sobota, 29 grudnia 2012

Jeden taki poranek mijającego roku

Moja wieś, w dolinie Jelenia Góra, w tle Karkonosze

Wsiadłam w auto i ruszyłam na kolejną rundę po terenie, by uzupełnić niedobory w robocie, które pojawiają ciągle i ciągle. Pomyślałam, że dobrze byłoby pozapinać wszystkie guziki na tyle starannie, by nie tracić środków płatniczych na ciągłe wyjazdy. Zrobić coś za jednym zamachem i nie wracać,  zarobić, zapomnieć, iść dalej. W miejscu, w którym zrobiłam to zdjęcie zrozumiałam, że ja nie chcę. Czuję się wolna, gdy wsiadam do auta i biorę aparat, jadę przez kolejne wsie po raz któryś, zaprzyjaźniam się z krajobrazem i tak naprawdę wcale nie mam ochoty kończyć roboty. Bo wtedy nie będę miała powodu, by znowu jechać. Chrośnica, Janówek, Czernica... Płoszczyna,  odkrywam cudne nastroje.  Miałam w życiu dużo szczęścia, że akurat w te strony mnie poniosło. Gdy tu przyjechałam miałam w oczach złote łany zbóż przerośniętych czerwienią maków i błękitem chabrów z okolic takich jak Wierna Rzeka czy Mąchocice - Scholasteria. Przytaczam te archaicznie niepokojące nazwy gdyż akurat wtedy  tam zaliczałam prace terenowe z moim ojcem geodetą.  Była pełnia upalnego lata, kurz na ziemnych drogach wśród wysokich zbóż, umorusani chłopcy szalejący z patykiem i kółkiem. Swojski, ciepły, świętokrzyski pejzaż.  Tu było nieprzyjaźnie. A teraz ? Nie oddałabym tych miejsc za żadne inne.

czwartek, 6 grudnia 2012

Jest jak lubię...

W pracy młyn, kocioł i inne fanaberie. Na dodatek remont. Dach w środku zimy. Organizator naszej instytucji oznajmił w końcu września bodajże: jedyna możliwość, albo teraz albo nigdy. I zaczęły się wymagane procedury, z duszą na ramieniu, zdążymy czy nie. Już  przykryty, na szczęście listopad nam się pogodowo spisał.   Teraz poddasze panowie ocieplają czyli  nasze biura. Nic nie jest na swoim miejscu, w tym tłumy obcych ludzi. I zakurzony bajzel.
Ale  i zdarzyło się coś miłego, pewnie dlatego, że o poranku na kominiarzy, na dodatek znajomych, trafiłam - idąc na komisariat straży miejskiej - negocjować wysokość mandatów. Trafiłam na rogadanego młokosa, który -jak później wyznał - lat ma dopiero 4o. Udało się: 6 punktów zamiast 8 i 300 zł zamiast 600 zł. 
Potem ostatnia codzienność. Najpierw wizyta w macierzy: księgowość i kadry oraz moje zapracowane przed otwarciem wystawy, nie gadające z nikim,  koleżanki.  Potem jazda w lekkim  śniegu do Szklarskiej i kołomyja:  majstrowie od dachu teraz na strych regipsy targają, owijamy pomnik Carla Hauptmanna  folią ( po wczorajszej wizycie konserwatorek; proszę się nas nie czepiać - to zalecenie konserwatorów z Torunia); majstrowie przeganiają nas z miejsca na miejsce, my ganiamy w poszukiwaniu internetu, wizyta Jurka - plastyka i ustalanie koncepcji projektu wystawy, przyjazd pani profesor germanistki z małżonkiem na pokój gościnny, kawa z rzeczoną i jej małżonkiem przerwana przyjazdem inspektora nadzoru i spacer po strychu oraz remontowanych wnętrzach, przyjazd Mikołaja z prezentami. Prawdziwy przyjechał !!! W czerwonych getrach (!!!) i czerwonym kubraku, z wielką białą brodą i reklamówką słodyczy. "A Marianka grzeczna była ? Do spowiedzi chadzała, grzechów nie posiada ?"  Dostaliśmy czekoladki i trufle. Cała załoga i wszyscy majstrowie oraz goście nasi.
Sypie tak, że psa na ulicę nie wystawisz, chociaż moja Fiolka w śniegu szaleje namiętnie.  A mnie jakaś grypa rozbiera,  nie wiem czy do roboty jutro pojadę, ale jak mam być na chodzie w poniedziałek to muszę się jakoś ogarnąć. Nie mam kiedy wolnych za dyżury odebrać. Zresztą w domu i tak pracuję, bo w pracy nie bardzo jest jak. Siedzę w fotelu przy kominku, pies mi u stóp leży, kot na parapecie gapi się za okno. A śnieg sypie i sypie.
Moje dziecko  w Świebodzicach i Legnickim Polu  robi za choinkę, która Mikołajowi  towarzyszy, jeszcze nie wróciła.
Ps. naszym Mikołajem był kierownik budowy, który swoim pracownikom co roku taki prezent robi.Małe a cieszy.