czwartek, 29 grudnia 2011

rozumiem a nawet doceniam ale nie przepadam

Nie lubię przelewania pustego w próżne, kunsztownego owijania w bawełnę, autoreklamy, kryptoreklamy, wszelkiej reklamy, tego wszystkiego z czego pozostaje - po wyciśnięciu - jedno małe konkretne zdanie. Choć... wiem, tak trzeba - taki wniosek się rodzi w efekcie oglądania świata.
Byliśmy dzisiaj na spotkaniu w wielkim świecie - czyli zanurzyliśmy się w zieleń kolosalnych roślin i ratan wygodnych mebli na patio hotelu Bornit - spotkanie z ambasadorostwem RP w Berlinie. Pani ambasadorowa była już u nas w styczniu br., potem w czerwcu z wycieczką, zachwyciła się zjawiskiem kolonii artystycznych i zapragnęła w tym zakresie podziałać. Co zaszczepiła małżonkowi i teraz ten - jako swoisty adwokat lobbuje na rzecz koloni w Worpswede.
Czymże jest kolonia artystów - pisze o tym wielu, bo jakby renesans nastąpił. Dla mnie kolonia to rodzaj subkultury, artystycznej subkultury, jak każda subkultura wyrosłej z buntu przeciw współczesnej jej cywilizacji ( degradującej znaczenie jednostki i unifikującej społeczność), szukającej alternatywnego sposobu na życie.
Worpswede koło Bremy, najważniejsza w Niemczech, wyrosła z malarzy zapatrzonych w Barbizon w poł. 60-tych lat XIX w. Wśród założycieli był Otto Modersohn (mąż Pauli Becker, poślubionej w czasie słynnego potrójnego ślubu trzech artystycznych par) ale głównym ideowcem został Reiner Maria Rilke, który znalazł się tu po powrocie z Rosji i w 1903 r. wydał książeczkę uznaną za manifest programowy kolonii. "Życie jest formą sztuki a twórczość stanowiąca rezultat przeżycia duchowego jest najwyższym stopniem uduchowienia". Heinrich Vogeler, malarz i poeta, malarze Fritz Mackensen, Otto Ubbelohde, Fritz Overbeck ... odnosili się do natury rozumianej jako Heimat, rodzimości kształtującej nowego doskonałego człowieka o wyrazistej indywidualności. Heimatkunst była ruchem, który szukał zdrowego świata w życiu prostych ludzi. Nasze Bronowice, fascynacja huculszczyzną. Tyle, że u nich szło w skrajny nacjonalizm a u nas zwyczajnie przestało być modne. Niebezpieczna jest nadmierna ideowość...
No i zboczyłam z tematu i wrócić nie umiem.
Spotkanie dotyczyło konkretnej współpracy Szklarska - Worpswede. Oni szukają partnera, my też. I po co było tyle gadać ? Choć bardzo miło było.

piątek, 16 grudnia 2011

mietiel czyli dzisiejsza pogoda

















Dawno nie byliśmy na blogu bo u nas zima pełną gębą. Dzisiaj zamieć i zawieja śnieżna. W Szklarskiej znaczy Porębie, bo w Kotlinie - pełnowymiarowa jesień. Zasypało nas całkiem na bialo, huczy wiatr, skrzypią drzewa, świat jęczy. W muzeum ciepło, przytulnie, kot śpi na parapecie między oknem a drukarką. Po wczorajszym rejwachu dzisiaj zimowa cisza. Fajnie jest. Dziewczyny już wyciągnęły bombki, będzie świątecznie. A turystów ani za grosz...

środa, 30 listopada 2011

"Macierzyństwo" W. Hofmana



Gdzieś widziałam podobny. Ten jest z 1949 roku, zbiory prywatne.

małe conieco z Hofmana





















Malczewski, Hofman, Matejko, 1954 r.

"Zmartwychwstanie"
z cyklu Nawrót do Boga
1954 r.



















Szkic z 1922 r.,

podpisany w 1968 r.

niedziela, 13 listopada 2011

przyłączam się, to jasne.

http://www.youtube.com/watch?v=7dhTo9nIJ64&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=14mWtEQwjT0&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=Ha72AfspPpg&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=9NBKK737pwE&noredirect=1

http://www.youtube.com/watch?v=JcKySz3K7t4&feature=related

http://najstarszedrzewa.blogspot.com/

piątek, 11 listopada 2011

A gdzie są obrazy z cyklu "Ojcze nasz" ? Oto i one














Ojcze nasz któryś jest w niebiesiech
(tryptyk I - brak foto prawej kwatery - dorzucę)
















Święć się imię Twoje" (tryptyk II - kwatery boczne)


















Przyjdź Królestwo Twoje (Tryptyk III - środek)











Bądź wola twoja (tryptyk III)
Jako w niebie tak i na ziemi











Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj (tryptyk IV)


I odpuść nam nasze winy
(środkowa kwatera tryptyku V)
























Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom (tryptyk VI)














I nie wódź nas na pokuszenie (tryptyk VII - środek i prawy bok)


















Ale nas zbaw ode złego (tryptyk VIII środek)











AMEN

środa, 26 października 2011

sobotni październikowy poranek

W ostatni sobotę o poranku, po trudnej, pełnej gości nocy, udałam się z podróż. Do miasta Łodzi.
Przed wrocławskimi Bielanami zjechałam na obwodnicę Wrocławia i oto co ujrzały moje zdumione, nie do końca przebudzone oczęta. Kosmos ? Czy inny świat ? A może jeszcze śpię ?



Jako jedna z pierwszych zaliczyłam przejazd najpiękniejszym wrocławskim mostem:))))
Ja, rodowita rzeszowianko - kielczanka z kroplą krwi ukraińskiej czuję się dolnoślązaczką z krwi i kości. również z powodu takich widoków.

niedziela, 16 października 2011

zapraszamy na wernisaż 21 października o 17.00

Moja ulubiona malarka. Z powodów: kolorystyki, ekspresji, ciepłej energii, emanującej z obrazów i włażącej w człowieka wczepiając mu rewelacyny nastrój. W wypadku sztuki często zdjęcie jest lepsze niż prezentowany obraz - tutaj dokładnie odwrotnie. Ciepłą energię trzeba poczuć namacalnie, pozwolić jej przeniknąć. Bogusia jest osobą jakich się trochę boję - pedantycznie staranna, klinicznie uporządkowana, zapięta na ostatni guzik -człowiek, w którego życiu nie ma przypadku. Takie wrażenie na mnie sprawiała i, w sumie sprawia nadal. Pedantka. Teraz wiem jeszcze, że jest pracoholiczką trzymającą cały świat na głowie, wiecznie w pośpiechu.

Maluje szybko i nieprawdopodobnie dużo, odreagowuje - jak sama mówi. I teraz nie wiem czy przelewa swoją pozytywną energię czy czerpie z tego co spod jej pędzla wychodzi i w pozytywną energię przekształca, Co w sumie nie ma znaczenia, bo ważny jest skutek dla widza. Lubię się pławić w jej ciepło kolorowym swiecie.
cytat:

mix - to nadal zabawa formą i kolorem. Poszukiwanie koloru i jednak energii w obrazie jest dla mnie istotną kwestią.
http://twardowskarogacewicz.republika.pl/

wtorek, 11 października 2011

ethos...cytat z lepiej piszących - dla moich kolegów

(...) Nie miałam zamiaru specjalizować się w wypowiadaniu pesymistycznych opinii o sytuacji wysoko kwalifikowanych pracowników kultury w Polsce, to jednak ta strona przypomniała o całej rzeszy pozbawionych głosu osób (....). Tak więc, dlaczego w polskiej dyskusji o pracy nie ma się świadomości o całkowitym zejściu do nizin ludzi związanych z kulturą? Kulturą pierwszego kontaktu? Wszyscy instruktorzy, wychowawcy i pisarze, ale także i krytycy i kuratorzy (M: także kustosze, starsi i dyplomowani kustosze prowincjonalnych muzeów), żyją z tak często i z lubością przez sympatyków lewicy opisywanej „precarious work” – pracy, która tylko uzależnia człowieka nie pozwalając mu na nic innego, daje tak nędzne pieniądze, że pozwalają one na przeżycie co najwyżej dwóch tygodni. W Polsce ta haniebna sytuacja nie dotyczy jedynie pracowników ochrony czy supermarketów. Dotyczy ona w całej rozciągłości kultury. Do powszechnej w kulturze pensji 1400 czy 1500 na rękę trzeba dorobić, żeby przeżyć. Ci, którzy niezłomnie apelują o etyczność kuratorów i krytyków powinni uwzględnić także ich sytuację życiową. Z tego właśnie powodu namawiam pracowników kultury do tego, żeby raz na zawsze przestać dofinansowywać własne instytucje. Przy śmieciowej pensji, zarzutach o nieetyczność i braku zrozumienia dla pracy twórczej nie wkładać własnych funduszy w przygotowywanie projektów w miejscach pracy! Proszę mi pokazać która instytucja interesuje się finansowaniem wyjazdów i kupowaniem książek.

Pracę w kulturze można porównać do pracy w Biedronce – to, aż przykro mi to pisać, praca „śmieciowa”: płaca nie pozwala na przetrwanie. To praca taka, jak opisywane przez Barbarę Ehrenreich zajęcie w amerykańskim Wal-Mart. Masz pracę (a w kulturze masz także i umiejętności), a pozostajesz pariasem. Popatrz na pracowników jakiejkolwiek instytucji sztuki najnowszej w Polsce, a dostrzeżesz tę prostą i aktualną zasadę rynku pracy.(...)

http://magdalena-ujma.blogspot.com/2011/09/aktualia.html

lotni uzdrawiacze oraz codzienna siermiężność

Po raz kolejny zdarza mi się dostać po łapach i nadal niczego się nie uczę i nadal wydaje mi się, że najważniejsze jest nie ZROBIENIE CZEGOŚ lecz zrobienie tego dobrze. Tymczasem coraz częściej mam wrażenie, że obowiązuje "po nas niechże i potop", krzyczmy - wszak podnieśliśmy palec, postawmy wieżowiec, fundamenty ? a co to są fundamenty ? Budujemy na chwilę, robimy dużo szumu wokół niczego, a wszystko po to by przez chwilkę zaistnieć, bo przecież liczy się tylko tu i teraz, nasze własne tu i teraz. A potem ? A niech się wali, nie nasza broszka. Tak jak ogłaszać światu o swoich dokonaniach, choćby zrealizowanych cudzymi rękami - to też jakby trend współczesności. Kiepsko to wygląda.. świat medialno-ideowy, daleki od mojej chamskiej i prostackiej, przyziemnej realności. To taka dygresja, wstępna:))
Na ostatnie moje pismo dotyczące wątpliwości co do jakości prac realizowanych w "moim" parku, władze miasta bardzo elegancko złożyły mi podziękowania za interesowanie się czymś co nie do mnie należy. Ok. Spoko wodza, nie moja broszka. Zupełnie nie o tym chciałam, a tak mi wyszło jakbym się żalić zamierzała.
Eeech ten wiek.... średni, sceptyczny.. znaczy mój wiek.
Nawiedzeni animatorzy kultury.... jak ten satelita, pojawia się jeden z drugim w moim przyziemnym świecie i patrząc mi przeciągle w oczy świat kultury uzdrawiać każe i dziwi się, że ja tego nie robię. Jak to ? Przecież to pani ma warsztat i środki... rutyna widocznie się wkradła. Hmmmm...
Kilka tygodni temu w drzwiach mojej pracowni pojawiła się dama w średnim wieku. W dwugodzinnej, zwięzłej acz płomiennej wypowiedzi przedstawiła swoją wizję rozwoju kultury w Szklarskiej Porębie i wymóg współczesności - tworzenie z niej produktu turystycznego. Po moich pieniądzach - pomyślałam i ucieszyłam się, że trafia się ktoś chętny do współpracy. . Wziąwszy ode mnie adresy wszystkich niemal zaprzyjaźnionych artystów, przejechała się od Pławnej począwszy, przez Kopaniec do Michałowic i Karpacza, czym zaimponowała mi tym bardziej, że nie posiadała własnego środka lokomocji. Wieści o jej wizytach docierały do mnie zewsząd przez kilka dni po naszym rozstaniu. Jakiś czas później w telefonicznej rozmowie dowiedziałam się, że przeprowadziła niemalże analizę swot, a znając nasze słabe strony przedstawiła diagnozę wraz z programem zaradczym. Mało tego, wspaniałomyślnie zachciała przyjechać na spotkanie naszego artystycznego stowarzyszenia (a..bo jestem w zarządzie a dokładniej jestem skarbnikiem, sekretarzem i wszystkim innym do czarnej roboty), prosząc bym powiadomiła burmistrza o jej przyjeździe. Po co burmistrz ? Bo to on jest władny dać jej godziwą płacę za jej pracę i mieszkanie................................... Nie powiem, że się rozczarowałam gdy na dzień przed sprawozdawczo - wyborczym zebraniem dostałam telefon, że nasza cudotwórczyni, panaceum, lek na całe zło, nie przyjedzie z prozaicznego powodu - pękł jej kaloryfer. Paskudna, złośliwa codzienność.
Czemuż ja o tym piszę ? Bo po raz kolejny się czuję jak Marianna-nic-nie-mogę-muzealnik, a to po spotkaniu z kolejnym takim (prze-) lotnym animatorem kultury, tym razem niemieckim, który podobnie się dziwi, że tak bardzo nie wykorzystujemy swojego regionalnego potencjału. Ciekawe, że wszyscy dopiero teraz ten potencjał widzą i dopiero teraz chcą swój potencjał na naszym kulturowym poletku rozwijać. Ale nie czarujmy się, nikt z tych (prze-) lotnych animatorów dla idei pracować nie chce. Koniec końców zawsze do głosu dochodzą finansowe, całkiem niemałe wymagania.
Nie jestem przeciwna takim ludziom, często faktycznie wnoszą ożywczy ferment, widza to co nam czasem znika z pola widzenia. Ale na litość, pokory trochę !!!
Oj !!! Czuję jak gorzknieję:))))))))))

czwartek, 6 października 2011

małe śliczne conieco :))))





Czyli moje piękne miejsce pracy widziane z parku czyli od tyłu.

w parku jesień i..budowa trwa


Zbliża się termin odbioru robót a park w proszku.
Budowana przez zakopiańczyków architekturka zapewne powstanie, ale sam park ? Zwykle kraczę bo zwykle czarno widzę ale doświadczona ze mnie baba, no i to co widzę nie buduje. Optymizmu - na pewno. Ścieżki spłynęły latem, teraz robią w nich korytka odpływowe, mają je pokryć jakąś nawierzchnią, która rzekomo nie spłynie. Stoją latarnie, przyjechały ławki i śmietniki, w wydzielonych taśmą poletkach sadzą się roślinki. Ale jakoś nie widzę kultywatorów czy innych urządzeń, które mają wyczyścić pozostały teren - pod trawę. Cieki wodne nieuporządkowane, , wielkie pnie leżą jak leżały a kierownik budowy za każdym razem się dziwi, gdy mu przypominam, że miał przynajmniej te z naszej posesji posprzątać. Usycha albo choruje wielka limba, która w obrębie naszej posesji się znalazła. Nie marudziłabym ale robiąc wodę rozkopali nam, świeżo założony trawnik oraz kawał granitowej ścieżki i, właściwie, porzucili. Nawierzchnia przywrócona do stanu pierwotnego zapadła się poniżej poziomu gruntu.
Zrzędzę, powinnam być zadowolona, w końcu nas to nic nie kosztuje, winnam miastu wdzięczność. No i jestem wdzięczna. Ale wkurza mnie zadowolony jeden z drugim urzędnik, który nie widzi lub udaje, że nie widzi fuszery na każdym kroku. Wyrazili mi ostatnio pełne sarkazmu podziękowanie za zainteresowanie toczącymi się w parku pracami, równocześnie dając mi jasno do zrozumienia, ze to właściwie nie moja sprawa - kontrolują zgodność realizacji z projektem...
A może to tylko ja tak kraczę, bo czarno wszystko widzę ?
Nie tylko ja.

niedziela, 18 września 2011

Urszula Broll




Ostatnio chyba bloger coś szwankuje, bo trudno jest ustawiać tekst po swojemu. Jadę dzisiaj do Urszuli Broll. (Ależ ja się o sławy ocieram !!!). Miałam dopołudnia jechać ale znienacka okazało sie, że mam pracować. A może to skleroza mnie rąbie tak mocno, że zapomniałam o pracy... Ale żeby pracoholik o pracy ? Niemożliwe.
Przesieka, gdzieś środkowa część wsi..ups… .pardon, miejscowości wypoczynkowej. Wąziutka i stroma ulica Słoneczna, po lewej strome zbocze w górę, po prawej – strome zbocze w dół. Mogłabym tam mieszkać, gdyby los tak zechciał. Pod koniec ulicy, po lewej, na zboczu niewielki stary dom na licowanej kamieniem ścianie odsłoniętej piwnicy. I zarośnięty swobodnie trawą i zielskiem ogród - minimalna ingerencja człowieka w roślinny świat. To jest cichy, jakby zapomniany trochę dom Urszuli i Henryka Smagacza. Bardzo rzadko tam bywam, bo nie należę do tego kręgu znajomych. Ale każdy swój pobyt tam odbieram bardzo pozytywnie. Wyjeżdżam naładowana pozytywną energią. Nie wiem, czy to ich spokojny, daleki od miejsko - wiejskiej typowej aktywności tryb życia, czy wyciszona osobowość Urszuli, tam człowiek zbiera pozytywne fluidy. Urszula choruje, mam nadzieję, że moje odwiedziny mieć będą pozytywny sens.
http://galeria-bwa.karkonosze.com/wyst/2005/broll/index.php?txtID=0
http://www.przesieka.pl/broll.html
http://yogin.pl/galerie/sztuka/299-urszula-broll-magiczne-mandale.html
http://www.artinfo.pl/?pid=events&sp=relation&id=6196&lng=1

czwartek, 15 września 2011

Bliżej Natury

Dzisiaj o 13-tej otwieramy wystawę tkactwa artystycznego autorstwa Aleksandry Sikorskiej - Bibrowicz z Gdańska. Zupełnie inaczej wygląda tkanina artystyczna teraz od tej dawnej. Czemu o tym mówię ? Gdyż na poczatku XX w. częstym gościem w Domu Carla i Gerharta Hauptmannów była młodziutka przyjaciółka Maxa Wislicenusa, jego uczennica, malarka i tkaczka, Polka Wanda Bibrowicz. Skończyła klasę malarstwa we Wrocławskiej Szkole Sztuk Pięknych, po czym otwarła klasę tkactwa artystycznego. Wraz z Wislicenusem przyjeżdżała do jego przyjaciół w Szklarskiej - Hauptmannow. Zresztą.. jakiś czas później w latach 1911 - 19 wraz z matką przeniosła się do Szklarskiej i o twarła tu warsztaty tkactwa artystycznego. Jej autorstwa są piękne gobeliny w Sali Ślubów ratusza w Lwówku Śląskim.

Teraz, dwa pokolenia później przyjeźdża do nas, do tego samego domu jej cioteczna wnuczka, też tkaczka artystyczna. Geny ? Pani Aleksandra nie pierwszy raz jest u nas, wcześniej pojawiała się wraz z uczestnikami międzynarodowego pleneru tkackiego w Kowarach, teraz nawywa się to sympozujum "Sztuka włókna", co jest bardziej adekwatne do tego co powstaje na plenerach, a co w małym stopniu przypomina klasyczną tkaninę. Zapraszamy dzisiaj.


poniedziałek, 12 września 2011

Hofman ekspresjonista czyli tajemnice różańca














Nie jest to typowy dla Hofmana sposób malowania. Po pierwsze - kompozycja - główny bohater, stojąc tyłem lub bokiem, w żaden sposób nie nawiązując kontaktu z widzem. Podglądany z zewnątrz świat wewnątrz obrazu. Albo układ zgoła odmienny - dekoracyjny, płaski, zabudowujący deseniem z postaci całą przestrzeń obrazu. Charakterystyczny brak całopostaciowych przedstawień. Światło - jeśli jest - uzyskane maźnięciami białej farby, rozświetlające twarze. Zupełnie inny sposób malowania - szybki, energiczny, widocznymi pociągnięciami pędzla. I malowane cienko, jakby bez gruntu, z przeświecaniem podłoża.
Element typowy dla mistrza: modele - osoby wzięte z ulicy, przebrane w archaiczne stroje - swoisty teatr.





niedziela, 11 września 2011

nieznane (prawie) obrazy mistrza Wlastimila

Robi się inwentaryzacja powojennych obrazów Hofmana znajdujących się w rękach prywatnych mieszkańców Szklarskiej i co rusz wychodzą dosyć fajne kawałki. To jest jego autorportret malowany w cztery lata po przeprowadzce w nasze górzyste strony, czyli w 52 r. Obraz poniżej to Monte Cassino z 1953 r., dosyć mocny w kolorach. Czemu taki temat znienacka ? Bo malowany dla żołnierza spod Monte Cassino. Na samy dole biblijny Lot - to fragment obrazu bo zdjęcie nie wyszło a obraz znajduje się teraz w Warszawie. Szkoda, że tak późno zajęliśmy się tym spisem, znaczna część hofmanowego dorobku rozniosła się po prywatnych kolekacjach w całym kraju. Kiedyś robiłam wystawę Hofmann -Sztaudynger, całkiem sporo znalazłam w Łodzi.
To typowe ujęcie w jego autoportretach: en trois quarts w lewo. Tak właśnie, zmieniając tło, malował siebie od młodości do lat najpóźniejszych. Nie wiem czy uda się wydobyć wszystkie z czeluści domowych, prywatnych szaf i pokojowych ścian. Ludzie niechętnie pokazują co mają - żeby ktoś im nie odebrał. Na razie zinwentaryzowanych jest koło 60-ciu. Większość z nich jest w bardzo złym stanie, wymagają natychmiastowej konserwacji, z dnia na dzień traca na wartości.
Większość z nich jest kiepska, jakby mistrz, słynący z pracowitości, malował na kolanie. Ale są i bardzo niezłe rodzynki. Faktycznie biedny być musiał. Malowane na płótnie naciągniętym na krosno są bardzo rzadkie. Najczęściej jest to dykta, czasem sklejka. Ramy proste, malowane szarą lub brązową farbą, zbijane przez miejscowego stolarza, bardzo dalekie od wykwintności kojarzonej ze sztuką. Stuka ubogiego malarza dla ubogich mieszkańców. To czasy zaraz powojenne, kto miał kasę na obrazy... Na porteratach rodzinnych - liczne dedykacje. "Kochanemu panu... na pamiątke walki o mój obraz "Chrystus Euch." w kościele w Szklarskiej Porębie. " - O co chodziło ? Czy szanowny pan zabrał tę wiedzę do grobu skoro córki nie pamiętają ? Mówi się, że chodziło o twarz Chrystusa - portret jakiegoś miejscowego obiboka czy rzezimieszka, do którego parafianki nie chciały się modlić. Innym razem - Maria Magdalena - obraz odwieziony taczkami spowrotem pod dom malarza. Jako świętą sportretował kobietę niezbyt cnotliwych obyczajów. Wprawdzie M. Magdalena też święta nie od zarania była ale jednak...

Bedę wrzucać w miare spływania obrazów.

sobota, 27 sierpnia 2011

22 sierpnia zmarł Andrzej Urbanowicz

Nawet nie mogę powiedzieć, że go znałam. W zeszłym roku spędziliśmy razem kilka godzin - opowieści o minionych latach, jego latach. Starszy, nadal szalenie przystojny pan, który podarował nam do zbiorów komplet swoich grafik. Przyjeżdżał tutaj latami, do Hani Korolczuk i Krzysztofa Figielskiego, do Szklarskiej Średniej.

Buddyjska ceremonia odbyła się o godzinie 13-tej w ich domu.

czwartek, 18 sierpnia 2011

jestem kobietą rozdartą

...no bo z jednej strony chciałabym tak.... estetycznie, ezoterycznie, artystycznie, subtelnie, fascynująco, interaktywnie między naturą i sztuką oraz widzem na dodatek, z drugiej - zarabiać na parku trzeba, by go utrzymać- czyli wyłożyć jakieś 150 tys. rocznie na media i utrzymanie zieleni.

Gdyby takie rzeczy się w parku znalazły to i pewnie znalazłoby się niemało chętnych do jego zwiedzania. Nawet za pieniądze.

Ale przede wszystkim potrzebne są środki na zakup sztuki, na poważne plenery, które mogłyby sie w parku odbywać . Można wnioski rozmaite o dofinanoswnia różne pisać przynajmniej na początku. Albo rzecz częściowowo w ręce inwestora oddać. Tylko inwestor to zagrożenie - logiczne, że w zbytnią komercję pójść może, skoro swoje pieniądze inwestuje. Choć zaplanowana już w projekcie rewaloryzacji parku architektura zdecydowanie ku komercji zmierza - i inwestorowi pasuje, ku zadowoleniu mieszkańców i włodarzy. Też w sumie o to chodzi - by tworzyć coś dla ludzi, nie tylkodla sztuki i idei.


nnoo..ale idee też mają swoje pozytywy, poza jednym - mało kasy przynoszą. I tu jest ten pies pogrzebany.
Więc może trzebaby fundację stworzyć jak tę, której kilka efektów tu prezentuję ? Tylko problem polega na tym, że skoro już w końcu coś powstało to teraz trzeba szybko, szybko działać, szybko to coś zapełniać, ludzi zwabiać, by przynowiło dochód. Zwłaszcza gdy to coś jest finansochłonne. I tak to jest.
A gdyby jednak się dać z tą motyka na słońce porwać ?



















Nie napisałam,ze fotki są z wyspy Hombroich