W pracy młyn, kocioł i inne fanaberie. Na dodatek remont. Dach w środku zimy. Organizator naszej instytucji oznajmił w końcu września bodajże: jedyna możliwość, albo teraz albo nigdy. I zaczęły się wymagane procedury, z duszą na ramieniu, zdążymy czy nie. Już przykryty, na szczęście listopad nam się pogodowo spisał. Teraz poddasze panowie ocieplają czyli nasze biura. Nic nie jest na swoim miejscu, w tym tłumy obcych
ludzi. I zakurzony bajzel.
Ale i zdarzyło się coś miłego, pewnie
dlatego, że o poranku na kominiarzy, na dodatek znajomych, trafiłam - idąc na komisariat straży
miejskiej - negocjować wysokość mandatów. Trafiłam na rogadanego młokosa, który -jak później wyznał - lat ma dopiero 4o. Udało się: 6 punktów zamiast 8
i 300 zł zamiast 600 zł.
Potem ostatnia codzienność. Najpierw wizyta w macierzy: księgowość i kadry oraz moje zapracowane przed otwarciem wystawy, nie gadające z nikim, koleżanki. Potem jazda w lekkim śniegu do Szklarskiej i kołomyja: majstrowie od
dachu teraz na strych regipsy targają, owijamy pomnik Carla Hauptmanna folią ( po wczorajszej wizycie konserwatorek; proszę się nas nie czepiać - to zalecenie konserwatorów z Torunia); majstrowie przeganiają nas z miejsca na miejsce, my ganiamy w poszukiwaniu internetu, wizyta Jurka - plastyka i ustalanie koncepcji projektu wystawy, przyjazd pani profesor germanistki z małżonkiem na pokój gościnny, kawa z rzeczoną i jej małżonkiem przerwana przyjazdem inspektora nadzoru i spacer po strychu oraz remontowanych wnętrzach, przyjazd Mikołaja z prezentami. Prawdziwy przyjechał !!! W czerwonych getrach (!!!) i czerwonym kubraku, z wielką białą brodą i reklamówką słodyczy. "A Marianka grzeczna była ? Do spowiedzi chadzała, grzechów nie posiada ?" Dostaliśmy czekoladki i trufle. Cała załoga i wszyscy majstrowie oraz goście nasi.
Sypie tak, że psa na ulicę nie wystawisz, chociaż moja Fiolka w śniegu szaleje namiętnie. A mnie jakaś grypa rozbiera, nie wiem czy do roboty jutro pojadę, ale jak mam być na chodzie w poniedziałek to muszę się jakoś ogarnąć. Nie mam kiedy wolnych za dyżury odebrać. Zresztą w domu i tak pracuję, bo w pracy nie bardzo jest jak. Siedzę w fotelu przy kominku, pies mi u stóp leży, kot na parapecie gapi się za okno. A śnieg sypie i sypie.
Moje dziecko w Świebodzicach i Legnickim Polu robi za choinkę, która Mikołajowi towarzyszy, jeszcze nie wróciła.Ps. naszym Mikołajem był kierownik budowy, który swoim pracownikom co roku taki prezent robi.Małe a cieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz