piątek, 30 października 2009

święto w Domu, bajzel w kuchni i dylematy

Szykujemy się do przeglądu prac Nowego Młyna. I ten etap życia uwielbiam. Potem będą już tylko mniej lub bardziej napuszone przemowy, oceny, radość lub złość.
Załoga od dwóch tygodni w biegu. Już mamy z grubsza przygotowane sale wystawowe. Po zeszłorocznej ciasnocie, która zakrawała o wpadkę, tym razem przygotowujemy trzy sale. Że przeznaczone na zupełnie co innego, musieliśmy je ciut przebudować, a środków jak zwykle – nie za wiele. Jak to się dzieje, że instytucja mająca prowadzić działalność wystawienniczą, na tążesz działalność skąpi kasy ? Może dlatego, że nie zaplanowałam przebudowy sal przygotowując w zeszłym roku program.
Ale nie tylko to. Oszczędzanie w firmie budżetowej polega na wykorzystywaniu zasobów pracownika. Nie czarujmy się, nie mamy dobrego warsztatu pracy i wszystko jest kombinowane własnym pomysłem, często własnym sumptem. Wystawa, którą Niemcy zrobią za ciężkie tysiące euro u nas kosztuje grosze. Bo ? Bo pracownik użyje swojego sprzętu (komputer z własnym - za drogim dla firmy - oprogramowaniem, samochód do zwożenia prac - bo wg administracji firmy – w interesie artysty jest dostarczyć obraz na wystawę, ( może gdy osiągniemy dobrobyt artysta będzie płacił za udział w wystawie ale jeszcze nie teraz, nie w naszym kraju), komórka – bo jeżdżąc po ludzkich domach ciężko korzystać ze stacjonarnego aparatu telefonicznego ), deski i płyty montowane w pocie czoła, wygrzebane z domowych garaży. Wczoraj byłam na spotkaniu z niemieckimi partnerami oraz przedstawicielami niemieckich rządowych instytucji finansujących, gdzie cisnęło mi się na usta: panie, daj nam te kasę, z tymi pieniędzmi zrobimy dziesięć razy więcej niż nasi niemieccy partnerzy. My jesteśmy zaprawieni w bojach i przyzwyczajeni do czynów społecznych. Co nie znaczy, że je pochwalam. Zwłaszcza, że potem muszę ślęczeć przy kompie w domu by zarobić, między innymi na wystawę w pracy. Oczywiście przeginam by uwidocznić problem. Mogłam przecież wniosek napisać i mieć kasę na wszystko ale tego nie przewidziałam, albo raczej czasu nie miałam na papierologię. Więc się przesadnie nie skarżę. Wystawa ma powalić na kolana. Czy powali ?
No właśnie, wracam do wystawy. Gros prac już mam i teraz jestem na etapie odwiedzania dawno nie odwiedzanych domów artystycznych. Wczoraj byłam u Koneckich i Trybalskich. Co dom to inny świat , inne nastroje, inna sztuka. Za chwilę to wszystko zawiśnie razem. O ile uda się powiesić tak, by się nie zagryzło. W wypadku jednych artystów – nie ma problemu – sztuka to mniejsza lub większa wirtuozeria techniczna, w odtwarzaniu świata. W wypadku artystów wybitnych – już problem, indywidualność koło indywidualności , zróżnicowany warsztat, często kontrowersyjny sposób widzenia. Niemniej – pewna rutyna, zwłaszcza w wypadku artystów starszego pokolenia. Jak w to wszystko wpasować coś co wyłamuje się z wszelkich artystycznych standardów lokalnej sztuki ? No zobaczymy. Czasem myślę, że indywidualności nie powinny brać udziału w wystawach zbiorowych. Z drugiej strony – bez indywidualności wystawa będzie martwa.

3 komentarze:

  1. A z Funduszy Unijnych nie dałoby się trochę uszczknąć? dopiero co czytałam,ze nie potrafimy wykorzystac srodków z Unii i mnóstwo kasy nam przechodzi koło nosa.Przecież jestesmy bardziej kreatywni od Niemców,
    u nas zmienił się ustrój ale c jakby pozostały nawyki - tak ogólnie.Mio

    OdpowiedzUsuń
  2. Za PRL-u wernisaze odbywały sie w kościołach, tudzież w prywatnych domach,dyskusje artystyczne tamże.Chyba nigdy zycie tak nie sprzjało kontaktom,nie wyzwalalo w ludziach tyle energii ,jak w tamtych siermiężnych latach.O wystawach,jakims ciekawym spektaklu można sie bylo dowiedziec z tzw.drugiego obiegu.Ludzie skrzykiwali sie natychmiast,odwiedzali bez zapowiedzi,przekazywali informacje wtajemniczonym. Zaledwie kilka razy udało mi się dostac bilet do Piwnicy pod Baranami - nie bylo zadnych plakatow,oficjalnej sprzedazy biletów, a na wystepie tłumy.Dzis artysci moga o takich pomarzyć..,pewnie z galeriami sztuki jest podobnie;)Mio

    OdpowiedzUsuń
  3. Wniosek unijny to sporo papierów. Robimy 12 wystaw rocznie (niektórzy twierdzą,że za dużo ale tutaj artystów w bród więc trudno ich nie pokazywać skoro taki mamy profil; no i sporo się dzieje, co też warto pokazać),przy naszym budżecie na działalność i tak to zakrawa na cud. Zdobywamy środki sami ale nie zawsze się udaje.
    W międzyczasie cała inna działalność; nie możemy sobie pozwolić na stały tekst, który słyszymy od administracji: nie mam tego w zakresie obowiązków. Nawet jeśi my nie mamy czegoś w zakresie obowiązków - nikt za nas tego nie zrobi. Kwerendy, wycieczki, lekcje muzealne, zakupy od środków czystości po cement i deski, czasem wydawnictwa,marketing, spora papierologia i bez wniosków,itd., itp. Jest nas dwoje. Do tego remonty, ogród i park (w zalążku), sprawy kadrowe, sprawozdawczość i planowanie, działalność podstawowa i wiele innych drobiazgów. Czasem zwyczajnie nie ma czasu. Niektóre działania faktycznie finansujemy z wnioskow ale gros, zwłaszcza mniejszych - próbujemy inaczej. Na działalność z macierzy dostajemy minimum, na dodatek jesteśmy częscią czteroddziałowej instytucji firmującej wszystko, więc często istnieje niezbieżnośc naszych interesów z interesami innych - rzadko przechodzi więcej niż jeden wniosek z tymi samymi pieczątkami. Często jest problem z wkładem własnym, itd., itp. Ja nie narzekam i nie jestem przyzwyczajona jedynie do brania.
    Mówię raczej o zasdadach panujących w niedofinansowanych instytucjach, z których jeszcze jedną jest: zdobywasz środki, znaczy - poradzisz sobie nawet gdy nie dostaniesz. Inaczej pracuje się w instytucji gdy ma się pewnosć,ze są fundusze na zrobienie czegoś, inaczej - gdy na wszytsko trzeba fundusze zdobywać i do końca nie ma pewności czy się znajdą.
    m.

    OdpowiedzUsuń