Bo pojechałam do Zakopanego. Zdecydowanie nie lubię delegacji, nawet do tzw. kultowych miejsc. Nie lubię jeździć z obowiązku i jeszcze cudzym autem co wymusza podporządkowanie się cudzym regułom gry, choć te wszystkie mankamenty rekompensował bardzo sympatyczny Krzysztof, kierowca. Czy Zakopane jest atrakcyjne ? Nie. Miasto, które nie pasuje do gór, które nie wie czy być nowoczesne czy zachować swój tradycyjny szlif. Piękno drewnianej architektury niknie w kakofonicznym melanżu z murowanymi monstrami, "pobierowskimi" straganami i czarnym tłumem turystów. Tu wszystko powinno być wkomponowane w pejzaż, tymczasem wszystko za mocno wystaje boleśnie raniąc krajobraz. Niczego nie ratuje juhas czy rycerz majestatycznie górujący nad miastem. No dobra, dość zrzędzenia. Wrzucam kilka fotek ze starego cmentarza na Pęksowym Brzysku. Lubię cmentarze z ich nostalgicznym milczeniem i nastrojowością ludowego kiczu. Tylko te kolejne wycieczki … liryczno – melancholijny nastrój pryska.
Pojechaliśmy po wystawę. Nerwowo było od samego początku. Przyjechaliśmy za małym autem, choć jego wymiary ustalaliśmy parokrotnie, mieliśmy zbyt mało opakowań, nie zmieściły się z odwożoną wystawą, nie mieliśmy ze sobą fachowych pakowaczy. Gdy już spakowaliśmy auto (moim zdaniem perfekcyjnie) usłyszałam coś na kształt przeprosin. Te nerwy to przez porównanie. Ci z Turynu przyjechali TIR-em, wystawę pakowało czterech fachowych pakowaczy, dysponujących skrzyniami, pudłami i cała tą drobnicą. A my ? Kupiliśmy na miejscu regipsy i folię, podzieliliśmy przestrzeń za małego auta na bezpieczne strefy, które zapakowaliśmy obrazami, skrzyniami z drobnicą oraz większymi przedmiotami „na rozpór” i pod sam sufit. Wszystko bezpiecznie dojechało w wymaganej temperaturze 18 stopniu. Klimatyzacja mi zaszkodziła – jeszcze nigdy nie leżałam w łóżku z powodu zawalenia katarem górnych dróg oddechowych. Wczorajszy dzień, po rozpakowaniu wystawy przeleżałam.
Ta wystawa to kłody pod nogami od zarania, ze wszystkich stron od nas najmniej zależnych. Najpierw przesuwanie terminu z powodu opóźnienia transportu z Turynu - wali się cały roczny harmonogram wystaw. Potem zmiany koncepcji - wystawa nie zmieści się w salach na dole, więc całkowita przebudowa wszystkiego. Brak osprzętu, potrzebna nam tylko jedna duża gablota z macierzy (jedna !!! w zamian za cztery mniejsze nasze) – nie. Mam obiecaną, ale będę jej pewna gdy przyjedzie. Chcę ludzi do pracy – podobno dostanę ich od wtorku ale jednym z nich jest pracownik notorycznie potrzebny w macierzy, więc czarno widzę jego pobyt u nas. Mam środki na zatrudnienie na umowę zlecenie, ale mamy poradzić sobie sami. Mam jednego pracownika technicznego na pół etatu., a zmontować trzeba 10 wielkich modułów z regipsów, płyt OSB i szkła. Nic to, źle zaczynające się zamierzenia wychodzą ponoć najlepiej.
czwartek, 29 kwietnia 2010
wyście sa pani do tyla pikne co cud czyli Zakopane. Wystawowa qchnia 2.
A witojcie, co u wos, kajście byli ? - pogadały se kobitki przy ladzie w Biedronce, po czym jedna zwróciła się do mnie zwróciła się do mnie "witam, czym mogę służyć" ? Język dla swoich, język dla obcych. I ten fajny akcent.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
....i rękawy Marianka zakasała..../bez umowy zlecenia oczywiscie/. Życzę wspaniałej wystawy:)
OdpowiedzUsuńja mam umowę o pracę, więc czy się stoi czy się leży, zawsze to samo się należy. Ale umowę z majstrem podpisałam, za zgodą władz zwierzchnich oczywiście i teraz wszyscy zakasane mamy rękawy i tyramy radośnie ku chwale... czego ? Zakopanego. Wystawa nam rośnie, ale póki co panikuję.
OdpowiedzUsuń