niedziela, 28 lipca 2013

opowiastka Jagody

Pracowała kiedyś u nas Jagoda. Stażystka. Ciekawa postać... Okresliłabym ją tak: włóczęga, poszukiwaczka skarbów i historii, zielarka zafascynowana  magią,  kwiaciarka, matka i żona, społeczniczka umiejąca znaleźć wielkie fundusze na leczenie dzieci przyjaciół organizując koncerty, aukcje i zbiórki...a przedewszystkim bajarka. Bardzo chciałam zatrzymać ją w fimie - grupy wycieczkowe były jej. Z najbardziej żywiołowej i głośnej  grupy potrafiła zrobić stadko zasłuchanych w bajki dzieci. Czytała dużo, przetwarzała historie na  sobie tylko właściwy bajkowy sposób i opowiadała. Również napisała kilka opowiadań i książek, z których jedna ostatnio wydana została w formie e-boka -  "Aż do skończenia świata". Jakiś czas temu dostałam od niej prezent mailowy - bajkę o naszym maleńkim muzuem. Oto on.

Kim jestem ?
Dziwadłem… - odpowiadam z uśmiechem, kiedy ktoś mnie zapyta…
Górskim dziwadłem - Karkonoskim- powinnam dodać dumnie unosząc głowę.
Tak, tak moi drodzy!
Bo urodziłam się w górach, tam wychowałam i przeżyłam pierwszych 35 lat życia.
To niewiele -jak na górskie dziwadła.

Niby- wyglądam , jak człowiek…
 Kiedy miniecie mnie na szlaku- nawet nikt nie pozna, że z ludźmi mam mało wspólnego.
Tylko sąsiedzi - patrzą czasem podejrzliwie- bo ciągle gdzieś chodzę – i stale mnie nie ma…
Czasem aż mnie uszy pieką, kiedy ich mijam - bo kiedy ujdę kilka kroków- całą sobą czuję karcące spojrzenia….
Mówią o mnie ….
A niech mówią !
Wzruszam ramionami – i idę swoją drogą, ale nigdy nie zapomnę wcześniej grzecznie się ukłonić.

Stary plecak, rozczłapane buty, skrzypiący rower, którego nie zamieniłabym na inny, bluza moro, aparat- czasem wędka - po tym mnie poznacie.
Hmmmm – niby nic dziwnego, prawda?
A jednak!
Bo jestem dziwadłem - dziewczyną.
Właściwie to nawet- panią J .
I mieszkam tu od niedawna- od półtora roku.
A czym zajmują się dziwadła ? – spytacie nieco przerażeni.
- Spokojnie! Nie robię nic złego!
- Dzieci nie jadam, jabłek z sadów nie kradnę, krowom mleka nie odbieram.
Za to chodzę- i patrzę….
I chłonę każdego dnia wszystko to, co jest wokół piękne- i niezwykłe.
To wszystko, co ludzie najczęściej mijają w pośpiechu….
Ktoś mądry- wynalazł aparat- mogę więc teraz piękno utrwalać na kliszy, a potem – z tego patrzenia – rodzi się baśń….Czasem tylko w głowie, rzadziej na papierze…. Bo dziwadła- nie są zbyt odważne – i zawsze się boją spisywać swoje baśnie…. Za to chętnie-opowiadają je swoim dzieciom.
A potem – ich dzieci uczą się tego, że najpierw trzeba patrzeć – i dostrzec to, co piękne, a potem rodzi się baśń…i tak z pokolenia- na pokolenie…. Tak rodzą się moje baśnie…..
To znaczy- rodziły się…. Dawniej….
Bo jestem dziwadłem górskim ! 

Tak…. Jestem dziwadłem, ale dziwadło też musi mieć domek i pracę – i jeść musi także czasami- nie za wiele- tyle by starczyło !
A w moich górach – nie było pracy na stałe…
Musiałam się więc tu przenieść.
Tu- to znaczy – do Łomnicy.
Niby nie daleko- zaledwie- z drugiej strony gór…. Ale jednak….
I teraz tęsknię- a z tęsknoty- baśni nie będzie….

A może ….?

Hmmmm…. Niedawno rozmawiałam z dziewczynką- córeczką Sąsiadów.
Nazywam Ją „Ziółkiem” – bo  jak wiadomo- Ziółka są dobre na wszystko- i nie da się ich nie polubić.
Spytałam więc Ziółko, czy była kiedyś w Szklarskiej Porębie- i czy zna wodospady : Kamieńczyka i Szklarki, skałę „ Chybotek” , czy szczyt „Wysokiego Kamienia”- a Ona mi na to, że nie zna !
Zrobiło mi się trochę smutno….
No tak! Ale przecież ja także dawniej nie znałam Kotła Łomniczki- a jestem dużo starsza!
Po prostu- mieszkałam z drugiej strony gór!
I myślę, że w Łomnicy , czy Mysłakowicach- wiele jest dzieci, które nigdy nie widziały moich wodospadów….
Mogę więc coś dla Was zrobić !
Podaruję Wam moje baśnie!
W ten sposób- moje góry – nadal ze mną będą – i mój las – pełen rusałek ! I wszystko to, za czym tęsknię !
A Wy poznacie dalszą część Karkonoszy! I kawałek ich historii.
A! I jest coś jeszcze!
Uczę się kochać Łomnicę…. Przecież i tu mieszka piękno!
Na razie- wędruję po polach z aparatem.
Rusałki się jeszcze  mnie boją.
Sarny i ptaki- nie znają ….A baśnie- nie przychodzą….
 Ale ! Przecież mamy czas! Nigdzie się nie wybieram!
Na pewno oswoją się ze mną – a kiedy już nauczę się widzieć – to co ukryte- baśnie – narodzą się same….
Może mi pomożecie?
Każda historia – prawdziwa , lub zmyślona- kryjąca w sobie piękno- zasługuje na baśń.
Czekam więc na Wasze pomysły. Lokalne legendy i opowieści.
A tymczasem- opowiem wam o Muzeum.
Muzeum w Dolinie Siedmiu Domów w Szklarskiej Porębie.

Pewnego dnia – a było to  wczesną jesienią- wybrałam się na wyprawę po okolicy.
Nic dziwnego! Przecież dziwadło – nie usiedzi w domu, kiedy w powietrzu unosi się zapach złotych liści- a słońce przegania znad łąk ostatnie pasma mgły….Rosa jeszcze nie obeschła, a na niebie unosiły się pierzaste- warstwowe obłoki- zwiastując bliską zmianę pogody. Lecz tymczasem- świeciło słońce.
Cieszyłam się więc niczym dziecko.
W miarę nowa- szutrowa droga znudziła mi się dość szybko, toteż niewiele myśląc- skręciłam w leśną ścieżkę. A las był piękny ! Stare buki- niektóre z bordowym listowiem- i paprocie- prawie po pas!
Już po chwili- moją uwagę zwrócił fakt, że las przez który idę- nie jest ot takim sobie- zwykłym lasem…
To był park!
Bardzo stary, zarośnięty…. Ale wyraźnie widziałam zarys dawnych ścieżek…. A kawałek dalej…. O Rany ! Stara latarnia! Zupełnie , jak ta- z „Opowieści z Narnii „ – W środku lasu! Wyobraźcie sobie! Trochę pokrzywiona- ale niewątpliwie-magiczna!
I niewielki plac- do złudzenia przypominający…. kort tenisowy???
Drogę przecięły mi krzaki. Były gęste. Nie do przebycia.
Z odrobiną irytacji- wspięłam się na stary nasyp kolejowy ( Nie róbcie tego sami ! Kamienie osuwają się spod stóp, tak, że mało nie zaryłam nosem na tej skarpie!)
I  właśnie wtedy, kiedy zamierzałam się trochę zezłościć- coś zielonego mignęło mi przed oczyma….
Małe- okrągłe, zielone i płaskie…. Hmmmm…. Moneta ?????
Ostrożnie wyjęłam krążek spomiędzy kamieni, oczyściłam go delikatnie o bluzę
 ( Zgroza! Dorosłe dziwadło, a zawsze umorusane- właśnie z powodu podobnych znalezisk ! )

„Schreiberhau”- 5 Mark 1876 – tyle udało się odczytać, choć napisów było dużo więcej- tyle, że nieczytelnych…
Szczęka mi opadła! Moneta! Najprawdziwsza moneta ze Szklarskiej Poręby! 
- Wow!
To nasze miasto – kiedyś miało własne monety ?
To znaczy…. Teraz też ma- AURUNY – ale to zupełnie inna historia. Ale wtedy ? W 1876 roku ? Rany!!!!
Schowałam monetę do plecaka, rozglądając się przy okazji, czy nie ma ich więcej, po czym – ruszyłam dalej.
Park był niesamowity ! Bujne połacie barwinka, dalej-  drobne roślinki- o białych kwiatuszkach- zawsze żyjące w pobliżu buków-( czyli tzw. rośliny symbiotyczne ), których nazwy niestety nie pamiętam, powyżej- olbrzymie świerki  – a w dole, przy strumyczku -  Kłokoczka Południowa!!!
Ha! To dopiero spotkanie!
Kłokoczki- sadzi się w parkach i ogrodach- przywędrowały do nas z południa.
Wiosną- kwitną licznymi kwiatkami- pachnąc słodko - a na jesieni – wiszą na nich takie „woreczki”-  pełne nasion- brązowych- i twardych jak kamień.
Dawno temu- robiono więc z nich grzechotki dla dzieci albo instrumenty muzyczne – a czasem nawet korale ! Bo wyglądem przypominają groch - tyle, że brązowy i błyszczący.
Kłokoczka nie rośnie dziko- a ta – najwyraźniej – zdziczała.
Jak ja- pomyślałam radośnie.
Pogłaskałam gładką korę krzewu- i ruszyłam dalej- ścieżką- pośród barwinków.
A w dole- wyłaniał się już dom. Czarno - biały, przestronny.
Stary- z drewnianym balkonem – i uroczymi okiennicami na parterze.
„Muzeum Karkonoskie - Dom Carla i Gerharda Hauptmannów” – tak w przybliżeniu głosił napis obok drzwi…
Muzeum ?
Warto wejść- pomyślałam – bo przecież jestem dziwadłem.
Jak pomyślałam- tak też zrobiłam.

Na parterze – powitał mnie miły chłód.
Niezwykła odmiana – po skwarze południa ( Ha! Wędrując ścieżkami- nawet nie zauważyłam upływu czasu!)
W niewielkim sklepiku - kasie  miła Pani- sprzedała mi bilet – i już mogłam rozpocząć zwiedzanie.
Sama nie wiem dlaczego- od razu poszłam na piętro. Na dole też były sale - a jednak…. Drewniane schody wiodące na górę zdawały się wprost zapraszać: „Wejdź…. Wejdź….”
Długi hol, drewniana podłoga- taka, że aż by się miało ochotę  chodzić na boso- a na ścianach…. Obrazy! Piękne! Stare…. Na jednym kościół, na innym pejzaż…. Na jeszcze innym- chaty, pola- i pracujący na nich ludzie….
- Guten Morgen! – usłyszałam za plecami melodyjny głos – i podskoczyłam- bo przecież nie widziałam tu wcześniej nikogo….
- Guten Morgen- odpowiedziałam grzecznie – choć nieco zmieszana.
W rogu holu- stał stół – z bukowego drewna.
Niezwykły- z nogami formowanymi z  konarów. Przy nim- podobna ława- a na niej siedział starszy Pan.
- Przyszłaś zwiedzić mój dom ?- Spytał nagle – a ja dopiero wtedy zwróciłam uwagę na Jego strój…. Elegancki, ale staromodny…
No tak!
Jestem dziwadłem- a dziwadeł- nawet duchy się nie boją.
Wygląda na to, że gospodarz znudził się nieco swą duchową egzystencją- i zapragnął z kimś porozmawiać.
- Pan jest Carl, czy Gerhart? Zapytałam , choć może trochę głupio.
-Carl Hauptmann – do usług – a Pani ?
- Dziwadło. Po prostu…. Dziwadło…..
- Ale… żywe ? ?? - Fascynujące! – Wykrzyknął, gdy kiwnęłam głową - Aż , żal , że nie ma tu mego brata! On kochał magiczne klimaty! – O! Przepraszam !- zawstydził się nieco.
- Nie szkodzi- machnęłam ręką – i roześmiałam się - czując , że zaczynam lubić starszego Pana.
- No więc ? – Uniósł brwi.
- Więc- co ?- Spojrzałam zdziwiona.
- Przyszłaś –ZWIEDZAĆ ? Czy przemkniesz-jak wszyscy ?
Och! Wiem! Wiem – o czym mówił ! Większość osób idzie do Muzeum- bo WYPADA.
Wejdą - przemkną – i uciekną szybko, by po chwili nie pamiętać nic z tego- co widzieli.
- Zwiedzać- oczywiście, że zwiedzać – odparłam. A wtedy- Carl ukłonił się nisko i zapytał:
- Czy uczyni mi Pani ten zaszczyt i pozwoli, abym został jej przewodnikiem ?
-Oczywiście- odkłoniłam się z wdziękiem- ale… pod warunkiem, że Będzie mi Pan mówił po imieniu.
Usiądźmy – zaprosił mnie gestem- a ja ze zdziwieniem zauważyłam, że twarde ławy są bardzo wygodne.
Starszy Pan zapatrzył się na galerię i nagle jakby posmutniał…
- Wiesz…- zaczął cichym głosem-  że dawniej te ziemie należały do mojego kraju…. Do Niemiec…
- Wiem.- odparłam, ale jak zwykle w takich momentach-odezwał się we mnie cichy bunt.
- Wojna…. Straszny wynalazek…. – Carl, jakby czytał w moich myślach. – Tak…. Za błędy trzeba odpowiadać… Więc nie mogę mieć żalu do nikogo, prócz tych, którzy ją rozpętali…
Cóż! Mógłbym ich usprawiedliwiać. Była bieda, straszna bieda. Ludzie chodzili głodni. Pieniądz zupełnie stracił wartość- a władze obiecywały dobrobyt, szacunek, chleb! Wielu uwierzyło, bo bardzo chcieli wierzyć, ale potem – było już tylko zło. Zło- którego nawet cząstki nie ujawniano przed narodem.
Niestety- zbyt wielu- zachłysnęło się władzą! Zbyt wielu- pokochało okrucieństwo. Kiedy już zrozumieliśmy, ile zła wyrządziła ta wojna- musieliśmy opuścić nasze domy- i ziemię, którą tak kochaliśmy….
Ta świadomość- złamała mi serce…
(Jedynie duch Carla mógł wiedziec, że była wojna, zmarł przeciez grubo przed nią - w 21 r.)
Ale ! Przecież nie o tym chciałem mówić !
Poklepał mnie uspokajająco po ręce- jakby wyczul, że nie wiem, co powiedzieć.
- Dawno temu- jeszcze przed rokiem 1890 – rektor Akademii Sztuk Pięknych – Profesor Adolf Dressler – przyjechał w Karkonosze z grupą studentów, by malować górskie pejzaże. O! Wielkie to były dzieła! – Zarówno pod względem rozmiarów- jak i jakości ! Nieco może mroczne – w kolorystyce- ale takie właśnie było malarstwo niemieckiego romantyzmu. On to właśnie- będąc znajomym moim i mego brata- z taki m zapałem opowiadał nam o „Pisarskiej wsi „ ( Taką bowiem nazwę nosiła wówczas Szklarska Poręba), że nie namyślając się długo- wsiedliśmy z Bratem w pociąg- aby cudo owo zobaczyć.
Obaj byliśmy pisarzami- choć każdy z nas innym. Każdy z nas więc szukał tutaj natchnienia- choć obaj-innego.
I oto –pewnego dnia- roku 1890 szliśmy niemalże tą ścieżką, którą ty dzisiaj tu przyszłaś.
W tym miejscu – stała  chałupa- a mieszkał w niej stary malarz, który trudnił się malowaniem obrazków na szkle. Bieda wyzierała z każdego kąta. Dom wymagał remontu- ale miejsce było tak piękne, że od razu pomyślałem:
- To mój dom….
Bo tak jak dziś- nad mokradłem unosiły się mgły, a słońce oświetlało góry….
Powietrze- czyste, rześkie – i śpiew ptaków- oto, co nas przywitało….
Decyzja zapadła szybko.
Brat także pokochał tę dolinkę od pierwszej chwili.
Stary malarz – omal nie całował nas po rękach- zadziwiony niecodzienną propozycją. Mógł przenieść się do córki- do miasta – i żyć za pieniądze ze sprzedaży- a tu nie radził już sobie zbyt dobrze. Zimy były długie i ciężkie- wszędzie daleko a dach chałupy  przeciekał. I tak- w ciągu zaledwie kilku godzin staliśmy się właścicielami tego domostwa. Rok prawie trwał remont- zanim mogliśmy tu zamieszkać z żonami.
A potem?
Zaczęli przyjeżdżać inni – jak my- szukający natchnienia. Malarze, pisarze- artyści….
W centrum wsi- masa turystów – przybywali by zdobywać szczyty- a my osłonięci od świata w zaczarowanej dolinie – tu mieliśmy swój azyl i miejsce na ziemi. Siedem domów zajęli artyści- i od nich nazwę przyjęła dolina…. Dolina siedmiu domów…. A potem- inni jeszcze osiedlali się w odleglejszych zakątkach wsi.
Wszyscy niezwykli….
Ha! Jesteś kobietą! –Zawołał- a czy wiesz, że mieszkały tu dwie niezwykłe damy?
Wanda Bibrowicz- Tkaczka. Ale jaka! Tkała gobeliny- wspaniałe dzieła sztuki! Uczyła kobiety- by wychodziły z domów! By tworzyły! Rozwijały się! Tam – w drugiej Sali- wisi jej obrazek- a na nim – Kościółek ze Szklarskiej Poręby Dolnej.
Anna Teichmiller – kompozytorka- której utwory porównywano do utworów Bacha!
A mężczyźni?
Wilhelm Bolsche? Nikt nie znał przyrody tak jak On….
- Fechner !  
- Nikisch ! - wykrzykiwał pokazując jednocześnie na obrazy- Wspaniali malarze!
A tam w rogu- podejdź dziecko- tam – maluteńki obrazek Morgensterna – czy wiesz kim on był?
Nazywano go królem pocztówek. Czasem żartowano- że sprzedaż przedkłada nad sztukę- ale przyjrzyj się…. (Morgenstern nie należał do łukaszowców, jego uczniowie - owszem)
Podeszłam bliżej.  Na niewielkim obrazku - góry nocą- i chałupka oświetlona blaskiem księżyca.
W małych okienkach lśnił płomień świec… Patrząc na obraz miałam wrażenie- jakby lada moment ktoś miał przemknąć w tym oknie…
Wszystko tak realne- i baśniowe jednocześnie….
Widać każdy szczegół, każdy sęk… a promienie księżyca ….Jak prawdziwe…. I wszystko takie maleńkie….
Obraz zachwycił mnie do tego stopnia, iż wiedziałam, że na zawsze wryje mi się  w pamięć….
- Morgenstern  mieszkał w Karpaczu - ale i on należał do stowarzyszenia artystów, które założyliśmy….
Spotykaliśmy się w starym młynie Świętego Łukasza… A często- w moim domu.
Tu rozmawialiśmy, ocenialiśmy nasze prace a także- co tu dużo kryć- zastanawialiśmy się, jak je sprzedać- bo nie samą sztuką przecież człowiek żyje…
Jeden z naszych przyjaciół – Hermann Hendrich- wybudował na swojej posesji Halę Baśni…
Ach! Cóż to było za miejsce!
Drewniana chałupka- zdobiona niczym łodzie wikingów a w niej – obrazy- wysokie na 3,5 metra! Na nich zaś – postaci z Karkonoskich legend.
Duch gór – i Rusałki… Wieczorny zamek…. Znasz te legendy- prawda?
Halę baśni spalono… Po wojnie…. Zniknęły piękne obrazy a wraz z nimi- poszła w zapomnienie nasza praca, nasze marzenia… i…my…. Lecz na szczęście- powstało to Muzeum…. I czasem ktoś tu zajrzy…. A wtedy- wspomnienia- odżywają….
Starzec umilkł na chwilę zatopiony w swoich myślach - a ja nie miałam serca go z nich wyrywać.
Wreszcie jednak- cicho zapytałam :
- Czy tu są tylko obrazy?  
- Och! Gdzie moje maniery! Oczywiście, że nie-moja droga!
Chodź- Poprowadził mnie na półpiętro.
- Szklarska Poręba- istnieje dzięki hutom… Dawnym hutom szkła – rozrzuconym po lasach. Tak, tak ! Dobrze słyszysz! Żeby wytworzyć szkło- potrzeba piasku kwarcowego – i wysokiej temperatury. Drewno bukowe-palone w piecach- właśnie taką temperaturę daje. Ale ciężko jest w górach transportować ciężkie kłody- mając tylko konia i parę rąk. O wiele łatwiej- zbudować mały piec w pobliżu strumienia – a gdy drewno w okolicy się skończy – zbudować nowy- gdzie indziej.
Więc budowano takie piece właśnie w lasach- a kiedy drzew już zabrakło- w ich miejscu powstawały pastwiska i chaty.
Początkowo nieliczne, bo ludzie bali się gór. Owianych mroczną legendą, i dzikich. Ale z czasem docenili ich piękno i zaczęli je oswajać…. Przybywali tu poszukiwacze skarbów natury i zielarze , górnicy a z czasem – coraz liczniejsi chłopi.
W tej Sali -  znajdziesz szkło - może nie z tych najwcześniejszych hut- gdyż to było słabe i nietrwałe- (zostało go bardzo niewiele- głównie fragmenty- w Muzeum w Jeleniej Górze)
, za to przepięknych kolorów i kształtów. Niektóre kielichy- mają odręcznie malowane obrazki, w innych – zatopiono – ręcznie- bez użycia maszyn- cieniuteńkie barwne spirale – a jeszcze inne białe jak mleko- i delikatne jak porcelana- kryją w sobie niesamowitą tajemnicę ich wyrobu….
-Cudne! –Szepnęłam niemal przyklejając nos do szyby…
To jeszcze nie koniec! Jest także sala Polskiego Malarza- Hofmana.
- Ha! To był artysta!
Wyobraź sobie, że on także miał brata. I gdy chłopcy przyszli na świat – ich ojciec- mający czeskie korzenie postanowił- że Vlastimil będzie wychowany na Czecha, a jego Brat- na Polaka.
No cóż- zamiar szlachetny. Jednak szanowny Ojczulek nie wziął pod uwagę wrodzonej przekory Vlastimila…. Otóż- chłopak tak rozkochał się w Polskości- że za nic na świecie Czechem być nie chciał!
I przyjechał do Szklarskiej Poręby – tu malując do końca życia.
Często malował dzieci, i anioły….A jego dom – Vlastimilówką nazwany- zawsze był pełen gości…. Bo taki już był ten Vlastimil- człowiek o złotym sercu.
- Chodź na dół.- Ujął mnie pod rękę.
-Spójrz- uśmiechnął się wprowadzając mnie do kolejnej z sal- to „Sala ducha gór”- Taka namiastka naszej Hali Baśni.
Rzeczywiście.
W Sali – znajdowały się obrazy i rzeźby przedstawiające Karkonosza. Nawet Mapa- bardzo stara- zawierała jego wizerunek- jeszcze z czasów, gdy wyobrażano go sobie jako pół zwierzę- pół demona…. Z rogami jelenia, jak w celtyckich legendach- kopytami kozła, dziobem gryfa  i…. dwoma ogonami….
A potem- widziano go już jako mnicha, lub wędrowca. Z potwora- przeistoczył się w obrońcę- biednych, słabych – i tych, którzy kochają góry….
A po przeciwnej stronie parteru- czekała na mnie kolejna niespodzianka….
Kolonia artystów- nie umarła…. Żyła nadal – w pracach obecnego pokolenia….. Bo w ostatniej Sali – znajdowały się dzieła współczesne.
Nie zawsze bliskie memu sercu- nie zawsze zrozumiale- ale podeszłam do nich  z szacunkiem – bo dziś już wiem- że one utworzą kolejną część historii….
Historii o Szklarskiej Porębie- mieście, które kocham….
Kiedy zwiedzanie dobiegło końca- pożegnałam Carla jak dobrego przyjaciela.
- Przyjdziesz tu jeszcze ? – zapytał – Tak rzadko mam okazję z kimś rozmawiać….
-Przyjdę ! – Obiecałam – I nie tylko ze względu na Pana…. Po prostu- pokochałam to miejsce – jestem przecież …
- Dziwadłem ! -  Dokończyliśmy wspólnie – wybuchając śmiechem.

Dotrzymałam słowa.
Wiele razy odwiedzałam Muzeum, wiele razy rozmawiałam z Panem Carlem.
Ba! Nawet przyłączyłam się czynnie do pierwszego etapu oczyszczania parku !
Dziś z łezką w oku spoglądam - będąc przejazdem na wspaniałe ścieżki dydaktyczne – które w nim powstały i  na maleńkie – drewniane altany usadowione wśród drzew
Jedna z nich- ma być chatką wiedźmy- taką- o jakiej zawsze marzyłam- pełną ziół i pęków czosnku pod powałą- obowiązkowo- z czarnym kotem w progu. J
Zarośnięty- zdziczały zakątek zmienił się we wspaniałe miejsce odpoczynku! Być może znajdzie się ktoś, kto ujęty jego magiczną atmosferą- usiądzie w cieniu starego buka i stworzy baśń lub namaluje obraz – taki, który przetrwa kilkaset lat- podtrzymując tradycje artystyczne mojego ukochanego miasteczka.
Carl byłby dumny z postępów, które tam poczyniono….
Niestety-  mieszkam  daleko, nie mogę więc bywać w Muzeum tak często- jak bym tego chciała  – i zastanawiam się czasem, czy pisarz nie czuje się samotny…

Jeśli więc ktoś  z was – zdecyduje się odwiedzić Muzeum- kłaniajcie się Carlowi ode mnie. Przekażcie, że tęsknię – i że już na zawsze zachowam pod powiekami Jego piękny dom – zalany słońcem, park tonący w zieleni  – i magiczny- maleńki obraz Morgensterna – z niezwykłym blaskiem księżyca i światłem świecy w oknach górskiej chaty….


1 komentarz:

  1. we wtorek prowadzę warsztaty dziennikarskie dla dzieci, musze się przystosować...

    OdpowiedzUsuń