Optymalnie powinno być tak, że człowiek nie zajmuje się polityką, tylko życiem, bo dbałość o warunki tegoż życia do zadań polityków należy. Tymczasem od kiedy pamiętam politycy zajmują się głównie końcowym efektem własnego stołka, nawet nie próbując, by ten efekt był tylko pochodną dobra ogółu. Teraz już nawet nie kryją się z tym, o co naprawdę chodzi, bo polityka to nie misja tylko dobrze płatny zawód stwarzający dożywotnie możliwości. Kogo więc wybierać w tłumie karierowiczów ? Ano tego, którego wizja rokuje, że najwięcej ochłapów z pańskiego stołu poleci w kierunku głodnego tłumu. Broń boże ideowca - marzyciela, przelotnego ptaka, i który albo się szybko zdegeneruje i - jako neofita - przerośnie cwanych mistrzów albo stres go zabije. Najlepiej wybrać racjonalnego długodystansowca, który na całe życie chce się z polityką związać, więc wiadomo: musi mieć plan wieloletni, korzystny dla wyborców. I - co ważne - musi mieć układy, bo świeżynka się nie przebije chyba, że ma charakter i charyzmę wodza.
Jesteśmy naiwni (to takie wygodne i tak wiele tłumaczy), ciągle wierzymy jeszcze w ludzi i chcemy wierzyć w ich słowa i w to, że mają pokrycie w realu. Niestety, żeby dobrze wybrać trzeba wiedzieć co naprawdę się wybiera i znać realną skalę problemu, który przez wybranego ma być rozwiązany. No bo od tego zależy nasza codzienność. No a kto ma czas w codziennym biegu poznawać jeszcze drugiego człowieka ? A może jednak warto ?
Wczoraj odbyło się wiejskie zebranie z kandydatką na wójta, a na reperkusje jego natknęłam się dziś w sklepie na okoliczność zakupów. Zrazu nieśmiało, ale jednak rozgorzała dość ognista dyskusja. Przy udziale jednego z aktualnych radnych, urzędniczki gminnej oraz nas - mającej wybierać - gawiedzi. Swojego wójta znamy od lat, wiemy co może, czego nie potrafi. Pojawia się nowa postać, która prezencją zrobi wrażenie, nawet niewiele obieca ale jest nową nadzieją. Zapytałam o program. Jedyne co usłyszałam, co pobrzmiewa jak mantra:
"pieniądze unijne umie zdobywać". Hmmmm... prezydent okolicznego miasta w czasie swojej kadencji zdobył kasę niewąską: 170 mln zł z unii, grubo ponad drugie tyle z kasy miasta na miejskie inwestycje. A, zdaje się, popłynie, bo PR ma kiepski i zero charyzmy. Ale nawet gdyby to duży plus był, ilu z nas zdaje sobie sprawę, że pieniądze z unii to również spore koszty dla nas ? Czy stać naszą ubogą gminę na zadłużenie kasy do ryzykownych granic, a potem - czy stać nas osobiście na płacenie za uzyskany dobrobyt ? Bo w końcu unijne przedsięwzięcia mają się zwrócić i nawet zysk przynieść. Komu ? No nam - w baaaardzo dalekiej perspektywie, w bliskiej - tym którzy je realizują. Zapominamy, że cywilizacja sporo kosztuje.
Wiem, brzmi to jak nawoływanie do wejścia spowrotem na drzewa. Oczywiście, że jestem za korzystaniem z unijnych możliwości ale mam świadomość konieczności zaciskania pasa przez najbliższe ... dzieścia lat ( w moim wypadku do śmierci), więc ostrożniej pochodzę do machania unijną chorągiewką i staram się patrzeć szerzej.
Wczoraj odbyło się wiejskie zebranie z kandydatką na wójta, a na reperkusje jego natknęłam się dziś w sklepie na okoliczność zakupów. Zrazu nieśmiało, ale jednak rozgorzała dość ognista dyskusja. Przy udziale jednego z aktualnych radnych, urzędniczki gminnej oraz nas - mającej wybierać - gawiedzi. Swojego wójta znamy od lat, wiemy co może, czego nie potrafi. Pojawia się nowa postać, która prezencją zrobi wrażenie, nawet niewiele obieca ale jest nową nadzieją. Zapytałam o program. Jedyne co usłyszałam, co pobrzmiewa jak mantra:
"pieniądze unijne umie zdobywać". Hmmmm... prezydent okolicznego miasta w czasie swojej kadencji zdobył kasę niewąską: 170 mln zł z unii, grubo ponad drugie tyle z kasy miasta na miejskie inwestycje. A, zdaje się, popłynie, bo PR ma kiepski i zero charyzmy. Ale nawet gdyby to duży plus był, ilu z nas zdaje sobie sprawę, że pieniądze z unii to również spore koszty dla nas ? Czy stać naszą ubogą gminę na zadłużenie kasy do ryzykownych granic, a potem - czy stać nas osobiście na płacenie za uzyskany dobrobyt ? Bo w końcu unijne przedsięwzięcia mają się zwrócić i nawet zysk przynieść. Komu ? No nam - w baaaardzo dalekiej perspektywie, w bliskiej - tym którzy je realizują. Zapominamy, że cywilizacja sporo kosztuje.
Wiem, brzmi to jak nawoływanie do wejścia spowrotem na drzewa. Oczywiście, że jestem za korzystaniem z unijnych możliwości ale mam świadomość konieczności zaciskania pasa przez najbliższe ... dzieścia lat ( w moim wypadku do śmierci), więc ostrożniej pochodzę do machania unijną chorągiewką i staram się patrzeć szerzej.
A troche konkretniej - szerzej czyli jak ?Własnie zaangazowałam sie emocjonalnie w kampanie wyborcza pewnego wojta,choc nie mieszkam w jego gminie:)marketing polityczny bardzo jest wazny,ale mysle,ze czlowiek-kandydat jako taki liczy sie najbardziej.Ja w"swojego" kandydata naprawde wierzę,znam go od wielu lat i odbieram jako madrego,"charakternego" faceta.To nie bedzie jego pierwsza kadencja,ma młodszych rywali,niech wiec zwyciezy najlepszy...,choc to bardzo względne jest.U siebie natomiast nie mam na kogo głosować.
OdpowiedzUsuńMio, szerzej znaczy nie łapać się na hasła, pozory i PR, co trudne
OdpowiedzUsuńa co do unijnej kasy -oczywiscie racja,czytałam niedawno chyba w Polityce duzy artykul Hausnera na ten temat.Zadłuzenie samorzadow przkracza 60% ich dochodów,czesto cięzka kasa jest wydawana lekka reką na inwestycje,ktorych utrzymanie absolutnie przekracza mozliwosci pomyslodawców.Sytuacja jak z czasów Gierka,tylko na wieksza skalę.
OdpowiedzUsuńw odróznieniu od Gierka jednak efekty są naocznie widoczne
OdpowiedzUsuń