czwartek, 5 grudnia 2013

chwila na kawę

W naszym hauptmannowym parku  śnieg iskrzy się w promieniach słońca. Ale drogi dojazdowe czarne są.  Jestem jeszcze w "nocnym transie", bo dziś w nocy skończyłam program opieki nad zabytkami dla jednej takiej niepokornej gminy, we wszelkie zabytki obfitującej i wściekam się. Przestudiowałam na nowo wszystkie możliwe ustawy, przepisy, decyzje sądów administracyjnych, etc.. Przygotowuję się do "ataku" wójta - w ramach konsultacji, który najwyraźniej uważa, że te wszystkie sugerowane  w ponz wytyczne to mój, nikomu niepotrzebny, pomysł. Jak większość wójtów i burmistrzów zresztą.  Potrzebny aczkolwiek - jak to zwykle w kraju naszym bywa - nie do końca przez władze ustawodawcze przemyślany i pełen sprzeczności. Gmina, jak większość gmin dolnośląskich, zwłaszcza na południowo- zachodnich peryferiach położonych, obfituje w zabytki. 90 % zabudowy wpisanej do gminnej ewidencji zabytków, rodzynki rejestrowe, wg nowego prawa - całe wsie włączone we wszystkie możliwe strefy ochrony konserwatorskiej, bo wszystkie o głęboko średniowiecznej metryce. W efekcie przy każdej inwestycji - konieczność meldowania się u konserwatora i uzyskiwania zgody, najczęściej warunkowanej widzimiesie urzędu. Czy to malowanie elewacji budynku, czy to wykopanie dziury w ziemi, masz człeku zameldować się z kompletem dokumentów i akceptację konserwatorską dostać,  bo inaczej nie dostaniesz zgody na budowę w starostwie. Nie czepiam się, są tam fachowcy ale znam wiele przypadków wieloletnich wojen obywatelsko-urzędniczych, np.o odbudowanie szopy zachowanej w formie jednej ściany a stanowiącej niegdyś element zabudowy ogrodu przy willi. Nie u nas, fakt, ale precedens jest.  
O gminną ewidencję zabytków wójtowi chodzi. On by wykreślił ponad połowę budynków a najchętniej wszystkie.  Fakt, ja też sporo bym wykreśliła wychodząc z założenia, że lepiej ochroną "perełki" objąć i w nie środki ładować, niż chronić całe wsie, licząc na to, że właściciele domów spełnią konserwatorskie wymagania. Żeby było ciekawiej - większość właścicieli domów nie wie, że mieszka w zabytku, bo nie ma obowiązku informowania o tym właściciela. ( Dotyczy to zabytków w ewidencji wojewódzkiej, ob. gminnej, nie rejestrowych). On by wykreślił. Owszem może to zrobić, ale  w porozumieniu z konserwatorem i prawodawca nie stworzył procedur warunkujących wykreślenie. Na dodatek wpis do ewidencji nie wymaga decyzji administracyjnej, więc ciężko się od niego odwołać. (choć już precedensy są).
Jestem za ochroną zabytków, jestem za tym, by jak najwięcej minionego piękna zachować.Ale na terenie zaniedbanych w tej kwestii do końca lat 80-tych XX wieku, gdzie większość obiektów znajduje się w stanie raczej tragicznym, tak w aspekcie technicznym jak i  estetycznym, równolegle z ochroną należałoby stworzyć mechanizm generujący środki na remonty i odbudowy. Tymczasem właściciel budynku wpisanego do ewidencji nie ma prawa ubiegać się o żadne dofinansowania przysługujące właścicielom zabytków rejestrowych, a zakres obowiązków ma zbliżony (choć mniej restrykcyjny, bo do zewnętrza ograniczony).
Dobra, dosyć. Nafaszerowana przepisami jechałam do pracy i złapałam się na tym, że chyba mam dosyć pracy na polu szeroko pojętej kultury. Świadczyły o tym moje myśli podróżne. W trakcie drogi do pracy otwarłam trzy firmy działające w sferze gastronomicznej, wydawniczej i leśnictwa.   
Idę robić wystawę.

1 komentarz:

  1. Dobrze gadasz. Mam stary domek, w życiu bym nie wpadł, że to zabytek.

    OdpowiedzUsuń