niedziela, 28 czerwca 2009

Parias. Część I


Deszcz, grafitowe niebo, środek starej, odrapanej wsi dolnośląskiej, która powolutku zaczyna poddawać się regeneracji. Tak powolutku, że prawie tego nie widać. Dzisiaj tonie w mokrej zielonointensywności. Na wzgórzu nad tym środkiem górującym wznosi się barokowy, majestatyczny, żółty kościół. Dominium wiary, właściwie kościoła. W dziewiętnastowiecznej ziemi enklawa katolików w zalewie protestantów. Teraz ? Zwykły kościół. U stóp – pomarańczowy zamek – rzucający się w oczy nawet w tak ponury jak dzisiaj, mokry dzień. Dominium pogaństwa, zaprzeczenie świętości, ukochanie najbardziej diabelskich mocy ziemi. No tak.. poszłam w patetyczne tony, bo właściciel tego królestwa zawsze mi się kojarzył z diabelskim nasieniem zaprzeczającym ludzkiej przyzwoitości. Bardzo łatwo jest oceniać ludzi nie znając ich, oceniać po efektach działania lub ich braku. Podlegam takim ludzkim emocjom, w końcu człowiekiem jestem, choć anielskim, z racji naturalnego przyrodzenia.
Nigdy nie poznałam osobiście Darka Milińskiego (powinnam mówić pana Dariusza ? Może, kultura wymaga). Boję się czy co ? Widziałam kilka jego obrazów, coś w nich było takiego co lubię – naturalność, intuicyjność (malowana więc i odbierania), delikatność, smutek, samotność. Słyszałam o nim sporo od różnych ludzi ale postrzegałam jako postać marginalną. Ot, następny nie radzący sobie ze światem, ćpający, pijący, wmawiający światu, a głównie chyba sobie, że jest artystą. Wprawdzie zastanawiało mnie czemu tylu niegłupich ludzi do niego ciągnie ale nigdy nie zastanawiałam się bliżej, w końcu… nie bywał wonczas „na salonach”, parias. To były lata 80-te a właściwie ich początek. Bliska mi osoba, nie umiejąca znaleźć swego miejsca w życiu, coraz częściej o nim mówiła. Pracowałam wśród ludzi, którzy czasem mówili o nim, jakby z pobłażliwym machnięciem reki. Bliska mi osoba zaczęła chodzić na lekcje malarstwa - do Milińskiego, opowiadać o nim z dziwnym błyskiem w oku, z szacunkiem… Kiedyś w muzeum zobaczyłam ten autorytet….. chudy, drobny, bezzębny, miałam wrażenie – brudny, oparty o kaloryfer w holu… no menel.. na dodatek chyba naćpany.. jak można takiego traktować poważnie… No co, to przecież naturalnie ludzkie odruchy.
Potem, zajęta życie, zapomniałam o takiej postaci. Zniknął ? Nie wiem.

1 komentarz:

  1. Kiedyś prawdziwy talent(literacki,artystyczny i nie tylko..) nie mógł się zaląc w zdrowej,nienagannej konstrukcji psychicznej..przykładów na to,że talent wybiera chorobę,nie obywa się bez wódki,papierosów,narkotyków,szaleństwa - mnóstwo :psychopatyczny Dostojewski,Witkacy,zapity Iredyński,na pół obłąkany Gogol,tragiczny Babel,pochłoniety przez gruźlicę Chopin,kaleki Touluse Lautrec,szalony Dali...,że wymienię największych z wielkich...Mio

    OdpowiedzUsuń