piątek, 30 grudnia 2016

2016 u Hauptmannów - resume

Nie pisałam zbyt wiele w tym roku, bo chyba straciłam wenę, albo - by użyć synonimu lenistwa - wypaliłam się.  Rok 2016 był spokojny i pracowity. Ku ogromnemu zaskoczeniu Szefostwo nam odpuściło więc zajęliśmy się mozolną pracą u podstaw. Posprzątaliśmy, uzupełniliśmy wszelkie niedobory i zaległości, zrobiliśmy 14 wystaw, kilka spotkań literackich i kilka innych imprez, do końca listopada uzyskaliśmy frekwencję wyższą niż w całym roku ubiegłym, no i - co poczytuję za sukces Domu - otrzymaliśmy w darze  sporo rzeczy do zbiorów, na łączną kwotę 78 tys. zł., w tym cztery obrazki Wlastimila Hofmana i jednego Hermana Heindricha. Oczywiście, wbrew danym sobie solennym obietnicom typu "nigdy więcej", wpakowaliśmy się w dodatkowe działania, ale chyba inaczej się  nie da.
Tegoroczne wystawy (jeśli o przestrzeń Domu chodzi to raczej wystawki ) były różne. Wieczny dylemat muzealnika: zrobić wystawę dla elit czy dla publiczności. Zostajemy przy publiczności, gdyż  po pierwsze sztuka jest dla ludzi, po drugie rozliczają nas z frekwencji. A i elity - jako zajęte głównie sobą - rzadko przychodzą, więc robić tylko dla idei większego sensu nie ma. Choć i takie wystawy mamy, gdyż z niektórych zobowiązań, niekoniecznie przez nas podjętych, wykpić się nie da. 
Największą furorę zrobiły w tym roku dwie wystawy malarstwa - jeleniogórskiego Ryśka Tyszkiewicza i charyzmatycznego Darka Milińskiego z Pławnej. Ponadto wystawy szkła huty Julia, ze zbiorów pana Bolka Szczypińskiego i szkło unikatowe Władka Czyszczonia, na które przyszli wszyscy pewnie hutnicy Szklarskiej. No i to tyle, wchodzimy w 2017.

Marian Wiekiera

"Za czym kolejka ta stoi" - kolejny obraz cyklu Mariana Wiekiery, na ostatnim przeglądzie Nowego Młyna. Wielki dyptyk. Marian jest bardzo konsekwentny w swoim malarstwie. Pierwsze jego obrazy, obfitujące w zabawy z perspektywą w typie Magritte'a, zaskoczyły wszystkich. Po raz kolejny wrzucam jeden z dawnych, moim zdaniem najlepszy, "włoski pejzaż" czyli jakby całe jestestwo słonecznej Italii. Poetycka nastrojowość, surrealistyczne zatrzymanie w czasie, odjechane kolory.... Od paru lat Marian maluje nieco inaczej.. odmienna kolorystyka, hieratyczność uproszczonych postaci  jakby wklejonych w tło, skomplikowana symbolika.

wtorek, 15 listopada 2016

tak sobie myślę.............

Za jakąś chwilę będę na emeryturze (wierzyć mi się nie chce, co się stało z tymi latami?) i może bym się ja do Wrocławia wówczas przeniosła ? No bo co ja tutaj sama robić będę ? Dzieci we Wrocławiu, brat we Wrocławiu, przyjaciółka we Wrocławiu,  rodzice w Kielcach, a ja tu sama jak ten palec.   Mam tu znajomych ale te znajomości raczej luźne. Mam teściową, przyjaciółkę moją ale to teściowa. Mam dom, który utrzymać na emeryturze trudno będzie. Mam psa i kota ale obie już niemłode. Ogródka brakować mi będzie. I górskich widoków oraz, mimo wszystko, tutejszego klimatu. O klimacie międzyludzkim też mówię. Na emeryturze planuję pracować ale ten typ pracy nie wymaga konkretnego miejsca. Właściwie najlepiej byłoby, gdybym campera sobie kupiła i mieszkała tam, gdzie robotę robić będę.
No więc kupiłabym sobie małe mieszkanko w jakiejś zielonej dzielnicy oraz dacię duster albo jakieś suzuki vitara, bo lubię duże auta i na teren dobre. (Babcia w terenówce, dla mnie bomba). Mieszkałabym sobie w ciepłym miejskim mieszkanku nie martwiąc się o drewno, ciepło, dziurawe rynny czy inne domowe fanaberie. Chyba zacznę już o tym marzyć, żeby do myśli się przyzwyczaić i ja polubić.Jedna z moich tutejszych koleżanek, która sprowadziła się jakieś 5 lat temu, sprzedaje dom i wraca do Wrocka.
Przecież ja kiedyś, dawno temu, chciałam we Wrocławiu mieszkać, tak trudno było mi się wyprowadzić..

czwartek, 10 listopada 2016

Wystawa szkła Władysława Czyszczonia

Za chwilkę otwieramy wystawę Władysława Czyszczonia, artysty  zmarłego w zeszłym roku. W jeleniogórskim szkle znana to postać. Uczeń Dawskiego - współzałożyciel PWSSP we Wrocławiu, jej rektor, twórca Katedry Szkła Artystycznego, inicjator kształcenia w zakresie szkła unikatowego i Ludwika Kiczury. Kiczura z kolei był nowatorem, eksperymentatorem, współtwórcą "wrocławskiej szkoły szkła" - "rzeźbiarzem" kolorowego szkła formowanego na gorąco i mistrzem, mentorem Władka Czyszczonia.
Pracowałam kiedyś w dziale szkła Muzeum Karkonoskiego. Czyszczoń oraz Witold Turkiewicz byli pierwszymi których poznałam, na których twórczości niejako uczyłam się rozumienia współczesnego szkła. Szkło to piękna i trudna sztuka, tak w wykonaniu, jak i w odbiorze. Myślę, że niedoceniana, nie cieszy się popularnością zwykłych "zwiedzaczy" i kupujących sztukę. No bo kto z was ma szkło artystyczne w domu ? A szkoda, bo najczęściej piękne to rzeczy są.
Po studiach Czyszczoń przyjechał do Jeleniej Góry (gdzie w okolicy działała znana  huta szkła) i podjął pracę w Liceum Rzemiosł Artystycznych w Cieplicach, niejako filarem  szkoły z przedwojennymi tradycjami się stając. Między innymi uruchomił Pracownię Szkła, gdzie uczył projektowania szkła użytkowego i artystycznego. Bardzo popularny, kochany przez uczniów. Ciekawa jestem ilu z nich na wernisaż przyjdzie.
Dzisiaj od rana myśli mi się o sensie i pamięci. Zwłaszcza pamięci o artystach, których życie jest nie tylko dla nich.. Kto o nich, poza rodziną, pamiętać będzie. Czasem, po latach,  w jakimś naukowym tomie pojawi się wzmianka, że był taki, zrobił to i to i koniec. Tylko tyle ?


piątek, 21 października 2016

samokrytyka

Tak sobie dzisiaj myślę, nie pierwszy raz zresztą, że jakaś aspołeczna się stałam. Kiedyś byłam jak Walkiria walcząca, gdy komuś się krzywda działa, teraz ? Mam to w głębokim poważaniu. Trochę w d.. od życia dostałam i już ? Jest jednak różnica, kiedyś walka miała sens, teraz nie ma, bo nic nie da. Teraz racja jest po stronie tego kto rządzi, kto ma układy i żadna prawda się nie liczy. Więc obserwuję tylko. Taką jedną firmę sobie obserwuję, z której kilka osób znam więc  ogląd mam dobry.
Kilka lat temu przyszło do tej firmy kilka fajnych, młodych, rzutkich osób. Góry zamierzali przenosić, pełni entuzjazmu, dynamiczni, szczęśliwi, że mogą się spełniać zawodowo i dużo dla firmy i społecznego - by tak rzec - dobra zrobić. Mniej więcej w tym samym czasie pojawił się nowy dyrektor - kobieta o niezłych układach politycznych.  Kiepskiego dyrektora poznać od razu, głównie po tym jak traktuje pracowników oraz po tym czy swoje czy firmowe interesy załatwia. Szybko bardzo okazało się, że dba głównie o swój image, a pracownicy.. z buta. Niecałe dwa lata minęły, gdy z młodych pracowników para zeszła. Skłóceni ze sobą (podobnie zresztą jak wszyscy pozostali), nikomu nie ufają, robotę wykonują z entuzjazmem zerowym. 
Ale to mało. W firmie trwa totalny mobbing. Wszyscy o tym wiedzą, wszyscy widzą, zero reakcji, zero wzajemnego wsparcia.  Pierwsza wyleciała Agnieszka. Zresztą nie miała szans na stałą prace, bo to staż z urzędu jedynie był. Postawiła się, wyleciała. Druga była Kasia. Pracowita pszczółka, cicha i delikatna. Jej bezpośrednia szefowa, przyjaciółka dyrekcji, sama z jakimiś problemami osobowościowymi, zadręczała dziewczynę. Wszyscy wiedzieli, dyrekcja też. Kasia odeszła w ramach zwolnienia lekarskiego od psychiatry. Diagnoza - ostra nerwica. Odeszła, już nie wróciła. Leczenie, terapia.. od roku pracuje gdzie indziej i powoli wraca do zdrowia, psychicznego może też. Niecały rok upłynął, gdy Emilia, pracująca w dziale przyjaciółki dyrekcji, baba nie w ciemię bita, typ twardzielki, poprosiła o zmianę pracy w ramach tej samej firmy. Zrezygnowała ze stanowiska merytorycznego, wołała zostać sprzątaczką, byleby nie mieć do czynienia ze swoją szefową. Tak więc wykształcony fachowiec sprząta w firmie, za cenę zdrowia psychicznego. Zresztą.. pensja ta sama.  Notabene Emilia też korzystała z pomocy psychiatry albo przynajmniej psychoterapeuty. W międzyczasie jeden z młodych, po niespełna roku pracy, rzucił papierami o stół i wykrzyczał, że w takich warunkach pracować się nie da. Oraz jeszcze jedna młoda, fachowiec - przeszła do konkurencji. Zero organizacji pracy, święte krowy siedzące na laurach i kilkoro do ciężkiej orki i do gnojenia. No i teraz znowu.. Kolejna dziewczyna poszła do psychiatry, nie radzi sobie, co na fizyczności się odbija. Ciekawe jak się skończy.
Widzą to wszyscy, poczta pantoflowa działa. I nic. Ja też nic. Dlaczego ? 
Ps. I nie jest to tak, że młodzi są zbyt delikatni na życie. Układy stały się paskudne.

niedziela, 18 września 2016

przegląd prac Nowego Młyna.. życie

Dziewczyny z Muzeum Zabawek, gdzie prezentowana jest wystawa, przygotowały ją świetnie, a wnętrze łatwe nie jest. Wernisaż się chyba udał, ocenić nie umiem, bo pod wpływem emocji.. nawet nie silę się na obiektywizm. No ale potem, jak zwykle, zbieram pretensje artystów. Że ich obrazy nie są odpowiednio wyeksponowane, że nie takie światło, że nie w tym co trzeba miejscu wiszą, że nie tak jak chcieli zabrzmieli w katalogu, że katalog fatalny, itd. itp. Dobrze, że jestem odporna (w miarę). Zróbcie to sami proszę..
Artyści profesjonalni mają pretensje, że towarzyszą im nieprofesjonalni, nieprofesjonalni - że ich olewam. Jasna dupa... Nowy Młyn to środowisko złożone, pokazuję wszystkich bo o całość w stowarzyszeniu chodzi ( którzy zapomnieli, proszę w statut spojrzeć), a  krawiec kraje jak mu staje materii..
Artysta to delikatna materia jest, zwłaszcza artysta nieprofesjonalny. Co z tego, że niejednokrotnie w wypowiedzi lepszy, nie ma potwierdzenia swojej wartości w formie dyplomu, więc niepewny jest. Co z tego, że tłumy na wernisażach, że obrazy sprzedają się jak ciepłe bułeczki, napisz człowieku o nim choć ciut krytycznie - załamie się i nic już nie namaluje, w najgorszym wypadku zadrę chować będzie do grobowej deski. Z kolei ten z dyplomem ci powie "za mała jesteś na moją wystawę, nie stać cię.." a potem pretensje ma do świata całego, że się go nie wystawia.
Sam przegląd ? ... zobaczcie  wystawa jest do 11 grudnia.

poniedziałek, 12 września 2016

bardzo smutny dzień dzisiaj


http://www.polsatsport.pl/wiadomosc/2016-09-12/nie-zyje-artur-miazga/
Bardzo smutny dzień dzisiaj. Rano dowiedziałam się, że wczoraj, w wypadku zginął fantastyczny młody człowiek, Artur,  przyjaciel mojego syna.
Chciałam napisać coś... nic nie przychodzi mi do głowy, tylko tak strasznie żal

niedziela, 11 września 2016

wrzesień

Najwyraźniej skończyła mi się potrzeba uzewnętrzniania. A może myślenie ? Wakacje były takie szybkie, ze nie jestem w stanie spamiętać. Dwa tygodnie w suwalskim, kilka dni nad morzem, w domu nieustające tłumy gości. Chyba potrzebuję odpoczynku, znaczy zimy. Nie chce mi się pisać, czekam na gości. Więc wrzucę parę fotek z Suwalskiego Parku Krajobrazowego, gdzie było najpiękniej.

sobota, 2 lipca 2016

1 lipca

Lato od co najmniej miesiąca w pełni, nie mam czasu ani ochoty pisać. Zresztą nie ma o czym. Wprawdzie w ostatnim miesięcy byłam kilka razy w Pławnej, zrobiłam Milińskiemu wystawę, z wernisażem i spotkaniem z publiką, pomieszkałam kilka dni w Sokolnikach pod Łodzią, byłam w Bydgoszczy - Niewieścienie (przyglądając się życiu na plebanii od kuchni) i Toruniu, ale to to żadne wakacje były, jeno krótkie wyjazdy między pracą i ogródkiem. Ogródek uprawiam namiętnie, bo aura kwitnieniu sprzyja: upał z deszczem. Teraz się szykuję do najazdu na suwalskie rejony ale jeszcze muszę gości wakacyjnych przyjąć, teksty do kolejnej wystawy napisać i do druku oddać, a najlepiej odebrać wydrukowane, plany na rok przyszły sporządzić, no i marszrutę noclegową ustalić. A, i na rowerze pojeździć, żebym plamy nie dała w terenie. Już mi się baaaardzo jechać chce.
Jak ja kocham lato. Wstaję co dzień koło 5-6 żeby ani chwili lata nie stracić..

poniedziałek, 9 maja 2016

Wioska Wolimierz

Wioska położona na końcu świata, niedaleko Świeradowa, w pobliżu czeskiej granicy. Jedzie się tam przez Janice, Grudzę, Rębiszów, Mirsk, Giebułtów i Giebułtówek albo od Świeradowa. Teren raczej płaski, w tle Izery z wyraźnie widoczną gondolą na Izerskim Stogu.
Miałyśmy pecha z pogodą tydzień temu gdy byłyśmy w Szklanej Kuźni u Magdy Kużniarz - lało. Wczoraj była pełnia lata w świeżych barwach wiosny. Szczerze mówiąc mnie się bardziej podobało w deszczowo-bagnisty dzień, było klimatycznie. Lubię mgły snujące się w deszczu...
U góry widok zwartego centrum wsi z placem, kościołem i sklepem, my idziemy w stronę Stacji Wolimierz. Centrum jest maluteńkie aczkolwiek bardzo przytulne - taki  ryneczek otoczony domami, obszerny skwerek przez murem kościoła, który potraktowałam jako parking. Nie ja jedna. 
Na placu drogowskazy. Wiodą do wszystkich wiejskich atrakcji, głównie do gospodarstw agroturystycznych. Bo jest ich tu całe mnóstwo, ponoć największe zagęszczenie w województwie. A kiedyś, na początku lat 80. XX w. mieszkała tu jedna rodzina. Historia zaczęła się na nowo za sprawą Wiesławy Dowchań (pracownia projektowa wnętrz, przedmiotów, tkanin i ubiorów) i Kliniki Lalek. Wiesia - bo tak mówią o tej statecznej już pani - urodziła się w Wolimierzu i namówiła wrocławski teatr do przeprowadzki na peryferie. Wieś była zrujnowana, całkowicie wyludniona, jedynie rodzina pani Wiesi była na miejscu. No a potem ruszyło. Najpierw bardzo intensywnie, potem trochę wolniej, teraz jakby, wraz z dobrobytem, odrobina marazmu się wkradła. 
Poza  częścią centralną wieś jest bardzo rozrzucona na rozległym terenie, z bagnistą, kilkudziesięciu hektarową łąką pełną zwierzyny, pośrodku. Pies Fiolka goniła sarny i zające, uciekała przed żmiją, użarła ją osa. Teren płaski, trochę podmokły, poprzecinany płytkimi rowami melioracyjnymi. Dużo lasu, dookoła łąki szosa.
Domy stare, w większości starannie odremontowane z podkreśleniem archaicznego detalu, zwłaszcza charakterystycznego, obudowanego deskami przysłupa. Na górze fotka nieostra lecz kolorystyczne ciepło zmusza mnie do jej włączenia. Kilka domów zupełnie nowych - stąd wniosek, że wieś żyje. Zupełnie inne odczucie miałyśmy będąc na tym końcu świata w deszczowy dzień. Wtedy to był rzeczywisty koniec świata.
Jest też dom zbudowany na wzór starej chałupy, chyba nowo budowany, ten poniżej. Skromny, drewniany, myślę, że współczesny albo współcześnie szalowany bo technika ułożenia desek jakaś dziwna.
 Piękny jest Wolimierz. Cichy, spokojny, świeży i rozłożysty. Czysty. I chyba wszyscy ludzie się znają, bo wszyscy są skądś z daleka i wszyscy z wyboru.







czwartek, 7 kwietnia 2016

Migawki z Iranu- zdjęcia Anastasi Cariuk

Miałam w planie napisać cokolwiek o tym poniżej,  ale przecież sama z autopsji nic nie wiem, więc tylko wrzucam zdjęcia. Autorką jest córka mojej przyjaciółki Tani, Anastasia, która podróżuje po świecie, od dłuższego czasu po Bliskim Wschodzie. A, że jest kobietą ciekawą ludzi, pejzaży, architektury, życia, smakuje świat we wszelkich jego aspektach.
Isfahan. Dawna stolica imperium perskiego, w XVI w. jedno z największych miast świata.  Na zdjęciu powyżej  detal z bramy największego w Iranie Meczetu Piątkowego. Nieprawdopodobne...
A na zdjęciu poniżej katedra, też w Isfahanie. Założona przez ormiańskich imigrantów osiadłych w Persji za szacha Abbasa I, po wojnie osmańskiej w latach 1603-5. Wzniesiona w latach 1606 -64. Zwieńczona kopułą, przez co przypomina meczet, ale ma też prezbiterium. Zewnątrz formę ma prostą, wnętrze zdobione nieprawdopodobnie bogato. Rzeźby, ściany pokryte dekoracyjnymi płytkami ceramicznymi i malowidłami, błękitne i złote malowidła centralnej kopuły przedstawiające  historię stworzeni świata i wypędzenia z raju + całe mnóstwo innych malowideł. Stylistyka ornamentu wschodnia,  cóż się dziwić, na chwilkę jesteśmy w Iranie.
I na koniec - bazar w Isfahanie, sklep z dywanami perskimi.



niedziela, 27 marca 2016

święta

Jedno moje dziecko dziś (w Wielkanoc !!!) nad ranem wróciło z nart we Francji. Jest to jej trzeci wyjazd w ciągu ostatnich  trzech miesięcy: Portugalia, Austria, Francja. Drugie moje dziecko od stycznia zaliczyło wakacje na Kanarach, po czym poleciało na 1,5 miesięczne zgrupowanie do Calpe, z dwudniową przerwą na przylot do Polski i załatwianie spraw firmowych. Ich przyjaciółka wyszła za mąż za nepalskiego szerpę. Ślub się w Nepalu odbył.  Stroje młodej szyła rodzina przyszłego męża, na ślub w jurcie młoda pojechała tylko z tatą (mama stwierdziła, że to nie na jej nerwy), ostatnie kilometry - na osiołku (sorki- jeepem, nie te czasy). Kolejne dziecko pracuje w Dubaju, wcześniej w Stambule, Londynie i Moskwie. Święta spędza u nas Leopold - kolega starszego, który przyjechał z Poznania dziś rano. Leopold dopiero od trzech lat mieszka w Polsce. Jutro jadą do  rodziny dziewczyny starszego do Legnicy. W gościach był u nas inny kolega starszego, gościnnie w Jelonce u rodziców, na stałe w Poznaniu, ale za chwilę w Sztokholmie, gdzie dostał trzy razy lepiej płatną robotę (a mało w tym Poznaniu nie zarabia) ale chyba tam miejsca nie zagrzeje, bo w Szwecji niebezpiecznie z powodu uchodźców. 
A ja ugotowałam barszcz ze święconką, który jest jedzony przez różnych gości o różnych porach i poszłam z psem na spacer. Wczoraj wyskoczyłam z pracy do kościoła w Szklarskiej, poświęcić jajka bo byłabym niespokojna nie spełniając tego podstawowego, aczkolwiek atawistycznego (biorąc namiar na moje podejście do kościoła), obowiązku. 
W takim świecie żyję. Na granicy tradycji moich rodziców i należącej do młodych współczesności. Odstaję od jednych i drugich z tym moim upodobaniem do polskiego pejzażu i fizycznej orki w ramach urlopu. Wakacje  pod Suwałkami spędzę, żałując, że nie mogę być równocześnie w Kazimierzu. Z drugiej strony ciężko jest mi uwierzyć, że mam rodzinę rzeszowską, która każe mi uważnie patrzeć na niemieckie ręce, wykupujące polską ziemię, żeby ją przejmować i nas wynaradawiać.
Boli mnie głowa dzisiaj, może z powodu niezwykłego, jak na marzec upału. Pies na spacerze trzy razy wykąpał się w różnych strumieniach. Lato idzie.

środa, 23 marca 2016

dla p. CzRo

czemuś, nie mogę komentować u siebie, a kombinując z komentarzami usunęłam Pański komentarz z pod poprzedniego posta,   przepraszam najmocniej

wtorek, 22 marca 2016

niedługo szkło


Poczułam nieprzytomną zachłanność na książki. Przeczytałam wszystko nie przeczytane w domu, kupiłam sobie trzy i nie mogłam się doczekać kiedy przyjdzie kurierska poczta. Przyszły !!! Mam !!! Oby już dzień zawodowy się skończył..
Niedługo otworzymy wystawę szkła, trochę kryształów z lat 50-70. XX w. trochę szkieł unikatowych artystów wrocławskich, którzy współpracowali z hutami w Szklarskiej i Piechowicach. Znowu mnie męczy to, że tak niewiele wiadomo o naszym szkle powojennym. Chyba pora się nad tym pochylić w muzeum.
Panie CzRo - zapraszam 1 kwietnia o 17.00

poniedziałek, 14 marca 2016

chce mi się podróży

http://kolumber.pl/photos/show/place:1772998/page:14
Jak zwykle zaczyna się w marcu. Nosi mnie. Do jakiejś roboty ulubionej pojechałabym a tu martwy sezon. Więc jeżdżę palcem po mapie swoich wakacji. Płn.wsch. narożnik naszego pięknego kraju. Cholerka, co wybrać ? Sejneńszczyna, Suwalski Park Krajobrazowy a może Wigierski Park Narodowy? Nie znam zupełnie tamtych rejonów, poza jeziorami Krzywa i Biała Kuta w okolicach Pozezdrza. Ale to prawie Mazury, bo Giżycko o rzut beretem. Czy my zdążymy zobaczyć wszystko i poczuć a jeszcze przygodę przeżyć ? w 14 dni ??? Nowe pejzaże, inna architektura, zupełnie inna historia, inne religie i ludzie... już bardzo chce mi się jechać.

http://pozornie-zalezna.blog.pl/files/2015/06/suwalszczyzna-9.jpg


piątek, 11 marca 2016

xxx

Chce mi się gadać, szczerze do bólu. Nie mam z kim. Rodziny o pokolenie młodszej i pokolenie starszej martwić nie należy -  zrobią z igły widły, przyjaciółki.... chyba już kiedyś powiedziałyśmy sobie wszystko o wszystkim. O czymże chciałabym pogadać ? A np. o śmierci.  Temat tabu w naszej kulturze, temat który natychmiast sprowokuje odpowiedzi typu "przestań, jeszcze masz czas", nie gadaj głupot, jesteś za młoda", albo i panikę "ona o czymś mi nie mówi !". Nie o to chodzi. Dzisiaj w drodze do pracy przemknęło mi przez myśl, że w sumie śmierć to musi być nieprawdopodobna ulga, od wszystkiego, co usiłujemy sobie narzucić kurczowo trzymając się życia. A tak naprawdę nic już ode mnie nie zależy poza resztą mojego życia. A czy kiedykolwiek zależało ?
Jestem zmęczona, nic mi się nie chce, nie umiem się cieszyć, ludzie mnie nudzą, nic mnie nie motywuje bo nie widzę sensu.  Ja. mi, mnie, ja, ja, ja, tak ja. Chcę pogadać o sobie. Jestem pępkiem swojego świata. Właściwie to może chciałabym wypłakać się na cudzym ramieniu. Ale z czego ? Ze starości ?

marcowa wiosna


wtorek, 8 marca 2016

strach

"Bać się – to zazwyczaj jest pomysł, który stał się odruchem. Smucić się i być samotnym to zazwyczaj również jest pomysł." 
Tak napisał jeden Młody, który dobrze pisze więc ostatnio go czytam.  Akurat na temat strachu dużo mi się  myśli, bo ja martwię się ciągle. O dzieci, rodziców, pracę, a nawet pieniądze. Ale jak ma być inaczej skoro skoro to co  pamiętam z dzieciństwa to strach ?
Strach,  że tata nie przyjedzie, bo przecież mógł mieć wypadek na motorze.
Strach co będzie jak tata przyjedzie, a ja urwałam lalce nogę. 
Strach, że się zabijemy na trasie WZ bo tata jedzie szybko jak wariat.
Strach, że dostanę dwóję z chemii i będzie katastrofa.
Strach, że nie dostanę się na studia i nie znajdę pracy, bo przecież jestem tylko sobą.
To moje dzieciństwo, powiązane ze strachem mojej mamy. Współczuję jej, że całe życie się boi i jestem wściekła na siebie, że tak trudno mi z tego wyjść.I, że przenoszę strachy na swoje dzieci. Choć tak bardzo się staram o nic nie martwić.
Na to konto zrobiłam sobie mały przegląd zysków i strat. Wyszło mi, że mam dobre życie. Mimo kilku bardzo ważnych śmierci, a może właśnie dzięki nim, jestem bardzo silna. Nie na tyle silna jednak, by pozbyć się strachu.Albo raczej by uwierzyć, że jest tylko moim pomysłem, odruchem.

środa, 2 marca 2016

Droga

Moja droga do pracy. Ze względu na ten widok lubię zimą jeździć do roboty. Przedwiośnie to zdecydowanie najgorszy okres roku. Pogoda ekstremalnie zmienna, aktualnie panuje zima ale jutro już powinna sie rozpłynąć. Nic mi się nie chce, nic mi nie idzie i zupełnie nic mi nie wychodzi - jak już przypadkiem uda mi się za coś wziąć. Ostatnio przestałam pracować popołudniami. Po co ? A nie mogę sobie leniwie gnić na fotelu ? Mogę. I, o dziwo, bez wyrzutów sumienia to robię, całymi popołudniami. Oczywiście jak już wrócę z psiego spaceru. Przeczytałam wszystkie książki domowe i pożyczone. Co polecam ? "Świadek" Roberta Rienta. Bardzo dobrze, lekko pisana, o dość aktualnym problemie: gej urodził się w środowisku świadków Jehowy, początkowo skrajnie praktykujący, potem totalny odwrót. W sumie co za różnica czy u jehowitów czy u katolików ? Religia to religia, pranie mózgu. Autor aktualnie wędruje dookoła świata zaczynając podróż koleją transsyberyjską. Pisze fajnego bloga, też polecam.
Chce mi się pisać, tematów mam huk. Co z tego skoro piszę jak powyżej ? Zastrzelić się. To przedwiośnie..



środa, 24 lutego 2016

rozterki starej matki

Marzyłam by mieć dzieci niekonwencjonalne, niestandardowe, przygód się imające i cudne. Chciałam, żeby ich życie inne było niż moje - stabilne, siermiężne i  socjalistyczne. No i mam. Wyleciało mi z głowy, że spełnienie marzeń bywa bolesne. Dumna jestem ze swoich dzieci, samodzielnych, zaradnych, aktywnych, niegłupich, zaprzyjaźnionych z całym światem i lekko zwariowanych.  Tylko ileż mnie nerwów ich aktywność kosztuje !!!! To  tylko ja wiem.
I moja przyjaciółka, do której zadzwoniłam po wsparcie a ona z pyskiem do mnie:
- Ty mówisz, że masz czym się martwić ? Popatrz na moje dziecko !!!  Togo albo inny Dahomej, Honduras, Kaledupa, Patagonia to małe piwo przy życiu codziennym.. dwa wypadki z przemęczenia pracą, co rusz wypady na tańce w różne końce świata z ludźmi wszystkich możliwych ras świata... Co ja mam mówić ????  Ale nie kwestionuj.. bo przestaniesz wiedzieć.
No tak... 
te dzieci dzisiejsze porąbało.

podlaskie wakacje VI. Skit w Odrynkach.

Nie mam mocy.. powinnam pisać od razu po powrocie z wakacji, na gorąco. Teraz już wszystko ostygło a ja mam mózg wypalony upałem i wszystkim co w szalonym tempie dzieje się w okolicznym życiu. Więc skrótem przez moje wakacje. Bo trzeba - tam cudnie na Podlasiu jest. Zupełnie inaczej niż u nas. 
Na trasie z Hajnówki do Narwi znalazł  się mały drogowskaz "Skit w Odrynkach". Kilka dni wcześniej przeniosłyśmy się  do "Wiejskiej chaty" w Pasiecznikach pod Hajnówką. Miejsce miodzio !!! - jak mawia moje rodzeństwo.  Polecam. Gdy przyjechałysmy okazało się, że śpią tam już dwie dziewczyny z Poznania, które też zwiedzają świat rowerami. Trasy robiły gdzieś dwa razy dłuższe, ale też grubo  młodsze były więc gdzie nam do nich. Notabene historyczka sztuki i nauczycielka, podobnie jak my.
Skit w Odrynkach to pustelnia ulokowana na zabagnionych łakąch wokół Narwi.  Łąki, łąki, łąki, łaki, a na  dookolnych  horyzontach -  ściany lasu. Pośrodku "osada" otoczona palisadą i czymś na kształt fosy.  W środku cerkiewka, trzy kapliczki, nowa cerkiew, miejsca dla pielgrzymów, teren zagodpodarowany kwiatami.  Do skitu prowadzą drewniane pomosty z czterech stron świata.  Oczywiście można dojść suchą nogą, po piaszczystej drodze - od kilku tygodni sucho było.  No i jak na pustelnię to ludzi pełno. Akurat odbywała się msza.
Skit świętych Antoniego i Teodozjusza Kijowsko-Pieczerskich. http://skit.odrynki.pl/skit,informacje Mieszka tam teraz archimandryta Gabriel - Giba, którego nie miałyśmy okazji zobaczyć, o poznaniu nie wspomnę. Jest zielarzem i, ponoć, gadułą. ( Na górze fotka z netu.). Ciekawa postać. Doktor teologii, szef monastyru w Supraślu, zielarz leczący ziołami. Jerzy Kalina nakręcił o nim film dokumentalny "Archimandryta". Gdy obronił pracę doktorską został wyznaczony na biskupa gorlickiego (diecezja  nowosądecka), ale stanowiska nie przyjął., wyjechał do Odrynek, gdzie na odludzi, bez prądu sprawuje swoją misję. Ciekawią mnie ludzie odmawiający godności, władzy i sławy. To rzadkość ogromna jest.
Troszkę liczyłam na odjazdową atmosferę tego miejsca. Tymczasem upał, tłum ludzi, pełnia słóńca. Ale pojechać tam warto.
Potem byłyśmy w monastyrze w Supraślu. Cerkew jest zupełnie nowa, zbudowana na wzór pierwszej zniszczonej w czasie wojny - tej na fotce obok. Więc w środku puste,  tynkowane, jeszcze nie malowane ściany, brak dekoracji, surowość godna ascetycznych mnichów, których tam widziałyśmy. W związku z tym, że ludzi było sporo wpuszczali nas partiami każąć czekać w przedsionku klasztoru, przy dźwiękach cerkiewnych śpiewów zakonnych. W 1984 r. położono kamień węgielny pod odbudowę swiątyni, wówczas też powrócili mnisi. Nie mogłam się oprzeć i wrzuciłam fotkę z netu - bo choć trochę oddaje wielkie wrażenie jakie robi ten monumentalny kompleks zabudowań.
Tak utknęłyśmy w cerkiewkach, że nie wpadłyśmy na to, że coś tam jeszcze ciekawego jest w tym Supraślu. np. pałac Buchholzów.
 


podlaskie wakacje VII. Białowieża i puszcza Białowieska

Carski pałac
Białowieża. Spodziewałam się zapadłej dziury na końcu  świata a spotkałam całkiem spore miasto(wieś tak naprawdę), bardzo fajnie zakomponowane drewnianymi domami, pełne turystów i na turystów nastawione. Pensjonaty, hoteliki, restauracje, sklepy z pamiątkami, carski zespół pałacowy z parkiem angielskim, ośrodek badawczy,  dworek Gubernatora Grodzieńskiego, restauracja "Carskie sioło" na dworcu kolejowym, stary pociąg z sypialnym apartamentem, cerkiew, kościół, no i Puszcza Białowieska. Przyznam, zupełnie czegoś innego się spodziewałam. 
Dworek gubernatora
Myślałam, że ochrona lasów, tereny chronione - to wymysł ostatnich lat. Tymczasem ochrona puszczy sięga XVI w., kiedy wchodziła ona w skład dóbr królewskich.  Strzegli jej osocznicy, strzelcy i strażnicy. Nazwa osocznik pochodzi od osoki - terenu, który pilnujacy musiał co jakiś czas objechać lub obejść. Osocznicy (straż osocka) mieszkali w wioskach rozlokowanych na obrzeżach puszczy, mieli jednak inne prawa niz pozostali wieśniacy.
Pilnowali przestrzegania zakazów obowiązujących w puszczy, przygotowywwali polowania i pomagali w  czasie ich trwania, naprawiali leśne trakty, przygotowywali karmę na zimę dla żubrów, uczestniczyli w wojnach. Wprawdzie nie pobierali pensji ale posiadali własną ziemię, która wraz z obowiązkami przechodziła z ojca na syna. Często zajmowali się bartnictwem. Podobnie strażnicy i strzelcy - ci zajmowali się kłusownictwem i pilnowali prawa wchodów. Przez wieki do puszczy mogli wejść jedynie chłopi i szlachta z okolicznych wiosek, którzy mieli prawo wchodu - o to by móc z dóbr puszczańskich korzystać (zbiórka powalonych drzew, zakładanie barci).
Porcelanowy ikonostas w białowieskiej cerkwi.
W XVIII w. w Puszczy Białowieskiej istniało 13 straży.
Zalążkiem Narodowego Parku było leśnictwo "Rezezrwat"  utworzone w 1921 r.  przekształcone w 32 r. w park narodowy.
Puszcza jest ogromna.podzielona na oznakowane  kwadraty. Są tam tereny ścisłej ochrony i tereny dostepne dla ludzi,  szlaki rowerowe, szlaki dla nordicwalkingu, a także pokazowy rezerwat żubrów. Niestety zwierzaki kryją się przed ludźmi. Oprócz tych kilku żubrów na pokaz są i inne zwierzaki mieszkające w puszczy. Na zdjęciu jedyny w Polsce ikonostas z porcelany w tamtejszej ceglanej cerkwi. Wpuszczy są cztery wioski: Budy, Teremisko, Pogorzelce i  Czerlonka.  W Budach trafiłyśmy na bardzo fajne zagospodarowanie pod kątem  turystki. "Sioło Budy" to kilka współczesnych, podlaskich domów zawierających pokoje dla gości i apartamenty. A w głębi - prywatny skansen.
(wszytskie foty z netu jako, że popełniłyśmy fatalny błąd w ustawieniach aparatu a skorygować nie mogłyśmy, gdyż o nim nie wiedziałyśmy. Nie miałyśmy laptopa...

Urlopowa codzienność i mały klops.

Będąc na długotrwałym urlopie człek odzwyczaja się od pracy i reżimu. Wstać tak jak dzisiaj, w podbramkowej sytuacji, dużym wysiłkiem jest.  Wprawdzie ta tura urlopu bezczynna nie jest, jako, że część pierwszą wypełnili mi absorbujący rodzice i dzieci, część drugą - sprawy na wpółzawodowe i małe zleconko. 
Społecznie robimy katalog do wystawy stowarzyszeniowej, zagościłam na Kongresie Kultury (nie wiem po co, chyba, żeby pokazać, żem kulturalna osoba jest), no i opisuję kamienice Kołobrzegu - w ramach zleconka.  Tak sobie myślę, że nigdy tam nie byłam, a miasto na ładne wygląda. 
Dzisiaj do pracy jechałam w pejzażu wczesnojesiennym. Na polach łany nawłoci z mimozą mylonej, nad karkonoskimi dolinami mgły o poranku. Ale pogoda śliczna. Tak bardzo szkoda mi lata....
Malownicze bukiety kwiatów to piękny akcent salonu Pawła Trybalskiego. Tym razem z prawdziwą mimozą, nie nawłocią. Myślę, że to dzieło pani Lidki.  Nie ważne czy to lato, czy zima, zawsze na stole stoją kwiaty.  A największym dysonansem są błękitne drobiazgi wysypujące się ze srebrnego pucharu w środku zimy. Jak ona to robi ? Byłam w odwiedzinach, Mistrz w dobrej formie. Cos ostatnio w mediach boom na Trybalskiego jest. Wywiad tu: http://www.polskieradio.pl/80/4203/Artykul/1471711,Sciagawki-Mistrza-Pawla-reportaz-Doroty-JaskiewiczLebek

Powoli zaczynam myśleć, że zwariuję na te całkiem stare lata..........


Siedziałam przy kompie zawalona papierami sprawozdań, skupiona na maksa, gdy do pokoju wdarła się grupa ludzi. Aneta, Wiktor, Ania, Sylwia i Piotr. Bez zapowiedzi, za to z problemami, które – ja zwykle z polecenia macierzy – rozwiązane muszą być natychmiast.
- Przemo !!!! zajmij się nimi, skończę ten fragment !!! - wydarłam się zwyczajowo.
Największy problemem, z którym przyjechali, miała Sylwia. Przygotowuje  wniosek o finansowanie projektu na temat … A ja podobno coś takiego pisałam.  Tak, to był mój temat, z którym wystąpiłam ze dwa lata wcześniej. Ba, przygotowałam nawet szczegółową rozpiskę działań,  kosztorys, harmonogram wydatków, plan promocji, wraz z całym tym bleble – laniem wody o powodach dla których trzeba. Mało tego, zrobiłam projekt montażu finansowego na wypadek niedoboru wkładów własnych.  I nie dostałam zielonego światła.  Teraz projekt będzie realizowany przez macierz.  Nie, nie mam nic przeciw temu, wszystko dla dobra ogółu, temat wart jest poświęceń. Ale przekleństwo zmęłłam w ustach, choć prawdziwym aniołem jestem. 
- Sylwuś, ale ja mam gdzieś ten wniosek w papierach, podejrzewam jednak, że w domu, nie możesz poczekać do jutra ? Znajdę. Dam ci.
- Jak to masz w domu ?!?  czemu  biurowe papiery wynosisz do domu ?
- Nie wynoszę. Przynoszę z domu do pracy.
Przecież w domu też pracuję, tutaj nie mam czasu naprawdę pomyśleć, najważniejsze sprawy  od zawsze w domu robię. Okazało się jednak, że nie ma czasu, musimy pochylić się nad tym dzisiaj.  Siedziałyśmy w skupieniu ze trzy godziny, resztą  gości zajął się Przemek. Okresowo słychać było huragany śmiechu.
W międzyczasie zjawiła się dziewczyna z domu kultury z elegancką parą gości szczególnych miasta. Muszę im poświęcić czas. Zajęli mi jakieś pół godziny i po serdecznych pożegnaniach poszli.  Usiadłam z pracującą przy moim kompie Sylwią gdy nagle pojawił się jakiś  niepokój. Coś powinnam zrobić...  nie pamiętam co.  Już nie mogłam się skupić nad wnioskiem.  Myśli coraz szybciej krążyły wokół niezrobionego, prowokując szybsze bicie serca.  Nie, nie wytrzymam !
- Sylwia już wiesz, z resztą sobie poradzisz.
Pobiegłam na wystawy, obeszłam wszystkie sale piętra, zeszłam na dół, do sali wystaw czasowych…  MATKOJEDYNA !!!!! przecież dzisiaj otwarcie wystawy !!!! Na bajerancko przybranym stoliku stoją lampki czerwonego wina,  w literatkach żółte i zielone soki, w dzbanie  stojącym w towarzystwie wąskich szklanek – woda z listkami mięty, obok misterne układy ciastek rozmaitych i owoców. Kocham swoje dziewczyny !!!!  Ale ja ??? Nieprzygotowana, do końca nie dogadana z artystą. Czy on przyjedzie ?  Czy będą goście ? Czy przypominające maile zaproszeń rozesłane ?  Koszmar jakiś !!!!  
W drzwiach sali stanęła elegancka para. Pani miała w ramionach wielki bukiet storczyków podobnych do nenufarów, w przezroczystym i różowym celofanie. Podziękowanie za rozmowę.  Spławiłam ich szybko, rozsupłałam celofan. Kwiaty to dziwne, zamknięte, większość bez łodyżek… Wśród nich trzy pięknie ukwiecone gałązki – będą dla artysty. Pozostałe próbowałam wstawić do  małych wazoników ale pozbawione łodyżek tonęły.  Iza przyniosła mi dwie prawie płaskie szklane misy z wodą. Tam ułożyłyśmy kwiatowe łebki, które szybko zaczęły się rozchylać. Chyba o to chodziło. Kątem oka zauważyłam dziwną rzecz na ścianie. Podeszłam…. woda !!! po ścianie sączy się woda !!!! Zerwałam wiszące tam obrazy, wyniosłam do holu . Dziewczyny !!!!! Piotr !!!! Pomocy !!!


To był dzisiejszy sen. Wystawa miała prezentować prace osoby stanowiącej skrzyżowanie Jacka Jaśki z Pawłem Kukizem. Wystawę Jacka mam we wrześniu ale czemu Kukiz ? Wieczorem słuchałam  jakiejś z nim rozmowy, ale przecież nic nie znaczącej dla mojego życia. Za to nad ranem śnił mi się powiat zamojski (!!!!), dokładniej młyn w lesie nad rzeką, któremu kiedyś zakładałam kartę.
Łapię się na tym, że nie tylko moje życie ale coraz częściej sny i marzenia kręcą się wokół pracy. Czy nie jest to chore ? Początki wariactwa ?  Gdy mam pracę, a teraz na urlopie mam małe zlecenie – nic nie jest ważne. Ostatnio ucieszyłam się, że dziecko zamiast po trzech dniach, wyjechało po dwóch zawezwane nagle do pracy - a miałyśmy iść do Szwajcarki, z niechęcią potraktowałam przyjazd swojego faceta, nie poszłam na spotkanie z dziewczynami. Wciągnęło mnie zlecenie. 
Jak ja skończę ?

otwórzmy buzię w zachwycie


Ta  rzecz na zdjęciu to Panikadło czyli świecznik. Ten powstał wg projektu prof. Grygorowicza. Przeszklone witrażowe ramiona greckiego krzyża zakończone wizerunkami  Bogarodzicy i świętych, osadzonymi w trójlistnych końcówkach. Wisi w centralnej przestrzeni soboru Trójcy Świętej w Hajnówce. Penadant do świecznika tworzą, rzadkie w cerkwiach, witraże zrealizowane przez kolejnego profesora, tym razem w Krakowa - Adama Stalonego Dobrzańskiego.  
W maju odbywają  się tu międzynarodowe Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej. Dla podniesienia nastroju link  wrzucam:   https://www.youtube.com/watch?v=27YEpg3 
Ta świątynia to niemal pierwsze co zobaczyłyśmy w Hajnówce. Perełka. Przepiękna neosecesyjna cerkiew.  Autorem projektu  jest wspomniany Aleksander Grygorowicz z Poznania, ale wizję tej świątyni stworzył nie kto inny tylko Jerzy Nowosielski.


Jedni fachowcy wskazują na ispiracje w projektach Le Corbusiera, inni związki z konstrukcją staroruskich cerkwi słupowych wyciągają - bo budowla wspiera się na czterech monumentalnych kolumnach.
Dla mnie formalnie to prawosławna secesja, przepływ miękkich linii łagodzi monumentalizm bryły, nie umniejszając boskiej potęgi.  Z atmosfery -  to całe jestestwo prawosławnej duchowości, której zaledwie odrobinę i z wierzchu liznęłam w rozmaitych monastyrach czy cerkwiach.
Nowosielski wykonał też projekt polichromii ale cerkiewne władze, w obawie przed zbytnim nowatorstwem zleciły wykonanie malowideł Grekowi - Dymitrowi Andonopulosowi. A ten wykonał też ikonostas ze scenami z Nowego Testamentu i niektóre ikony. Niewiele kasy za to wziął i wydał głównie na dojazdy z Grecji do Polski przez cztery lata gdy nad freskami pracował. Polichromia nawiązuje do późnobizantyjskiego malarstwa z okresu Paleologów. Pozostałe ikony napisali artyści z Bułgarii i chyba z Rosji.
Nowosielski był do tego  projektu najlepszy. Ukształtowało go ortodoksyjne prawosławie wespół z obrządkiem unickim, był nawet posłusznikiem w jednym z ukraińskich monastyrów, pisał "(...) ja, malarz polski, duchowo narodziłem się w Ławrze Poczajowskiej" - do której pielgrzymkę odbył. 
Jeden z najlepszych polskich malarzy. Jak zwykle nie fachowo, nie umiałam docenić wartości jego sztuki. Bardziej z Kantorem ją wiązałam, mimo wiedzy o inklinacjach duchowych artysty. Mówiąc prosto - nie rozumiałam jej. Trzeba było dopiero na Podlasie pojechać, poczuć nastrój cerkwi  by odkryć duchowość sztuki Nowosielskiego. 
.

Wprawosławnej świątyni, jak i w katolickim kościele zresztą,  można wyróżnić trzy części - przedsionek,nawę przeznaczoną dla wiernych i prezbiterium z ołtarzem.  Między nawą a prezbiterium stoi ikonostas z Carskimi Wrotami pośrodku, flankowanymi parą drzwi mniejszych (Diakońskie Wrota).  Na Carskich Wrotach zawsze znajdują się ikony Zwiastowania Najświętszej Marii Panny i czterech Ewangelistów. Po prawej stronie  Wrót umieszczana jest ikona Zbawiciela, po lewej - Matki Bożej. Górny rząd zajmują ikony największych świąt.  Nie chce mi się tego przebogatego wnętrza opisywać bo to nic nie da. Trzeba wejść, świecę zapalić, posłuchać śpiewu i unieść się gdzieś bliżej Boga.




Wyrywki z wywiadu Elżbiety Dzikowskiej z Nowosielskim. 
"Jestem po prostu malarzem zainteresowanym sacrum w sztuce. Uważam bowiem, że sztuka malarska, sztuka przedstawiająca należy właśnie do domeny sacrum. Ponieważ najbardziej wyrazistym tego przykładem - jeśli chodzi o teoretyczne jej zaplecze - jest ikona, dlatego zaintersowała mnie ona najbardziej i moje malarstwo znajduje się istotnie pod jej wpływem. (....)."
 "Każde dzieło malarskie, jeśli tylko przekracza pewien poziom, jeśli jest udane – należy do domeny sacrum."  Jest to (sacrum), moim zdaniem, ta strefa świadomości ludzkiej, która nie poddaje się analizie racjonalnej; dotyczy ona intuicji, duchowego wartościowania rzeczywistości. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy posiadają tego typu intuicję. Są umysłowości, psychiki zupełnie jej nieświadome: tacy ludzie mają bardzo trudny kontakt ze sztuką.

(...)  Odbiorcy pozbawieni odczuwania sacrum są mało podatni na działanie sztuki, a twórca nie może bez tej specyficznej intuicji istnieć. Owszem, będzie on w stanie produkować obiekty sztuki, ale pozbawione siły działania. Nie ma zaś dobrego obrazu bez jego działania niewytłumaczalnego. Sztuka, która powstawała pod wpływem prądów zupełnie racjonalistycznych, jest bezsilna.
- Czy odbiór tej sztuki i jej tworzenie są ze sobą powiązane? Czy może ona istnieć bez właściwego odbioru?

"Koniecznego i bezpośredniego związku nie ma. Wiele przykładów świadczy, że całe grupy ludzi czy odłamy chrześcijaństwa pozostają całkiem zamknięte na intuicję metafizyczną. Ich wiara jest zracjonalizowana, sprowadza się do pojęć dyskursywnych, nie ma zaplecza sakralnego. Na przykład późna scholastyka wygnała sacrum ze świadomości chrześcijaństwa, zracjonalizowała elementy wiary do tego stopnia, że na gruncie tej formacji intelektualnokulturowej było bardzo trudno o przeżywanie tajemnicy. Znam jednak bardzo dużo ludzi niewierzących albo agnostyków, którzy mają znakomicie wyrobiony ten zmysł i w rzeczywistości, i w sztuce. Znam też ludzi tak zwanych religijnych, nawet duchownych, wręcz wyzbytych poczucia sacrum; poczucie tajemnicy w religii sprowadza się dla nich do etyki, moralności, do sposobu zachowania się. Mogą to być ludzie bardzo cnotliwi, ale zupełnie pozbawieni możliwości penetrowania drugiego dna świadomości ludzkiej."
Tja... teraz wiem czemu sztuka współczesna rzadko do mnie i innych przeciętnych  ludzi przemawia.
  Ps. cały dzień robiłam wystawę w pałacu w Bukowcu. Nie jestem pewna ile z zainstalowanych tam rzeczy do mnie w ten sposób przemawia.

NIEDŁUGO czyli jutro i pojutrze.

Plakat - projekt Teresy Kępowicz. Wystawa odbędzie się w pałacu w Bukowcu, w ramach większej całości organizowanej na okoliczność  Europejskich Dni Dziedzictwa i obchody rocznicowe z Redenami związane. Program jest niżej.
Mało mam czasu. Po niewielkiej chwili ciężkiej orki o charakterze intelektualnym, z niejaką  rozkoszą rzuciłam się w pracę fizyczną. Nie przewidziałam, że współpraca z drabiną skutkować będzie dwudniowym bólem, właściwie wszystkiego. SKS, ale już przebolałam. Podoba mi się robota w Bukowcu, mam zupełnie wolną rękę, nikt mi się nie wtrąca, mogę sobie pracować kiedy mi się żywnie podoba. Pracowaliśmy na zmianę, w zmiennym gronie. Szło nie najlepiej, jak to przy wystawach zbiorowych. Rozrzut tematyczny, formalny i jakościowy jak stąd do wieczności a  w końcu liczy się  całość.  Ale jest już ok.


Skoro wystawa wisi. popiszę sobie co nieco o właścicielach Bukowca - hrabiostwie von Reden.  On, Friedrich Wilhelm von Reden, zasłużył się głównie dla Górnego Śląska, był  ministrem górnictwa i hutnictwa  - reorganizatorem górnosląskiego przemysłu oraz dyrektorem berlińskiej Manufaktury Porcelany. Kopalnie, huty i cała okoliczna infrastruktura - to jego domena. Wielbi go za to Chorzów i Tarnowskie Góry.
U nas, tj. na wsi w Bukowcu, z dala od miejskiego zgiełku i mieszczańskiego blichtru, wypoczywał,  i wielki  park krajobrazowy komponował. Z widokiem na Karkonosze, wykorzystaniem pagórków  i rybnych stawów, zagajników i większych partii lasu, pierwszy w Kotlinie park krajobrazowy w typie angielskim, wzór dla kolejnych, które powstaną za chwilę dookoła, jak grzyby po deszczu. W malowniczym pejzażu zagnieździły się romantyczne drobiazgi: krąg druidów, jaskinia z ławkami i widokiem na Śnieżkę, opactwo, herbaciarnia w kształcie greckiej świątyni, wieża widokowa, dom ogrodnika. A po drugiej stronie drogi niewielki dwór w sąsiedztwie budynków folwarcznych projektowanych przez pruskich architektów.  A wszystko budował  z myślą o swojej młodziutkiej żonie  Friederike. Ona, podobnie jak mąż - silna osobowość, niekonwencjonalna, świetnie wykształcona, już w młodości prowadziła biuro swojego ojca - generała, u którego boku spędziła dzieciństwo w Ameryce Północnej. Była przyjaciółką Fryderyka Wilhelma IV.  Była piękną blondynką, młodszą od męża o 22 lata.  Nie był przystojny lecz wiadomo o uwodzicielskiej mocy intelektu.  Wielbiła męża za wiedzę i mądrość,  była mu bardzo oddana, wszędzie z nim jeździła, niejednokrotnie do kopalni również. I rozmawiali, rozmawiali rozmawiali, nie rozstając się prawie na chwilę.  Pojawiła się w Bukowcu w 1802 r.

Redenowskie dni w Bukowcu poświęcone będą Friedrichowi von Reden i jego dokonaniom na niwie przemysłu. Natomiast zasługi Friederike dla Kotliny też są niemałe. Stanęła na czele królewskiej komisji pomagającej osiedlić się w Mysłakowicach tyrolskim uchodźcom religijnym. Osobiście nadzorowała postęp prac przy budowie ich domów, pomogła w ich wyposażeniu, ludziom - w znalezieniu pracy. Matką ją nazywali, ufali jej bezgranicznie ale też nachodzili bez umiaru z najdrobniejszymi problemami.   Wkrótce, gdy sława Kotliny Jeleniogórskiej  - Śląskiego Elizjum rozprzestrzeniła się i powstały dwory królewskie oraz wszelkie inne,  Tyrolczycy w swych nietypowych strojach i w malowniczych alpejskich domach stali się turystyczną atrakcją.  Taką niemal jak kościółek Wang  z Norwegii, który uratowała przed zniszczeniem, ściągnęła w Karkonosze i postawiła na nowo w Karpaczu. Kościół stanął na osi widokowej z rezydencji królewskiej w Mysłakowicach i z parku w Bukowcu.  Stara już hrabina  uczestniczyła wraz z geologiem i architektem w wytyczaniu terenu. To tylko najbardziej spektakularne działania wielkiej damy, choć nieco apodyktycznej na stare lata. Na co dzień pomagała biednym, wykorzystując swoje rozliczne koneksje - nie tylko jałmużną, częściej dawała pracę. W Bukowcu zbudowała szkołę, fundowała przytułki i ochronki dla dzieci, propagowała sadownictwo i krzewiła ewangelicką wiarę. Taka to ci ona była.

mam szczęście mieszkać tutaj



Taka atmosfera byla. Na stawie w krajobrazowym parku -  łodzie, piękne kobiety i przystojni mężczyźni w strojach z epoki, wzdłuż ścieżek lampiony, w pawilonie "gotyckiego" opactwa - chór, ciepłe barwy świata prześwietlonego zachodzącym słońcem.... Tego można było doznawać w sobotę w Bukowcu, po otwarciu wystawy Nowego Młyna, prezentowanej w pałacowych wnętrzach. 
Nie było mi dane, gdyż musiałam się zgłosić na policji, jako, że jadąc do Bukowca uległam sile policyjnego land rovera wyprzedzającego "na trzeciego" zgodnie z domniemaniem, że sygnał w który jest uzbrojony zwalnia go ze wszelkiej odpowiedzialności. Się zawiódł.
Ładnie to wyszło, jesteśmy zachwyceni. Wystawa, która od strony "kuchni" wyglądała niepokojąco, w pałacowych salach zaprezentowała się godnie. Wernisaż trwał długo, co ułatwiały fotele i sofy rozstawione na salach. Można było usiąść i sącząc wino delektować się sztuką lub mile gawędzić z dawno nie widzianymi znajomymi, fanami sztuki bądź wręcz kupującymi.




Tersesa Kępowicz jest autorką zdjęć






czwartek, 18 lutego 2016

Czy ja zapomniałam o Otwocku ?

Ano właśnie, jak mogłam nie napisać niczego o moim własnym odkryciu ??. Świdermajer - to jest to odkrycie. Coś tam wiedziałam jak każdy kto w szkole o Gałczyńskim coś czytał ale .. No dziwne to miasteczko jest, bardzo dziwne. Większość miasta położona w lesie, ulice poza centrum to leśne drogi, przy których z rzadka stoją domy. Drewniane są, ale  jakie !!!! Wilijki małe i proporcjonalne - też. Ale też, i to w wielkich ilościach,  drewniane bloki z wieżyczkami, werandami, balkonikami,  drewnianymi koronkami i innymi bajerami.

http://cdn29.muratordom.smcloud.net/t/photos/t/32103/swidermajer-radosc_1671012.jpg

One stoją wśród sosen
jak upiory w przedpieklu
i mówią smutnym głosem
o radościach FIN DE SIÈCLE'U;
wzięte z ryciny żywcem:
"ŚWIĄTYNIA BOGINI KALI"
też z drzewa są, jak skrzypce,
na których walce grali.
[ ... ]
Te wille, jak wójt podaje,
Są w stylu "świdermajer".

Wymyślił je niejaki Andriolli. Michał Elwiro Andriolli, który do architektonicznej bryły, popularnej od wystawy światowej w Wiedniu końcu XIX w., dołożył werandy, balkony, altanki, ganki i snycerskie opracowanie. Było to tak śliczne, że szybciutko rozprzestrzeniło się na letniskowych peryferiach Warszawy wzdłuż linii kolejowej od Wawra po Śródborów.  W minionym listopadzie pomagałam dziecku w otwockiej robocie, stąd zobaczyłam dość dużo. Stan większości budynków, zwłaszcza komunalnych, od wojny nie remontowanych, ciężki jest, ale są i wymuskane perełki - jak poniżej. 
Jest tego w Otwocku tyle, że. hej. No i klimatyczne miasto.  Gdyby  udało im się wydłubać kasy trochę by pobrać środki unijne i odremontować przynajmniej te najpiękniejsze budynki, komunalne zwłaszcza, nie pozbyli by się turystów czyli kasy na dalszą rozbudowę.  A tak to co ? Skończą się, bo się spala albo padną grzybem strawione. 
https://www.facebook.com/swidermajer.info/?fref=ts
http://www.swidermajer.pl/
Co jeszcze tam w Otwocku mają ? Wielkie szpitale - sanatoria oraz obserwatorium magnetyzmu ziemskiego.











środa, 17 lutego 2016

Castrum Valan i pałac Lenno

 (http://dolny-slask.org.pl/732575,foto.html?idEntity=550734)

Sobota. Zaczęło się od tego, że odwiedziliśmy Pławną 9 czyli królestwo Milińskiego. Samego szefa nie było bo czas ferii w Zieleńcu z rodziną spędzał, ale już dzisiaj upewniał się czy byliśmy. Byliśmy. Potem obejrzeliśmy Wleński Gródek i pałac Lenno na podzamczu  czyli wieś Łupki nad Wleniem. Tę wizytę sama gościom swoim narzuciłam, bo nie byłam pewna czy mówiąc o zamku we Wleniu  wiem o czym mówię, w zakamarkach umysłu znajdując jakieś sanatorium w typie hospicjum czy kaplicy z XVIII-wiecznymi sarkofagami pełnymi nieboszczyków widocznych w pęknięciach i
przesunięciach pokryw sarkofagów. Tak, to to samo miejsce.
Na górze nad dzisiejszym Wleniem  był w X w. gród ziemno - drewniany, sztandarowe dzieło w systemie warowni polsko - czeskiego pogranicza.  W 1108 r. stał się siedzibą kasztelanii, wzmiankowanej w bulli papieża Hadriana w 1150 r. (podobnie jak zamek otmuchowski, przy którym niedawno coś robiłam).
Z tego ujęcia u góry widać wieżę sześciokątną, najstarszą część zamku murowanego, wzniesionego w końcu XII w., może przez księcia Bolesława Wysokiego.
A niżej - na kamiennym murze - wielki bazaltowy naciek lawy poduszkowej, która stanowi fundament zamku, a pochodzi z czasów kambru, kiedy tu ruchy górotwórcze miały miejsce, a więc od późnego kambru przez dolny perm.. cokolwiek to znaczy. Jednym z najbardziej znanych w okolicy odsłonięć dolnopermskich  skał wulkanicznych są wielisławickie organy w Sędziszowej na skraju Świerzawy, które, ze względu na znaczenie  krajobrazowe kamieniołomu, objęte ochrona zostały już w okresie międzywojennym. Jeszcze niżej kościół św. Jadwigi z 1662 r. usytuowany miedzy pałacem a zamkiem, wg legendy wzniesiony przez św. Jadwigę na miejscu skarbu wskazanego przez sarenkę kopytkiem pod świętą lipą - monet rzymskich.
Wracając do zamku. W 1465 r. kupił go rycerski rozbójnik Hans von Zedlitz, stronnik czeskiego husyckiego króla Jerzego z Podiebradów. Był jednym z bardziej niebezpiecznych grasantów  na terenie Śląska. Jego rozboje miały podtekst polityczny -  wspierali go stronnicy czeskiego króla, gdy łupił miasta i kupieckie karawany a nawet okoliczne wioski, jeśli było z czego.  Skargi zanoszone do książąt śląskich pozostały bez odzewu - władza obawiała się króla Jerzego, próbując polubownie sprawy z jego stronnikiem załatwiać. Ale potem, po wojnie czesko-węgierskiej Maciej Korwin, jako chwilowy król Czech zająwszy Śląsk, 

Łużyce i Morawy,  nakazał  wojskom węgierskim, łużyckiemu Związkowi Sześciu Miast oraz mieszczanom Lwówka Śląskiego i Jeleniej Góry zniszczyć bandyckie zamki, w tym m.in. Podskale i Wleń. Podskale wysadzono w powietrze, Wleń ocalał a Zedlitz uciekł do Czech pod skrzydła Władysława Jagiellończyka.

Sto lat później osiadł tu Sebastian von Zedlitz - Neukirch, który w latach 1567-74, za pomocą  Jerzego der Wahlich, przebudował zamek, podniósł jego obronność oraz zbudował dwukilometrowy, drewniany wodociąg, doprowadzający wodę z sąsiedniego wzgórza. Kolejny Zedlitz - Konrad, w pocz. XVII w.  też był typem bandyty - wymuszał  od ludności  daniny i usługi, a jeżeli nie chcieli  spełnić jego życzeń,  to np.więził on w lochu burmistrza miasta. W czasie wojny trzydziestoletniej zamek był kilkakrotnie oblegany i zdobywany przez wojska szwedzkie, cesarskie oraz oddziały Janusza Radziwiłła. W 1646 r. wysadzono człony kamiennych umocnień, podpalony popadał w ruinę.   Nowym właścicielem został pułkownik króla francuskiego Ludwika XIII Adam von Kaulhaus, który u stóp wzgórza zamkowego zbudował wygodny barokowy pałacyk oraz kościół pod wezwaniem św. Jadwigi. Pałac Lenno  jest dziś  własnością Belga Luka van Hauwaerta.