Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fajerwerki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fajerwerki. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 marca 2016

dla p. CzRo

czemuś, nie mogę komentować u siebie, a kombinując z komentarzami usunęłam Pański komentarz z pod poprzedniego posta,   przepraszam najmocniej

środa, 24 lutego 2016

NIEDŁUGO czyli jutro i pojutrze.

Plakat - projekt Teresy Kępowicz. Wystawa odbędzie się w pałacu w Bukowcu, w ramach większej całości organizowanej na okoliczność  Europejskich Dni Dziedzictwa i obchody rocznicowe z Redenami związane. Program jest niżej.
Mało mam czasu. Po niewielkiej chwili ciężkiej orki o charakterze intelektualnym, z niejaką  rozkoszą rzuciłam się w pracę fizyczną. Nie przewidziałam, że współpraca z drabiną skutkować będzie dwudniowym bólem, właściwie wszystkiego. SKS, ale już przebolałam. Podoba mi się robota w Bukowcu, mam zupełnie wolną rękę, nikt mi się nie wtrąca, mogę sobie pracować kiedy mi się żywnie podoba. Pracowaliśmy na zmianę, w zmiennym gronie. Szło nie najlepiej, jak to przy wystawach zbiorowych. Rozrzut tematyczny, formalny i jakościowy jak stąd do wieczności a  w końcu liczy się  całość.  Ale jest już ok.


Skoro wystawa wisi. popiszę sobie co nieco o właścicielach Bukowca - hrabiostwie von Reden.  On, Friedrich Wilhelm von Reden, zasłużył się głównie dla Górnego Śląska, był  ministrem górnictwa i hutnictwa  - reorganizatorem górnosląskiego przemysłu oraz dyrektorem berlińskiej Manufaktury Porcelany. Kopalnie, huty i cała okoliczna infrastruktura - to jego domena. Wielbi go za to Chorzów i Tarnowskie Góry.
U nas, tj. na wsi w Bukowcu, z dala od miejskiego zgiełku i mieszczańskiego blichtru, wypoczywał,  i wielki  park krajobrazowy komponował. Z widokiem na Karkonosze, wykorzystaniem pagórków  i rybnych stawów, zagajników i większych partii lasu, pierwszy w Kotlinie park krajobrazowy w typie angielskim, wzór dla kolejnych, które powstaną za chwilę dookoła, jak grzyby po deszczu. W malowniczym pejzażu zagnieździły się romantyczne drobiazgi: krąg druidów, jaskinia z ławkami i widokiem na Śnieżkę, opactwo, herbaciarnia w kształcie greckiej świątyni, wieża widokowa, dom ogrodnika. A po drugiej stronie drogi niewielki dwór w sąsiedztwie budynków folwarcznych projektowanych przez pruskich architektów.  A wszystko budował  z myślą o swojej młodziutkiej żonie  Friederike. Ona, podobnie jak mąż - silna osobowość, niekonwencjonalna, świetnie wykształcona, już w młodości prowadziła biuro swojego ojca - generała, u którego boku spędziła dzieciństwo w Ameryce Północnej. Była przyjaciółką Fryderyka Wilhelma IV.  Była piękną blondynką, młodszą od męża o 22 lata.  Nie był przystojny lecz wiadomo o uwodzicielskiej mocy intelektu.  Wielbiła męża za wiedzę i mądrość,  była mu bardzo oddana, wszędzie z nim jeździła, niejednokrotnie do kopalni również. I rozmawiali, rozmawiali rozmawiali, nie rozstając się prawie na chwilę.  Pojawiła się w Bukowcu w 1802 r.

Redenowskie dni w Bukowcu poświęcone będą Friedrichowi von Reden i jego dokonaniom na niwie przemysłu. Natomiast zasługi Friederike dla Kotliny też są niemałe. Stanęła na czele królewskiej komisji pomagającej osiedlić się w Mysłakowicach tyrolskim uchodźcom religijnym. Osobiście nadzorowała postęp prac przy budowie ich domów, pomogła w ich wyposażeniu, ludziom - w znalezieniu pracy. Matką ją nazywali, ufali jej bezgranicznie ale też nachodzili bez umiaru z najdrobniejszymi problemami.   Wkrótce, gdy sława Kotliny Jeleniogórskiej  - Śląskiego Elizjum rozprzestrzeniła się i powstały dwory królewskie oraz wszelkie inne,  Tyrolczycy w swych nietypowych strojach i w malowniczych alpejskich domach stali się turystyczną atrakcją.  Taką niemal jak kościółek Wang  z Norwegii, który uratowała przed zniszczeniem, ściągnęła w Karkonosze i postawiła na nowo w Karpaczu. Kościół stanął na osi widokowej z rezydencji królewskiej w Mysłakowicach i z parku w Bukowcu.  Stara już hrabina  uczestniczyła wraz z geologiem i architektem w wytyczaniu terenu. To tylko najbardziej spektakularne działania wielkiej damy, choć nieco apodyktycznej na stare lata. Na co dzień pomagała biednym, wykorzystując swoje rozliczne koneksje - nie tylko jałmużną, częściej dawała pracę. W Bukowcu zbudowała szkołę, fundowała przytułki i ochronki dla dzieci, propagowała sadownictwo i krzewiła ewangelicką wiarę. Taka to ci ona była.

mam szczęście mieszkać tutaj



Taka atmosfera byla. Na stawie w krajobrazowym parku -  łodzie, piękne kobiety i przystojni mężczyźni w strojach z epoki, wzdłuż ścieżek lampiony, w pawilonie "gotyckiego" opactwa - chór, ciepłe barwy świata prześwietlonego zachodzącym słońcem.... Tego można było doznawać w sobotę w Bukowcu, po otwarciu wystawy Nowego Młyna, prezentowanej w pałacowych wnętrzach. 
Nie było mi dane, gdyż musiałam się zgłosić na policji, jako, że jadąc do Bukowca uległam sile policyjnego land rovera wyprzedzającego "na trzeciego" zgodnie z domniemaniem, że sygnał w który jest uzbrojony zwalnia go ze wszelkiej odpowiedzialności. Się zawiódł.
Ładnie to wyszło, jesteśmy zachwyceni. Wystawa, która od strony "kuchni" wyglądała niepokojąco, w pałacowych salach zaprezentowała się godnie. Wernisaż trwał długo, co ułatwiały fotele i sofy rozstawione na salach. Można było usiąść i sącząc wino delektować się sztuką lub mile gawędzić z dawno nie widzianymi znajomymi, fanami sztuki bądź wręcz kupującymi.




Tersesa Kępowicz jest autorką zdjęć






sobota, 16 stycznia 2016

"Pod Wędrownym Aniołem"

 .."Przywitała mnie deszczem, błysnęła tęczą, zawirowała suknią z mgieł. Pozwoliła poczuć chłodną gładkość skał i miękką zieloność mchu, szeptem strumieni górskich obiecywała, że to tylko przedsmak".. pięknie i poetycko pisze o Szklarskiej Joasia M. Chmielewska.
Młoda pisarka mieszka w Szklarskiej od kilku lat.  Dodaje Maria, by nie mylić jej z tą Chmielewską od "Lesia". Lekkie ma pióro, więc jej książki są lekkie i przyjemne, ktoś kiedyś powiedział "dobranocki dla starszych dziewczynek". Zgadzam się, czytają się cudnie, wlewają w człowieka optymizm i ducha pogodę. Chcesz nastrój poprawić, doła wyleczyć - poczytaj książki Joasi. Poczucie humoru, dystans do świata, babska życiowa mądrość podana w lekkim tonie, dzięki czemu rozumiesz, że jak się odpowiednio nastawisz to  życie nie boli a jego piękno polega na różnorodności zdarzeń.
Ale w tej książce pisze o Szklarskiej i to tak, jak i ja (oraz pewnie miliony innych "uchodźców" ) ją czuję. Wrzucam tu fragment, tym razem z rozmowy z Sandrą Nejranowską, pod którym podpisałabym się i ja:
"Istnieją jednak przestrzenie nienazwane, w których słowo nie ma kształtu ani dźwięku, jest jak prima materia, duch unoszący się nad wodą. To przestrzenie, zamyślenia, zapatrzenia, oderwania. I tak się jakoś dzieje, że najwięcej ich właśnie w Sudetach Zachodnich i Górach Izerskich".
 A dzisiaj w Szklarskiej wszystko śniegiem zasypane...

piątek, 15 stycznia 2016

no i całkiem niespodziewanie mamy prawie połowę styczna 2016


przespałam ??? przetańczyłam, może to już ostatni raz. Czuję się świetnie ale..... wszystko byłoby dobrze, gdyby nie świadomość upływu czasu.
Dzisiaj o 17.00 otwieramy "ZŁOTE GODZINY" Zygmunta Trylańskiego. Pierwsza to dopiero wystawa Zygmunta w mieście, w którym mieszka. A pokazują go wszędzie dookoła oraz w dalszych, światowych kręgach...W zamian za pokarm dla duszy zrobiłyśmy, specjalnie dla niego, wegetariański pokarm dla ciała. Zapraszamy !!!!!!!


niedziela, 13 września 2015

Jacek Jaśko

fot. Shona Paget
Jacek Jaśko - gość, którego znam głównie z widzenia, aczkolwiek z dosyć częstego widzenia. Wrzucam go sobie tutaj, bo w piątek otwarliśmy wystawę jego fotografii.  Mieszka w Kopańcu, mojej ulubionej okolicznej wsi. O Kopańcu wszyscy piszą, więc sobie odpuszczę bo nie wymyślę nic nowego poza tym, że lubię tam być. Takie małe nasze prowincjonalne centrum kultury.
Kim Jacek jest wiedzą wszyscy w Jeleniej Górze, poza tym: fotografik, dziennikarz, twórca "galerii na płocie" lokalizowanej w przeróżnych miejscach, współtwórca projektu " Jelenia Góra. Pamięć miasta ", laureat jeleniogórskiego Biennale Fotografii Górskiej, itd., itp. Określa go Kopaniec, tak jak i on określa Kopaniec. To wzajemność.  Prowadzi tego bloga: http://domspotkankopaniec.blogspot.com/.
Co fotografuje ? Smutek prowincji - tak patetycznie powiem. I jej specyficzną urodę. Miałam w planie wysilić się intelektualnie ale na stronie Książnicy Karkonoskiej znalazłam doskonale pasujący tekst Henryka Wańka podpięty pod stronę promocyjną projektu "Pamięć miasta" i jest to najlepsza opowieść o nastroju fotografii Jacka. Wrzucam link: http://stara.biblioteka.jelenia-gora.pl/?op=3&go=5 ale wiedząc, że nikomu nie będzie się chciało weń zajrzeć cytuję również spory kawał tekstu. Notabene Jelenia Góra tak właśnie wyglądała również w 1982 r., gdy przyjechałam tu na zawsze.

 Henryk Waniek     Bez fotografii
  (..) W późnych latach 60. znałem już sporo Dolnego Śląska, a szczególnie Sudetów, ale za pierwszy raz, gdy znalazłem się w karkonoskiej stolicy i dobrze go zapamiętałem, muszę uznać ten wrześniowy dzień, gdyśmy tu z kolegą, reżyserem filmowym, dotarli w poszukiwaniu plenerów do filmu KLAKIER. Miasto było mokre jak pies i wynędzniałe jak cała Polska w 1981 roku. Jeleniogórski rynek wyglądał widmowo. Gdybym tylko potrafił, rozpłakałbym się na ten widok. Doba, jaką spędziliśmy tutaj, zostawiła po sobie wiele absurdalnych wspomnień hotelowo-gastronomicznych, ale mniejsza tu o nie. Ostatecznie wyjechaliśmy bez żalu i pomysłu.
     Następny raz przyjechałem tutaj, aby odwiedzić moich młodych przyjaciół. Postanowili się osiedlić w sąsiedztwie Miłkowa, porzuciwszy Warszawę na początku trudnych lat osiemdziesiątych. Lata były niełatwe, to prawda, ale przyjechałem bezpośrednim pociągiem Warszawa-Paryż, który tędy przejeżdżał. Dworzec tętnił jeszcze życiem i nie da się tego porównać do sytuacji dzisiejszej. Jelenia Góra była wówczas stolicą województwa i czuło się resztki splendoru. Miałem trochę czasu, więc zajrzałem na rynek i odniosłem dokładnie to samo wrażenie, co przedtem. Demoniczny! W ogóle, przez wszystkie te lata - teraz jest już wiele lepiej - czworobok rynkowych kamienic robił wrażenie wielkiego prosektorium, z trupią szarością ścian, z bliznami po dawnej zabudowie w najbliższym sąsiedztwie. Więc to nie dla zapoznanej urody miasta zacząłem tu przyjeżdżać regularnie i coraz częściej. Lecz bardziej niż samo miasto, wabiła mnie jego okolica; pobliski krajobraz z widocznymi śladami kalectwa, a przede wszystkim góry w niedalekim tle. Zaś sama Jelenia Góra tylko na tyle, na ile byłem zmuszony ją rozpoznawać.
     Oprócz bezosobowych okoliczności, przyciągało mnie ku niemu również kilka zaprzyjaźnionych duszyczek. Wtajemniczały mnie w arkana regionu. Świadomie, lub bezwiednie odsłaniały to, co już zostało wypchnięte z jego widzialnej przestrzeni. Krystyna, znająca jak własną kieszeń cały dalszy i bliższy pejzaż kulturowy. Pewien pan Tadeusz, skarbnik lokalnych fantazji. Małgorzata, która w tutejszym teatrze budowała scenografię dla francuskiego reżysera. I jeszcze kilka osób z kręgu przygodnych znajomych, mieszkających tutaj na stałe, lub tylko przelotnie.
     Było poza tym coś jeszcze, czego daremnie szukałbym gdzie indziej. Mianowicie - poczucie końca świata. A przynajmniej końca czasu, i to na grubo zanim przemądrzały Fukuyama wynalazł koniec historii. Tutaj wszystko to było naoczne, na wyciągnięcie ręki, bez żadnego tam wymyślania. Ludzie wypełniający ten krajobraz też czynili takie wrażenie, jakby opuścili dawną planetę, wybierając inną, nie wiadomo tylko, czy lepszą. Niewątpliwie, wsiąkałem w ten klimat. Zanurzałem się w nim z jakąś nadzieją, nie tyle głęboko, by w tym wszystkim utonąć, ale raczej jak pływak, nieczujący życzliwości akwenu, ale usiłujący dopłynąć na jakiś nieokreślony drugi brzeg. (...)
     Zaglądając do Jeleniej Góry tak regularnie, jak to niebawem się stało w tamtych latach, grzechem byłoby nie dostrzegać, że to miasto w swoich lepszych czy gorszych fragmentach jest zapisem jakiejś wzniosłej przeszłości. Żeby ją jednak odczytać, nie wystarczyło tylko biernie patrzeć i apatycznie szwendać się jego ulicami. Doprawdy, do tego, co było tutaj, a jeszcze nie całkiem zniknęło, trzeba się było przepychać przez pokłady pozorów; przez treści niezgadzające się z widzialną prawdą; przez cała tę lichą dekorację już podupadającej komuny. To było nieco smutne, ale też pasjonujące! (..........) Henryk Waniek

  
Plakat do wystawy projektował Jacek
 Na oglądanie zapraszam do Hauptmannów w Szklarskiej Porębie




środa, 2 września 2015

ostatnie dni wakacji

.... a ja tyję i myślę, że to z powodu upału, który powoduje totalny bezruch ciał. Pojechałam nawet na basen w niedzielę, ale chyba mi na mózg padło - do Miłkowa. Zanurzyłam stopę w wodzie i, mimo żaru z nieba, nie wlazłam. Palce  stóp mi zamarzły. Kocham lato ale niechże ten upał już ustąpi na rzecz pogodowego rozsądku.

W sobotę pojechaliśmy do Miedzianki na "Miedziankę". Na FB pojawiło się mnóstwo linków ze zdjęciami ze spektaklu, wrzucam kilka coby sytuację naświetlić.  (autorów: L.Różański, J. Strzyżowski, Ruda Dagmara i inni). To co się tam działo nazwałabym wielopokoleniowym ruchem społecznym i niezłą zabawą. Zaczęło się kilka lat temu, kiedy przynajmniej połowa jeleniogórskiej społeczności z zapartym tchem przeczytała książkę Filipa Springera "Miedzianka, historia znikania".  Ja też. Książka jest  bardzo dobra, w typie popularnym w tutejszym klimacie i temacie, czyli "dziedzictwo" .akiś czas później moje "dzieci zastępcze" zaciągnęły mnie do teatru na spektakl. Nie wyobrażałam sobie jak można dobrze pokazać historię miasta ale wyszło świetnie. "Dzieci" chodziły jeszcze kilka razy, nawet zaczęłam się o nich martwić, czy aby im nie odbiło. Raz albo dwa, idąc na spektakl większą grupą, ubrali się w kraciaste koszule, kaski i czołówki. Aktorów żegnali owacją na stojąco. Aż któregoś dnia wyhaczył ich dyrektor teatru i zaproponował współpracę. Może zrobią spektakl na miejscu, w pozostałości miasta, wspólnie - aktorzy i młodzi zapaleńcy.
Moje "dzieci zastępcze" zaangażowały się okrutnie i po wielu próbach, w ostatnią sobotę odbył się finał czyli "Miedzianka" w Miedziance.  Cały dzień trwały tam wesołe zabawy ludu, jarmarki - zbierano kasę na remont tutejszego, chylącego się ku ruinie kościoła. A wieczorem  - wielki spektakl. Ludzi był tłum: ludzie, którzy jeszcze tam mieszkają, ludzie z Janowic i dawni mieszkańcy miasta przesiedleni na jeleniogórskie Zabobrze, mnóstwo młodzieży i dzieci, no i my.  Ciężko było oglądać bo scena była zbyt nisko a siedzenia widzów amfiteatralnie schodziły ale do tyłu. Aktorzy grali na scenie, amatorzy - zapaleńcy  w formie "przypominaczy" pojawiali się okresowo i tłumnie. Na zdjęciach, które tu wrzucam, są głównie naturszczycy. Wśród tych po lewej jest moja "córka zastępcza"-:))), która często uczestniczy z rozmaitych przebieranych zabawach ludyczno-historycznych. Najpierw wystąpili jako młodzi niemieccy sportowcy, potem jako niemieccy uchodźcy, jako polscy uchodźcy ze wschodu, górnicy kopalni uranu, Rosjanie, etc.etc.  Myślę, że tym razem spektakl zrobili właśnie oni. Zagrali bardzo sprawnie a bawili się świetnie, dzięki czemu bawiła się i publiczność.
Nie wiem jak to się dzieje, że tutaj tyle rzeczy dzieje się z niezależnej od nikogo i niczego inicjatywy i fantazji ludzi, zwłaszcza młodych ludzi. Bez sprawczego udziału jakiejkolwiek instytucji czy innej władzy, wręcz jakby wbrew niej. Władza organizuje bezproduktywny kongres kultury, na który nie zaprasza większości artystów (jak fama gminna niesie), w którym sama niezbyt chętnie uczestniczy a zatem żadnych wniosków nie wyciąga. Wbrew obiegowym opiniom, że w dzisiejszych czasach młodzież nic za frico nie zrobi, właśnie ta młodzież robi. Znaczy w sumie, ciężko ich nazwać młodzieżą. Siłę przywódczą tworzy pokolenie trzydziestolatków, towarzyszy im nieco młodsza i nieco starsza młodzież oraz dzieci. O samej Miedziance pisać nie będę, o niej jest książka. Notabene na widowni był też jej autor.

Zaliczyliśmy też browar w Miedziance otwarty 1 maja tego roku przez młodych wrocławiaków. Dziwaczne miejsce: nowoczesny pawilon na odludziu a na jego przedpolu rozległy pejzaż i orne pole. Ludzi tłum. Dają tam trzy rodzaje piwa: Cycuch janowicki - dla mnie za gorzki, ciemny i pachnący wędzonką "Górnik" oraz Rudawskie - to pasowało mi najbardziej. Ukłon dla tradycji -  „Złoto Kupferbergu” rozsławiało Miedziankę przed wojną.
Dzień później poszło mi w innym kierunku. Po próbach moczenia się w miłkowskim basenie i pławieniu się w upalnym słońcu ostatnich dni lata udaliśmy się na rybkę, tradycyjnie do smażalni "Wieloryb" w Mysłakowicach. Zmienia się tam. Przeszklony aneks przed budynkiem smażalni był już gdy byłam w lipcu. Teraz  powstał taras nad stawem, gdzie można się poczuć swobodnie w chłodnym powiewie od wody i kokietować łabędzie. Pstrąg tamtejszy jest zawsze doskonały.

Po obiedzie pojechaliśmy do "średniowiecznej osady Kopaniec", gdzie odbywał się jarmark. Przyjechaliśmy późno, większości znajomych już nie było. Więc pokręciliśmy się chwilę, przywitali z tymi którzy jeszcze byli  i, zahaczając o Galerię Wysoki Kamień i osamotnionego tego dnia Piotra Syposza, udaliśmy się do Galerii Kozia Szyja, czyli do Agaty i Leszka. A wszystko działo się w Kopańcu. Leszek zaciągnął nas pod świeżo budowany dom przysłupowy - faktycznie, nieco wyżej nad nimi, na łące stanął dom podobny do reprezentacyjnej  narożnej chałupy na rynku w Sulikowie.
Mają ludzie fantazję, dobrze, że przynajmniej niektórzy również kasę.  Kolejni dziwacy osiedlili się w Kopańcu - para australijczyków. Chwilkę siedzieliśmy na dworze przy stole z widokiem na Izerskie Pogórze i ruszyliśmy dalej. Na Popielówek do Agnieszki i Mariusza, czyli kolejnej nowej galerii wiejskiej.
Piszę i piszę ale to pretekst do wrzucania fotek z Miedzianki. No więc ogród Mielęckich  urodą powala. Jego atmosfera również, podobnie jak atmosfera starej plebanii. W sieni na kraciastym kocyku leżał Ramon. To pies Agnieszki, którego poznałam gdy na tresurę z moim Bomblem chodziłam. Bombel nie żyje od lat, Ramon ma lat 15 i sparaliżowane tylne łapy. Myślałam, że go coś boli, taki dziwny dźwięk wydawał. Tymczasem był to objaw radości z naszego przyjazdu. Posiedzieliśmy, poględzili, mała Agnieszka wielkiego psa z kocykiem do galerii przyniosła - żeby się samotny nie czuł (to wilczur jest), no i pojechaliśmy do domu.

Powinnam o tych wszystkich barwnych ludziach i ich życiu książkę napisać, ale niewiele o nich nie wiem, tylko to co z wierzchu. Nie umiem się tak naprawdę zaangażować, a to jest chyba warunek sine qua... Mam w sobie dystans.. badacza ? Moja "córka zastępcza" mówi, że ich jest tutaj tak duże, bo w tej ziemi namacalnie czuje się wolność. Ona to czuje, jest przybyszem z Warszawy. Ja też poczułam to kiedyś będąc przybyszem z Rzeszowa i Kielc. Tam w jakiś sposób człowiek się dusi i nie pasuje, tutaj jest inaczej. Byłam też u Urszuli Broll w Przesiece, też przybysz. Z Katowic.

Na wszystkich fotkach są statyści spektaklu "Miedzianka". Na ostatnim Gracjan - prawda, ze piękny ?

piątek, 6 lutego 2015

no to zapraszamy




Dawno nie robiliśmy wystaw zajęci pracą po remoncie i dopiero teraz, w końcu. Do wystawy nart z kolekcji dra Grzegorza Sadowskiego z AWF Warszawa dołączamy "zajawkę" historii sportów zimowych w Szklarskiej. Tylko zajawkę, gdyż mamy nadzieję, że pojawią się u nas wszyscy zaintersowani i niegdyś uczestniczący w sportach i uda nam się ich namówić na pokazanie swoich pamiątek, medali, zdjęc i wspomnień rozmaitych. Może wspólnymi siłami napiszemy tę historię powojenną. Czytałam ksiązkę"Sportowcy ziemi jeleniogórskiej 1945-2010", o Szklarskiej jest trochę ale niezbyt wiele. Przydałoby się więcej. Spotkaliśmy się z Franciszkiem Szczyrbakiem, jutro z Ireną Myśliwiec, każde z nich ma swoje zdjęci, swoich faworytów,  ale to nadal maleńko biorąc namiar jak wielu sportowców tu było.
Chwilę przed wystawą radiowa trójka organzuje spotkanie z Renatą Mauer. Fajnie byłoby gdyby do nas też przyszła razem z Trójką ;))))

poniedziałek, 24 listopada 2014

warto


Była u nas Stefania ze swoją nową książką, która już promocje publiczne przeszła. Ta kobieta niemożliwa jest. Wydała kolejną książkę o szkle, teraz chyba najważniejszą dla szklarskiej historii sztuki Dolnego Śląska, bo tyczącą okresu świetności Karkonoszy i regionu w tej dziedzinie. Chyba jako jedyna przekopała archiwa czeskie, polskie i niemieckie. Na tej podstawie obala dotychczasowe wyobrażenia o szkle czeskim i śląskim. Dokumenty wskazują, że szkła dotąd Czechom przypisywane - u nas powstawały. Przygotowała historie znanych rodów szklarskich, odnalazła nazwiska nieznanych dotąd mistrzów, pokazała piękno, jakość,  wielkość i różnorodność produkcji na podstawie cenników, wzorników oraz całej masy innych dokumentów.  No po prostu kawał świetnej roboty. I piękne wydanie.  http://www.pressglas-korrespondenz.de/aktuelles/pdf/pk-2014-3w-zelasko-barock-rokoko-hirschberg-2014.pdf Szkoda jeno, że po niemiecku. Ale może kiedyś muzeum posiadające największą kolekcję szkła w Polsce pokusi się o polskie wydanie, bo ta książka to kompendium wiedzy na temat. Zapytałam czy ma tekst polski. Nie, "jakby trzeba było - Tomek przełoży na polski".  Tomek Pryll robił jej korektę niemieckich  tekstów i chyba część tłumaczeń.  Nie wiem bo nie odzywa się ostatnio.
Stefania...  bardzo trudna w międzyludzkich kontaktach kobieta, choć w sumie dusza - człowiek. Wiem, bo pracowałyśmy razem  długo i wiele lat upłynęło zanim jako tako dotarłyśmy się.  Jak pisze, jest w amoku zafiksowana tylko na jednym temacie. Z błyszczącymi oczyma i rumieńcem na licu mówi o swoich odkryciach, miesza wątki, wrzuca dygresje, jest na fali. Każda rozmowa na jakikolwiek temat powraca do szkła. Byłam u niej, gdy pisała i przygotowywała skład. Cała podłoga dwóch pokoi zasłana wydrukami, wszędzie notatki, nogi nie ma gdzie postawić, w domu raczej bajzel. A ona sama - jak nakręcona...  Cieszę się, że znam takich ludzi.

niedziela, 16 listopada 2014

po wernisażach

Wszystko dobre co się dobrze kończy. Na wernixie w muzeum ludzi było maleńko. Powodów pewnie kilka: zbyt długo nieczynne muzeum, zbyt krótki termin między rozesłaniem zaproszeń a imprezą, zbyt mało popularny na prowincji temat wystawy (performance + szkło), mecz w nogę z reprezentacją PL w roli głównej w tym samym czasie, etc. Szkoda.
Za to w Galerii Izerskiej w Kromnowie na wystawie Młyna ludzi było niemało, za to sztuka raczej mizerna. Nihil novi... Pora zmienić formułę stowarzyszenie i wystaw. I chyba mam kilka pomysłów, zobaczymy co wyjdzie.
A dziś ?  Z ogromną radością raczyłam się wodą i ciepłem: basen, sauna, hydromasaż, spacer z psem. Luzik. Polecam na niedzielne, jesienne poranki. Polecam Wojanów.
Dojrzewam do trudnego tematu ale nie wiem jak go ugryźć. Jedna z naszych młodych koleżanek nie wytrzymała presji, jest na zwolnieniu. Bezmyślny mobbing szefa, wrażliwość zdolnego pracownika, milczenie pozostałych. Współczesna polska norma ?

wtorek, 11 listopada 2014

zapraszam do Kromnowa

Kolejna wystawa Młyna. Jeszcze nie jest gotowa, jeszcze nie wiem jak wyjdzie ale na pewno będzie świetnie i bardzo różnorodnie. Widzę po przywożonych pracach. Zaproszenia projektowane przez Agnieszkę Owsianik i Olę Szczyżowską - do wyboru - są dosyć nietypowe jak na rozmalowane środowisko. Pewnie taki znak czasu.
Wystawa odbędzie się w Galerii Izerskiej w Kromnowie. http://galeriaizerska.wix.com/galeria-w-kromnowie Wrzucam link, tam znajdziecie lokalizację. Galeria mieści się w dawnym kościele ewangelickim i jest to niezły patent na zagospodarowanie niszczejącej architektury "niczyjej', no i kolejne, istotne miejsce w okolicy, w której jest tak mało galerii a tak wielu artystów. Zapraszam.

czwartek, 18 września 2014

efka

Rozszyfrowanie: I Europejski Festiwal Kolonii Artystycznych w Kazimierzu Dolnym. A i ...II Biennale Filmu i Sztuki - jak w zeszłorocznym Worpswede. Oczywiście byliśmy, zachwyciliśmy się i jesteśmy oczarowani artystycznym światem Kazimierza. Jeśli któreś miasto czy wioska na nazwę kolonii artystów zasługuje to na pewno Kazimierz. Galerii ze 40 jak nie więcej, artystów mieszkających lub dojeżdżających tłumy, studenci ze sztalugami lub teczkami na ulicach, Mały Rynek pełen kompozycji kwiatowych z suszonych kwiatów, koronek, lnianych ciuchów i  staroci oraz piątkowy duży Rynek z kolorowymi warzywami i owocami prosto z pola (miseczka malin, która u nas 8 zł kosztuje, tam - 4 zł)., no i te cudne, gontem kryte, wielkie dachy małych domów, wykusiki, ukwiecone balkony, loggie i arkadki... Kocham Kazimierz.
Pogodę przez dni cztery mieliśmy jak dzwon mocną - jakby na święto artystów specjalnie. A w całej Polsce padało. Wróciliśmy naładowani energetycznie, chętni do życia i pełni pomysłów. Niedługo pora na festiwal u nas..
efka to było święto artystów. I faktycznie było to widać. Duża wystawa malarstwa starych mistrzów w Celejowskiej, wielka wystawa twórców współczesnych polskich, ukraińskich i niemieckich w Galerii Letniej, całkiem spora wystawa starych mistrzów z Kazimierza, którzy tamtejszą powojenną kolonię zapoczątkowali i otwarte wszystkie niemal małe galerie z wystawkami na potrzeby festiwalu.  do tego prezentacje filmów o odpowiedniej tematyce, prelekcje na temat i dyskusje oficjalne i mniej oficjalne w trakcie wieczornych artystycznych włóczęg prowadzone. Do tego niezły koncert w galerii SARP-u, wieczór dla artystów oraz wieczór dla oficjeli, na którym się znalazłam z racji przysługujących mi funkcji i współpracy z organizatorami.
W tym roku festiwal obejmował ukraiński Krzemieniec, niemieckie Worpswede oraz polskie: Szklarska Poręba, Zakopane i Kazimierz.
Tak.... i już po wszystkim... szkoda.
Festiwal udał się znakomicie - gratulacje więc i podziękowania dla Waldka Odorowskiego - wodza merytorycznego i wspierającej go Doroty, Joasi Stefańskiej, która na swoich drobniutkich ramionach uniosła finansowy ciężar imprezy ( nie wiem czy zza tych papierów zapamięta cokolwiek z festiwalu, chyba, że się na zdjęciach zobaczy), dla Agnieszki Mitury  i wszystkich innych ciężko zapracowanych a niekoniecznie docenianych ludzi. Bo tak to zwykle bywa, że jedni pracują inni przypinają sobie laury.  Dobrze,że przynajmniej  w artystycznej Konfraterni mają oparcie, a to już coś. 
I tu jeszcze  hołd złożę Tomkowi Pryllowi,   który w Kazimierzu pracował dla efki. ( z nami robił Worpswede). Facet jest nie do zdarcia, tłumaczy w te i we te, mam wrażenie, że nieważne kto i po jakiemu mówi,  zawsze robi to zgrabnie i na temat, żartując przy tym i publikę w co nudniejszych fragmentach cudzej wypowiedzi bawiąc. Niemcy chcą tylko jego. Zaprzyjaźnia się ze wszystkim, wszędzie jest u siebie, wszyscy go lubią i chcą do pracy, choć język ma niewybredny i paskudnie huknąć z góry na niesubordynowanego mówcę bądź słuchacza potrafi. I przyznam, ze czasem się go boję oraz, że choć nadużywa trunków czego nie kryje, w robocie jest zawsze correct i na czas.
Samego festiwalu opisać się nie da, nawet zdjęcia nie oddadzą tej atmosfery. Sztuka Karkonoszy i Izerów prezentowana była przez sztukę dziewięciu kobiet i Klinikę Lalek. Żelaźni Zbyszka Frączkiewicza w tym czasie w Busku Zdroju byli a tych ze Szklarskiej przewieźć.. ? Kasy nie starczyło.

poniedziałek, 24 lutego 2014

"opowieści ostateczne"

27 lutego o godzinie 17.00 zapraszamy do Domu Hauptmannów w Szklarskiej Porębie na promocję książki Leszka Różańskiego "Opowieści ostateczne" oraz wernisaż wystawy Kaliny Jaśko - małolaty ilustracjami "zmiękczającej"  to wydawnictwo.  A także - jak bóg-i-sprzęt pozwoli - na koncercik "Piosenek ostatecznych" Piotra Syposza powstałych jako pendant do książki.  Poniżej wrzucam tekst wstępu autorstwa Bereniki Różańskiej, która najlepiej wie co pisze, bo wychowała się w Kopańcu.

"Jest takie miejsce, gdzie przeszłość, i ta historyczna, i ta mityczna, przenikają fizyczną i realną teraźniejszość, nadając jest charakterystyczny głęboki smak, jakby znajomy, a jednocześnie obcy, egzotyczny. Gdzie magia jest niemal tak oczywista jak dojenie krów czy wilgoć jesiennych poranków. Gdzie historia, wyryta w drzewach, murach, budynkach, starych flakonach i polach uprawnych uczestniczy aktywnie w kształtowaniu losów ludzkich. Gdzie mokra ziemia, zapach potu i gdakanie kury współżyją w tej samej przestrzeni co dylematy religijne, bóle egzystencjalne i poszukiwania filozoficzne. Gdzie, to co niepoznawalne, niewytłumaczalne i niewiadome, przeplata się z prozaicznością i potrzebą racjonalizacji, a przeciwieństwa uzupełniają się i harmonizują. Gdzie śmierć jest tak samo zwykła, jak i niezwykła, tak samo brudna i prześmiewcza, jak (nad)naturalna i piękna.
 Motyw przemiany, końca, który jest początkiem, zmiany i przyszłości zawsze ukrytej we mgle, których sens nie zawsze nam się odsłania. Tajemnica potrzebuje bowiem przestrzeni.
Motyw tęsknoty, poszukiwania, gotowości, aby odpłynąć z ukochanej Akki, podczas gdy wiatr, który porusza żaglami, przynosi też krzyki ginących, tych winnych i niewinnych.
By współtworzyć ten świat, poprzez pisanie czy też lekturę opowieści, trzeba być częścią tej przestrzeni, trzeba być równocześnie tym katem stojącym po kostki w błocie, tym szklarzem, który parzy sobie ręce, tym listonoszem, któremu oddech zamiera w płucach.
 Do tego co najbardziej ulotne mamy dostęp tylko przez to co najbardziej materialne i "prozaiczne". Nasza dusza wyraża się poprzez gesty i mechanizmy ciała. Nasze tęsknoty, pragnienia, smutki, rozterki, pytania, czy nawet poczucie humoru nie zmieniają się tak bardzo z upływem wieków. Zrozumienie tego jest pierwszym krokiem do otwarcia się na to, co nieznane, na fenomen ponad literackiego współodczuwania. Nawet chwilowa identyfikacja z bohaterem opowieści, który być może nie istniał, ale istnieć mógł, oraz ta właśnie realność potencjalności właśnie, ta pełno-krwistość, "człowieczość", czyni tą postać istniejącą w słowach zupełnie prawdziwą, tak samo rzeczywistą jak Ty czy Ja.
Książka, którą macie przed sobą jest bowiem zaproszeniem, uchylonymi drzwiami starego domu, do którego trafia, często przypadkowy, wędrowiec. Po to aby posilić się, posłuchać melancholijnych pieśni czy zabawnych opowieści, czy choćby tylko po to, aby ogrzać ręce przy ogniu, zanim ruszy on z powrotem w zimny, nieprzyjazny, dawno już wytłumaczony i oczywisty świat."

http://www.goryizerskie.pl/?file=art&art_id=1272
Na bazie opowieści powstał tekst Jarka Szczyżowskiego - bohatera jednego z opowiadań..
http://www.goryizerskie.pl/?file=art&art_id=1260

środa, 20 listopada 2013

wystawa Beaty Makutynowicz

Zapraszam w jej imieniu do Złotoryji. Beata jest członkiem "Nowego Młyna" a dzisiaj spotkałam ją w Muzeum Zabawek w Karpaczu i się zdziwiłam, że tam pracuje. "Nigdy w życiu nie sądziłam, że tak piękną pracę będę miała" - oznajmiła rozpromieniona. Przygotowują teraz wystawę domków dla lalek z prywatnej kolekcji. Też bym się pobawiła lalkami:))))
Muzeum powstało z kolekcji Henryka Tomaszewskiego. Bo nie wiem, czy wiecie ale mistrz pantomimy takie miał hobby i testamentem zapisał zbiór miastu Karpacz, gdzie miał letni domek. Muzeum w pięknie wyremontowanym budynku dworca się mieści, lecz wnętrze pomyślane jest ciut bezsensownie - z wielkimi schodami pośrodku najpiękniejszej hali, znacznie zmniejszającymi powierzchnię wystawienniczą. Ponadto przydałaby się jakaś nowoczesna forma ekspozycji i nowy osprzęt,bo stare  gabloty z ubiegłego wieku tworzą dysonans w czystym żelbetowym wnętrzu. Niemniej zabawki się bronią. Popularność ekspozycji jest na tyle duża, że muzeum w 60 % utrzymuje się samo. Zanim powstało, wystawa zabawek prezentowana była u nas. Wtedy drugi raz w życiu widziałam kilometrowe kolejki do muzeum. Pierwszy raz było to na wystawie fotografii Tomasza Tomaszewskiego, męża Niezabitowskiej- pewnie dlatego, że na świeżej fali  wolności.

piątek, 11 listopada 2011

A gdzie są obrazy z cyklu "Ojcze nasz" ? Oto i one














Ojcze nasz któryś jest w niebiesiech
(tryptyk I - brak foto prawej kwatery - dorzucę)
















Święć się imię Twoje" (tryptyk II - kwatery boczne)


















Przyjdź Królestwo Twoje (Tryptyk III - środek)











Bądź wola twoja (tryptyk III)
Jako w niebie tak i na ziemi











Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj (tryptyk IV)


I odpuść nam nasze winy
(środkowa kwatera tryptyku V)
























Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom (tryptyk VI)














I nie wódź nas na pokuszenie (tryptyk VII - środek i prawy bok)


















Ale nas zbaw ode złego (tryptyk VIII środek)











AMEN

niedziela, 16 października 2011

zapraszamy na wernisaż 21 października o 17.00

Moja ulubiona malarka. Z powodów: kolorystyki, ekspresji, ciepłej energii, emanującej z obrazów i włażącej w człowieka wczepiając mu rewelacyny nastrój. W wypadku sztuki często zdjęcie jest lepsze niż prezentowany obraz - tutaj dokładnie odwrotnie. Ciepłą energię trzeba poczuć namacalnie, pozwolić jej przeniknąć. Bogusia jest osobą jakich się trochę boję - pedantycznie staranna, klinicznie uporządkowana, zapięta na ostatni guzik -człowiek, w którego życiu nie ma przypadku. Takie wrażenie na mnie sprawiała i, w sumie sprawia nadal. Pedantka. Teraz wiem jeszcze, że jest pracoholiczką trzymającą cały świat na głowie, wiecznie w pośpiechu.

Maluje szybko i nieprawdopodobnie dużo, odreagowuje - jak sama mówi. I teraz nie wiem czy przelewa swoją pozytywną energię czy czerpie z tego co spod jej pędzla wychodzi i w pozytywną energię przekształca, Co w sumie nie ma znaczenia, bo ważny jest skutek dla widza. Lubię się pławić w jej ciepło kolorowym swiecie.
cytat:

mix - to nadal zabawa formą i kolorem. Poszukiwanie koloru i jednak energii w obrazie jest dla mnie istotną kwestią.
http://twardowskarogacewicz.republika.pl/