sobota, 26 maja 2012

no i w końcu malowana modlitwa Wlastimila Hofmana

Od 23 maja odwiedzają nas spore grupy zwiedzających. Otworzyliśmy wystawę „Ojcze nasz” – malarska modlitwa Wlastimila Hofmana. Co jest w twórczości Wlastimila, że tak łatwo trafia do serca budząc ludzkie emocje ? Prostota, naiwność, bliska Polakom religijność ? Nigdy nie był przesadnie hołubiony przez krytykę, uznanie  dały mu dopiero laury na salonie paryskim i prawo corocznego wystawiania poza konkursem. A jednak publiczność go uwielbiała, wielki  popyt prowokował podaż, wiec Hofman malował, malował, malował…
Przewrotnie nie wrzucam nic z modlitwy lecz autoportret malarza z 52 r., z okresu kiedy kończył malować te 30 obrazów – robię  po to by zachęcić Was do odwiedzin w Dolinie Siedmiu Domów czyli Szklarskiej Porębie Średniej.
Nie wiem jaki będzie los tych obrazów, uważam, że nie powinny ulec rozproszeniu,  że powinny być udostępniane w Szklarskiej Porębie właśnie. Ich właściciel na razie cieszy się stanem posiadania lecz czy je sprzeda ? ( i tu pojawia się katalog tychże - miejsce gdzie zawsze można zobaczyć całość, wydany dzięki - no muszę to napisać, bom wdzięczna - Fundacji Polska Miedź). Przeleżały w poznańskim pawlaczu ponad czterdzieści lat, jakieś siedem lat temu po raz pierwszy ujrzały światło dzienne. Są czyściutkie, świeże jak wiosenne nowalijki. I bardzo hofmanowe. Jest ich trzydzieści, zbliżonych w formacie. Tworzą 10 tryptyków ilustrujących każdy akapit podstawowej modlitwy. Literatura mówi o 36 obrazach cyklu, ale ma się wrażenie, że nie brakuje żadnego, są numerowane i opisane ręką autora. Nazywał je swoim malarskim testamentem, malował je w napięciu, nie mógł uwolnić się od presji malowania – tak wspomina w Czajkowskiego  „Portrecie z pamięci”. Może wydawało mu się,  że pora odchodzić ? –z Jerozolimy wrócił z mocno nadwątlonym zdrowiem.
Siedem lepszych powstało w 1951 r. : dwa piękne realistyczne podwójne portrety na tle górskiego pejzażu i nieco płaski,  dekoracyjnie secesyjny świniopas z narodowymi akcentami w tle, młodopolski w proweniencji portret młodej dziewczyny w kraciastej chuście i w towarzystwie dwóch putti siedzących na skałach oraz piękny portret starej kobiety przytłoczonej ciężarem lat. Pozostałe to typowe hofmany, choć pozbawione przedwojennej stylistyki. Wśród nich autoportret malarza na tle Wawelu - znamienne – środkowy obraz tryptyku „jako i my wybaczamy naszym winowajcom”- rozliczenie  z Krakowem, który po wojnie nie chciał już ani jego ani jego, nieco anachronicznej twórczości. Dziwaczna choć czytelna symbolika, smutny wydźwięk oddający nastrojowość polskiej religijności, pełnej cmentarzy, kapliczek, zniszczeń, izolacja postaci żyjących w wyciszonej przestrzeni obrazu, odległej poprzez zagłębienie się w sobie i w modlitwie.
Siedziałam przed nimi. Działają… I te ręce, w każdym obrazie tak bardzo istotne, starannie malowane, zniszczone przez pracę.
Gdyby te obrazy pokazać w Krakowie …byłoby bardzo głośno. I o to mam trochę żalu do świata, a może powinnam do siebie.

3 komentarze:

  1. Głośno o czymś nie zrobi się samo.
    Za dobrą wystawą, a właściwie to przed dobą wystawą, powinna pójść profesjonalna akcja promocyjna i informacyjna. I nie ma co mieć żalu ani do siebie ani do świata, tylko trzeba zainwestować w PR, promocję i reklamę.
    Szum w Krakowie czy Warszawce nie bierze się znikąd.

    OdpowiedzUsuń
  2. hmmmm, a nie jest potrzebna kasa ? W większości działań promocyjnych - jak większość prowincjonalnych muzeów - bazujemy na czynach społecznych pracowników. Także w kwestii reklamy. Z mediami - trudniej. M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń