Dzisiaj jest pierwszy prawdziwy listopadowy dzień. Czerwiec nie był tak ładny jak listopad. Wczoraj, słysząc w pogodynce, że śnieg spadnie, zmieniłam kolorystykę domu na zimową. Zielono -niebieską zastąpiłam granatowo-brązowo-czerwoną z odrobiną lnu w naturalnym kolorze lnu. I dywan położyłam, optycznie cieplej się zrobiło. I jakby na zawołanie nastąpił prawdziwy listopad. ..na krawędzi dni wisi szara mgła... śniegu już mi się chce, bo wróciwszy ze spaceru psa nie mogłam z błota doczyścić. A włosy od mglistej mżawki w drobne loczki mi się skręciły. Teraz siedzę i piszę, za chwilkę za jakąś pisaną robotę się wezmę bo taka aura służy wenie.
Chwilę z dziećmi gawędziłam. Młoda dziś w pracy ale stres ma bo w poniedziałek kolokwium z psychologii. Zastanawiam się czy ona odróżnia studia od szkoły, bo cały czas mam wrażenie, że traktuje je jako zło konieczne. Dla mnie studia to trochę pasja chyba była, dla niej - nie wiem. Nie dostała się na to co chciała, jest na AWF, co trochę ukierunkuje jej nadaktywność ruchową: z imprez na sport się przerzuci. Tak myślałam i rzeczywiście pływa, w siatkę i kosza gra, ale imprez i pracy w weekendy nie odpuściła. Twierdzi, że czasu jej wystarcza. Zobaczymy jak się to rozwinie. Do 26 roku życia stać ją na zmiany decyzji, rentę po ojcu do końca studiów ma, no i od ponad pół roku sama się finansuje.
Za to starszy trasę długą zaliczył: Warszawa = konferencja na stadionie Legii nt. ergonomii w sporcie, Łódź - jakaś robótka w okolicy miasta, Toruń - odwiedziny rodziny, po czym Kraków - kolejna konferencja na temat treningów. Planują z dziewczyną wyjazd w cieplejsze rewiry na cały styczeń i luty. Najpierw wakacje koło Gibraltaru, potem zgrupowanie w Calpe, gdzie oboje pracować i trenować będą. Za naukę hiszpańskiego się wzięli. Czwarty rok z rzędu dziecię mi do ciepłych krajów na zimę wylata... a niechby się tam zaczepił jakoś, to może i ja mogłabym tam na czas tutejszej zimy latać. Bo nie przepadam za zimą. Chociaż... jak wszystko śniegiem zasypane - jest ok., gorzej gdy wszędzie szara breja ścięta mrozem.
Przyznam, że dumna jestem z dzieci swoich. Za ich zaradność i umiejętność znalezienia pozytywów w każdym, nawet niezbyt pomyślnym, zdarzeniu. Martwię się czasem, mam to w genach, ale coraz bardziej jestem przekonana, że tak czy inaczej w życiu sobie poradzą. Dobrze się wpasowali w ten nowy, mnie jeszcze trochę obcy, styl życia. Najważniejsze, że umieją pracować i, że żadna praca ich nie hańbi ( co z reguły pustym frazesem bywa), przyjemność dać może i najważniejsze - coś czego ja nie umiem zastosować: praca jest tylko częścią życia, służy do realizacji innych jego aspektów. No to i ja idę popracować, tym razem po to by zarobić na kontynuację remontu piętra, które przemyślne zaczęłam przebudowywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz