sobota, 26 czerwca 2010

rozmowy umowy

W związku z tym, że jak zwykle nie posiadamy funduszy na nic, nie posiadamy ich również na dokonywanie zakupów. By kupić eksponat bądź dzieło do zbiorów trzeba zrealizować projekt przy okazji którego... itd., itp. Szefostwo wpadło na iście diabelski pomysł, by każdy wystawiający się u nas, w rewanżu zostawiał jedną pracę i po jakimś czasie kolekcja powstanie. W wypadku artystów mniej znacznych - to dla nich zaszczyt - znajdą się w muzealnych zbiorach, umieszczą tę notkę w swoim portfolio i przyszłość przed nimi. Niemniej o wartości kolekcji świadczą wielcy a tu już nie tak łatwo, gdyż wielcy przyzwyczajeni są do laurów finansowych za udział w wystawach. Wszak są wielcy, za to się płaci na rynku.
Piątkowe rozmowy z Krakowem rokują, choć korzystnie to nie wcale nie wygląda. Robimy artyście wystawę, do niej drukujemy katalog, foldery, plakaty i zaproszenia czyli koszt, bardzo oszczędnie licząc 15 -20 tys. złotych, w zamian dostajemy dzieło. W sumie chyba taniej będzie poprostu dzielo kupić za kasę zdobytą u sponsora. I mniej zachodu i mniej gadania, że przesadzamy z ilością wystaw. W sumie dotychczasowe doświadczenia z nimi sugerują,ze można się co do warunkow dogadać.
Szefostwo naraiło mi szyszkę do ustalenia warunków umowy, w wyniku której zaczniemy tworzyć kolekcję wielkiego dolnośląskiego malarstwa. Wprawdzie uważam, że w naszej prowincjonalnej firmie powinniśmy przede wszystkim dokumentować to co powstaje u nas i to promować, a jest tego sporo i bardzo dobre, choć bez wsparcia wymaganej przez współczesny rynek reklamy, więc się nie liczy. Ale nie ja tu rzadzę.
Więc spotkałam się dzisiaj z szyszką. Gawędziliśmy mile w przyjemnych okolicznościach pachnącego wiciokrzewem i kawą, słonecznego tarasu o pomyśle szefostwa i warunkach jego realizacji. Próbowałam wybadać czego szyszka oczekuje. Szeroko rozwinął skrzydła w opowieści o realizowanych projektach, sugerując wyraźnie, że zbyt mali jesteśmy by negocjować warunki i właściwie przyjąć ichnie winniśmy. Tu Francja, Strasburg, Chiny, gdzież się pchamy do wielkiego świata ? Najeżyłam się. Jakbyśmy byli za mali to byś chłopie do mnie w sobotę do domu nie przyjechał z rowerem w bagażniku. Niemniej, gdy udało mi się wychwycić moment kiedy oddech łapał, zapytałam słodko i bezceremonialnie: "czyli mamy ustawić się w pozycji oranta ?" Nie, nie, dla nich to też gratka. Jasne. My mamy załatwić wszystko (oragnizacja pleneru, wikt i opierunek, wydawnictwa, wystawy), a oni dadzą obrazy. Roboty huk i cała kupa, efekt minimalny.
Stanęło na tym, że przygotujemy projekt, wg którego piątka wybitnych uczestników dwa razy w roku u nas na pokojach zagości (noclegi gratis, znaleźć kasę na wikt; w Kazimierzu uczestnicy plenerów wnoszą swój wkład finansowy, ale tu jest zachód zaś doświadczenie ze studentami wykazało postawę roszczeniową, zwłaszcza rzeźbiarze chcą dużo) - przez jakieś trzy lataz rzędu. Po każdej wizycie zostanie mi 5 dzieł sztuki, czyli rocznie 10, czyli po trzech latach będzie tego 30 sztuk. Po czym, gdy stanie nowy wielki i nowoczesny budynek macierzy - tam właśnie odbędzie się wielka wystwawa z wielkim katalogiem i odpowiednią pompą. A co my z tego mamy ? Kolekcję, na której ktoś za pół wieku zrobi doktorat pt. np. "Percepcja światowych trendów przez lokalne środowisko twórcze szklarskoporębskiej kolonii". Tak tworzy się historię.. sztuki.

2 komentarze:

  1. szkoda, ze wlasnie tak przypadkowo historia sztuki sie tworzy, gdyz bardziej systematycznie i konceptualnie byloby gdyby komisja do spraw zakupow do muzeum zebrala sie i z przedstawionych prac (czy po plenerach czy w atelier bezposrednio u artystow) do muzeum zakupila takie dziela, ktore wydaja sie w jakis sposob znaczace.
    nie wiem czy tylko mnie, ale przykro sluchac w jaki sposob muzeum wzbogaca swoja kolekcje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście prawo wyboru prac pozostaje po stronie muzeum. Szkoda jeddynie,ze istnieją aż takie ograniczenia finansowe.M.

    OdpowiedzUsuń