ze spotkania muzealników w dniu. 02. 09. 2008 r. w Muzeum Narodowym w Warszawiew sprawie wyborów nowej Rady Muzeów.
Pojechałam jako delegat (związkowiec) naszej instytucji na to spotkanie i... rozczarowanie wielkie. Pojechałam na wojnę, walczyć o dobro muzealnictwa polskiego, reformy, odrodzenie, podwyżki, itd, itp. tymczasem trafiłam do Klubu Wzajemnej Adoracji, którego szeregi stanowią zgrzybiali w większości dyrektorzy polskich placówek muzealnych. Młodych ciężko było uświadczyć, choć rodzynki się zdarzały. Niektóre (te rodzynki) tak fatalne jak dyrektor M.S. – BUC nadęty i gburowaty, niektóre niezłe – jak młody człowiek z Muzeum Azji i Pacyfiku lub z Narodowego Muzeum Rolnictwa ze Szreniawy – ten raczej duchem młody. Był też mój ulubiony dyrektor Mirek K. z P., który przywiózł ze sobą całe Pomorze klakierów czyli lobbystów ( tak to się dzisiaj chyba nazywa).
Bo tak to się załatwia moi drodzy. Przed wyjazdem na takie spotkanie trzeba wiedzieć, co się chce osiągnąć, i przygotować się starannie. Czyli spotkać się z dolnośląskimi muzeami rejestrowymi, wybrać tych, którzy pojadą (co najmniej 5 osób) i ustalić swoich kandydatów (próbowałam się wkręcić, przysięgam). Notabene z Dolnego Śląska byłam tylko ja, więc, jako, że nie mogłam się sama zgłosić i zasług dla muzealnictwa nie mam zbyt wiele, nie ma reprezentantów naszego regionu w Radzie Muzeów. Druga sprawa jest taka, że powinien człowiek wiedzieć na co jedzie. Koleżanka Z. z Muzeum Narodowego namieszała okrutnie tymi dramatycznymi pismami o podwyżkach, zresztą jej tez nie było nawet... Mowa o pieniądzach też była, choć skromna, ale o tym później.
Zebranie prowadziła pani Małgorzata Bociąga, z ministerstwa, szalenie sympatyczna i otwarta osoba. Całość otworzył mijający szef Rady, były już dyrektor Ruszczyc, gnąc się w lansadach i kokieteryjnie dając do zrozumienia jak wielką krzywdę mu zrobił minister odwołaniem. Porządek obrad został lekko naruszony, gdyż obciążony obowiązkami minister kultury się spóźniał. Myślałam, że będzie min. Zdrojewski, ale przybył jakich chudzieńki i wymoczony okularnik, wiceminister, który nie był przygotowany do żadnej odpowiedzi na żadne konkretne pytanie, tłumacząc się, że dopiero z urlopu wrócił. Później w kuluarach dowiedziałam się, że Zdrojewski chce się go pozbyć więc wypuszcza go na głęboką wodę pełną zdradliwych wirów. Ale moim zdaniem źle to świadczy o samym ministrze, gdyż wykazał niedobór szacunku dla zgromadzonego, prześwietnego grona. ( no... mnie wyjmując).
Jak wyglądały wybory. Otóż najpierw jeden członek dawnej rady proponował drugiego i viceversa. Tutaj brylował dyrektor N. z Lublina albo Olsztyna, co w sumie nie ma znaczenia, gdyż potem zgłoszony mu się zrewanżował. Wśród kandydatów na początku dominowali naukowi starcy, którzy niewiele wiedzą o funkcjonowaniu muzeum, gdyż życie realne znają z książek. A także bardzo długoletni dyrektorzy. Dopiero potem do głosu dorwali się młodzi. I ze zdumieniem zauważyłam, że najwięcej konkretów powiedzieli młodzi etnografowie: z Warszawy, Krakowa (Łódź wypadła fatalnie za pomocą wyfiokowanej paniusi piejącej peany na cześć swojej dyrekcji, notabene siedzącej obok). Chociaż podziwiam ich dyplomację w szafowaniu tymi konkretami – toż w końcu nie mogli naświetlać swoich rewolucyjnych planów, bo któżby na nich zagłosował ? (oprócz mnie ?). No i w końcu ktoś podał kandydaturę dyrektora ze Szreniawy, zauważywszy, że to jedyny który miał odwagę ministra o pieniądze zapytać. (Minister pytania nie zrozumiał na wszelki wypadek, bo przecież kulturalni ludzie o kasie nie mówią.) Zgłoszono 22 osoby, mieliśmy wybrać 11. Dziesięciu pozostałych członków mianuje sam minister. Oddałam głosy na wszystkich młodych, mówiących o potrzebach zmian. Mam nadzieję, że przeszli i coś się ruszy.
I tu pora napisać po co jest ta rada. Otóż jest to ciało doradcze ministra w sprawach muzealnictwa. Rada np negocjowała i opiniowała nową ustawę o muzeach. I teraz nie dziwcie się, że nie ma w niej nic odkrywczego (np. proponowana kadencyjność stołków dyrektorskich) – żaden dyrektor z rady nie zwariował na tyle by podcinać gałąź na której osiadł dożywotnio 100 lat temu. A że świat się zmienił ? Nie, w muzeum czas wolniej płynie, jak sugerował wymoczony wiceminister. Ostatecznie, kto wszedł do tej rady – nie wiem, nie doczekałam, gdyż 15.30 się zbliżała i bałam się że do domu dojadę przed końcem delegacji a tu zepsuły się wszystkie drukarki czy inne bardzo ważne urządzenia i zebranie się przedłużało. Ale ma być wszystko na stronach internetowych ministerstwa. (Choć wątpię, bo ostatnio szukałam rozporządzenia i okazało się, ze ostatnie umieszczone na stronach dokumenty pochodzą z 2006 r.)
Zresztą chyba to nie ma większego znaczenia co ta rada robi. A dlaczego ? Dlatego, że jak się okazało mam zupełnie mylne pojęcie o tym czym jest Ministerstwo Kultury i wydawane przez niego akty prawne... Cholera, żeby tak było w ministerstwie finansów było: minister określa nowe zasady podatkowe, wydaje ustawę a wszyscy to mają głęboko gdzieś, zwłaszcza urzędy skarbowe. Bo, wyobraźcie sobie, Ministerstwo Kultury wydaje ustawy, które nikogo do niczego nie obligują (wyjaśnienia wiceministra), poza dyrektorami muzeów ministerialnych. Ciekawe, prawda ? To, że organizatorzy muzeów, nie czytają tychże ustaw i nie mają w ogóle zamiaru stosować się do nich ? To nie jest broszka ministerstwa. Oni są tylko ustawodawcami i władzą wykonawczą dla niektórych... Jeśli chcecie podjąć negocjacje z urzędami marszałkowskimi i urzędami . miast – negocjujcie, daliśmy wam podstawę prawną i broń do ręki. Idźcie walczyć. Ministerstwo nic nie może nikomu narzucać. Bardzo to sprytne. To po cholerę jest ?
Sprawa podwyżek, to o czym pisze w mailu pani Z., dotyczy tylko muzeów ministerialnych. Nie dostali środków podwyższonych o obiecane 3.9 %, tylko o 2 % i się pieklą, chcąc wykorzystać nasze pyski jako silny tłum. Na drzewo z nimi ! Tu się wkurzyłam, bo w końcu sekcja branżowa związków zawodowych ma być sekcją całego muzealnictwa a nie tylko ministerialnego.To tyle o tych najważniejszych sprawach.
W zebraniu wzięło udział 72 osób (na przewidywane 97 – bo tyle jest muzeów rejestrowych). Głosowałam m. innymi na Teresę Lasową z Warszawy, Serafinowicza (Muzeum Nadwiślańskie, ściana wschodnia była w komplecie, ze strony zachodniej reprezentowany był jedynie Poznań), Jana Ziębę, Katarzyne Barańską, Mirka Kuklika (jedynie przez słabość do przystojnego mężczyzny), Jana Maćkowiaka – na młodych, którzy mówili, że muzealnictwo jest jeszcze przed generalną reformą i wcale nie jest kwitnące.Z ciekawostek. „Zaprzyjaźniłam” się z dyr. z Białej Podlaskiej oraz Chełma.. Pogawędziłam sobie z dyrektorem M.S. – tym MODELOWYM bucem i podobnym do niego kolegą, ale niezbyt chętnie, bo mnie pouczać zaczął więc się nadęłam od razu. Z młodym człowiekiem z irokezem na głowie, co świetnie konweniowało z ugrowym garniturem - twierdził, że jest szefem muzeum Orężą Polskiego w Kołobrzegu oraz z facetem, z którym paliłam papierosa i zwierzyłam mu się, że jestem wstrząśnięta impotencją rady muzeów a potem się okazało, że to stary członek i kandydat na nowego. A cholera młody był...
Dali nam jeść (mucha nie kuca) i pić. Pani Bociąga, jak się okazało, zajmuje się również współpracą z niepełnosprawnymi, więc chyba jej wyślę materiały poplenerowe, może jakiś zaszczyt mnie kropnie..I to byłoby na tyle. Jechałam 8 godzin w jedną stronę, osiem godzin w drugą, a na miejscu byłam od 11 do 16.30. Jak głupia jakaś ale cóż... człowiek się uczy całe życie, najlepiej na własnych błędach. I tym odkrywczym akcentem kończę.