środa, 30 września 2009

A tymczasem leżę pod gruszą na dowolnie wybranym boku

i mam to co w życiu najświętsze

ŚWIĘTY SPOKÓJ

Myślę, że nikt z normalnych pracujących ludzi nie wyobraża sobie nawet jak brudne są polityczne układy. Nawet jeśli coś w jakikolwiek drobny sposób wyjdzie na światło dzienne, to jest to maleńki zaledwie kawałeczek lodowych Himalajów. Nie ma świętych nigdzie, władza to zawsze brudne ręce, ubrane w mniej lub bardziej dziurawe rękawiczki, to zawsze układy i wzajemne wyżeranie sobie z dziobków, choćby na oczach szaraczków pluć na się nawzajem. Przystosować się… to jedyne co można, bo walczyć się nie da, zwłaszcza w pojedynkę. Bo w ostatecznym rozrachunku zawsze zostaje się samemu. Czemu ? Bo co się liczy ? No co się liczy ? KASA. Jak się ma kasę można sobie walczyć o idee. Jak się jej nie ma – biedni nic nie mogą.

Po raz pierwszy w życiu zatęskniłam za komuną. Za tym, że tam wróg był jeden, konkretny i jasno określony. Teraz jest słodkie cheese, szczytne cele, piękne słowa i śrubokręt pod żebro.

Co jest przykre ? Że idole jednak są brzydcy.

wtorek, 15 września 2009

przegląd

Nie bardzo mam czas pisać ale problem męczy, a tu nowomłyński przegląd artystyczny czyli doroczna wystawa się zbliża. Więc wybaczcie, że nie do końca przemyślane będzie, raczej parę haseł rzuconych na żer dyskusji. Bo uważam, że powinna się rozwinąć w argumenty i konkrety zamiast pieklić się lub obrażać w ukryciu.

Naświetlę niewtajemniczonym. Przy mojej firmie działa artystyczne stowarzyszenie, skupiające artystów z papierami, autodydaktyków wszelkiego rodzaju, amatorów i ludzi mających ambicje, lub chęć raczej, działania na rzecz kultury. Statut nie przewiduje podziałów na lepszych i gorszych, na tych z papierami czy bez. Wg statutu zadania są inne - wspierać rozwój i promować region jako nasycony sztuką. Co przekłada się na organizację wystaw, imprez, wydawnictwa, inne działania mniej lub bardziej spektakularne, a głównie aplikację funduszy na powyższe cele. Członków stowarzyszenia nie łączy żadna wspólna droga ideowo – artystyczna, poza w/w.

Uczestniczę w działaniach stowarzyszenia od początku, jestem jednym z jego założycieli, obecnie „trzymam łapę na kasie”, czyli jestem skarbnikiem, sekretarzem i wszystkim innym od tzw. czarnej roboty. Myślę, że po tylu latach mogę co nieco na ten temat powiedzieć. Acha, dla jasności, zarząd pracuje społecznie.

Od 2005 r., co roku odbywa się wystawa - przegląd twórczości. Do tej pory wszyscy mieli równe prawa. Robiąc wystawę kierowałam się jej estetyką, współgraniem, prac wiszących na ścianie obok siebie, nie faworyzując nikogo. Mnie chodzi o całość. Zresztą, jako odbiorca – „oglądacz” sztuki, nie wtajemniczona w szczegółowe arkana twórczości, nie zastanawiam się czy autor pięknego obrazu ma jakiejkolwiek papiery uprawniające go do wiszenia w takim a nie innym sąsiedztwie. Oczywiście widzę walory warsztatowe jednych, skromne początki drugich, co też w jakiś sposób warunkuje towarzystwo na ścianie, ale nie dyplom. Ale to ja, odbiorca. Jako pracownik muzeum poczuwam się przynajmniej do starania się o obiektywizm. Poza ostatnią, niezbyt udaną wystawą z powodu niewielkiej przestrzeni na nią przeznaczonej a także tempa prac, pozostałe wystawy raczej oceniane były jako dobre. Lecz cały czas, niejako podskórnie, toczy się kuluarowa dyskusja: czy nie powinno się amatorów wystawiać osobno. Tego typu uwagi wypływają z ust artystów dyplomowanych, abstrahując od wartości prac, dokładnie rozumiem dlaczego. W rewanżu otrzymują uwagi „zadzieracie nosa”. Dla mnie to nie ma najmniejszego znaczenia, mogę robić osobne wystawy jeśli zaistnieje taka potrzeba. Ale dogadać muszą się członkowie stowarzyszenia.

By zmotywować artystów do intensywniejszych działań a także zainicjować tworzenie kolekcji regionalnej sztuki współczesnej, moja szefowa złożyła deklarację, że co roku kupować będziemy przynajmniej jedną pracę wybraną przez ustalone gremium – tu członkowie mają się zastanowić wg jakiego klucza. I ponownie zaczęła się dyskusja o rozdziale warunkowanym dyplomem, wróciły wspomnienia o niesprawiedliwościach dawnego mecenatu państwa, zaczęły się odwracania się na pięcie - „mam to gdzieś, to dyskryminacja” albo wręcz przeciwnie . Jedni są za, inni przeciw.

Wychodzę z założenia, że lepiej nawet się pokłócić, dać sobie po razie ale dojść do jakiegoś consensusu, bo cel jako taki jest szczytny. I mam nadzieję, że wszyscy członkowie stowarzyszenia tak do tego podejdą i powiedzą co im leży na sercu. A racje są po obu stronach.

sobota, 12 września 2009

Estetyka pragnień - Monika Stanisławska i Paweł Stępniak

Wczorajszy wernisaż wzbudził lekką konsternację muzealnej obsługi „a jak dzieci przyjdą ?” Tjaa.. nagość – zwłaszcza męska i nieskrępowana - najwyraźniej grzeszna i brzydka, więc oczęta dzieci chronić przed nią należy. Jeśli będzie ruch na wystawie to pewnie głównie z powodów sensacyjnych, nie artystycznych.
Malarstwo akademickie zagościło u nas, powiem - prowokująco erotycznie, choć bardzo naturalnie. Walory artystycznego warsztatu – typowe dla akademii. Tu sztukę różnicuje głównie napięcie, temat, emocja. Trochę już jej oglądam i takie zdanie (nie skończone) mi się wykształca. Ale to dobre malarstwo.
Maluje Paweł Stępniak, informatyk z pierwszego wyboru, artysta – z kolejnego, pewnie ostatecznego, co się czuje również w stylu życia. Malarz performance udzielający się we Wrocławiu oraz współtwórca murali w muzycznym klubie w Międzyzdrojach. Nie wiem jak długo para się malarstwem, studia artystyczne skończył w 2006 r., więc jest na początku twórczej drogi, już chyba dość akceptowanej przez środowisko, sądząc z ilości przyjezdnych na wernisaż.
Monika Stanisławska, prawnik i ekonomistka – że tak powiem - z zawodu primo voto, obecnie studentka ASP na Wydziale Grafiki – fotografia i multimedia. Są to na razie kierunki, dość trudne do pokazania w tradycyjnej scenerii klasycznego prowincjonalnego muzeum.
Monika to jakby typowy obserwator - reporter zbierający kawałki rzeczywistości, tworzący z nich małe etiudy filmowe. Nie wybiera wydarzeń spektakularnych, piękno dostrzega w codzienności nadając jej walor artystyczny. Interesuje się też światem niejako marginalnym, postrzeganym przez społeczność jako brudny oraz dokumentuje działania irracjonalne, jak na przykład projekt „pociąg do nieba’ Andrzeja Jarodzkiego czyli Futka – do obejrzenia na stronie
http://pociagdonieba.org/ skutkujący
http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,93506,7011341,Z_placu_Strzegomskiego_wyruszy_pociag_do_nieba.html
Niewiele o nich powiedziałam bo niewiele w sumie o nich wiem. Poza tym – fantastyczni to ludzie, bardzo otwarci i pogodni.
Z wernisażu. Każdy, kto wejść chciał na wernisaż musiał dać "myto" czyli namalować fragment wspólnego obrazu, złożyć swój malarski autograf. Dopóki obraz, farby i pędzle stoją na wystawie, każdy ma prawo go malować. Zostanie to dzieło w naszych zbiorach. Miał odbyć się koncert gitarowo - poetycki, ale skoro wszyscy jechali na kontynuację na Orle do Jakuszyc, koncert oraz pokaz filmu Moniki z Meksyku odbył sie tam.

Na marginesie wczorajszego wernisażu

Po wojnie starostą jeleniogórskim był Wojciech Tabaka. Zaangażowany w stworzenie jednolitej społeczności z przyjeżdżającej tu mieszanki kulturowej. Wydawało mu się, że takim spoiwem może być kultura, artyści.. Na zasadzie – sztuka jest ponadnarodowa. Czy dobre to było założenie – nie wiadomo, gdyż ówczesne okoliczności polityczne nie dały szans by to sprawdzić. Dziś mam pewne wątpliwości czy rzeczywiście sztuka jest taka ponadnarodowa. W kategorii geniuszu – zapewne tak, co widać, ale w kategoriach nieco mniejszych – niekoniecznie.
Zawsze mi się wydawało, że największą istotą artystycznej duszy jest poszukiwanie. (Pewnie dlatego żem chowana na impresjonistach.) Tymczasem nasi artyści to najwyraźniej całości skończone, na ostatni guzik zapięte, nie potrzebujące jakichkolwiek impulsów zewnętrznych. Nasuwa się przypuszczenie, ze dopiero teraz sztuka to w całości sztuka osobistego wnętrza jej twórcy, hermetycznie chroniona przed innymi. Artysta współczesny zwykle nie mówi o sztuce. Po co, ona ma mówić sama za siebie.
Błąd, coraz mniej osób z zewnątrz (krytycy) wypowiada się na temat sztuki, poza momentami, gdy trzeba kogoś wypromować, w związku z tym coraz rzadziej mało wykształcone w tym kierunku społeczeństwo wie, na co powinno zwrócić uwagę i jakie są powody, że ta sztuka „jest taka brzydka” i, że „sam bym to lepiej namalował”. Naturalnym odruchem człowieka nie kształconego estetycznie, jest podziw dla najwierniejszego odtwarzania piękna natury czyli podziw dla warsztatu. Trudno się więc dziwić, że artysta nie ma z czego żyć. Ten karkołomny skrót myślowy to degresja, kiedyś ją może rozwinę.
Zmierzam do tego, że artyści, jak wszystkie grupy zawodowe, tworzą swoje kółka adoracji wzajemnej. Szkoda tylko, że tak starannie zamknięte w swoim kręgu. Oczywiście są jednostki nawiązujące kontakty zewnętrzne ale generalnie obejrzenie wystawy artysty spoza – to najwyraźniej profanacja. Pierwszy raz poczułam to bardzo namacalnie przy wymianie wystaw między naszym Nowym Młynem a Kazimierską Konfraternią Sztuki. Delikatne zdumienie Waldka Odorowskiego „Jak to, nie znasz go ?” Nie, nie znam, znam tylko Marka Andałę, malarstwo jego żony Marty, no i – ale to skądinąd - Jana Wołka, choć malarsko nie powala na kolana. „A ty znasz malarstwo Teresy Kępowicz, Trybalskiego albo rzeźby Zbyszka Frączkiewicza ?” Nie, bo skąd. Ale to odległość, nawet tu, lokalnie mam wrażenie, że „każdy sobie rzepkę..”, bez próby wyjścia na zewnątrz.
Wkurzona jestem, bo wczoraj znów miałam niezły wernisaż, niezłej sztuki a z naszych nie było nikogo. Co zauważyli przyjezdni artyści. A przyjechały akademickie tuzy. Nie byłoby dobrze ich ciut skrytykować, wszak wiadomo, ze akademicy to zachowawczość i skamielina ? A może nie ? Nikt nie miał ochoty tego sprawdzić. Ani też - podzielić się z niezorientowaną artystycznie publicznością. Taka jest norma.
Dlatego sądzę, że artyści to społeczność, która uważa się za skończoną całość , co sugeruje popadanie w rutyne.
O wczorajszym wernisażu napiszę w kolejnym poście, bo tu byłoby zbyt długo.

piątek, 11 września 2009

Coś co mnie porusza

Niemal mistyczne przeżycie zdarzyło mi się kiedyś w pocysterskim kościele klasztornym w Rudach Raciborskich. Stałam w cieniu bocznej nawy, ze smukłego okna wpadały złote promienie słońca. Unoszący się pył budował anioły.. magia. Żadne, absolutnie żadne budowle nie robią na mnie takiego wrażenia jak kościoły gotyckie. I nie mówię już o katedrach w Chartres czy Amiens, tych przeżyć dostarczają też nasze, choć nie tak filigranowe i misterne.
To jest coś co mnie porusza w sferze duchowej i estetycznej. Nie malarstwo - to odbieram bardzo emocjonalnie. Nie rzeźba – tu podziwiam głównie kunszt i mozół. Architektura gotycka. Jej mistycyzm, monumentalna lekkość, dominacja i moja przy niej maleńkość, tu unosi się cała magia powstała na styku idei i materii. Moje pisanie o tym to profanacja. Barok też lubię, podobnie jak i secesję, style, które wypływają z emocji, nie z rozsądku i logiki. Ale je lubię inaczej. Gotyk to coś zupełnie innego, wiedza tajemna budowniczych ku chwale nieznanego.
Uważano ich za elitę, natchnionych Duchem Świętym. Doskonali znawcy fizyki, astronomii, fachowcy od okultyzmu, czarnej magii i alchemii. W katedrze w Chartres w południe 21 czerwca, promień słońca w zenicie wpada przez witraż, oświetlając metalowy element na kamiennym bloku, zwiastuje przesilenie letnie. Żaden sukces, Egipcjanie też to umieli. W centrum katedralnego labiryntu w Chartres człowiek doznaje duchowego oświecenia – to miejsce silnego promieniowania energii geopatycznej Ziemi zaburzające świadomość – tu dochodzi do interakcji ludzkiego organizmu i pola geomagnetycznego. A to za sprawą poprowadzenia czternastu podziemnych cieków wodnych właśnie w to miejsce.
Czy wszyscy budowniczowie znali te tajemnice, czy katedra nyska takie kryje – nie wiem. Ale wejść do niej warto.
Jeszcze krótko o symbolice średniowiecznego labiryntu. Kamienne ścieżki tworzące na posadzkach kościołów symetryczne zwoje miały doprowadzić do serca labiryntu. Pokutnicy odbywali tę wędrówkę na klęczkach, najczęściej trafiając do punktu wyjścia – by zrozumieć marność ziemskiego świata., trafiając do celu, tracąc poczucie czasu - by przeżyć przemianę duchową. Labirynt – jak droga do Jeruzalem, raju dla wybranych obdarzonych Łaską. Żeby było ciekawiej w centrum labiryntu można spotkać napisy niekoniecznie pochodzenia chrześcijańskiego, czasem lustro – by poznać dwoistość ludzkiego istnienia. Jeszcze w XV wieku młodzi mnisi nowicjatu śpiewali pieśni tańcząc wokół labiryntu. Pogański zwyczaj. Może dlatego większość labiryntów usunięto. Tajemne zwyczaje budowniczych katedr wiążę się z początkami rytuałów masońskich - jak sugeruja badania. Mało wiem.

czwartek, 10 września 2009

TOYA i ludzie

Moja sympatyczna, świetnie pisząca portalowa koleżanka - Kwinta - strzeliła bloga o „artystycznych duszach” jako synonimie nieudacznictwa, lenistwa i nadczłowieczego traktowania siebie. Akurat niedawno trafiło mi się spotkanie z rzeczywistymi, zawodowymi artystycznymi duszami, głównie z ludźmi, których cenię za talent, kompetencje, pracowitość i pełną zaangażowania działalność. Oczywiście, jak w każdym środowisku, i tu są czarne owce. Nie wiem czy więcej, jak sugerują niektórzy, raczej nie.
Na tymże spotkaniu, choć dość gruboskórna jestem, zobaczyłam wyraźnie tę ludzką brzydotę, bo słabością nawet ja tego bym nie nazwała. Egzemplarz, któremu „się należy” z samego powodu bycia artystą. No skoro tak musi niech się ze sobą męczy.. bo żyć ma prawo, w końcu tolerancyjna jestem. Ciekawe jednak jak łatwo takiego kupić, za grosze lub za pogłaskanie po głowie. Fuj!! Ślisko, choć to akurat od człowieczeństwa bardziej zależy niż od artyzmu duszy.
Cytuję zgrabny tekścik Kwinty za jej wiedzą i zgodą.

falsyfikat czyli podróbka
Faktem jest, że istnieje coś takiego jak „artystyczna dusza”. Czyli artysta bez dyplomu, wystaw i oficjalnych świadectw z pieczątkami - dowodów swojego artyzmu. Ale najczęściej mamy do czynienia z „podróbkami” takiej duszy. Niezbyt udanymi, a jednak wspaniale funkcjonującymi między nami.
Z moich obserwacji wynika, że im większy nierób, leń, miernota, tym chętniej określa siebie, jako artystyczną duszę. Sami artyści to nacja pracowita, tworzą, pracują jak mrówki, nierzadko cierpiąc „męki pańskie” w obmyślaniu i realizacji swojego dzieła.
Podróbkom ostały się ino te „męki pańskie”. Gdyby mogli, umieli, chcieli, to dopiero świat by zobaczył, co oni są warci. Ale dusza (artystyczna jak najbardziej) nie pozwala podwinąć rękawów i wziąć się za pracę. Ona cierpi i ulatuje w niebyt. Tworzy. Wyłącznie wizje.
Praca jest przyziemna. Dobra dla pospólstwa, czyli reszty świata..
Ona też ocenia. Kto cham, a kto artysta. Nie myli się nigdy, przecież zna się na tym, jak nikt. Czuje podskórnie piękno i artyzm.
Choć sama nie skalała się nigdy pracą, zna się na wszystkim. Taki człowiek renesansu bardziej. Na budownictwie, medycynie, kuchni, polityce, sztuce, zdolnościach, charakterach, itd... Czego byś nie dotknął, jakiego tematu byś nie poruszył, artystyczna dusza wie. Wszystko. I do tego – lepiej!
Najczęściej, w wieku podeszłym, gdy innym ludziom pokazują się żylaki na kończynach, artystycznej duszy, wychodzą przy najbardziej pracowitej części – przy ustach. Dziób przecież pracował całe życie niezmordowanie.
Umie też – wywierać wrażenie. Zwłaszcza na osobach bliżej z nią niezwiązanych. Jest matką lub ojcem większości ludzi sukcesu, zwykle niedocenianą przez resztę populacji.
- To ja wskazałam, jej (jemu) drogę.
- To ja pilnowałam, żeby x osiągnął wszystko
- To ja pomagałam i harowałam jak osioł, żeby ten czy ta, była na pierwszych stronach gazet.
TOJA . Hmm, tak określa się rasowe pieski, w wersji mini. TOYA. Przydałoby się spolszczenie tej nazwy. Pasowałaby jak ulał, dla artystycznych dusz, z cudzą metką.
Podszywa się też pod autorstwo.
Dzięki mnie, to czy tamto, powstało. Osobom bardziej niezorientowanym, delikatnie mówiąc, można też wyjaśnić, że Bitwę Pod Grunwaldem namalowała. Sama.
Całe życie są niespełnione. Poszukują drogi. Wieczni tułacze z urwaną kotwicą, bez azymutu.

sobota, 5 września 2009

znów wieści od mojego ulubionego "człowieka z adhd" - jak mawiają zawistni i leniwi

Zapraszam na II edycję imprezy zapoczątkowanej w zeszłym roku. Rozrosła się do rozmiarów monstrualnych. Start w piątek 11 września w Kuźni w Zgorzelcu, kulminacja 12 września na hali sportowej w tymże Zgorzelcu. Pierwszy dzień prowadzę ja jako spirytus movens, drugi dzień prowadzi Artur Andrus. Cała plejada kabaretów polskich m.in. Hrabi i Łowcy. Więcej szczegółów pod http://www.szewc.zgorzelec.pl/ Tymczasem wierszyk o sensie przeklinania, smacznego i do zobaczenia niebawem !
Grzegorz Ż. Szwagier
http://www.grzegorz-zak.pl/

"Yeti narzekanka"

Usiadł yeti na skale
Koc podścielił pod plecy
Nagle w twórczym zapale
Jak nie zacznie złorzeczyć:

Na rząd, co mu nie wierzy
I na nierząd młodzieży
Zbytnią ostrość wśród jeży
I na brak dżemu z jeżyn

Niską jakość kultury
TVP - że w niej bzdury
I na kryzys światowy
Bóle pleców i głowy

Wielkość porcji w grillbarach
Gnuśność wojska w koszarach
Towar made in China
Słabe bułgarskie wina

I ogólnie, że bieda
I na syna skinheada
Zbytnią mroźność po nocach
Wreszcie na szorstkość koca

Potem wstał, wziął i poszedł
Się zatrzymał przy sklepie
Mruknął: piwo poproszę
Bo mi kurwa już lepiej

czemu piszę o "drobiazgach " ?




Zamiast o wielkich imprezach ? Bo to drobiazgi budują realną codzienną rzeczywistość. Nie wielkie święta, choć i te istnieją. O zdarzeniach z wielką fetą i pompą trąbią wszystkie media, bo najlatwiej sprzedać to co głośne i drogie. Zaczynają się i kończą z wielkim hukiem.
Małe rzeczy trwają, nimi żyje się na codzień, tu i teraz. Z nich może korzystać każdy, uczestniczyć może każdy, wystarczy chcieć. To takie przykłady alternatywnego sposobu życia. Alternatywnego do czego ? Sami wiecie.

piątek, 4 września 2009

ceramiki ciąg dalszy i garść myśli rozmaitych

Zakałapućkałam się ostatnio w planach na przyszły rok, remontach dróg i wnioskach ale dziś trafiło mi się fajne spotkanko i chyba wychodzę na całkiem prostą. W końcu !!!
Pensjonat Raad na Uroczysku - to miejsce, które mnie ostatnio dosyć pociąga. Już pisałam o jego właścicielu, który utrzymuje siebie i mnoży dochody zupełnie gdzie indziej, a tutaj wypoczywa i żyje - Tomku Iwanickim. Ma hopla na punkcie ceramiki artystycznej, którego nabawił się swego czasu w Krakowie. W pensjonacie Raad buduje się specyficzna symbioza turystów i artystów, głównie krakowskich ale, jak się później okaże, i niemieckich. W tym roku w czerwcu odbył się tu doroczny plener ceramiczny studentów ASP Kraków, potem warsztaty "z ceramiką na ty" - prowadzone przez tychże studentów i wykładowców dla turystów - w których maczało palce nasze stowarzyszenie Nowy Młyn, teraz odbywa się plener międzynarodowy, krakowsko - niemiecki.
Kilka dni temu byli u mnie zwiedzać muzeum, z przesympatyczną tłumaczką Krystyną oraz Maritą - krakowską artystką - ceramiczką. Dziś odwiedzałam ich ja - zobaczyć co robią, dograć terminy wystaw. No i wychodzi mi małe cacuszko, szkoda, że bez udziału naszych ceramików, ale może uda się ich również w to wpiąć. Dwumiesięczne "święto ceramiki", w czerwcu i lipcu przyszłego roku. Będzie to wystawa "Profesorowie i studenci" - prace z trzech lat plenerów krakowskich w Szklarskiej Porębie, wystawa autorska Marity Benke-Gajdy, związana z trzydziestoleciem jej ceramicznej twórczości oraz międzynarodowa "Kot, pies i Krystyna" - wystawa poplenerowa. Gdyby przyłączyli się nasi, karkonoscy ceramicy byłoby miejsce dla kontrastu i porównań. Zobaczymy, zapowiada się fajnie.
Przyjechałam, Tomek, w kuchennym fartuchu, sprzątał po śniadaniu. Imponuje mi. Na Śląsku prowadzi firmę, nurkuje gdzieś na Karaibach, bo chce "zobaczyć rekina" i jeszcze jakieś inne groźne paskudztwo, wraca z Japonii i włazi z krzesełkiem na Szrenicę, bo chce się poopalać na ostatniej plamie śniegu, finansuje (w sumie) plenery ceramiczne i wystawy u siebie, reklamuje artystów, kupuje od nich, a jak trzeba - zakasuje rękawy, gotuje dla swoich gości i sprząta. Pogoda ducha, radość i umiejętność życia. Fantastyczny facet. Lubię się kręcić przy takich ludziach, biorę sobie ich optymizm. Czasem myślę, że pozytywne nastawienie do życia to wszystko czego człowiekowi trzeba, potem samo układa się już wszystko gładko. Wrzucam fotki jednej z prac z tego polsko - niemieckiego pleneru, zadowolona, że już widziałam. Swoją drogą ciekawe jest to, że wśród tej szóstki artystów jest aż trzech mężczyzn. Niemcy. Spostrzeżenie "socjologiczno - psychologiczne": nasi polscy rzeźbiarze płci męskiej skłonni sa wykazywać się w kamieniu, metalu czy drewnie... glinę zostawiając kobietom. Jakby niemęska była. Zaś Niemcy kompleksów nie mają. Zapytałam o to. "Bo w glinie szybciej można zrealizować marzenie, wizję" - odpowiedział jeden a nich.

wystawa z okazji 1 września

Mój szacowny kolega przez ostatnie miesiące zupełnie nie nadawał się "do użytku". W swoich cudnych oczach miał karabiny maszynowe, plany bitewne, jakieś okruchy historii. Każda rozmowa z nim, na dowolny temat, kończyła się opowieścią o jakiejś bitwie. Wszystko dlatego, że szykował wystawę na temat początków II wojny "Wrzesień 1939. Chwała Bohaterom" i zwyczajnie wyłączył się z normalnego życia. Zamierzeniem było zrobienie wystawy edukacyjnej na tyle atrakcyjnej, by pozwoliła młodzieży zapamiętać cokolwiek. Bo w tym konsumpcyjnym świecie czasem nie wiedzą, że wogóle jakaś wojna była. No i się mu udało. A to poniekąd za sprawą teledysku szwedzkiej kapeli rockowej ( to się nazywa " z kręgu battle power metal") Sabaton, która - nie wiedzieć czemu - zajęła się promowaniem bohaterstwa polskich żołnierzy w kampanii wrześniowej a dokładnie bitwy pod Wizną czyli owych wrześniowych polskich Teremopili. Koleżanka tam była wczoraj, na otwarciu wystawy dla szkół i od razu ukroiła się spontaniczna dyskusja młodzieży na temat... czyli efekt jest.
Ja byłam na otwarciu oficjalnym, dzień wcześniej. Wystawa zrobiona bardzo dobrze, interesująca, z komercyjnymi akcentami. Taka jaka powinna być każda wystawa w każdym muzeum. Szkoda tylko, że trzeba trzykrotnie bardziej się nachodzić, żeby z minimalnych funduszy i w maleńkim wnętrzu zamarkować coś wielkiego. Chyba na tym polega nasz prowincjonalizm, na biedzie.