czwartek, 30 grudnia 2010

za Magna Silesia

4 stycznia 2011, o godz.17.00 w Teatrze im. C.K. Norwida w Jeleniej Górze odbędzie się wernisaż wystawy fotografii prasowej BZ WBK Press Foto 2010.
To szósta edycja ogólnopolskiego konkursu skierowanego do fotoreporterów. Sposród siedmu tysięcy prac 368 autorów jury pod dowództwem Wojciecha Druszcza wyróżniło Zdjęcie Roku oraz przyznało nagrody w kategoriach:
społeczeństwo, portret, wydarzenia, cywilizacja, przyroda i środowisko naturalne, sport oraz - w nowej kategorii - Fotokast.
A zaprasza Janusz Jaremen

czwartek, 16 grudnia 2010

Pani na Staniszowie i artystyczna wigilia w wiejskim pałacu


Agata Rome-Dzida i Wacław Dzida z dziećmi i pracownikami przed pałacem
fot. J. Brykczyński.



Był sobie kiedyś pałac, odrapany, szary, w zaniedbanym otoczeniu - jak setka innych pałaców w niegdysiejszej Dolinie Zamków i Ogrodów, Śląskim Elizjum, najpiękniejszym - przynajmniej dla niektórych nacji - miejscu środkowej Europy. Po wojnie zagospodarowany przez instytucje państwowe, w 1991 r. został opuszczony i zostawiony na pastwę losu. Zupełnie nie rozumiem takich skutków onego momentu polskiej historii. W 2001 r. niemal ruinę kupił następny pozytywnie zakręcony, Wacław Dzida i otworzył restaurację wraz z hotelem. Po czym zaczęło sie sukcesywne odbudowywanie otaczającej infastruktury: angielskiego romantycznego parku krajobrazowego, Domu Kawalera, trwa odbudowa zabudowań folwarcznych, gdzie w stodole ma powstać galeria sztuki. Nie pomnę w którym roku pojawiła się "pani na zamku" - Agata Rome, młoda historyczka sztuki o mecenasowskich ambicjach, ale o niej później, bo najpierw o tradycjach.
Pisałam kiedyś o, bogatej w zamki i założenia ogrodowo - parkowe, Kotlinie Jeleniogórskiej. Było ich tyle, jako że malowniczość pejzażu, czystość klimatu wraz z cieplickimi wodami w okolicy oraz inne cechy pożądane dla letniego wypoczynku, skłaniały możnych tego świata, głównie niemieckich, do budowania tutaj swoich rezydencji. W efekcie powstały tu trzy siedziby królewskie (Mysłakowice, Karpniki, Wojanów) - dodatkowy powód, dla którego inni zapragnęli obracać się w elitarnym gronie i swoje reprezentacyjne domostwa tu budować.
Podatny staniszowski grunt - dworsko - pałacowe historie, poprzeplatane z ciekawymi obyczajowymi immponderabiliami, jak np. lewitujący wizjoner, staniszowski Nostradamus - Rischmann, z górującego nad wsią wzgórza Witosza - wspomniany przez Rozalię Saulsonową w 1848, która swoją wycieczkę w Kotlinę opisała. Ok. poł. XVIII w. spadkobierczynią dóbr w
Staniszowie została młodziutka Henrietta von Schmettow, która w 1784 roku poślubiła Henryka XXXVIII von Reuss. Książe szybko owdowiawszy poślubił hrabiankę Joannę von Flechter, dzięki płodności której (jedenaścioro dzieci) ród von Reuss zdominował okolice do końca 2 wojny światowej. Rozpoczęło się intensywne budowanie i gospodarcze kwitnienie. Już w 1787 r. powstały dwa pałace z folwarkami: barokowa rezydencja rodowa otoczona wspaniałym parkiem i pałac hrabiowski - w dolnej części wsi. Angielski park wkomponowany w krajobraz oraz rezydencja szybko stały się bardzo istotnym miejscem spotkań towarzyskich, park udostepniany był publiczności. By uatrakcyjnić okolice nastepny von Reuss w 1806 r. wybudować kazał myśliwski zameczek księcia Henryka w formie malowniczej ruiny (bo moda na ruiny naonczas była), powyżej rezydencji powstał w 1818 r. Dom Kawalera, w browarze von Reussów produkowano słynny staniszowski likier. W małej wiosce znalazło się wszystko czego oczekiwać mógł elitarny turysta.
Mówię tylko o Staniszowie ale wkażdej niemal wiosce powstawał mniej lub bardziej okazały pałac czy dwór z odpowiednią infrastrukturą. Lata powojenne.. pominę milczeniem. Teraz wszystko rusza od nowa i pewnie kiedyś, może niedługo nastąpi rozkwit każdej miejscowości. Na wzór Staniszowa, w którym oprócz górnej rezydencji w rękach Wacława Dzidy i jego żony Agaty Rome, dolny pałac, zwany Pałacem na wodzie kupił w 2005 r. i już uruchomił nowy właściciel, który rozpoczął porządki od wyczyszczenia stawu i renowacji budynku pałacu.

Agata Rome. Szczuplutka, drobna, sztuki historyczka, pani na zamku. To jej należą się laury za historyczne podejście do historycznej spuścizny, choć nie odmawiam ich również jej mężowi. A także za opiekę nad artystami, w ramach fundacji Forum Staniszów. Nie znałam jej. Czytałam jakiś jej tekst o lokalnym środowisku, pierwszy raz u niej zobaczyłam na żywo obrazy mojego ulubionego malarza - Mariusza Mielęckiego, nie musiałam namawiać - weszła w skład członków założycieli Nowego Młyna - kiedyś. Hołubiła wtedy perfekcyjnych technicznie dwóch białoruskich malarzy. Wpadała na spotkania coraz rzadziej, co miałam jej za złe. Dopiero gdy pojawiłam się pierwszy raz w pałacu - zrozumiałam dlaczego. A było to dawno. Agata zorganizowała w pałacowym parku pierwszy spektakl kopanieckiego teatru, w pałacu, który jeszcze nie skończył swojego remontu ale już świetnie funkcjonował - jako hotel, restauracja, w ramach fundacji Staniszów. Agata jest prawdziwą panią na zamku, godną następczynią Henryka von Reuss. Gospodyni z prawdziwegio zdarzenia. Wraz z mężem zarządza pałacem i fundacją, organizuje konerty staniszowskie, prowadzi galerię, remontuje, buduje, pisze teksty, organizuje wystawy, wychowuje dwóch synów, coś słychać o doktoracie, osobiście wita każdego gościa, bo w końcu ten pałac-hotel i restauracja to jest jej dom. Perełka w Kotlinie Jeleniogórskiej.

szklarska konferencja

I wystawa Beaty Stankiewicz- Szczerbik, jako sztafaż ciut przypadkowy.
Pewnie bym nie przyjechała, bo bladego nie miałam pojęcia o jakiejkolwiek konferencji, ale szefowa kazała wiec, byłam. Konferencja jest pochodną polsko-czeskiego projektu o turystycznym wydźwięku - znaczy mamy się reklamować, aby się dobrze sprzedać. Za pomocą szklarskiego szlaku. Wprawdzie szklarstwo jako takie (poza artystycznym) u nas leży, w odróznieniu od Czechów, ale za to mamy największą kolekcję szkła w Europie więc pochwalić się czym jest. No i te huty, których ślady niezbadane w różnych miejscach porozrzucane, no i inne elementy turystyczno-szklarskie, w każdym razie szkło w Kotlinie to naprawdę dobry produkt. marko byłby turystyczny szlak. Jego pomysł przygotowali wieki temu świętej pamięci już panowie: Mietek Buczyński (mój były szef) i MarekWikorejczyk, ale potem zapadłą głucha cisza, ruszyło się jakiś czas temu. Szkoda tylko, że na razie wszystko przekłada się na trochę czcze gadanie. Za środki na konferencję możnaby przynajmniej 1/4 szlaku fizycznie wyznaczyć. Ale już kiedyś przy projekcie "dolina zamków i ogrodów" przekonałam się, że nic się nie da bez finansochłonnej otoczki niosącej uzasadnienia.











Zdjęcia z wystawy dość kiepskiej jakości zawdzieczam swojej komróce, która swoim skomplikowaniem wkurza mnie do bólu. Natomiast dla zainteresowanych szkłem artystki podaję stronę internetową:

piątek, 10 grudnia 2010

powody

Kiedyś wiodłam maleńki spór z moją ulubiona blogerką Klarą - artystką, która pisała, że powodem sztuki jest radość tworzenia. Ja zawsze byłam skłonna sądzić, że u podstaw sztuki (sztuka to przeżycie emocjonalne, w odróżnieniu od dekoracji) jest ból istnienia, jakiś niedobór, który szukać każe. Że sztuka jest wynikiem poszukiwań, środkiem do osiągnięcia celu. Człowiek szczęśliwy nie szuka lecz tapla się w szczęściu i dba o to by nic z niego nie uronić, więc jak może tworzyć ? A może może ? W końcu nie ja byłam artystką w tym sporze.
Nadal nie wiem jakie są powody sztuki, wiem jednak, że działa na mnie tylko to co powoduje przeżycie, niekoniecznie traumatyczne. Ale jeszcze nie spotkałam obrazu, który byłby egzemplifikacją (ufff) szczęścia.

sobota, 4 grudnia 2010

efektowni i efektywni

Są osoby, które się liczą. Widać ich wszędzie, mają wyrobione zdanie, umieją załatwić, mają znajomości, układy, sprawiają wrażenie, że świat się bez nich zawali a na pewno będzie funkcjonował wadliwie. Są medialni i bardzo dbają o swój wizerunek. Nie mówię, że ich działalność to pozór, jednak więcej wielkiego halo dookoła niż faktycznego działania. Są też osoby, które robią równie wiele a nawet więcej, które z reguły stoją z tyłu, niewielu o nich nie wie, ale gdy ich braknie okazuje się, że właśnie bez nich rzeczywiście się wali. Dzisiaj była u mnie taka osoba, związana z krakowską ASP, artystka, pedagog, tytan pracy. Lubię takie osoby. Bardziej je cenię od tych pierwszych, bo na nich można polegać, wiadomo: ważniejsza jest sprawa niż pierś w orderach czy dobre imię w mediach.

środa, 1 grudnia 2010

pora na zimę

Niby to normalne, że przyszła zima, ale po tak długiej i ciepłej jesieni przestawić się ciężko. Tym bardziej, że te kolorowe liście spadły nagle, a potem nagle, w ślad za nimi spadł śnieg. I to jaki !!!! Dobrze przynajmniej, że jest inwersja i w robocie cieplej niż w domu.. Pora na podsumowania. Ale czy mi się chce ? Nie, jeszcze nie. Narobiliśmy się okrutnie w tym roku. Narobiliśmy wystaw - głównie lokalnego środowiska - od groma, ale też zaistniały trzy wystawy wielkie: malarstwo Żydów Polskich, Tatry - czas odkrywców oraz Święto ceramiki. Z gumy najwyraźniej to nasze małe muzeum jest. Bez załogi oraz Wiktora i Ryśka nigdy bym tego nie zrobiła. Doktor Wiater tymczasem napisał wielką historię Szklarskiej Poręby, pospołu z Iwo Łaborewiczem. Która się właśnie drukuje. Mamy w zanadrzu jeszcze jedną wystawę - niespodziankę, ale jakoś nikomu się nie chce robić. Mamy zaległości w papierach, które intensywnie nadrabiać teraz trzeba. A już chciałoby się czegoś zupełnie innego.

Odezwał się dzisiaj Piotrek Syposz z sąsiedniego Kopańca, już myślałam, że zamilkł na zawsze, bo wizytowany nawet nie wyłaził z galeryjnego zaplecza, tymczasem tworzył w odosobnieniu. Ze średniowiecza na pogaństwo się przerzucił. Umówiliśmy się na wystawę od 1 maja, z koncertem na starych instrumentach w czasie otwarcia. Ostatnim rzutem na taśmę, bo właściwie zamknęłam już terminarz wystaw. No i rozmawiałam z panią Aleksandrą Bibrowicz - Sikorską, tkaczką, siostrzenicą słynnej wrocławskiej tkaczki z przełomu ubiegłych stuleci - Wandy. Wanda Bibrowicz, polska założycielka klasy tkactwa artystycznego na niemieckiej uczelni, kilka lat spędziła w Szklarskiej Porębie, próbując się tu ulokować na stałe. Niejako uciekając przed swoim starszym kochankiem, słynnym Wislicenusem, a raczej broniąc się przed ta "zakazaną" miłością. Która, notabene, ta miłość, zakończyła się ślubem, na chwilę przed śmiercią mistrza. Wystawa pani Aleksandry, w powiązaniu z międzynarodowym plenerem tkackim w Kowarach, rozpocznie się pokazem mody na wernisażu. Poza tym - będzie malarstwo dwóch młodych Niemców, posiadających bardzo silne korzenie w Szklarskiej, którzy ambitnie przez całe lato malowali w szklarskoporębskim plenerze. Ciekawa jestem jak to wyjdzie, gdyż malarstwo mają nietypowe jak na nasze lokalne warunki. Nieźle się zapowiada.
No właśnie, przed chwila pogawędka z załogą zaowocowała decyzją, że jednak tę wystawę - niespodziankę zrobimy. Bezpośrednio w okresie przedświątecznym, z imprezą wigilijną pospołu. załoga chce, załoga zrobi....wieczerzę.
To tyle właściwie. Po tygodniach odreagowywania poczułam powera. To dobrze.