niedziela, 12 maja 2013

Polska forpoczta w Worpswede.( Najprzyjemniej jest gonić króliczka)

Zanim dojechaliśmy do Worpswede zjechali tam "Źelaźni Ludzie" Zbyszka Frączkiewicza, w liczbie dziewięć. Dzisiejszą opowieść poświęcę "kuchni" tej eskapady.
Początkowo mieliśmy zabrać tzw. "małych żelaznych" - około metrowej wysokości odlewane repliki wielkich rzeźb. Na tyle nas było stać na  tamtym etapie.  Inicjatywa zabrania dużych rzeźb wyszła równocześnie od Zbyszka, który w latach 1988 - 89 w galerii Kunst -Treff w Worpswede jednego z żelaznych zaprezentował i teraz zachciało mu się więcej. W sukurs mu przyszła współautorka programu Biennale Angela Henkel,  której oczy zabłysły, gdy zabaczyła "Kamieniołom" http://www.szklarska360.pl/panorama-258.html przy domu Frączkiewicza w Szklarskiej. Poczuliśmy, że Niemcy nie odpuszczą. Zresztą co tu ukrywać - to najbardziej spektakularny kawałek polskiej wystawy,  dla nas tj. Szklarskiej Poręby,   ważny. I najdroższy ze względu na transport i koszty ubezpieczenia. Nie sądziliśmy, że przerodzi się to w marzenia o przeprowadzeniu karkołomnej akcji logistycznej, które pochłoną sporo czasu, nerwów  i  dostarczą niezłej zabawy.
Gdy tylko zaczęliśmy poważniej myśleć o organizacji transportu ciężarowego dla dziewięciu żelaznych, odezwał się Malbork. Okazało się, że w czerwcu na zamku w Malborku odbędzie się wielka wystawa rzeźby polskiej, gdzie żelaźni będą gwoździem programu. Obok Abakanowicz, Zemły, Myjaka  czy balansujących na linach rzeźb Jerzego Kędziory. Kuratorka wystawy Ewa Witkowicz  -  Pałka uparła się, by szklarskoporębskie rzeźby w połowie maja znalazły się  na zamkowym dziedzińcu - wszak zdjęcia do katalogu zrobić trzeba. Fotomotaże, które proponował Zbyszek w grę nie wchodziły. Nie wiem kiedy, komu i dlaczego (pewnie autorowi rzeźb) wpadło do głowy, by powalić Worpswede na kolana i prócz szklarkoporębskich żelaznych pokazać tam jedenastu dodatkowych, znajdujących się w rękach Tomasza Tworka, współwłaściciela Dorbudu, mecenasa sztuki, organizatora i sponsora cyklu wystaw "Sztuka w przestrzeni publicznej"  na Placu Artystów w Kielcach. http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20091012/KULTURA05/209525651 Fakt, byłoby to coś. To mnie na chwilę porwało.

I się zaczęło.. w przeliczanych na godziny rozmowach telefonicznych z Malborkiem, w których uczestniczyła aktywnie firma transportowa, prowadziłyśmy negocjacje. Jak zrobić by wilk był syty i owca cała, przecież nie zawieziemy 20 żelaznych ludzi do Worpswede tylko na cztery dni Biennale i tydzień potem. Przywieźć ich wcześniej ? Niemcy nie chcą, rzeźby mają stanąć na Biennale - ma być mocne uderzenie. 
Całą rzecz, zwłaszcza w kwestiach decyzyjnych, utrudniała nasza  ówczesna sytuacja finansowa: mieliśmy zagwarantowane jedynie 20 000 zł z miasta Szklarska Poręba  i  8 000 zł z macierzystej firmy - warunkowane uzyskaniem dofinansownia z Ministerstwa. Wnioski złożone, terminy realizacji się zbliżają, kasy co kot napłakał, norma czyli koszmarny stres.
W którymś momencie przeważać zaczęła  najbardziej zwariowana opcja, nad którą bardzo pracowała pani Ewa, wielokrotnie przeliczając ją na czaso-pieniądze. Rzeźby ze Szklarskiej miały pojechać do Kielc, tam dopakowane miały zostać rzeźby kieleckie, razem - do Malborka. Tu rozpakowane, ustawione na dziedzińcu, obfotografowane, ponownie załadowane na ciężarówkę i powiezione do Worpswede, skąd miały wrócić w końcu maja. Drobna uwaga: jedna sztuka waży 500 kg x 20 sztuk, do załadunku i rozładunku trzeba dźwigu z ramieniem min. 20 m, wózków widłowych i ludzi.

Dotąd dziwię się sobie... dobrze że rozsądek przypomniał  o swoim istnieniu. Pomógł mu Zbyszek - umawiając mnie z Tomaszem Tworkiem w Kielcach oznajmił, że Tworek właściwie jeszcze nic nie wie i, że niechętnie wypożycza swoje rzeźby. Pojechałam do Kielc, lecz w trakcie jazdy przemyślałam wszystko od począku do końca i doszłam do jedynego możliwego wniosku: by probować porywać się z motyką na słońce, trzeba mieć przynajmniej motykę w rękach. My nadal nie mieliśmy kasy, nawet deklaracji o dofinansowaniu. Więc zamiast do Kielc, pojechałam do Krakowa, do  Bronowic, bo tę historyczną kolonię artystów też mieliśmy przedstawić a materiałów wizualnych zero. Przy okazji zabrałam obrazy Kasi Klakli-Jaczyńskiej, na wystawę, którą za chwilę mieliśmy otwierać u siebie. Wbrew rozsiewanym opiniom prowadziliśmy przez te pół roku normalną działalność muzealną.

Posługuję się tutaj zdjęciami z niemieckich notek prasowych, ktorych pojawiło się mnóstwo. Żelaźni Ludzie, mimo leciwego wieku i prezentacji w wielu miastach   Europy, nadal robią wrażenie. Choć żadna z ekspozycji nie dorówna tej z 1989 roku zrealizowanej na Izerskich Garbach w ramach akcji "Umarłym Lasom".  Zresztą.... symbolika Żelaznych Ludzi w każdym otoczeniu zyskuje inne brzmienie.
Koniec końców do Worpswede pojechało dziewięć rzeźb. Niespodziewany talent marketingowy Zbyszka Frączkiewicza oraz determinacja niemieckiego partnera uwolniły nas od znacznej części trosk finansowych o ten fragment polskiej prezentacji. Rzeźby stanęły w centrum miasta, jak na mój gust - zbyt płaski i zbyt neutralny teren, ale w Worpswede jedyną górkę porasta las.
Najpierw w dłoni pierwszego w szeregu pojawiła się płomienna róża, a któregoś pięknego dnia na piersiach  wszystkich pojawiły się napisy - nazwiska radnych i burmistrza Worpswede. Sztuka musi budzić emocje ..
Obok - fotograficzna wariacja Teresy Kępowicz na temat Henryka Wańka i żelaznego człowieka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz