłam też GEZ dla gminy Lubawka, więc dosyć dokładnie poznałam sąsiedztwo Kamiennej Góry. Nie załapałam się na  GEZ dla Kamiennej, poznałabym ją dokładniej. A chciałabym się do tego miasta przekonać, bo przyznam, że nie bardzo go lubię.  Może przez  ponury nastrój masywu górskiego, który oddziela naszą kotlinę od Kamiennogórskiej.  Jeżdżę tam przez Przełęcz Kowarską, która zwłaszcza w deszczu i w nocy  budzi grozę, choć widoki przepiękne. Wczoraj wracając z Kamiennej  w pełni upalnego słońca zbierałam kwiatki na łąkach. Mam teraz w domu trzy bukiety fioletowych dzwonków, dziurawca i rumianku.
Miałam o Bernatce pisać... Trudno się pisze o sztuce amatorskiej, gdyż jest bardzo osobista, wrażeniowa i rzadko trzyma się przepisów i reguł. Przez swą emocjonalność na emocje widza działająca - a tu już jak z gustem - nie dyskutuje się.  Środowisko artystyczne Kamiennej to przynajmniej czterech znanych mi malarzy: Tadeusz Suski, Marian Wiekiera, Irek Szymik i Bernadeta należą do Nowego Młyna. Wszyscy autodydaktycy, wszyscy nieźli warsztatowo i każdy inny. W Kamiennej też startował Paweł Trybalski - jako projektant w zakładach lniarskich. W sumie też autodydaktyk... 
Bardzo dobry tekst o Bernatce napisał Jurek Kurowski - prezes Młyna. Przyłożył się, wywiad z nią przeprowadził.  Ja poszłam po bandzie i swoje odczucia napisałam. Między nami drobny spór się toczy - o stosunek do artystów amatorów i ich rolę. Pisząc o Bernatce, znalazłam kolejny argument.

"Malarka radości. 

Na przykładzie malarstwa Bernadety Nowak można spokojnie przewartościować znaczenie określenia „malarz - amator”, pozbawiając go  pejoratywnego wydźwięku.  W malarstwie  Bernatki jest wszystko to czym charakteryzuje się sztuka artystów nie posiadających uczelnianego dyplomu.  Twórczość dla przyjemności nie wartościowana potrzebą oceny,  radość twórcza czytelna w dynamice kompozycji i żywej kolorystyce,  przede wszystkim  jednak - wolność tworzenia wynikająca z braku przymusu finansowego.  Amator mówi: tworzę bo chcę, zawodowiec – bo muszę. Zawodowstwo zobowiązuje, choćby do wykraczania poza przeciętność – bo tylko dla najlepszych jest miejsce w panteonie sztuki.  Lecz do pojawienia się geniuszy potrzebny jest warunek – bogate i wielobarwne życie artystyczne w tle. A tło tworzą wszyscy dążący do doskonałości, tak profesjonaliści jak i artyści amatorzy, których ilość i jakość jest wartością niezmiernie ważną dla kształtowania krajobrazu kulturowego.
Bernadeta Nowak jest malarką amatorką w pełnym pozytywnym znaczeniu słowa.  Wraz z artystami „Nowego Młyna” tworzy barwną kolonię artystyczną regionu. Maluje  widzianą rzeczywistość przepuszczając ją przez filtr własnych emocji:  ludzi wędrujących uliczkami  Kamiennej Góry o pierzejach  zabudowanych niewielkimi kamieniczkami, radość   kwiatów  w letnich ogrodach,  liryczne życie nastrojowych  zaułków pejzażu,  pracowitość ruchliwego stadka  kur na majdanie podwórka, nieokiełznaną energię  koni  w pędzie wznoszących tumany kurzu, uśmiech portretowanych przyjaciół i znajomych, nastrój   pełnego zwierzeń wieczoru przy świecy …. Z  jej obrazów emanuje radosna  energia,  ciepło i pogoda ducha.  Ruchliwość drobnych czystych pociągnięć pędzla, ciepłe światło przenikające barwy i rozświetlające przestrzeń, dynamika kształtów buduje przestrzeń obrazu.  Malarka nie szuka archetypów i reguł. Dzięki intuicyjnej umiejętności czytania świata i ekspresji czystych barw dokonuje specyficznej syntezy tego co w jej świecie jest najważniejsze: zmienność, pozytywna emocja, radość, reakcja na szarą codzienność.  Jej twórczość jest zdecydowanie wartością emocjonalną .  
Mam w sobie dużo pokory by wiedzieć jak bardzo niedoskonałe są moje prace, ale wierzę że zdarza się iż komuś na ich widok zaczynają błyszczeć oczy i wypełniają się one wzruszeniem. Malowanie mnie uszczęśliwia i uskrzydla powodując, że staję się silna wewnętrznie i potrafię pokonać prawie wszystko co mnie zasmuca”.
Oby każdemu twórcy towarzyszyło takie artystyczne credo.