Od 23 maja odwiedzają nas spore grupy
zwiedzających. Otworzyliśmy wystawę „Ojcze nasz” – malarska modlitwa Wlastimila
Hofmana. Co jest w twórczości Wlastimila, że tak łatwo trafia do serca budząc
ludzkie emocje ? Prostota, naiwność, bliska Polakom religijność ? Nigdy nie był
przesadnie hołubiony przez krytykę, uznanie dały mu dopiero laury na salonie paryskim i
prawo corocznego wystawiania poza konkursem. A jednak publiczność go
uwielbiała, wielki popyt prowokował
podaż, wiec Hofman malował, malował, malował…
Przewrotnie nie wrzucam nic z modlitwy lecz autoportret malarza z 52 r.,
z okresu kiedy kończył malować te 30 obrazów – robię po to by zachęcić Was
do odwiedzin w Dolinie Siedmiu Domów czyli Szklarskiej Porębie Średniej.
Nie wiem jaki będzie los tych obrazów,
uważam, że nie powinny ulec rozproszeniu,
że powinny być udostępniane w Szklarskiej Porębie właśnie. Ich
właściciel na razie cieszy się stanem posiadania lecz czy je sprzeda ? ( i tu pojawia się katalog tychże - miejsce gdzie zawsze można zobaczyć całość, wydany dzięki - no muszę to napisać, bom wdzięczna - Fundacji Polska Miedź). Przeleżały w poznańskim
pawlaczu ponad czterdzieści lat, jakieś siedem lat temu po raz pierwszy ujrzały
światło dzienne. Są czyściutkie, świeże jak wiosenne nowalijki. I bardzo
hofmanowe. Jest ich trzydzieści, zbliżonych w formacie. Tworzą 10 tryptyków ilustrujących
każdy akapit podstawowej modlitwy. Literatura mówi o 36 obrazach cyklu, ale ma się
wrażenie, że nie brakuje żadnego, są numerowane i opisane ręką autora. Nazywał
je swoim malarskim testamentem, malował je w napięciu, nie mógł uwolnić się od presji
malowania – tak wspomina w Czajkowskiego „Portrecie z pamięci”. Może wydawało mu
się, że pora odchodzić ? –z Jerozolimy wrócił
z mocno nadwątlonym zdrowiem.
Siedem lepszych powstało w 1951 r. : dwa
piękne realistyczne podwójne portrety na tle górskiego pejzażu i nieco płaski, dekoracyjnie secesyjny świniopas z narodowymi
akcentami w tle, młodopolski w proweniencji portret młodej dziewczyny w
kraciastej chuście i w towarzystwie dwóch putti siedzących na skałach oraz
piękny portret starej kobiety przytłoczonej ciężarem lat. Pozostałe to typowe
hofmany, choć pozbawione przedwojennej stylistyki. Wśród nich autoportret malarza
na tle Wawelu - znamienne – środkowy obraz tryptyku „jako i my wybaczamy
naszym winowajcom”- rozliczenie z
Krakowem, który po wojnie nie chciał już ani jego ani jego, nieco anachronicznej
twórczości. Dziwaczna choć czytelna symbolika, smutny wydźwięk oddający nastrojowość
polskiej religijności, pełnej cmentarzy, kapliczek, zniszczeń, izolacja postaci
żyjących w wyciszonej przestrzeni obrazu, odległej poprzez zagłębienie się w sobie i w
modlitwie.
Siedziałam przed nimi. Działają… I te ręce, w
każdym obrazie tak bardzo istotne, starannie malowane, zniszczone przez pracę.
Gdyby te obrazy pokazać w Krakowie …byłoby
bardzo głośno. I o to mam trochę żalu do świata, a może powinnam do siebie.
Głośno o czymś nie zrobi się samo.
OdpowiedzUsuńZa dobrą wystawą, a właściwie to przed dobą wystawą, powinna pójść profesjonalna akcja promocyjna i informacyjna. I nie ma co mieć żalu ani do siebie ani do świata, tylko trzeba zainwestować w PR, promocję i reklamę.
Szum w Krakowie czy Warszawce nie bierze się znikąd.
hmmmm, a nie jest potrzebna kasa ? W większości działań promocyjnych - jak większość prowincjonalnych muzeów - bazujemy na czynach społecznych pracowników. Także w kwestii reklamy. Z mediami - trudniej. M.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń