piątek, 27 lutego 2009

DROGA

fotka Macusa Bredta z okna Domu Hauptmannów

Moja droga do pracy i powrotna do domu jest tak nieprzytomnie piękna, że czasem aż boję się, że kiedyś nie zauważę szosy. Jadąc do pracy, jadę w kierunku gór. Po prawej mam wyniesioną, zabudowaną lub zalesioną skarpę, po lewej - rozległą przestrzeń dolin zakończoną górskimi pasmami, niższymi, wyższymi, rozłożonymi na wielu przenikających się planach. Czasem jest tam różowo od podświetlanych słońcem mgieł, czasem mlecznie smugowato z czarnym pofałdowanym horyzontem. Czasem w dolinie ciemno od chmur, promieniście - na szczytach. Taki widok obserwowałam ostatnio. Z tym, że rzęsiście oświetlone były nie szczyty lecz całe pasmo górne, czytelne w najdrobniejszych szczegółach, przy półmroku, w którym tonęły pasma niższe. Aparat fotograficzny, nawet niezły, nie odda tych cudowności.
Potem wjeżdżam do Szklarskiej Średniej, przez moment jadę w kierunku nad którym dominuje Szrenica pocięta wstążkami nartostrad. Dzisiaj wyglądała niesamowicie. Była bardzo wyraźna, przysunęła się do drogi, czytelne były poszczególne drzewa, wypatrywałam narciarzy na stoku. Natomiast wierzchołek, jakby niedokończony, rozmywał się w lekkich, smugowatych mgiełkach, nie tworząc wyrazistego konturu. Coś pięknego. Za każdym razem jest inaczej.

Pochodzę z Kielc, właściwie z Rzeszowa, z rejonów od wieków polskich. Gdy przyjechałam tutaj nie mogłam przyzwyczaić się do tej nie swojskiej architektury, do wytyczonych w górach ścieżek.. takich wymurowanych – ingerencja człowieka i cywilizacja była widoczna gołym okiem, psując naturę. Początkowo, przez pierwsze dwa lata, czułam się tutaj jak na wakacjach. Potem wrosłam ale nie na tyle by wiedzieć, że nie mogę już mieszkać gdzie indziej. U siebie poczułam się dopiero gdy zagospodarowałam ogród i przeniosłam się z pracą do Szklarskiej Poręby. Co oczywiście było dość rozciągnięte w czasie. Mimo wszystko nie czuję się tutaj tak jak w rodzinnych stronach. Tam wszystko jest z dziada pradziada, ma swój sens i swoje miejsce, wynika jedno z drugiego. Tu jestem osadzona w pejzażu lecz bardzo mocno wyczuwam tę obcość, granicę, za która jest już tajemnica. I czuję odrobinę winy, że zajmuję czyjś dom od pokoleń budowany.
Może dlatego, że nie urodziłam się tutaj. Byliśmy kiedyś z wystawą w Kazimierzu nad Wisłą, spędziliśmy tam trzy fantastyczne dni. Po wernisażu, po weselu artystycznym na rynku, na lekkim rauszu powędrowaliśmy na Plebankę. Dużo nas było, trójka od nas – Dolnoślązaków, przyjaciółki: łódzka i warszawska, które przyjechały na wystawę… Rozbujała się dyskusja na ten właśnie temat. Czy jesteśmy u siebie, jak czują to oni. Zupełnie mojego problemu nie czuły Warszawianka i Łodzianka, nie czuli też Dolnoślązacy – urodzeni i wychowani już tutaj, mimo, że oboje z rodzin sprowadzonych spod Wilna i spod Przemyśla. Tylko ja, jak jakaś naznaczona.. czy miejsce urodzenia i dzieciństwa ma aż takie znaczenie ? Gdy mówię o rodzinnych stronach, myślę o Sandomierzu, Opatowie, Kielcach...

5 komentarzy:

  1. Nareszcie,i o to mi chodziło. Teraz się czuję bliżej i będę komentować na bieżąco. Tęsknię za Jelonką i Karkonoszami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko zaczyna sie i konczy na naturze czlowieka...gdy masz dusze globtrotera nie straszne ci zmiany.Gdy ukochasz osiadly tryb zycia,meczarnia sa wieczne zmiany.
    Ja dopiero na starosc zaczelam wedrowac,ale tylko w celu poznawczym...po Polsce.
    Odkrylam Kazimierz(z Plebanka,slicznymi kamieniczkami na rynku,Kuncewiczowka i niezwykla herbaciarnia u Dziwisza).Jure Krakowsko-Czetochowska(z orlimi gniazdami,skalkami,zamkami w Tyncu,Trzebini,Ogrodziencu).
    Echhhh dlugo by tak...Piekna jest nasza Polska cala.
    Zwykle jednak ochoczo wracam do Lodzi,tu sa moje korzenie,rodzina,ogrod,dziecinstwo.Tu pierwszy raz(ostatni z reszta,tez) pokochalam,tu walczylam o swoje wlasne"ja",gdy smierc byla codziennoscia(nie umialam jej zrozumiec),tu bylam tez szczesliwa.
    To moje miasto i nie chcialabym na stale osiasc nigdzie indziej.Choc te twoje magiczne krajobrazy,sa niezwykle urokliwe,wabiace pieknem i nadzieja...

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja z tą Łodzią mam ciągle problem. Ostatnio tam byłam i zauważyłam masę nowych, baaaarzdo wielkomiejskich budowli, wręcz europejskich-awangardowych. A to biedne podobno miasto bezrobotnych tkaczek i ich pijących facetów.
    Poza tym... moja przyjaciółka łódzka twierdzi,że w łodzi jest masa zieleni. Masa zieleni to we Wrocławiu,, zieleń jest naturalnym elementem miasta, włazi wszędzie. W Łodzi ? Pamiętam park, zamykany o 22, w całości ogrodzony.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie jest tak zle,ale fakt dobrze w tej naszej Lodzi tez nie jest.
    Budynki szczegolnie te wielkomiejskie,powstaja zwykle za sponsorowane fundusze.I choc wiele sie dzieje w tym miescie na dobre,wciaz malo inicjatyw z prawdziwego zdarzenia.Miasto jest kiepsko zarzadzane.Stad chyba wciaz ubozeje.Wlodaze chetnie wyciagaja kase z budzetu panstwa ,wciaz zbyt malo stawiajac na inwestycje przyszlosciowe.
    W tej chwili to takze miasto"polityczne".Kiedys lewicowe,teraz rozdarte miedzy inne frakcje(po kawalku,bez widocznych zmian na lepsze jutro) .
    Zachlystujemy sie drobnymi inwestycjami,gubimy gdzies ludzi i ich losy, po drodze.
    Ale Manufaktura i loftami w pofabrykanckich budynkach,mozemy sie szczycic.
    Nooo i bitnosc meskiego plemienia-takze wyraznie... spadla-:)))Wprostproporcjonalnie do poziomu zycia.
    Czyz to nie optymistyczne.
    Pabow i klubow jest w naszym miescie najwiecej w calej Europie(jasne,ze w jednym miescie).A i zieleni nie trzeba szukac z lupa,trzeba jedynie wiedziec,gdzie.
    Park,zagrodzony?
    Zaraz tam...ale jaki bezpieczny ;)))Zartuje,oczywiscie.
    Chyba tylko Ogrod Botaniczny i park Zrodliska(ze wzgledu na Palmiarnie)jest zamykany.Reszta na pewno nie.Znawcy owych okazow botanicznych nie dali wyboru
    ...hodowcom i odwiedzajacym.Ot,taki drobiazdzek -D.

    Nastepnym razem,zdaj sie na mnie.Cmok.

    OdpowiedzUsuń
  5. dokładnie o tym parku z palmiarnia mówię

    OdpowiedzUsuń