środa, 2 września 2015

ostatnie dni wakacji

.... a ja tyję i myślę, że to z powodu upału, który powoduje totalny bezruch ciał. Pojechałam nawet na basen w niedzielę, ale chyba mi na mózg padło - do Miłkowa. Zanurzyłam stopę w wodzie i, mimo żaru z nieba, nie wlazłam. Palce  stóp mi zamarzły. Kocham lato ale niechże ten upał już ustąpi na rzecz pogodowego rozsądku.

W sobotę pojechaliśmy do Miedzianki na "Miedziankę". Na FB pojawiło się mnóstwo linków ze zdjęciami ze spektaklu, wrzucam kilka coby sytuację naświetlić.  (autorów: L.Różański, J. Strzyżowski, Ruda Dagmara i inni). To co się tam działo nazwałabym wielopokoleniowym ruchem społecznym i niezłą zabawą. Zaczęło się kilka lat temu, kiedy przynajmniej połowa jeleniogórskiej społeczności z zapartym tchem przeczytała książkę Filipa Springera "Miedzianka, historia znikania".  Ja też. Książka jest  bardzo dobra, w typie popularnym w tutejszym klimacie i temacie, czyli "dziedzictwo" .akiś czas później moje "dzieci zastępcze" zaciągnęły mnie do teatru na spektakl. Nie wyobrażałam sobie jak można dobrze pokazać historię miasta ale wyszło świetnie. "Dzieci" chodziły jeszcze kilka razy, nawet zaczęłam się o nich martwić, czy aby im nie odbiło. Raz albo dwa, idąc na spektakl większą grupą, ubrali się w kraciaste koszule, kaski i czołówki. Aktorów żegnali owacją na stojąco. Aż któregoś dnia wyhaczył ich dyrektor teatru i zaproponował współpracę. Może zrobią spektakl na miejscu, w pozostałości miasta, wspólnie - aktorzy i młodzi zapaleńcy.
Moje "dzieci zastępcze" zaangażowały się okrutnie i po wielu próbach, w ostatnią sobotę odbył się finał czyli "Miedzianka" w Miedziance.  Cały dzień trwały tam wesołe zabawy ludu, jarmarki - zbierano kasę na remont tutejszego, chylącego się ku ruinie kościoła. A wieczorem  - wielki spektakl. Ludzi był tłum: ludzie, którzy jeszcze tam mieszkają, ludzie z Janowic i dawni mieszkańcy miasta przesiedleni na jeleniogórskie Zabobrze, mnóstwo młodzieży i dzieci, no i my.  Ciężko było oglądać bo scena była zbyt nisko a siedzenia widzów amfiteatralnie schodziły ale do tyłu. Aktorzy grali na scenie, amatorzy - zapaleńcy  w formie "przypominaczy" pojawiali się okresowo i tłumnie. Na zdjęciach, które tu wrzucam, są głównie naturszczycy. Wśród tych po lewej jest moja "córka zastępcza"-:))), która często uczestniczy z rozmaitych przebieranych zabawach ludyczno-historycznych. Najpierw wystąpili jako młodzi niemieccy sportowcy, potem jako niemieccy uchodźcy, jako polscy uchodźcy ze wschodu, górnicy kopalni uranu, Rosjanie, etc.etc.  Myślę, że tym razem spektakl zrobili właśnie oni. Zagrali bardzo sprawnie a bawili się świetnie, dzięki czemu bawiła się i publiczność.
Nie wiem jak to się dzieje, że tutaj tyle rzeczy dzieje się z niezależnej od nikogo i niczego inicjatywy i fantazji ludzi, zwłaszcza młodych ludzi. Bez sprawczego udziału jakiejkolwiek instytucji czy innej władzy, wręcz jakby wbrew niej. Władza organizuje bezproduktywny kongres kultury, na który nie zaprasza większości artystów (jak fama gminna niesie), w którym sama niezbyt chętnie uczestniczy a zatem żadnych wniosków nie wyciąga. Wbrew obiegowym opiniom, że w dzisiejszych czasach młodzież nic za frico nie zrobi, właśnie ta młodzież robi. Znaczy w sumie, ciężko ich nazwać młodzieżą. Siłę przywódczą tworzy pokolenie trzydziestolatków, towarzyszy im nieco młodsza i nieco starsza młodzież oraz dzieci. O samej Miedziance pisać nie będę, o niej jest książka. Notabene na widowni był też jej autor.

Zaliczyliśmy też browar w Miedziance otwarty 1 maja tego roku przez młodych wrocławiaków. Dziwaczne miejsce: nowoczesny pawilon na odludziu a na jego przedpolu rozległy pejzaż i orne pole. Ludzi tłum. Dają tam trzy rodzaje piwa: Cycuch janowicki - dla mnie za gorzki, ciemny i pachnący wędzonką "Górnik" oraz Rudawskie - to pasowało mi najbardziej. Ukłon dla tradycji -  „Złoto Kupferbergu” rozsławiało Miedziankę przed wojną.
Dzień później poszło mi w innym kierunku. Po próbach moczenia się w miłkowskim basenie i pławieniu się w upalnym słońcu ostatnich dni lata udaliśmy się na rybkę, tradycyjnie do smażalni "Wieloryb" w Mysłakowicach. Zmienia się tam. Przeszklony aneks przed budynkiem smażalni był już gdy byłam w lipcu. Teraz  powstał taras nad stawem, gdzie można się poczuć swobodnie w chłodnym powiewie od wody i kokietować łabędzie. Pstrąg tamtejszy jest zawsze doskonały.

Po obiedzie pojechaliśmy do "średniowiecznej osady Kopaniec", gdzie odbywał się jarmark. Przyjechaliśmy późno, większości znajomych już nie było. Więc pokręciliśmy się chwilę, przywitali z tymi którzy jeszcze byli  i, zahaczając o Galerię Wysoki Kamień i osamotnionego tego dnia Piotra Syposza, udaliśmy się do Galerii Kozia Szyja, czyli do Agaty i Leszka. A wszystko działo się w Kopańcu. Leszek zaciągnął nas pod świeżo budowany dom przysłupowy - faktycznie, nieco wyżej nad nimi, na łące stanął dom podobny do reprezentacyjnej  narożnej chałupy na rynku w Sulikowie.
Mają ludzie fantazję, dobrze, że przynajmniej niektórzy również kasę.  Kolejni dziwacy osiedlili się w Kopańcu - para australijczyków. Chwilkę siedzieliśmy na dworze przy stole z widokiem na Izerskie Pogórze i ruszyliśmy dalej. Na Popielówek do Agnieszki i Mariusza, czyli kolejnej nowej galerii wiejskiej.
Piszę i piszę ale to pretekst do wrzucania fotek z Miedzianki. No więc ogród Mielęckich  urodą powala. Jego atmosfera również, podobnie jak atmosfera starej plebanii. W sieni na kraciastym kocyku leżał Ramon. To pies Agnieszki, którego poznałam gdy na tresurę z moim Bomblem chodziłam. Bombel nie żyje od lat, Ramon ma lat 15 i sparaliżowane tylne łapy. Myślałam, że go coś boli, taki dziwny dźwięk wydawał. Tymczasem był to objaw radości z naszego przyjazdu. Posiedzieliśmy, poględzili, mała Agnieszka wielkiego psa z kocykiem do galerii przyniosła - żeby się samotny nie czuł (to wilczur jest), no i pojechaliśmy do domu.

Powinnam o tych wszystkich barwnych ludziach i ich życiu książkę napisać, ale niewiele o nich nie wiem, tylko to co z wierzchu. Nie umiem się tak naprawdę zaangażować, a to jest chyba warunek sine qua... Mam w sobie dystans.. badacza ? Moja "córka zastępcza" mówi, że ich jest tutaj tak duże, bo w tej ziemi namacalnie czuje się wolność. Ona to czuje, jest przybyszem z Warszawy. Ja też poczułam to kiedyś będąc przybyszem z Rzeszowa i Kielc. Tam w jakiś sposób człowiek się dusi i nie pasuje, tutaj jest inaczej. Byłam też u Urszuli Broll w Przesiece, też przybysz. Z Katowic.

Na wszystkich fotkach są statyści spektaklu "Miedzianka". Na ostatnim Gracjan - prawda, ze piękny ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz