środa, 18 listopada 2020

Śmierć Przyjaciela..

Umarł mój kolega z pracy, Przemek. Jeszcze tego nie potrafię zrozumieć i nadal nie do końca wierzę. Czuję, że za chwilę zjawi się "na zakładzie" i jak zwykle się poprztykamy.. tak jakoś wychodziło. Nie było prosto się dogadać, tylko pozornie jestem łatwa w obejściu, a i on aniołem nie był. Pracowaliśmy we dwójkę u Hauptmannów  ponad 15 lat i niecały rok w Jeleniej. Dzień w dzień osiem godzin, a czasem dłużej. Nie da się nie wiedzieć o sobie wszystkiego, nie znać swoich wszystkich słabości, sukcesów i wpadek, nie mówić dokładnie tego co myśli drugie. Nie wiem, czy to można nazwać przyjaźnią, gadaliśmy o wszystkim bez ogródek. Zwłaszcza na balkonie Domu Hauptmannów ocienionym starą lipą, przy porannej kawie - tu rodziły się najbardziej wariackie pomysły. Tu "opracowaliśmy" projekt "Worpswede", przy którym potem kłóciliśmy się śmierć i życie sto razy. 

Nie uwierzyłam, gdy kiedyś tam powiedział, że ma białaczkę. Opieprzyłam go za głupoty. Ale miał coś takiego w twarzy, że musiałam uwierzyć. Podziwiam go za to, co zrobił potem. Po chwilowym kryzysie, poszedł na wojnę z chorobą. Całkowicie zmienił tryb życia, dietę, wypróbował na sobie chyba wszystkie metody medycyny niekonwencjonalnej. Korzystał, i owszem, z porad lekarzy, ale postawił na zioła, naturę, nieznane medykamenty sprowadzane z Chin czy Ukrainy, nawet na szeptuchy i szamanów z Maroka.  I szło dobrze. Codzienne opowieści o nowych doświadczeniach i ich skutkach, nawet zaczęłam to nagrywać z myślą, że napiszemy książkę. A potem powstali "Laboranci u Ducha Gór", część receptur wypróbował na sobie. 

Myślę, że pielgrzymka do Composteli była mu potrzebna do oswojenia myśli o nieuchronnej przyszłości. Nie sądziłam, że tak bliskiej.

Potem napisał "Zauroczonych Karkonoszami", został dyrektorem - tu zaskoczył mnie dyplomacją i umiejętnością okazywania szacunku pracownikom, przygotował program edukacji regionalnej, współdziałał przy "Kuchni Ducha Gór" i zbliżał się finału kolejnej książki - o historii sportów zimowych w Karkonoszach. Równocześnie wędrował po górach, organizował następny rajd "Flanela" i na tydzień przed chorobą wziął w nim udział. A potem był covid. Szkoda.

Będzie mi go brakować. Gdy uwierzę, że już go nie ma.

Nie chciał smutnego pogrzebu... bo o tym też gadaliśmy.