piątek, 19 marca 2021

ech te koronki... jeleniogórskie

Nie ma piękniejszego wyrobu na świecie niż koronki. Wprawdzie produkt niemodny w tych, do bólu technicznych czasach, ale może właśnie dlatego chciałabym mieć koronkowe mankiety, kołnierzyk, falbanki i inne podobne fanaberie.
Jak to się stało, że Jelenia Góra stała się na moment stolicą sztuki koronkarskiej?
Otóż po zawarciu w 1763 r. traktatu pokojowego kończącego wojnę siedmioletnią, władza – czyli Fryderyk Wielki i pruski minister Śląska, von Schlabrendorff, postanowili naprawić to wszystko co zniszczyła wojna (nie pierwsza zresztą w XVIII w.) i zbudować na nowo system gospodarczy, który miał ratować tragiczną sytuację kraju. Drobiażdżek: stworzenie przemysłu krajowego. Oprócz innych dziedzin gospodarczych inicjowanych przez państwo, istotną stało się właśnie koronkarstwo. Minister narzucił klasztorom żeńskim zakładanie manufaktur, przyuczanie zakonnic i dzieci. I już w 1786 r. na Śląsku działały 44 zakłady: tkalnie płótna, przędzy nitkowej, koronek typu flamandzkiego, antulażu – koronki klockowej wykonanej z nici lnianych i przędzy tureckiej, a także 18 zakładów koronki annaberskiej, klockowej. Jego następca – von Hoym robił to samo, dodatkowo przywilejami zachęcał zagraniczne koronkarki do osiedlenia się na Śląsku. I tak dalej i tak dalej.
A potem rząd pruski, w 1855 r. podpisał umowę z niejakim Janem Jakubem Wechselmannem, berlińskim kupcem koronkarskim, który na handlu belgijskimi (najlepszymi na świecie) koronkami zęby zjadł, na podstawie której miał on założyć i utrzymywać co najmniej 12 szkół koronkarskich w powiecie jeleniogórskim i rozwinąć koronkarstwo igiełkowe (belgijskie). I tak się stało.
A Śląsk był wonczas w stanie tragicznym, vide…”Tkacze” Hauptmanna
Czemu ja o tym piszę? Przez porównanie. Po raz setny widzę, jak ongiś na rzecz państwa i jego ludzi działały władze, przedsiębiorcy (bo i oni inicjowali rozwój gospodarczy, zakładali szkoły, budowali domy robotnicze , etc.) A teraz? Władze ograniczają się do minimalnego zarządzania tym, co dostały w spadku po poprzednikach i przejmowania coraz większych – niegdyś wspólnych - zasobów, pod hasłem "musimy utrzymać szkoły, szpitale i kulturę.
Nikomu do głowy nie przychodzi, by sformułować jakikolwiek program gospodarczy. Ostatnim, który coś próbował zbudować był chyba Gierek.
 
Oczywiście z tymi koronkami nie było tak świetlanie. Wzloty i upadki następowały jedne po drugich. A to skończyły się państwowe subwencje - padły wówczas szkoły Wechselmanna, a to zmieniła się moda, a to znów nastał kryzys gospod. Ale szybko powstawały nowe firmy: Manufaktura Śląskiej Koronki Metznera, czy Śląskie Szkoły Koronek M. Hoppe & M. Siegert - te uzyskały tytuł nadwornego dostawcy królowej Prus. Koronki, choć doskonałe jakościowo, w kwestii wzornictwa były dość archaiczne, ciągle kopiowały wzory brukselskie.
Ja cały czas o Jeleniej Górze piszę...
Dopiero w 1906 r. ruszyły do boju dwie, wykształcone artystycznie w Monachium, panny: Margarete Bardt i Hedwig von Dobenbeck. Zaparły się, że stworzą śląskie, artystyczne wzory. A impulsem był sukces ich projektów na wystawie w Norymberdze. Jak sprytne kobitki za rzecz się biorą - musi przyjść sukces. I przyszedł. Dziewczyny założyły Szkołę Artystycznego Rękodzieła Igłowego, założyły zakład i zdominowały rynek w latach 1906-1914 prowokując nowy złoty okres śląskiej koronki. Wg projektów znanych artystów powstawały indywidualne, estetycznie wyrafinowane wyroby. Panie na dodatek bardzo dobrze płaciły swoim pracownicom.
W 1909 r. powstało Niemieckie Stowarzyszenie na Rzecz Śląskiej Sztuki Koronkarskiej, nad którym patronat objęła księżna Daisy z Książa (Maria Teresa Oliwia Hochberg von Pless) i następczyni pruskiego tronu, Cecylia. Poszło szeroko. Jak celebryta weźmie się za rzecz - sukces gwarantowany. W 1911 Daisy przejęła jeleniogórską szkołę i przekształciła w Szkoły Koronki Księżnej Pszczyńskiej (jej szefową została von Dobenbeck), w 1912 nowo powstały Związek Pracy Chałupniczej Karkonoszy i Gór Izerskich otworzył w Cieplicach muzeum rękodzieła (czy ktoś z Was coś wie na ten temat?). I znowu świat oszalał na punkcie śląskich koronek. Dobra passa skończyła się nagle, tuż przed wybuchem I wojny, głównie z powodu braku belgijskiej przędzy.
Tak sobie myślę, że dobrze byłoby pociągnąć temat, tu u nas na miejscu. Muzeum w Goerlitz ma niezły zbiór śląskich koronek, Stefania Żelasko na chwilę odeszła od szkła i przekopuje archiwa pod kątem koronek - książkę pisze. Nasza etnolożka przymierza się do tematu, jak skończy formy piernikarskie i zrobi wystawę (2022), chce się wziąć za koronki. Więc może skończy się wielką wystawą strojów epoki, z udziałem koronek. Ale to śpiew przyszłości, nie jestem pewna czy dożyję:))))
 
Ps. Gisela Graff-Hoefgen książke "Sląskie koronki" napisała, a ja ją dostałam właśnie.

 

1 komentarz: