czwartek, 23 lipca 2020

z innej beczki

My, kobiety mojego pokolenia, żyłyśmy pod presją. Ileż to razy każda z nas słyszała o konieczności zamążpójścia, a gdy mijała dwudziesta piąta wiosna niejednokrotnie widziała mniej lub bardziej ukradkowe, zatroskane spojrzenie matki pt. 'jakże ona sobie sama poradzi.....? studia ? dobrze, niech idzie, może tam chłopa znajdzie.. ale czy studia zapewnią jej chleb ?
No i każda z nas, niezależnie od stopnia fascynacji wybrankiem, mniej lub bardziej podświadomie, dążyła do tego by spełnić kobiecy obowiązek, dom mieć, dzieci rodzić itd., itp.  Silna była świadomość, że kobieta niezdolna jest do samodzielnego życia, a jeśli tak - to jest to niewąskie wyrzeczenie, wręcz klęska. Bo mąż miał dom zbudować, drzewo posadzić, syna spłodzić, Kobieta  ? pomagać.
Wyszłam za mąż, rozmnożyłam się jak-pan-bóg-przykazał i przez lata nie wyobrażałam sobie, że mogłabym sama na świecie funkcjonować. Zdarzyło się jak zdarzyło, zostałam sama z dzieci dwójką i, w końcu, wyszłam na prostą. Długo w tyle głowy słyszałam dołujące "dziecko, jak ty sobie teraz poradzisz ?" mojej mamy.
Będąc jeszcze małżonką obserwowałam poczynania przyjaciółki. Podziwiałam jej odwagę, gdy porzuciła bezsensownego faceta, kupiła i wyremontowała mieszkanie, odeszła z dzieckiem od kolejnego mężczyzny, zamieniła mieszkanie na większe, które też wyremontowała. Dopiero po dwóch latach  związała się z ojcem swojego dziecka i teraz tworzą całkiem przyzwoity związek. Odważna - myślałam. Teraz, po latach myślę, że normalna, bo kobieta radzi sobie niejednokrotnie lepiej niż facet. Moja córka, dojrzewając przy samotnej matce, zakodowane ma, że podstawy jej życia od  jej zaradności zależą. Kochany mężczyzna powinien być oparciem i partnerem, ale małżeństwo  to nie jest warunek bezpieczeństwa socjalnego.,
Myślałam, że tak mają wszystkie dziewczyny z jej pokolenia. A gdzie tam, nic bardziej mylnego...