niedziela, 14 października 2012

Widoczki z jednej takiej wioski

 Widoczek z mostkiem, w głębi chałupa z 3 ćw. XIX w.

Historyczny układ ruralistyczny wsi... trudno znaleźć równie karkołomną frazę, trudną do zapamiętania - to pewne. Praktycznie każda dolnośląska wieś niemal w całości wpisuje się w taki chroniony układ. Na czym  ochrona polega? Na konieczności konserwatorskiego opiniowania każdej inwestycji, tak jak konserwatorskiej opinii wymagają np. strategie rozwoju miejscowości, miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego oraz cały szereg innych dokumentów. Dodatkową ochroną jest wpis budynku do gminnej ewidencji zabytków.
 Hmmm,hmmm, domek miodzio - jak mój osobisty brat  mawia. Kamień, szachulec, drewno. 2 ćw. XIX w. - moim zdaniem, nieomylna nie jestem.
Gminna ewidencja czyli GEZ to dawna wojewódzka ewidencja zabytków, prowadzona przez urzędy konserwatorskie, teraz wrzucona w obowiązki gmin. Niektóre gminy pojęcia bladego nie mają o co w tym wszystkim chodzi, gdyż za nowo stanowionym prawem, rzadko idzie akcja informacyjna.  GEZ zwykle ujmuje 90 % zabudowy, w gminach podgórskich, dolnośląskich  nawet wiecej   - wszystko co zbudowano przed 1945 r.   Normą prawną choć niekoniecznie praktyką jest zgłaszanie remontów znajdujących się w GEZ budynków w stosownym urzędzie. Dotyczy to remontów w zakresie konstrukcji budynku, zmiany bryły przez np. podniesienie dachu lub dobudowanie tarasu, przemurowań otworów, zmiany kolorystyki elewacji, etc.  Teraz, by uzyskać zgodę urzędu na te działania, trzeba będzie dołączyć opinię konserwatorską. Prawo obowiązywało i wcześniej -  analogicznymi obowiązkami obłożony był dom  z powodu wpisu do wczesniejszej ewidencji konserwatorskiej lub znajdujący  się na terenie historycznego  układu ruralistycznego.
 Klasyczny domek wiejski, jakich tu mnóstwo, aktualnie osierocony przez właścicielkę, pewnie będzie na sprzedaż;  lata 70-80-te XIX w.
Czyli państwo znowu kłody obywatelowi pod nogi rzuca. A jednak niekoniecznie. Czego przykładem jest właśnie Czernica. Przepięknie położona,  stara  wioska przy drodze do Lwówka Śląskiego rozlokowana. Słynna z rycerskich rozbójników panów na tutejszym zamku, grasujących po okolicy w XV w.  Ciągnie się przez kaczawskie, łagodne pagórki, wzdłuż rzeki Lipki zwanej też Chrośnickim Potokiem, płynącej w głębokim korycie w większości obudowanym kamieniem. Nad rzeką przerzucone arkadowe przęsła kamiennych mostków  lub bardziej współczesne - betonowe oraz prowizoryczne z desek - jeśli kładka do chodzenia  tylko  służy, albo np. z podkładów kolejowych - jeśli do jeżdżenia również. Centralna część wsi - w dość gęstej zabudowie, skrajne partie - zabudowa luźna, zagrodowa, często  w czworobok: dom mieszkalno - gospodarczy, obora/chlewik, wielka stodoła, drewutnia; na zewnątrz - ogród, sad i pola.
 Dom murowany z 1799 r. , z przepięknym szczytem licowanym płytkami łupka.
Dużo piękniejsza jest część południowa  (z grubsza, bo wieś łuk zakreśla), rozlokowana na pd. od rzeki. Kilkanaście  lat temu, gdy znajomi domu w okolicy szukali, o Czernicy mówiono, że  to wieś "na wymarciu". Przepiękny niegdyś kościół ewangelicki na rzucie ośmioboku, nakryty dachem siodłowym, tkwił zrujnowany w samym centrum. Gotycki kościół z fantastyczną kamieniarką (np. maswerk otworu drzwi (!) w formie rybiego pęcherza) i barokowym  hełmem wieży - szary, nie wyróżniający się z reszty zabudowy. Domy ze śladami świetności, chylące się ku ziemi.   Rzadko jeżdżę tamtędy, bo wieś na uboczu. Pojechałam teraz. I oczy przecieram z lekka zdumione. Wieś jako całość, jako układ ruralistyczny, objęta jest ochroną i na złe jej to nie wyszło. Pracy nadal za wiele tu nie ma, wielka stolarnia, ze trzy tartaki, kilku rolników. Lecz wśród dotychczasowych ludzi pojawili się nowi - miastowi, którzy domy kupują. Sprzątają otoczenie,  koszą trawę, drewno w drewutniach w sterty poukładane, firaneczki w maleńkich oknach na wpół krosnowych. I zamknięte na głucho, nawet psa nie ma. Przyjeżdżają na urlopy.
Znowu klasyka, lata 70-t, 80-te XIX w.
Ich wzorem idą miejscowi. Trochę narzekają, że państwo im każe a kasy nie daje -  czemu nadziwić się nie mogę. W końcu też w starym domu mieszkam i remonty sama  sobie finansuję a do głowy by mi nie przyszło domagać się.  Homo sovieticus w narodzie nadal funkcjonuje. Niemniej prawo własności  dobrze rozumieją, bo gdy o sprzedaż zapytać - rozmowa inna będzie.   Tu i ówdzie  powstaje  agroturystyka, głównie pod niemieckich,byłych mieszkańców nastawiona. Niektórzy domy remontują,  niektórzy   jedynie sprzątają, zamykają, a nową siedzibę budują obok na posesji.  Zaczynają doceniać walor historyczny, który przez lata im jak kamień u szyi wisiał.  
Budynek gospodarczy,  z 1 ćw. XIX w., już do rozbiórki przeznaczony. Ale stoi, wiec niech stoi. 
Gawędziłam sobie z jednym takim, który w latach 80-tych dom pobudował, tak ciasno, że na dawny ryglowy niemal balkonem nachodzi i teraz w brodę sobie pluje, że tego rygla nie widać za dużo, a zdałoby się, bo to ładnie.  Powolutku zmienia się mentalność ludzi. Dobrze byłoby jednak, gdyby i mentalność władzy ewoluowała. Marzeniem jest, by władza zrozumiała, że ona jest dla ludzi a nie odwrotnie. I, że  produkowane prawo działać powinno w dwie strony. Władza  coś kosztownego nakazuje, więc  pomóc w realizacji powinna. Chroniony układ ruralistyczny, nasycenie zabytkami - gmina dostaję środki wspomagające remonty mające na celu  poprawić lub przynajmniej utrzymać stan zachowania, albo przynajmniej podatki do minimum ogranicza. A tu nic, daniny jeno:))
lata 50-60-te XIX w.
Pokazałam tylko domy z widocznym ryglem. Znaczna większość  posiada otynkowaną konstrukcję, jedynie archaiczną bryłę i inne elementy  jak łupek leżący nadal na wielu dachach. Albo śmieszna, dwubarwna, ceramiczna felcówka. W kamiennych zwornikach kamiennych portali wyryte są daty budowy i pierwotne numery domów. Często przy drzwiach gospodarczych - otwór dla wyjściowy dla psa, który nie mieszka w budzie lecz we wspólnym, cieplejszym budynku. Kamienne koryta, kamienne wanny - wodopoje, małe okienka z zewnętrznym skrzydłem krosnowym, nakładanym na zimę.  Kamienne schodki, kamienne bramki. Podoba mi się. 
I pałac. Którego losy za skandal uważam. Już sama ta sprzedaż była niejasna. Przebudowywany od połowy XVI w., z największymi zmianami na przełomie XIX / XX w. - w stylu francuskiego renesansu.  Budynek był w bardzo dobrym stanie, przed zmianą ustrojową był własnością WSW, siedzibą ZOMO. Było tam wszystko, dębowe podłogi, eklektyczne sztukaterie, boazerie, meble wbudowane w ściany.. Wielkie okna, którym się przyglądałam zdumiona w jak dobrym są stanie, jak szczelne i jaka sprytna konstrukcja.  Świecka kaplica z malarstwem  religijnym z połowy XVI w.  Wyposażona kuchnia, stołówka, pokoje, pokoje, pokoje.  Poznałam też właściciela - młodego wówczas chłopaka, któremu ówczesny wojewoda sprzedał to cacko, o które ubiegała się gmina oraz parę innych instytucji.  Plany miał cudne, łącznie z polami golfowymi. I na tym się skończyło.  Teraz po latach pałac stoi martwy. Ogrodzenie od strony folwarku się wali, na balkonie suszy się pranie, martwa cisza. Gdzie jest państwo i jego obowiązek  ochrony dziedzictwa  kulturowego ? A miejscowi mówią, że Niemiec właściciela pałacu wystawił, kobieta rzuciła, a na majątku komornik stoi. 

1 komentarz: