środa, 4 marca 2009

To też historia sztuki... terenowa i bardzo fizyczna

Na drugim blogu moim mottem jest "lubię wiatr we włosach". Zawsze tak miałam, od dziejów moich zarania. Nie usiedzę długo na miejscu, w świat mnie niesie. Skracając wypowiedź - zaczynam czuć wiatru powiew w marcu... wiosna.

Żeby mieć pretekst do włóczęgi znalazłam sobie drugą pracę. Oczywiście wykonuję ją dla pieniędzy również, nie inaczej. Inwentaryzuję zabytki architektury. Wsiadam w auto i jadę w teren, do zamków, pałaców, domów, fabryk, stajni i obór. Mój wspólnik mierzy i rysuje, ja fotografuję i opisuję, grzebię w archiwach i książkach by znaleźć jak najwięcej historycznych faktów. Potem przerabiam to na karty dokumentacyjne (ta część jest dość mozolna i znacznie mniej przyjemna).

Co mi się podoba w tej robocie ? Ludzie. Obecni, którzy prowadzą mnie w terenie, opowiadają historie im współczesne, z herbów, kształtu architektonicznego, wyposażenia .. czytam historię minioną. Tu podpieram się dokumentami.. i rysuje mi się jakiś całokształt. Tym sposobem poznałam ziemię lubelską od szumów na Tanwi po wojskowe miasto Białą Podlaską - z fantastycznym klubem "Muzyczna Apteka" i jego właścicielami. A przede wszystkim Lublin z przepięknym i nastrojowym, czerwcowym starym miastem. Kiepsko płacą na ścianie wschodniej ale za to przeżyć estetycznych i przygód moc. W Lublinie, między innymi, robiliśmy pozostałości murów miejskich, czyli coś czego praktycznie nie ma. Jedynie układ domów, niegdyś do murów przybudowanych sugeruje ich przebieg. Kilka dni włóczyliśmy się po niemożliwie głębokich, czasem wielopoziomowych piwnicach dookoła wzgórza starego miasta szukając jakichś fragmentów. Co rano gnaliśmy na kawę do jedynej otwartej o tej porze knajpki meksykańskiej.. mieliśmy już swoje miejsce wśród miejscowych. Przedziwne to miasto, zupełnie inne od naszych zachodnich. Przepiękne kamienice z polską historią udokumentowaną np. od XVI w. po współczesność.. większość znacznie naruszona zębem czasu. Czemu nie remontowane te perełki ? Bo każda ma mnóstwo właścicieli na ogół rozrzuconych po świecie, których nie da się nakłonić do wydawania pieniędzy na cos czego nie użytkują. Szkoda, bo niszczeją. Maleńkie zaułki, wewnętrzne dziedzińczyki czy podwórka, wielopoziomowe puby wykorzystujące piwnice, partery i piętra, robione na wzór irlandzkich. Zakochałam się w Lublinie. Choć biedny i bardzo zaniedbany.

Wspominam o tym staranniej bo to jedna z ostatnich naszych prac. Robię je już kilkanaście lat. Poznałam ciechanowskie, przemyskie (gdzie ludzie mówiąc o wojnie mają na myśli pierwszą wojnę światową), nowosądeckie, swoje kieleckie, opolskie, poznańskie, gorzowskie, szczecińskie, toruńskie i nasze, dolnośląskie. Wszędzie jest pięknie i wszędzie inaczej. Rozumiem turystyczny pęd na zachód ale chciałoby się powiedzieć "swojego nie znacie".

3 komentarze:

  1. Oczywiście cukruję tą pracę trochę ale tak mam,że pamiętam co przyjemne. Awantury z właścicielami, skargi użytkowników, kurz, brud,kilometry w nogach i kołach, zmęczenie - taka praca nie trwa osiem godzin tylko ob brzasku do zmierzchu... bardzo jest to męczące. Ale w ogólnym odbiorze również pozytywne. Dobre i złe tworzy niezłą całość.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie żyjesz,Marianno..

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolorowo i z pasja...
    Procz przyjemnosci,ktora sie wyczuwa nawet w tym twoim pisaniu-jakas misja mi sie tu...klaruje.
    Podziwiam.Naprawde.

    OdpowiedzUsuń