Nie bardzo mam czas pisać ale problem męczy, a tu nowomłyński przegląd artystyczny czyli doroczna wystawa się zbliża. Więc wybaczcie, że nie do końca przemyślane będzie, raczej parę haseł rzuconych na żer dyskusji. Bo uważam, że powinna się rozwinąć w argumenty i konkrety zamiast pieklić się lub obrażać w ukryciu.
Naświetlę niewtajemniczonym. Przy mojej firmie działa artystyczne stowarzyszenie, skupiające artystów z papierami, autodydaktyków wszelkiego rodzaju, amatorów i ludzi mających ambicje, lub chęć raczej, działania na rzecz kultury. Statut nie przewiduje podziałów na lepszych i gorszych, na tych z papierami czy bez. Wg statutu zadania są inne - wspierać rozwój i promować region jako nasycony sztuką. Co przekłada się na organizację wystaw, imprez, wydawnictwa, inne działania mniej lub bardziej spektakularne, a głównie aplikację funduszy na powyższe cele. Członków stowarzyszenia nie łączy żadna wspólna droga ideowo – artystyczna, poza w/w.
Uczestniczę w działaniach stowarzyszenia od początku, jestem jednym z jego założycieli, obecnie „trzymam łapę na kasie”, czyli jestem skarbnikiem, sekretarzem i wszystkim innym od tzw. czarnej roboty. Myślę, że po tylu latach mogę co nieco na ten temat powiedzieć. Acha, dla jasności, zarząd pracuje społecznie.
Od 2005 r., co roku odbywa się wystawa - przegląd twórczości. Do tej pory wszyscy mieli równe prawa. Robiąc wystawę kierowałam się jej estetyką, współgraniem, prac wiszących na ścianie obok siebie, nie faworyzując nikogo. Mnie chodzi o całość. Zresztą, jako odbiorca – „oglądacz” sztuki, nie wtajemniczona w szczegółowe arkana twórczości, nie zastanawiam się czy autor pięknego obrazu ma jakiejkolwiek papiery uprawniające go do wiszenia w takim a nie innym sąsiedztwie. Oczywiście widzę walory warsztatowe jednych, skromne początki drugich, co też w jakiś sposób warunkuje towarzystwo na ścianie, ale nie dyplom. Ale to ja, odbiorca. Jako pracownik muzeum poczuwam się przynajmniej do starania się o obiektywizm. Poza ostatnią, niezbyt udaną wystawą z powodu niewielkiej przestrzeni na nią przeznaczonej a także tempa prac, pozostałe wystawy raczej oceniane były jako dobre. Lecz cały czas, niejako podskórnie, toczy się kuluarowa dyskusja: czy nie powinno się amatorów wystawiać osobno. Tego typu uwagi wypływają z ust artystów dyplomowanych, abstrahując od wartości prac, dokładnie rozumiem dlaczego. W rewanżu otrzymują uwagi „zadzieracie nosa”. Dla mnie to nie ma najmniejszego znaczenia, mogę robić osobne wystawy jeśli zaistnieje taka potrzeba. Ale dogadać muszą się członkowie stowarzyszenia.
By zmotywować artystów do intensywniejszych działań a także zainicjować tworzenie kolekcji regionalnej sztuki współczesnej, moja szefowa złożyła deklarację, że co roku kupować będziemy przynajmniej jedną pracę wybraną przez ustalone gremium – tu członkowie mają się zastanowić wg jakiego klucza. I ponownie zaczęła się dyskusja o rozdziale warunkowanym dyplomem, wróciły wspomnienia o niesprawiedliwościach dawnego mecenatu państwa, zaczęły się odwracania się na pięcie - „mam to gdzieś, to dyskryminacja” albo wręcz przeciwnie . Jedni są za, inni przeciw.
Wychodzę z założenia, że lepiej nawet się pokłócić, dać sobie po razie ale dojść do jakiegoś consensusu, bo cel jako taki jest szczytny. I mam nadzieję, że wszyscy członkowie stowarzyszenia tak do tego podejdą i powiedzą co im leży na sercu. A racje są po obu stronach.
Co taka rozmowa może dać ? Nic. Skłóci środowisko i tak już skłócone.
OdpowiedzUsuńZakup dzieła (pracy, bohomazu*) to w tym wypadku mecenat - a pan mecenas sztuki (nawet, jeśli to instytucja kierowana przez Panią) ma prawo arbitralnie (stosownie do własnych potrzeb i upodobań) wybrać obiekt, który zakupić zechce. Bez tłumaczenia się i opowiadania przed kimkolwiek. Przesadzamy z tą demokracją...
OdpowiedzUsuń*niepotrzebne skreślić
No dobra, a czy podział na tych autodydaktyków i dyplomowanych komuś uwłacza ?
OdpowiedzUsuńI ci i ci wezmą udział w wystawie, dobrze rozumiem ?
I tych i tych dzieło może być kupione ?
Czy wystąpienie autodydaktyków w gronie zawodowców podniesie lub obniży poziom ich dzieł ?
Bo nie rozumiem.
Albo odwrotnie, czy wystąpienie zawodowców w gronie amatorów obniży prestiż zawodowcom ?
OdpowiedzUsuńHe he, pamiętam jak kiedyś jeden artysta - tak zwany profesjonalny - nie zgadzał się, aby jego praca została eksponowana na wystawie środowiskowej obok pracy artysty nieprofesjonalnego. Ideologia protestu była taka właśnie że jak to, przecież on jest tylko amatorem, a ja po wyższych studiach...
OdpowiedzUsuńByło tak również, że jeden tak zwany artysta profesjonalny nie życzył sobie, aby jego dzieło było eksponowane obok pracy drugiego profesjonalisty, z którym był ówcześnie w osobistym konflikcie.
A chciałabyś, żeby ktoś zajął twoje miejsce pracy na podstawie opowieści „jestem historykiem sztuki”? Nie neguje niczyjego prawa do malowania czy innych form.Problem zaczyna się dopiero przy sprzedaży. Czasy są trudne, nie ma marszandów, artystów się nie ceni. Musimy się cenić sami.
OdpowiedzUsuńArtysta to mój zawód – przez studia na ASP, lata pracy nad warsztatem, stylem. Żyję z twórczości. Sztukę może tworzyć każdy i sprzedawać, gdy ktoś chce kupić. Ale powinien być jakiś element wartościujący. Zauwazyłaś,że społeczeństwo jest mało wykształcone estetycznie. Muzea i Galerie powinny pokazywać rzeczy wartościowe, kształcić gust.Wartość sztuki nie zależy od dyplomu ale gdyby twórcy opierali się tylko na gustach ludzi ciągle w modzie byłyby malowidła naskalne.
łoj pitolicie kumo
OdpowiedzUsuńPodpisuję się obydwoma rekoma pod przedostatnią wypowiedzią.To jest rynek pracy, a dyplom ASP nie jest bylejakim osiągnięciem.Czasy dziwne nastały.Sporów tego rodzaju jest dużo w całej Polsce.Bo i spór lekarzy ze znachorami,spór aktorów z "gwiazdami" jednego sezonu złapanymi na ulicy(bo taki przystojny).
OdpowiedzUsuńPodział taki jest konieczny dla zachowania jakijś przyzwoitości.Gdyby miało być inaczej trzebaby pozamykać uczelnie i pozwolić na "wolnoamerykankę".Mówienie,że mnie to sąsiedztwo nie przeszkadza wynika być może z "punktu siedzenia"-nie jesteś w naszej sytuacji.Tymczasem sprawa nie jest taka błacha skoro autodydaktykom tak bardzo to przeszkadza.W/g mnie jest to tylko i wyłącznie sprawa "biznesu"-zarabiania punktów na dobre sprzedawanie się.Autodydaktycy są często ludźmi przesadnie ambitnymi.Bardzo im zależy być "kimś"-niekoniecznie sobą.Zaczynanie każdego zdania od słów"Ja artysta...my artyści" ma przynieść określony skutek.Słuchacz(potencjalny klient) nie znający prawdy po wielu powtórkach uwierzy, a być może i kupi.Temu samemu celowi ma służyć wmieszanie się w tłum ze swoją pracą na ścianach wystaw muzealnych.
Ale jeśli prezydent tego kraju onegdaj dopisał sobie nieprawnie tytuł" mgr",to dlaczego taki mały iksiński nie może bez uprawnień dopisać przed nazwiskiem "artysta plastyk".Uczelnie typu Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Ciszynie dają tytuł"pedagog" ewentualnie "animator kultury" i to jest teren do popisów dla jej absolwentów.Życzę powodzenia.
Udawanie kogos,kim nie jestesmy,to zdaje sie nasza narodowa specjalność.Nawet tutaj pewna pani napisała,ze ma ukończone 3 fakultety : prawo,ekonomię, informatykę(same trudne wybrała),a pisze tak nieporadnie,ze się ją o mature nie podejrzewa.To tylko taki mały ,ale wiele mówiacy przykład.
OdpowiedzUsuńTo, że ktoś ukończy uczelnię i dostanie stosowne papiery nie mówi nic o jego poziomie w danej dziedzinie. Odnosi się do wszystkich uczelni, nie tylko artystycznych. Można uzyskać niezłe rezultaty i bez papierów, choć akurat droga do sukcesów takich ludzi jest o wiele trudniejsza. Weryfikacja poziomu artysty ("artysty"?) poprzez rynek zbytu nie jest pewnie najbardziej obiektywnym sposobem, ale czy "krytycy sztuki" poprzez swoje wykształcenie dają jakieś gwarancje obiektywizmu, fachowości i gustu??? mdz
OdpowiedzUsuń