Zhaoming Wu |
Kobieta naładowana pozytywną energią, typu "gdzie diabeł nie może tam babę pośle", towarzyska, przyjazna, sympatyczna, aktywna zawodowo, społecznie i rodzinnie. W styczniu, po badaniu usg (prywatnie, bo lekarzu uznał, że się pieści) położyła się w szpitalu, a pierwszego kwietnia byłam na jej pogrzebie. Zaskoczonych żegnających ją ludzi - tłum, nikt nie chce uwierzyć. Żyła pięknie i szkoda, że tak szybko umarła, bo to rzadki dziś przykład osoby umiejącej korzystać z urody życia.
Byłam dzisiaj w macierzystej firmie. W zamkniętych pokojach pochyleni nad monitorami komputerów, w milczeniu, siedzą skupieni nad pracą ludzie. Nie widzą człowieka nawet gdy w oczy mu popatrzą, a jeśli zauważą - w oczach pojawia wrogość: "ty mi d... nie zawracaj". Zapracowani, zagonieni, znerwicowani, bez chwili czasu. Nie rywalizują ze sobą - tu nie ma o co, ich pensja nie zależy od jakości pracy, marna jest od zawsze. Usiłują zdążyć ze wszystkimi papierami wymaganymi przez szefa, organizatora, kontrolera. Z niekorzyścią dla merytoryki - to jasne. A przecież to muzeum jest..... tu nie pracuje się przy taśmie, ta praca nie ma przełożenia na czyjeś życie, ta praca - by była dobra - wymaga zastanowienia, przemyślenia, przegadania, nawet wielokrotnego. Wychodzą z pracy zestresowani, w domu kończą to czego nie zdążyli w pracy i następnego dnia wracają zmęczeni do następnej pogoni. Papier za papierem. Ethos muzealnika. Tak to teraz wygląda.
Kiedyś.. spotykaliśmy się wszyscy koło 10 rano przy wspólnej kawie. Opowieści, rozterki, ploteczki, przegadywanie kolejnych działań, wystaw, wydawnictw. Tu były pogaduchy i kłótnie mniej lub bardziej groźne, ale atmosfera była przyjazna - można było sobie wszystko powiedzieć bez większej szkody. Nikt na nikogo się nie obrażał. Powstał wówczas Ruch Ludzi Dotkniętych Niemocą Pamięci, odbywały się wspólne imprezy, było tak jakoś.. po ludzku.
Przyjechałam na swoje "na rubieże". Opiekunki ekspozycji na ogrodzie - przy kawie, mają przerwę w wyrywaniu chwastów. Nie ma zwiedzających ale na straży w kiosku Teresa, uczulona na słońca. Konserwator walczy ze starymi ulami pod świerkiem, dalej w parku - ogrodnik wkopuje pniaki w grząski grunt przy stawie - by zrobić ścieżynkę, po której da się przejść suchą nogą. Kolega przy kompie pisze tekst wystąpienia na wrześniowej konferencji - już teraz bo druk ma być w czerwcu. Do tego słoneczko, śpiew ptaków i stukanie dzięcioła. Uśmiechnęło mi się w środku wszystko.
Zachować miarę....
Zachować miarę....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz