niedziela, 28 czerwca 2009

Człowiek, którego nie ma. Część II



Jechaliśmy większą grupą w teren, do Lwówka Śl. W szaroburo-zielonej, odrapanej, choć pięknie położonej Pławnej ujrzeliśmy wychuchany, czerwony wyremontowany dom z napisem Pławna 9. O !! Miliński się tu usadowił.. Tylko uwaga i odrobina zdziwienia – to on żyje ? Często przemierzając tamtą drogę obserwowaliśmy coraz to nowe elementy. A to jakieś rzeźby daleko w polu, a to afisz informujący o plenerze rzeźbiarskim, a to grupy specyficznie ubranych ludzi. W międzyczasie coraz częściej słychać było o Klinice Lalek, jakoś nie kojarzyłam czy to Miliński czy to Wiktorczyk. Moje zainteresowanie życiem artystycznym okolicy ograniczało się do rejestrowania tła, mimochodem. Nie pamiętam już jaka to była wystawa, może Imposante Ladschaft ale odbywała się równocześnie w dwóch miejscach, w jeleniogórskim muzeum i w BWA. Po otwarciu w muzeum przemaszerowaliśmy ulicami miasta do BWA w pochodzie prowadzonym przez kolosalne lalki, wóz drabiniasty a właściwie dziwaczną konstrukcję…i teatralnie poubieranych ludzi. Walili w bębny, grali, może tańczyli, czuło się święto. Meksykański pochód. Kolejne święto – otwarcie wystawy Ducha Gór w szklarskoporębskim muzeum – w imprezie towarzyszącej wzięły udział chyba wszystkie okoliczne teatry… Zaślubiny Ducha, spektakl plenerowy. Qurcze, fajne to, człowiek staje się częścią jakiejś wielkiej, naturalnej, świątecznej całości, jakieś uniesienie…
Kiedyś wpadła mi w ręce Gazeta Wyborcza, na drugiej stronie wielki afisz – reklama Milińskiego. Poruszyła się artystyczna Jelenia Góra. Część ludzi miała mu za złe - o artysta się sprzedaje, mizerny artysta skoro musi płacić za reklamę ( na zasadzie chyba „prawdziwa sztuka obroni się sama”. Części zaimponował – raczej tym, że umiał wpaść na taki pomysł lub, że tyle kasy miał by w tym miejscu, w Wyborczej…
Kiedyś poznałam Grześka Szymczyka. Właściwie nie od artystycznej strony. Poszłam na stadion wojskowy, gdzie mój mąż i jego przyjaciele, w ramach usportowienia, grali w nogę. Był też Grzegorz, emocjonalnie związany z naszym przyjacielem Józkiem, szefem Monaru. Zdaje się, że to Monar stał się powodem ich przyjaźni, szacunku i bliskiej łączności. Grzegorz zaczął mówić o Milińskim, jak o kimś bardzo ważnym w jego życiu. Zaprosił mnie na jakiś plener w Pławnej albo na jego finisaż. Oczywiście nie pojechałam. (Nieprzytomna nieśmiałość). Malarstwo Grzegorza znałam - wpływy Milińskiego.

5 komentarzy:

  1. Czy człowiek"normalny",rozsądny,niechętny wszelkim intelektualnym ekstremom,wolny od nałogów..,zdrowy i raczej zamożny jest w stanie stworzyć coś wielkiego? nie wiem;) Mio

    OdpowiedzUsuń
  2. Otóż to.Już dawno się zastanawiam, czy do wielkiej sztuki nie trzeba szaleństwa. Zresztą czy tylko do wielkiej sztuki ? Vide - Michael Jackson

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z tym. Wielka sztuka.. czy może być koncepcyjna i wydumana ? Chyba bardziej niż intelekt cenię intuicję. W sztuce. Marianna

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiadomo,ze w dzisiejszej ( i nie tylko ,własciwie zawsze tak było)rzeczywistosci bardzo trudno byc artystą.Bardzo trudno jest sie przebić w artystycznym zawodzie,bywa to naprawdę długa droga.Sukces zalezy od wielu okolicznosci - od mody,łaskawosci odbiorców,nie tylko więc od talentu,pracy,zaangażowania ..itp.Niestabilność,niepewność jutra,zycia na granicy przetrwania,(albo i poza nia)moga zniechęcić i wypalić.I to czesto powoduje ucieczkę w nałogi,szalenstwa,nawet śmierć - znane z literatury i historii liczne przypadki.Mio

    OdpowiedzUsuń
  5. Heh...a ja w tym tkwię od środka, jestem jedną z tych, co dały się pochłonąć Pławnej, pomóc tworzyć część tego świata, pomieszkać tam i pokochać...i po kilku latach tam już nic nie jest tak samo, cały świat wydaje się hiperrealistycznie cudowny i śmierdzący zarazem.

    OdpowiedzUsuń