Wczoraj pojechaliśmy w teren. Przepiękny rześki poranek zapowiadajacy fantastyczny letni dzień. Powinnam czasem obejrzeć prognozę pogody, byłabym rozsądniejsza. Najpierw zajechaliśmy do firmy we Wrocku po wymagane papiery. Moi przyjaciele śniadali na ogrodzie. Stolik w cieniu wielkolistnej lipy założony porannymi gazetami, kawą z mleczkiem, kanapki.. jak ja uwielbiam te ich wspólne śniadania. Chciałabym to wprowadzić u siebie bo to takie ładowanie pozytywnych baterii ale o poranku ja biegam - załatwiam aprowizację na cały dzień, wieszam zaległe pranie, prasuję twarz przed lustrem, dzieci okupują łazienkę albo śpią. To życie przyjaciół jakoś spokojniej się toczy. Wynik konsekwencji w działaniu ? Ja nie umiałabym np. (chyba) zmusić się do pracy, gdybym nie miała nad sobą bata określonych godzin, co przekłada się na pracę na okrągło - raczej wynik nie najlepszej organizacji niż potrzeb. A może wynik utożsamiania pracy z życiem ? Oni pracują własnym rytmem naginając czas pracy do życia i odwrotnie. Mój wspólnik, powiedzmy - Filemon (Fil), też się tym zachwyca i marzy o wprowadzeniu takich poranków w swoim domu.
Ps. Kliknięcie na zdjęcie pokaże jego krasę. Fotki dziś są z internetu.
Po krótkiej, owocnej konferencji śniadaniowej ruszylismy na podbój Opola a właściwie jednego z urzędów - kolejowego. Trudne to, bo to państwo w państwie, kierujące sie swoimi księżycowymi regułami. W drodze przebudowalismy świat, przeorganizowalismy firmy i zahulało wszystko jak się patrzy (oczywiście w teorii). W Opolu rzuciliśmy się na urząd: ja - siedząc w upale w aucie i namiętnie studiując wykazy opolskich zabytków, Fil - na podbój urzędniczych serc. Wychodząc z założenia, że uwodzenie znacznie ułatwia merytoryczne załatwienie sprawy. Trzeba wykorzystywać ludzkie słabości do szczytnych celów. Dwie godziny czekałam !!!! W upale. Znudzona podniosłam maskę auta i studiowałam, z instrukcją w ręku, elementy jego budowy. Mimo wszystko ciągle nie mogę znaleźć bagnetu do badania poziomu oleju.
Było już późno (urzędy do 15) gdy wrócił, więc zmieniając plany, pognaliśmy do starostwa w Brzegu. Znowu siedziałam - tym razem godzinę. Upał, zdjęłam buty i dreptałam po chłodnym chodniku wokół auta. W tej pracy najgorsze jest to , że zanim się za nią weźmiemy 3/4 czasu błądzimy po urzędach, głównie geodezji. W Brzegu zjeść dobrze się nie da. Przepiękne meleńkie miasto, z zaskakująco ogromnymi budynkami użyteczności publicznej wzniesionymi na przestrzeni wieków na potrzeby dynamicznie rozwijającego sie (od poczatku XIV w.) księstwa brzeskiego czy potem legnicko-brzeskiego i wołowskiego, z kolejnym okresem dobrobytu w 2 poł. XIX w. - do wojny.
Ciągle mnie zaskakuje spadek prestiżu miast na przestrzeni dziejów i powala mnie kontrast między współczesnym znaczeniem i gabarytami miasteczka a monumentalnością i jakością jego architektury wynikłą z historycznych losów - jak właśnie w Brzegu. Kolosalne budynki nikomu niepotrzebne w dzisiejszych czasach - problem dla wladz - bo tak wartościowe obiekty należy konserwatorsko remontować (znaczy niewyobrażalnie drożej - o ceny licznych dokementacji i uzgodnień oraz koszt pracy specjalistycznych firm) a kasy na to małe miasto nie ma - wiadomo. Kiedyś robiliśmy dokumentację w miasteczku, o którym wcześniej nie slyszałam - w Bytomiu Odrzańskim. Sądzę, że bardzo niewielu z Was wie, gdzie ono leży. Czegoś tak bajkowego jak bytomski rynek jeszcze nie widziałam. Przy okazji opanowałam wiedzę na temat kwitnącego przez kilka wieków, fantastycznie zorganizowanego państwa Schönaichów.
Wracam. W końcu, o godz. 16 ruszyliśmy do roboty właściwej. Fuksa mieliśmy niewąskiego, że opracowywany obiekt - dawny zajazd obecnie budynek mieszczący mieszkanie prywatne i wiejską świetlicę, był dostępny. Jego lokatorzy mieszkali na miejscu, klucze od świetlicy miała pani sołtys. Robotę - mierzenie przyziemia, opis techniczny, zdjęcia - skończylismy grubo po 19.00. Na temat dzialań konserwatorskich, o które potykamy się ciągle - w kolejnej części dywagacji. Po grzecznościowej i całkiem sympatycznej rozmowie (rzadkość, mimo naszego uroku osobistego słowo "konserwator zabytków" automatycznie wyciąga siekierę z ludzkich kieszeni) zabraliśmy nasze zabawki i - w drogę. Spoceni, obklejeni kurzem, zmęczeni. Już nie było siły na przebudowywanie świata. W domu byłam po 22-giej. Wypiłam piwo i obudziałam się dzisiaj.Ciągle mnie zaskakuje spadek prestiżu miast na przestrzeni dziejów i powala mnie kontrast między współczesnym znaczeniem i gabarytami miasteczka a monumentalnością i jakością jego architektury wynikłą z historycznych losów - jak właśnie w Brzegu. Kolosalne budynki nikomu niepotrzebne w dzisiejszych czasach - problem dla wladz - bo tak wartościowe obiekty należy konserwatorsko remontować (znaczy niewyobrażalnie drożej - o ceny licznych dokementacji i uzgodnień oraz koszt pracy specjalistycznych firm) a kasy na to małe miasto nie ma - wiadomo. Kiedyś robiliśmy dokumentację w miasteczku, o którym wcześniej nie slyszałam - w Bytomiu Odrzańskim. Sądzę, że bardzo niewielu z Was wie, gdzie ono leży. Czegoś tak bajkowego jak bytomski rynek jeszcze nie widziałam. Przy okazji opanowałam wiedzę na temat kwitnącego przez kilka wieków, fantastycznie zorganizowanego państwa Schönaichów.
Ps. Kliknięcie na zdjęcie pokaże jego krasę. Fotki dziś są z internetu.
A jak do tego ma się twoja praca etatowa? Nie ucierpi ?
OdpowiedzUsuńCzy takie pytania nie sugerują komentatora ?
OdpowiedzUsuńMoja praca etatowa ma się dość dobrze, choć mogłoby być lepiej - należę do nienasyconych, niezadowolonych z siebie. Nie mieszam pracy etatowej z dodatkową, nie mam czasu w etatowej. W odróżnieniu od dyrektora osobiście zajmuję się pracą merytoryczną, administracyjną ( w różnym zakresie) oraz marketingiem. Trzymanie tylu srok za ogon przyczynia się czasem do urwania czyjegoś ogona ale na swój sukces lub klęskę pracujemy we dwójkę.