środa, 31 października 2012
na pograniczu zimy
Jadąc dziś do pracy uświadamiałam sobie, że grzechem jest robić zdjęcia tego co widzę. Nic a nic nie jest w stanie tego powtórzyć, pokazać, przekazać. Ten pejzaż, kolory, światło, ba..zapach nawet.. Nie ma takiego środka wizualnego przekazu, który mógłby to wszystko powtórzyć. Zresztą, przecież statyczne to nie jest, dzieje się. Jechałam do Szklarskiej we mgle i w mgłę. Ale w mgłę o przedziwnej strukturze - gęstniejącej w oddali. W perspektywie - mleko, a wokół mnie lekkie, dymne opary. Utrzymywała się kłębiasto nad szosą, unosiła się dość wąsko - od góry zalana słonecznym blaskiem, nie zasłaniając rażącego błękitu nieba ani zalanego ciepłym słońcem złota liści z czubków drzew wyrastających znad obłoków bieli. Jakby wydobywała się z bielutkiego śniegu, zalegającego pola po bokach czarnej wstążki szosy.
czwartek, 25 października 2012
piątek, 19 października 2012
jesienny kicz czyli ogród Hauptmannów
Zadanie bojowe - posadzić żywopłot. Zapragnęliśmy zrobić to już w sierpniu ale ogrodnictwo nam z głowy wybiło termin, twierdząc, że sadzi się jesienią. Wydawało się, że skoro wszystko w doniczkach hodują, to pora roku znaczenia nie ma. A jednak. W ramach pocieszenia kupiliśmy sobie wówczas krzaki rokitnika czyli ów słynny hauptmannowski sidorn, dobry na soki, kandyzowane cukierki, kompoty, nalewki, oczywiście lecznicze. Rokitnikiem załatwiamy dwie sprawy - jest elementem ogrodu laborantów, który od roku szykujemy oraz jest miłością Gerharta - jego dom na Hiddensee - Haus Seedorn, na wyspie rokitnik jest wszędzie, w sklepach sprzedają go w każdej postaci.
wtorek, 16 października 2012
i odrobina niezłego detalu
Wcale nie taka odrobina. Czy komukolwiek w dzisiejszych czasach chciałoby się tak pieszczotliwie traktować kamień ? Na dodatek użyty do czegoś tak podstawowego jak dom ? Wyłuskiwać ze skały, ciąć, szlifować, polerować, kształtować wąski, równiutki zewnętrzny rancik, nacinać lekko karbowaniem ? I te fantastyczne proporcje, harmonijne i naturalne. I ten parapecik podcięty linearnym profilowaniem... nikt dzisiaj tak nie traktuje materii. Dzisiaj szybko, byle jak, nawet jeśli równo to od sztancy i najczęściej w materiale zastępczym. Może dlatego tęsknię do czasów, które znam tylko z książek, kiedy życie inny zapach i smak, ale też ciężar gatunkowy miało. Czy było lepsze ? Nie wiem, bardziej "mięsiste" - to na pewno.
Kamień i drewno....
Kilkanaście lat temu robiliśmy z mężem prace terenowe w województwie toruńskim, gdzieś w okolicach Grudziądza. Nie przypomnę sobie nazwy miejscowości, pamiętam dwa renesansowe witraże w oknach kościoła. I pamiętam drogę dojazdową do wsi - kostkę brukową z takimi koleinami, że nasz maluch szorował brzuchem po wierzchołku środkowego garbu. (stary był, przeżył niejedno).
Jechaliśmy nad ranem, zaraz po wschodzie, gdyż proboszcz, nasz gospodarz rzekł, że wpuści nas do kościoła jedynie pod warunkiem, że będziemy na miejscu o 6 rano. Trudne to były czasy, acz miłe. Dojechaliśmy na czas, zostaliśmy wpuszczeni do wnętrza - zamknięci w środku mogliśmy spokojnie robić swoją robotę. Gdzieś koło 8 wywołał nas kościelny: ŚNIADANIE !!!! Proboszcz zaprasza !!!
Poranne letnie słońce już nieźle przygrzewało, śniadanie podano na drewnianej, oplecionej winoroślą werandzie. Na białym lnie obrusu, w ceramicznych naczyniach, drewnianych rynienkach, wiklinowych koszyczkach podano: chleb w domu pieczony, osełkę masła ubitego w kierzance, misternie nacinanego na wierzchu, jaja żółte jak słońce, biały ser w kształcie serca z odgniecioną plecionką lnianego woreczka, szczypior pachnący, zieleniejący na mięsistej czerwieni pomidorów, mleko w dzbanku, mleko z pianką, o zapachu, którego teraz nie zna żadne mleko. Wszystko z własnego pieca, kurnika, ogródka. Było to takie... żywe, prawdziwe, jak ta użytkowa kamieniarka starych domów.
Kamień i drewno....
Kilkanaście lat temu robiliśmy z mężem prace terenowe w województwie toruńskim, gdzieś w okolicach Grudziądza. Nie przypomnę sobie nazwy miejscowości, pamiętam dwa renesansowe witraże w oknach kościoła. I pamiętam drogę dojazdową do wsi - kostkę brukową z takimi koleinami, że nasz maluch szorował brzuchem po wierzchołku środkowego garbu. (stary był, przeżył niejedno).
Jechaliśmy nad ranem, zaraz po wschodzie, gdyż proboszcz, nasz gospodarz rzekł, że wpuści nas do kościoła jedynie pod warunkiem, że będziemy na miejscu o 6 rano. Trudne to były czasy, acz miłe. Dojechaliśmy na czas, zostaliśmy wpuszczeni do wnętrza - zamknięci w środku mogliśmy spokojnie robić swoją robotę. Gdzieś koło 8 wywołał nas kościelny: ŚNIADANIE !!!! Proboszcz zaprasza !!!
Poranne letnie słońce już nieźle przygrzewało, śniadanie podano na drewnianej, oplecionej winoroślą werandzie. Na białym lnie obrusu, w ceramicznych naczyniach, drewnianych rynienkach, wiklinowych koszyczkach podano: chleb w domu pieczony, osełkę masła ubitego w kierzance, misternie nacinanego na wierzchu, jaja żółte jak słońce, biały ser w kształcie serca z odgniecioną plecionką lnianego woreczka, szczypior pachnący, zieleniejący na mięsistej czerwieni pomidorów, mleko w dzbanku, mleko z pianką, o zapachu, którego teraz nie zna żadne mleko. Wszystko z własnego pieca, kurnika, ogródka. Było to takie... żywe, prawdziwe, jak ta użytkowa kamieniarka starych domów.
niedziela, 14 października 2012
Widoczki z jednej takiej wioski
Widoczek z mostkiem, w głębi chałupa z 3 ćw. XIX w.
Hmmm,hmmm, domek miodzio - jak mój osobisty brat mawia.
Kamień, szachulec, drewno. 2 ćw. XIX w. - moim zdaniem, nieomylna nie
jestem.

Klasyczny domek wiejski, jakich tu mnóstwo, aktualnie
osierocony przez właścicielkę, pewnie będzie na sprzedaż; lata 70-80-te
XIX w.

Dom murowany z 1799 r. , z przepięknym szczytem licowanym płytkami łupka.

Znowu klasyka, lata 70-t, 80-te XIX w.

Budynek gospodarczy, z 1 ćw. XIX w., już do rozbiórki przeznaczony. Ale stoi, wiec niech stoi.

lata 50-60-te XIX w.
I pałac. Którego losy za skandal uważam. Już sama ta sprzedaż była niejasna. Przebudowywany od połowy XVI w., z największymi zmianami na przełomie XIX / XX w. - w stylu francuskiego renesansu. Budynek był w bardzo dobrym stanie, przed zmianą ustrojową był własnością WSW, siedzibą ZOMO. Było tam wszystko, dębowe podłogi, eklektyczne sztukaterie, boazerie, meble wbudowane w ściany.. Wielkie okna, którym się przyglądałam zdumiona w jak dobrym są stanie, jak szczelne i jaka sprytna konstrukcja. Świecka kaplica z malarstwem religijnym z połowy XVI w. Wyposażona kuchnia, stołówka, pokoje, pokoje, pokoje. Poznałam też właściciela - młodego wówczas chłopaka, któremu ówczesny wojewoda sprzedał to cacko, o które ubiegała się gmina oraz parę innych instytucji. Plany miał cudne, łącznie z polami golfowymi. I na tym się skończyło. Teraz po latach pałac stoi martwy. Ogrodzenie od strony folwarku się wali, na balkonie suszy się pranie, martwa cisza. Gdzie jest państwo i jego obowiązek ochrony dziedzictwa kulturowego ? A miejscowi mówią, że Niemiec właściciela pałacu wystawił, kobieta rzuciła, a na majątku komornik stoi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)