sobota, 10 sierpnia 2013

Lublin

fundamenty kościoła św. Michała Archanioła na Placu po Farze, z widokiem na zamek
Pierwszy zjechałam do  Lublina dopiero na studiach. A przecież dotąd mieszkałam o rzut beretem. Zupełnie nie spodziewałam się tak wielkomiejskiego miasta. Dziura na kształt Kielc - myślałam. (Ówczesnych Kielc). A trafiłam w wąskie zaułki,  wielkie kamienice, studencko-teatralny malowniczy świat pełen młodych, który na co dzień miałam w zachwycającym Wrocku. Nie widziałam wtedy tego co zobaczyłam kilkanaście lat później. Drugi raz byłam w Lublinie w momencie, gdy zaczynał powolne przeobrażenia. Odrapane oficyny, pełne liszai mury, totalna menelnia  a obok wymuskane podwóreczka - studnie przekształcane w kawiarniane ogródki i młodzi yuppies pędzący do pracy. Stare miasto na 7-hektarowym wzgórzu, z dwu - i trzykondygnacyjnymi piwnicami domów na obrzeżu. Łaziliśmy po tych piwnicach w poszukiwaniu reliktów murów miejskich, pijaliśmy kawę w małej meksykańskiej kafejce o ósmej rano, zaliczaliśmy wysokie strychy fotografując dachowe więźby. Kamienica na Grodzkiej 6, posiadająca oficyny większe od niej samej, miała historię notarialnie udokumentowaną od XV w.: kolejni właściciele, przebudowy, rozbudowy, zatargi sąsiedzkie, pożary...  I tak mają niemal wszystkie kamienice. Po naszej pieriestrojce do kamienic powrócili właściciele, których przodkowie z mozołem je wznosili. Właściciele innych rozjechali się po świecie i nie ma teraz szans na ich odbudowę - to jest poważny problem lubelskich konserwatorów. 
fotka kolegi
Czemu wracam do tamtych czasów ? Zarobiliśmy niewiele bo na wschodzie znacznie mniejsze są stawki za nasze roboty, ale warto było. Poznaliśmy kawał zupełnie obcego świata: od szumów na Tanwi, gdzie robiliśmy stary drewniany młyn nad dobrą do brodzenia rzeką w pobliżu stawu Morskie Oko, przez Kazimierz i Nałęczów,  po  Białą Podlaską i Janów. Cudowna atmosfera, nastrój, świetne towarzystwo. Tęsknię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz