Natura Lidii nie pozwoliła jej na zbyt długie milczenie publiczne. Gdy tylko dom został oswojony, podjęła działania na rzecz miasta. Pomysłów miała wiele, dotyczących starego cmentarza ewangelickiego, parku przy Domu Hauptmannów i innych. Jednak nie zaistniały sprzyjające okoliczności by je zrealizować. Może to zbytnia natarczywość, może zbyt usilne narzucanie własnej wizji jako jedynej możliwej a może zwyczajne, małomiasteczkowe niechciejstwo. Nie wiem.
Upiększanie świata było jej pasją, misją i potrzebą. Sama o sobie mówiła, że działa na pograniczu architektury i plastyki, podczas swoich peregrynacji życiowych tworzyła projekty kolorystyczne dla Bydgoszczy, dla Lubomierza, Bogatyni, chciała mieć wpływ również na wizualny kształt Szklarskiej Poręby. Stworzyła kilka spektakularnych projektów wnętrz – różnie je można oceniać.
Jej najważniejszym dzieckiem była Szamanówka - azyl. Ta chata stała się później dla niej trochę kulą u nogi i powodem bardzo poważnych niedomówień z osobami kiedyś dla niej bliskimi. Wszystkie te perypetie opisała w wydanej przez siebie książce – pamiętniku – "W Cieniu Starej Chaty", więc nie będę się powtarzać. Polecam tę książkę, jest napisana wartkim językiem, właściwie to obyczajowy pamiętnik, przedstawiający zmagania z naszą siermieżną urzędniczą rzeczywistością, spory z bliskimi osobami, które stały się w jakimś stopniu osobami publicznymi, jej światopogląd, punkt widzenia. Fajnie pisana, plotkarska książka.
W tym czasie byłą już na emeryturze. Trochę wyżywała się artystycznie – tworzyła maleńkie jak znaczki pocztowe "mikrotwory', w domu otwarła Galerię Ollito – jej mąż jest znanym fotografikiem, popularyzującym urodę Karkonoszy. Prowadziła również pokoje gościnne dla zaprzyjaźnionych letników. Intensywnie pisała, punktując wszystko co jej się wydawało niewłaściwe w mieście. Zaangażowana we wszystko. Skupiła wokół siebie grupę kobiet tworzących „do szuflady” i wydała tomik poezji amatorskiej ubarwionej obrazami amatorskich malarek. Wszystko własnym sumptem.
Mnie postanowiła poprowadzić mnie za rączkę, przecież lepiej wiedziała jak być powinno. Musiałam się bardzo napracować by zachować autonomię. Słuchałam i robiłam swoje. Zaprzyjaźniałyśmy się bardzo długo. Takim przełomowym momentem była nasza kłótnia przy robieniu wystawy. Przygotowywaliśmy „Kolonie artystyczne Szklarskiej Poręby”. Kosztowało to sporo wysiłku, zwłaszcza gdy doszłam do etapu układania części współczesnej. Jak pokazać to całe, wrogo do siebie nastawione towarzystwo, nikogo nie wyróżnić, nikogo nie urazić a na dodatek zrobić w miarę estetyczną całość z tak różnorodnych części ? Różnorodnych w rodzajach sztuki, w środkach wyrazu, w jakości.
Przyniosła swoje prace i upierała się przy jakiejś swojej koncepcji. Nijak mającej się do całości, tym bardziej, że całość już wisiała. Pokłóciłyśmy się potwornie, wybiegła ode mnie z płaczem, zagroziła, że nie przyjdzie na otwarcie. Nie to nie. Zrobiłam wszystko po swojemu. Nie była na wernisażu. No tak, nie spełniłam swojej misji godzenia całego świata... Jakiś czas potem pan Tomasz, jej mąż, nas pogodził. Nie pamiętam jak to się stało ale wylądowałam u niej w domu i godziłyśmy się, wypłakując się sobie nawzajem. Zbiegło się to ze śmiercią mojego męża, a takie zwierzenia zbliżają. Bardzo mi pomogła.
Kiedyś wpadła do mnie cała w płomieniach. Rozkwitła jak mała dziewczynka, która dostała upragnioną lalkę.
- kupiłam odlotowy sprzęt !!! Teraz sama wydam wszystko bez proszenia kogokolwiek!!!
Miała w domu pamiętniki kilku pokoleń swoich przodków. Między innymi wierszem pisane pamiętniki swojego dziadka, uczestnika powstania kościuszkowskiego, pamiętniki babci, obyczajowo - historyczne pamiętniki swojego ojca.. Uporządkowała to wszystko i wydała. Uczyła się z nich pokory i rozpoznawania samej siebie. Późno ? Późno, wcześniej aktywnie żyła. Trochę śmierci bliskich osób już przeżyłam. Zauważyłam prawidłowość wypływającą może z podświadomości... w którymś momencie zaczynają porządkować swoje życie....
Pewnego letniego popołudnia zadzwonił do mnie pan Tomasz. Zamknięty w sobie, zdystansowany do całego świata, bardzo małomówny.
- Mogłaby pani przyjechać do Lidki, jest chora
- Dobrze - odparłam. Myślałam, że to zwykła choroba duszy, która ją ostatnio dość często dopadała, a której dawała odpór aktywnym działaniem.
Pan Tomasz wprowadził mnie na górę i zniknął zamykając drzwi. Zawsze tak robił, nigdy nie zostawał z nami. Lidka leżała w łóżku, przezroczysta, sucha, z ogromnymi błyszczącymi oczami. Przestraszyłam się.
- Umieram… wyszeptała i rozpłakała się…. Jeszcze wszystkiego nie zrobiłam, jeszcze nie mój czas…
Usiadłam przy łóżku, trzymałam ją za rękę i słuchałam czego nie zdążyła, co to za choroba, jak próbuje wszelkich sposobów leczenia, jak boli ją niemożność porozumienia z dzieckiem, jak wiele spraw zostawia nieskończonych. Wyszłam stamtąd po kilku godzinach czując, że nie zobaczymy się więcej. Umarła następnego dnia a ja wiedziałam, że umarła bardzo ważna dla mnie osoba.
Dlaczego piszę to wszystko ? Weszłam wczoraj na strony internetowe poszukując Galerii Ollito – nie znalazłam. Nie znalazłam niczego o Lidce. Wszystko zostało usunięte. Nie wiem dlaczego. Przecież to ważny kawałek historii Szklarskiej Poręby i ważny kawałek czyjegoś życia. Ma zniknąć w całkowitym zapomnieniu ? Tak jak niknie Szamanówka ?
Upiększanie świata było jej pasją, misją i potrzebą. Sama o sobie mówiła, że działa na pograniczu architektury i plastyki, podczas swoich peregrynacji życiowych tworzyła projekty kolorystyczne dla Bydgoszczy, dla Lubomierza, Bogatyni, chciała mieć wpływ również na wizualny kształt Szklarskiej Poręby. Stworzyła kilka spektakularnych projektów wnętrz – różnie je można oceniać.
Jej najważniejszym dzieckiem była Szamanówka - azyl. Ta chata stała się później dla niej trochę kulą u nogi i powodem bardzo poważnych niedomówień z osobami kiedyś dla niej bliskimi. Wszystkie te perypetie opisała w wydanej przez siebie książce – pamiętniku – "W Cieniu Starej Chaty", więc nie będę się powtarzać. Polecam tę książkę, jest napisana wartkim językiem, właściwie to obyczajowy pamiętnik, przedstawiający zmagania z naszą siermieżną urzędniczą rzeczywistością, spory z bliskimi osobami, które stały się w jakimś stopniu osobami publicznymi, jej światopogląd, punkt widzenia. Fajnie pisana, plotkarska książka.
W tym czasie byłą już na emeryturze. Trochę wyżywała się artystycznie – tworzyła maleńkie jak znaczki pocztowe "mikrotwory', w domu otwarła Galerię Ollito – jej mąż jest znanym fotografikiem, popularyzującym urodę Karkonoszy. Prowadziła również pokoje gościnne dla zaprzyjaźnionych letników. Intensywnie pisała, punktując wszystko co jej się wydawało niewłaściwe w mieście. Zaangażowana we wszystko. Skupiła wokół siebie grupę kobiet tworzących „do szuflady” i wydała tomik poezji amatorskiej ubarwionej obrazami amatorskich malarek. Wszystko własnym sumptem.
Mnie postanowiła poprowadzić mnie za rączkę, przecież lepiej wiedziała jak być powinno. Musiałam się bardzo napracować by zachować autonomię. Słuchałam i robiłam swoje. Zaprzyjaźniałyśmy się bardzo długo. Takim przełomowym momentem była nasza kłótnia przy robieniu wystawy. Przygotowywaliśmy „Kolonie artystyczne Szklarskiej Poręby”. Kosztowało to sporo wysiłku, zwłaszcza gdy doszłam do etapu układania części współczesnej. Jak pokazać to całe, wrogo do siebie nastawione towarzystwo, nikogo nie wyróżnić, nikogo nie urazić a na dodatek zrobić w miarę estetyczną całość z tak różnorodnych części ? Różnorodnych w rodzajach sztuki, w środkach wyrazu, w jakości.
Przyniosła swoje prace i upierała się przy jakiejś swojej koncepcji. Nijak mającej się do całości, tym bardziej, że całość już wisiała. Pokłóciłyśmy się potwornie, wybiegła ode mnie z płaczem, zagroziła, że nie przyjdzie na otwarcie. Nie to nie. Zrobiłam wszystko po swojemu. Nie była na wernisażu. No tak, nie spełniłam swojej misji godzenia całego świata... Jakiś czas potem pan Tomasz, jej mąż, nas pogodził. Nie pamiętam jak to się stało ale wylądowałam u niej w domu i godziłyśmy się, wypłakując się sobie nawzajem. Zbiegło się to ze śmiercią mojego męża, a takie zwierzenia zbliżają. Bardzo mi pomogła.
Kiedyś wpadła do mnie cała w płomieniach. Rozkwitła jak mała dziewczynka, która dostała upragnioną lalkę.
- kupiłam odlotowy sprzęt !!! Teraz sama wydam wszystko bez proszenia kogokolwiek!!!
Miała w domu pamiętniki kilku pokoleń swoich przodków. Między innymi wierszem pisane pamiętniki swojego dziadka, uczestnika powstania kościuszkowskiego, pamiętniki babci, obyczajowo - historyczne pamiętniki swojego ojca.. Uporządkowała to wszystko i wydała. Uczyła się z nich pokory i rozpoznawania samej siebie. Późno ? Późno, wcześniej aktywnie żyła. Trochę śmierci bliskich osób już przeżyłam. Zauważyłam prawidłowość wypływającą może z podświadomości... w którymś momencie zaczynają porządkować swoje życie....
Pewnego letniego popołudnia zadzwonił do mnie pan Tomasz. Zamknięty w sobie, zdystansowany do całego świata, bardzo małomówny.
- Mogłaby pani przyjechać do Lidki, jest chora
- Dobrze - odparłam. Myślałam, że to zwykła choroba duszy, która ją ostatnio dość często dopadała, a której dawała odpór aktywnym działaniem.
Pan Tomasz wprowadził mnie na górę i zniknął zamykając drzwi. Zawsze tak robił, nigdy nie zostawał z nami. Lidka leżała w łóżku, przezroczysta, sucha, z ogromnymi błyszczącymi oczami. Przestraszyłam się.
- Umieram… wyszeptała i rozpłakała się…. Jeszcze wszystkiego nie zrobiłam, jeszcze nie mój czas…
Usiadłam przy łóżku, trzymałam ją za rękę i słuchałam czego nie zdążyła, co to za choroba, jak próbuje wszelkich sposobów leczenia, jak boli ją niemożność porozumienia z dzieckiem, jak wiele spraw zostawia nieskończonych. Wyszłam stamtąd po kilku godzinach czując, że nie zobaczymy się więcej. Umarła następnego dnia a ja wiedziałam, że umarła bardzo ważna dla mnie osoba.
Dlaczego piszę to wszystko ? Weszłam wczoraj na strony internetowe poszukując Galerii Ollito – nie znalazłam. Nie znalazłam niczego o Lidce. Wszystko zostało usunięte. Nie wiem dlaczego. Przecież to ważny kawałek historii Szklarskiej Poręby i ważny kawałek czyjegoś życia. Ma zniknąć w całkowitym zapomnieniu ? Tak jak niknie Szamanówka ?
Idealizujesz postać...........
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę z tego, że każdy człowiek ma złe i dobre strony. Pozostawiam sobie prawo do zauważenia efektu końcowego czyjegoś życia lub jego wydźwięku, bez wdawania się w szczegóły. Z natury swojej lubię ludzi więc dostrzegam więcej pozytywów. Mam prawo do swoich opinii. Ale też nie neguję zdania innych.
OdpowiedzUsuńA gdzie obowiązek zachowania obiektywizmu ? Pani S.-O. zrobiła sporo złego różnym ludziom usiłując zrealizować to co nazywasz historią
OdpowiedzUsuńWprawdzie mam zbyt malo danych.Jednak wiem,ze czesto nie dostrzegamy nieprzecietnosci innych jedynie dlatego,ze sami nie umiemy(badz,zwyczajnie: nie chce sie nam) przekroczyc wlasnych ram,ograniczen i konwenansow.Czasem jestesmy glownie leniwcami.Jak latwo wiec przychodzi nam ...krytykowac innych.
OdpowiedzUsuńTo takze latwiejsze,niz kreowanie wszelkich inicjatyw.