sobota, 18 lipca 2009

Dywagacje terenowe. I

Wczoraj pojechaliśmy w teren. Przepiękny rześki poranek zapowiadajacy fantastyczny letni dzień. Powinnam czasem obejrzeć prognozę pogody, byłabym rozsądniejsza. Najpierw zajechaliśmy do firmy we Wrocku po wymagane papiery. Moi przyjaciele śniadali na ogrodzie. Stolik w cieniu wielkolistnej lipy założony porannymi gazetami, kawą z mleczkiem, kanapki.. jak ja uwielbiam te ich wspólne śniadania. Chciałabym to wprowadzić u siebie bo to takie ładowanie pozytywnych baterii ale o poranku ja biegam - załatwiam aprowizację na cały dzień, wieszam zaległe pranie, prasuję twarz przed lustrem, dzieci okupują łazienkę albo śpią. To życie przyjaciół jakoś spokojniej się toczy. Wynik konsekwencji w działaniu ? Ja nie umiałabym np. (chyba) zmusić się do pracy, gdybym nie miała nad sobą bata określonych godzin, co przekłada się na pracę na okrągło - raczej wynik nie najlepszej organizacji niż potrzeb. A może wynik utożsamiania pracy z życiem ? Oni pracują własnym rytmem naginając czas pracy do życia i odwrotnie. Mój wspólnik, powiedzmy - Filemon (Fil), też się tym zachwyca i marzy o wprowadzeniu takich poranków w swoim domu.
Po krótkiej, owocnej konferencji śniadaniowej ruszylismy na podbój Opola a właściwie jednego z urzędów - kolejowego. Trudne to, bo to państwo w państwie, kierujące sie swoimi księżycowymi regułami. W drodze przebudowalismy świat, przeorganizowalismy firmy i zahulało wszystko jak się patrzy (oczywiście w teorii). W Opolu rzuciliśmy się na urząd: ja - siedząc w upale w aucie i namiętnie studiując wykazy opolskich zabytków, Fil - na podbój urzędniczych serc. Wychodząc z założenia, że uwodzenie znacznie ułatwia merytoryczne załatwienie sprawy. Trzeba wykorzystywać ludzkie słabości do szczytnych celów. Dwie godziny czekałam !!!! W upale. Znudzona podniosłam maskę auta i studiowałam, z instrukcją w ręku, elementy jego budowy. Mimo wszystko ciągle nie mogę znaleźć bagnetu do badania poziomu oleju.
Było już późno (urzędy do 15) gdy wrócił, więc zmieniając plany, pognaliśmy do starostwa w Brzegu. Znowu siedziałam - tym razem godzinę. Upał, zdjęłam buty i dreptałam po chłodnym chodniku wokół auta. W tej pracy najgorsze jest to , że zanim się za nią weźmiemy 3/4 czasu błądzimy po urzędach, głównie geodezji. W Brzegu zjeść dobrze się nie da. Przepiękne meleńkie miasto, z zaskakująco ogromnymi budynkami użyteczności publicznej wzniesionymi na przestrzeni wieków na potrzeby dynamicznie rozwijającego sie (od poczatku XIV w.) księstwa brzeskiego czy potem legnicko-brzeskiego i wołowskiego, z kolejnym okresem dobrobytu w 2 poł. XIX w. - do wojny.
Ciągle mnie zaskakuje spadek prestiżu miast na przestrzeni dziejów i powala mnie kontrast między współczesnym znaczeniem i gabarytami miasteczka a monumentalnością i jakością jego architektury wynikłą z historycznych losów - jak właśnie w Brzegu. Kolosalne budynki nikomu niepotrzebne w dzisiejszych czasach - problem dla wladz - bo tak wartościowe obiekty należy konserwatorsko remontować (znaczy niewyobrażalnie drożej - o ceny licznych dokementacji i uzgodnień oraz koszt pracy specjalistycznych firm) a kasy na to małe miasto nie ma - wiadomo. Kiedyś robiliśmy dokumentację w miasteczku, o którym wcześniej nie slyszałam - w Bytomiu Odrzańskim. Sądzę, że bardzo niewielu z Was wie, gdzie ono leży. Czegoś tak bajkowego jak bytomski rynek jeszcze nie widziałam. Przy okazji opanowałam wiedzę na temat kwitnącego przez kilka wieków, fantastycznie zorganizowanego państwa Schönaichów.
Wracam. W końcu, o godz. 16 ruszyliśmy do roboty właściwej. Fuksa mieliśmy niewąskiego, że opracowywany obiekt - dawny zajazd obecnie budynek mieszczący mieszkanie prywatne i wiejską świetlicę, był dostępny. Jego lokatorzy mieszkali na miejscu, klucze od świetlicy miała pani sołtys. Robotę - mierzenie przyziemia, opis techniczny, zdjęcia - skończylismy grubo po 19.00. Na temat dzialań konserwatorskich, o które potykamy się ciągle - w kolejnej części dywagacji. Po grzecznościowej i całkiem sympatycznej rozmowie (rzadkość, mimo naszego uroku osobistego słowo "konserwator zabytków" automatycznie wyciąga siekierę z ludzkich kieszeni) zabraliśmy nasze zabawki i - w drogę. Spoceni, obklejeni kurzem, zmęczeni. Już nie było siły na przebudowywanie świata. W domu byłam po 22-giej. Wypiłam piwo i obudziałam się dzisiaj.
Ps. Kliknięcie na zdjęcie pokaże jego krasę. Fotki dziś są z internetu.

2 komentarze:

  1. A jak do tego ma się twoja praca etatowa? Nie ucierpi ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy takie pytania nie sugerują komentatora ?
    Moja praca etatowa ma się dość dobrze, choć mogłoby być lepiej - należę do nienasyconych, niezadowolonych z siebie. Nie mieszam pracy etatowej z dodatkową, nie mam czasu w etatowej. W odróżnieniu od dyrektora osobiście zajmuję się pracą merytoryczną, administracyjną ( w różnym zakresie) oraz marketingiem. Trzymanie tylu srok za ogon przyczynia się czasem do urwania czyjegoś ogona ale na swój sukces lub klęskę pracujemy we dwójkę.

    OdpowiedzUsuń