czwartek, 30 kwietnia 2009

Agata Różańska. Kopaniec.

W jej katalogu przeczytałam mnóstwo słów o archetypicznych znakach, pełni mandali, utożsamianiu wszechświata i mikroświatem. Artystyczna nowomowa dla elit. A po kiego grzyba ? Bo sztukę trzeba uzasadnić głębią słów ? Przecież można i trzeba odbierać ją zmysłami, po to jest. Zwłaszcza radosna sztuka Agaty. Ale, no.. przecież marketing i historia sztuki.
Agata jest ceramiczką i malarką. Skończyła wydziały ceramiki i malarstwa na wrocławskiej ASP. Zawsze zazdrościłam ludziom zabaw gliną. Pamiętam przyjemność lepienia drobiazgów z błota na kieleckim podwórku po deszczu. Lubiłam. Nigdy się gliną nie bawiłam a czuję, że musi to być przyjemne spełnienie, gdy patrzę na powstające z bryłki gliny garnki, zwierzaki czy formy abstrakcyjne, co nieco tylko sugerujące.
Przez jakiś moment Agata pracowała we wzorcowni Polcoloritu – firmy produkującej kafle ceramiczne w Piechowicach. Niedługo. Teraz ma w domu piec ceramiczny, prowadzi zajęcia dla dzieciaków, sama rzeźbi w glinie i maluje. No i oczywiście w pełni uczestniczy w kulturalnym życiu Kopańca. Występuje w spektaklach teatralnych, w swoim domku w osadzie średniowiecznej sprzedaje swoje wyroby, jest wszędzie, przy boku swojego męża, Leszka. Teraz wymieniają dach na budynku gospodarczym, potem na strychu zrobią galerię. Następna galeria w małym Kopańcu.
Zawsze, gdy ją widzę zastanawiam się jak funkcjonuje w świecie. Jest bardzo eteryczna, zwiewna, subtelna i taka… spłoszona. Żyje w świecie ciszy, nie słyszy, czyta z ruchu warg. Mówi bardzo trudno, trzeba się wsłuchać i skupić by zrozumieć. Może to właśnie jest przyczyna tego spłoszonego wrażenia. Z drugiej strony, gdy ją obserwuję nie mogę nie zauważyć jak świetnie sobie radzi, jak jest pewna tego co robi i siebie. Może to, że żyje tak blisko natury daje jej tę pewność ? Sztuka.. w przypadku Agaty człowiek czuje, że wybrała najbardziej właściwą drogę dla siebie, jakby ona i jej sztuka to jedna całość, bez żadnych zgrzytów i dysonansów. Naturalny wybór.Nie umiem pisać o sztuce, więc zacytuję tę czyjąś recenzję z katalogu. Żebyście wiedzieli co tworzy i dlaczego – o ile komuś potrzebne są odpowiedzi na takie pytania. W sumie w tekście czytelna jest ta, mało uchwytna, istota.


Agata Różańska posługuje się syntetycznym pismem archetypicznych znaków. Pełnia mandali jest obrazem kosmosu, przywołuje oczekiwany status, tego, co nas otacza. Uporządkowanie kolejnych koncentrycznych kręgów wyznacza środek świata. Wszechświat utożsamia się z mikroświatem. Granica przestaje być uchwytna. Skala traci znaczenie. Gładkie, emaliersko potraktowane farbami olejnymi i akrylami płaszczyzny obrazów, barwne konstelacje punktów, linii, kręgów i plam wibrują feeryczną kolorystyką, przykuwają wzrok i hipnotyzują, jak rozjarzony niewidocznymi za dnia gwiazdami niebieski firmament. Zobaczyć je możemy również na niewielkich kwadratach ceramicznych kafli. Gdzieniegdzie stałość mandali dynamizowana jest spiralą. Jej potencjalny ruch rozbija obraz całości, niweczy poczucie spełnienia, otwiera na to, co zaledwie możliwe, nieznane bądź jeszcze nienazwane.

środa, 29 kwietnia 2009

Kopaniec. opowieść I

Kopanieccy artyści u nas, w Szklarskiej. Impreza towarzysząca otwarciu wystawy.
Najwyższa pora na tę opowieść o wiosce, do której pełno odnośników w innych moich blogach. Czemu ? Bo to najprawdziwsza kolonia artystów, która powstała sama i zupełnie nie wiem dlaczego. Kopaniec leży na wschodnim krańcu Kamienickiego Grzbietu w Izerach. Malowniczo położony na stoku, domy wśród poplątanych ścieżek. Dominujące tradycyjne budownictwo mieszkalno - gospodarcze: kamienno drewniane domy przysłupowe o odrobiną rygla, małe okienka, dość strome dachy, duże ogrody. Nowych domów jest stosunkowo niewiele choć już powoli zaczyna się to zmieniać.
Ale Kopaniec to nie tylko położenie i walory krajobrazowe, to przede wszystkim ludzie. Nie mieszkańcy wsi, ale ci nowi, których wrzucono do jednego wora z nazwą „artyści”. W Szklarskiej Porębie też jest ich sporo ale tego zupełnie nie widać – żyją osobno, tworzą osobno, czasem się spotykają ale częściej mijają się z marsową miną – bo właśnie się ścięli z jakiegoś powodu. Jak to się stało, że w Kopańcu zafunkcjonowali inaczej, co też skłoniło ich, że są razem ? To, że są obcy i przyjezdni i powinni trzymać sztamę ? To, że w Kopańcu nie ma pracy a z czegoś żyć trzeba, więc trzeba było wymyślić jakiś sposób na życie ? Może wszystkiego po trochu ale pewnie jeszcze coś. W efekcie wymyślili coś, co dziś ekonomicznie się nazywa „produktem turystyczno-kulturalnym” albo jakimś tam, w każdym razie coś co może przynieść jakieś pieniądze na życie.
Czasem myślę, że władze Jeleniej Góry powinny się udać do Kopańca i podpatrzeć jak się tworzy taki turystyczny produkt, po czym wszystkie siły skierować na działania ułatwiające ludziom jego stworzenie. Bo wbrew pozorom ludzie znajdą sobie właściwe ścieżki, jeśli stworzy im się odpowiednie warunki.
Wracając do Kopańca. Inicjatorem ich działań, tzn. powołania stowarzyszenia Kopaniec był Leszek Różański i Tomek Sikorski. Jeden malarz, nauczyciel i fotografik, drugi artysta perfomance. Działo się to w 1992 r., jeszcze wtedy nie miałam o nich pojęcia. Nie wiem kto zamieszkał tam pierwszy, nie wiem kto uczestniczył w działaniach pierwszego stowarzyszenia, wiem jak jest teraz. Ja poznałam ich dopiero w 2005 roku, po roku pracy w Szklarskiej. Przyłączyli się do naszego stowarzyszenia Nowy Młyn, powołanego w Szklarskiej wiosną. Uczyć nam się od nich trzeba było. No tak, ale my nie mieliśmy aż takiej motywacji, my jesteśmy porozrzucani po całych Karkonoszach i Izerach, oni są „ w kupie”.
Co robią ? Ano prowadzą swoje gospodarstwa agroturystyczne, czyli wynajmują pokoje, uczą w szkole, tworzą w swoich pracowniach albo czasem pracują w okolicznych miejscowościach – to praca za chlebem. Jest jeszcze ta druga, która łączy pracę i przyjemność, która kiedyś może korzyści jakieś materialne przyniesie. To jest Grupa artystyczna Kopaniec, która organizuje wystawy swoich prac w kraju i za granicą. To jest pracownia ceramiczna Agaty Rózańskiej organizująca mniej lub bardziej spektakularne zdarzenia artystyczne bazujące na ceramice ale też warsztaty ceramiczne dla dzieci i młodzieży. To jest Muzyczny Kopaniec czyli panowie grający na starych instrumentach, dłubanych w drewnie przez Piotrka Syposza, w domu, który jest równocześnie gospodarstwem agroturystycznym, mieszkaniem, pracownią i galerią o nazwie „Wysoki Kamień”, gdzie Piotr mieszka ze swą wybranką, malarką Manuelą. Wśród grających znajdziemy Piotra Kurę-Kurowskiego, obecnie „mózg” wszelkich działań stowarzyszenia, odprawiający całą wymaganą papierologie, występujący najczęściej w stroju zakonnym. Gra też Jacek Gmerek – na co dzień czynny architekt, narciarz, malarz, aktor kopanieckiego teatru, bardzo charakterystyczna postać. No i oczywiście Leszek Różański – na co dzień nauczyciel I Piotrek Syposz. Wszyscy oni oraz ich kobiety uczestniczą w spektaklach teatralnych Teatru Ludowego Kopaniec. Teatr ma swoją salę na Farmie 69 u Norberta i jego żony. No popatrzcie, nazwiska nie pamiętam. W każdym razie, koło Farmy 69 artyści kopanieccy zbudowali osadę średniowieczną.
Bawili się fantastycznie budując swoje domy, wyposażając je w podstawowe sprzęty, otaczając ogródkami.. to miejsce, gdzie mają i mogą przyjeżdżać turyści by mile spędzać czas, prowadzeni przez grupę Cornu Cervi, powstałą na potrzeby osady. Oto co piszą o sobie na stronie internetowej:
Właśnie to codzienne życie próbujemy rekonstruować. Sięgamy do wieku XIII, w którym zaczyna się masowe osadnictwo na terenach podgórskich. Gdzie zakorzenione elementy słowiańskie mieszają się z germańskimi a uniwersalna kultura średniowiecza płynie do nas z każdego zakątka Europy. Sięgamy do wieku XIII, aby dowiedzieć się czegoś o sobie.Grupa Cornu Cervi rozpoczęła działalność we wrześniu 2006 roku. Podejmujemy działania przybliżające kulturę średniowiecza w szerokim zakresie. Teatr, muzyka, rzemiosło, literatura, obyczaje - wszystko to i jeszcze więcej chcemy ożywić przed oczami człowieka „nowoczesnego”. Nowoczesnego ? Czyżby ?
Oczywiście nie wymieniłam wszystkich uczestników tych działań, bo nie wszystkich znam. Myślę, że warto do Kopańca pojechać i spędzić tam z nimi trochę czasu, choćby po to by zobaczyć, że można żyć inaczej, niekoniecznie w pośpiechu. Sezon turystyczny rozpoczynają w weekend majowy, właśnie w osadzie średniowiecznej. Też tam sie wybieram i swoich gości majowych zabieram, bo na pewno będzie fajnie. Pewnie też coś o tym skrobnę.


http://www.kopaniec.pl/kopaniec_mapa/1.html
http://my.opera.com/eandre/albums/show.dml?id=587208

czwartek, 23 kwietnia 2009

kazimierskie impresje- czyli jak czasem ocieramy sie o wielki świat



Tak się złożyło, że tylko dwa miasta w Polsce należą do Europejskiej Federacji Kolonii Artystycznych: Kazimierz Dolny zwany Kazimierzem nad Wisłą i Szklarska Poręba. Obydwa ze względu na artystyczną historię, Kazimierz - również ze względu na współczesność. Postanowiliśmy być nie gorsi, tym bardziej, że mamy do tego podstawy. Wszak Carl Hauptmann, mieszkaniec naszego Domu i patron muzeum był twórcą kolonii artystycznej Szklarskiej P. My też możemy. Tak się złożyło, że w Szklarskiej i teraz artystów jest bez liku, więc kolonia tworzy się sama. A to Zbyszek Frączkiewicz ze swoimi kolosalnymi Żelaznymi ludźmi, których prezentuje w wielkim kamiennym kręgu na placu koło swojego domu (fajnie wyglądaliby na kazimierskim rynku), a to Koneccy - para malarzy w Esplanadzie w parku miejskim, czy Krzysiek Figielski w Dolinie Siedmiu Domów, nie mówiąc o rzeźbiarzach, szklarzach, fotografikach, teatrach i wszelkiej maści samoistnych animatorach kultury. Dużo się dzieje u nas, można to wykorzystać.
Kazimierz ma swoją Kazimierską Konfraternię Sztuki - stowarzyszenie artystów, my założyliśmy stowarzyszenie Nowy Młyn, które od 2005 r., mniej lub bardziej działa przy muzeum. Zaraz po założeniu nawiązaliśmy, baaaaaaaaaardzo przyjacielski kontakt z Konfraternią, a dokładnie z Dorotą i Waldkiem którzy uczestniczą w życiu artystycznym Kazimierza z ramienia Muzeum Nadwiślańskiego, dokładniej Kamienicy Celejowskiej. No i się zaczęło.
Pierwsze wspólne działanie to była ich wystawa u nas. Pokazaliśmy 90 obrazów artystów z Kazimierza, zorganizowaliśmy wielką plenerową imprezę w mieście - spektakl teatralny "Kliniki Lalek", koncert rockowy, pokaz prac naszych artystów, malowanie "na żywo" oraz wielki barwny pochód przez całe miasto do naszego muzeum (2 km !!!) na wernisaż. O tej imprezie opowiem kiedy indziej, bo dziś chciałam o naszej wizycie w Kazimierzu.

Pojechaliśmy tam z dwiema wystawami równocześnie. Niemieckie malarstwo pejzażowe - do kamienicy Celejowskiej i sztuka współczesna - do Galerii Letniej Muzeum.
Pojechaliśmy do roboty w trójkę, Przemek robił stare malarstwo, my z Kasią - współczesne. Zachwyciliśmy się Kazimierzem z miejsca. Zamieszkaliśmy na poddaszu pięknego starego domu na Plebance, w otoczeniu książek, obrazów, zapachu drewna i artystycznego nastroju. Zaraz po rozpakowaniu pognaliśmy do głębokiej piwnicy na rynku - do Galerii Łazorka. Dlaczego tam ? Bo ja już tam byłam w maju i wiedziałam, że tam jest świetnie. Tam przesiadywaliśmy w gronie letników (przyjeżdżają w każdej wolnej chwili do stałych swoich miejsc), z reguły Łodzian lub Warszawiaków o skłonnościach artystycznych. Może to snobizm ale atmosfera pogawędek, ognistych dyskusji na najważniejszetematyświata tam jest możliwa. Wystarczy się włączyć i poczuć jak wśród swoich, w tym mnóstwie obrazów od ziemi po sufit zawieszających ściany. Wcześniej, w Szklarskiej poznaliśmy Karela i jego pyszne zimne piwo oraz jego dziewczyną - malarkę, właścicielkę galerii.
Wystawy zmontowaliśmy bardzo szybko, więc był czas powłóczyć się po okolicy. Ech.. te malownicze wąwowy, ta cudna architektura.. ta szeroka, taka polska Wisła.... prom do Janowca, Puławy.. Poszliśmy na długi spacer do Męćmierza. My tutaj, po tej zachodniej stronie kraju naprawdę niewiele o nich wiemy. Podobnie jak oni o nas. Mylą np. Kłodzko ze Szklarską Porębą. My i oni to jakby dwa różne światy, mentalnie również trochę. Męćmierz - zamieszkały skansen - wioska rybacka, na brzegu Wisły. oryginalne, drewniane domy.. piaszczyste ulice, ogrody... piękne, swojskie, romantyczne. Czy ktokolwiek tu słyszał o Męćmierzu ? Kazimierz to Rynek, studnia, fara, knajpki, galerie i najbliższa okolica. To zwiedza każdy. Ale Kazimierz to też wąwozy, piękny cmentarz, dalekie zaułki pełne przepięknych starych domów.. tylko czekać aż pojawi się dama w długiej sukni, z parasolką i przysiądzie przy stoliku w ogrodzie, by wypić herbatę lub poczytać książkę.
Do rzeczy. Podwójne otwarcie wystawy było bardzo huczne. Najpierw w Galerii Letniej, potem w Celejowskiej. Nasi artyści wypadli świetnie, podzialali monumentalnością prac, różnorodnością technik, talentem. W gazetach napisano, że są bardziej "artystyczni" niż ci z Kazimierza. Na wernisaż przyszło bardzo dużo ludzi z miasta, turystów, przyjechali moi znajomi z Łodzi i Warszawy (dzięki kochani) oraz grupa artystów z naszego Kopańca (ich prace brały udział w wystawie). A co potem się działo ? Wieczorem wylądowaliśmy na weselu na kazimierskim rynku !!!. Może będzie ciąg dalszy...
Ps. jak wpakuję fotki z Kazimierza podam namiary na stronę. Teraz czasu nie mam więc znikam.
Pps. Chyba jutro wrzucę tu artykuł Przema o koloniach artystycznych z przełomu wieków coby naświetlić te klimaty i rozjaśnić temat, który nas tak nakręca.

środa, 22 kwietnia 2009

Młody ma chyba kryzys wiary w siebie (wg wiersza),ale działa

Szanowni ! Oto zapowiada się mocno kurturarny łykent i inne dni:
już dziś ok. 19.30 Środa Jazzowa w Kuźni w Zgorzelcu - z dżem seszyn post factum. Lubię takie obco brzmiące wtrętki...
W piątek w MDK Zgorzelec o 18 Max Klezmer Band - jak sama nazwa wskazuje. Wstęp 15 zł.
W łykent w Zgorzelcu zaczyna się Objazdowy Festiwal Filmowy o prawach człowieka. Info w załączniku, warto wpaść niewątpliwie. Nie dany mi będzie niestety partycypować (aha, wtrętki !), bo osobiście gram w Warszawie - w sobotę 25 kwietnia w Domu Kultury Rakowiec przy Wiślickiej 8 (na Ochocie) - o godz 17 biorę udział w konkursie satyrycznym Palma. Będzie nas więcej - kabareciarzy znaczy. Wstęp 10 zł.
W niedzielę 26 kwietnia gram w Warszawie w Domu Sztuki Ursynów (tuż przy stacji Metro Ursynów) - większy reczytal na Bezodrzutowym Dziale Kabaretowym. Plus takie tuzy jak Zygzak i Stado Umtata. Start o 19, wstęp 15 zł, miło będzie Was spotkać !
Już powoli zagajam o dużej imprezie 30 kwietnia. Czarodzielnica nadchodzi! Tego jeszcze w Zgorzelcu nie było. Troszkę więcej szczegółów tutaj:
http://zgorzelec.info/forum/viewtopic.php?t=3537
Niedawno wyczytałem w książce Stefanii Grodzieńskiej, że Janusz Minkiewicz (http://pl.wikipedia.org/wiki/Janusz_Minkiewicz) w którymś momencie życia powiedział, że już więcej nie pisze wierszyków. Nie to, żeby się wypalił, po prostu stwierdził, że i tak nikt nie zauważy. Takie przemyślenie ciut czarnohumorzaste. Smacznego i do zobaczenia tu, tam, ewentualnie ówdzie.

Grzegorz Ż. Szwagier

"Wieszcz"

Gdy mnie otuli krzepki beton
Albo lastryko. Względnie granit
Prawdziwym stanę się poetą
Świat mnie doceni. Choćby za nic

Bo za co niby ? Za te wersy
Co miały na mnie zapracować ?
Kolega Szekspir był tym pierwszym
Który rzecz ujął w słowa. Słowa.

Lecz kiedy zgasnę - choć na chwilę
Wspomną wiersz ludzie lada jaki
Między Stachurą w G i grillem
Gitary dźwięk przepłoszy ptaki

Sam tak płoszyłem jak najęty
(zdarzało się, że ktoś mnie najął)
Kiedy zanurzę się w odmęty
Może coś ludzie odczytają ?I

Ona spojrzy innym okiem
Na moje strofy pełne smutku
Chciałem być obok, krok za krokiem
Dziś kwitnę makiem na ogródku

Tłum pewnie z grubsza coś zaszemrze
Gdy spocznę cicho w żyznej glebie
Choć nie usłyszę nic na wietrze
Chciałbym na własnym być pogrzebie!

niedziela, 19 kwietnia 2009

Mój własny rodzynek czyli - MTB - przygoda-orka-kasa-ryzyko-praca-przygoda


Moje dziecko jeździ w MTB. Fantastyczna sprawa. Przygoda - dla całej rodziny. Były lata, gdy jeździliśmy z nim na wszystkie niemal zawody, czyli wyjazd co weekend on marca do października. Teraz już rzadziej, on jest starszy, nam brak czasu i kasy. Orka - dla niego. Bez względu na pogodę wielokilometrowy trening, lub wielokilometrowe zawody, prawie codziennie. Od stycznia do października. Kilometry w nogach. Kasa - to osobny temat. MTB to sport drogi. Rower kosztuje często tyle co mały samochód, części zużywają się błyskawicznie, odżywki drogie, wyjazdy na rozmaite krańce kraju, noclegi, basen, sauna, sala gimanstyczna, masaże. Klubów z kasą na to wszystko - brak, szkoleniowców brak. Ryzyko - niczego nie boję się tak jak Szczawna - jedna z najtrudniejszych tras. Ale tam też jeździ i póki co - cały jest. Praca - dla niego - trening to orka, ale jeszcze są studia, praca (gdy trzeba części rowerowych), uczestnictwa w życiu domowym. Z tego sport nie zwalnia - ale bez przesady, nie ma źle. Przygoda - dla niego - wyjazdy w Polskę i zagraniczne - Portugalia, Hiszpania, Austria, Czechy - o świat się otrze, ludzi pozna, wiele przygód przeżyje, nauczy się życia w różnych środowiskach.
Warto ? Warto.

Fotki z wystawy

autorki wystawy



Warto zobaczyć


Bajkowy, kolorowy świat kapliczek, świętych, zbójników, krasawic w czerwonych szalach. w barwne kwiaty... coś pięknego. W Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze otwarto fantastyczną wystawę ludowego malarstwa na szkle, starego dolnośląskiego i współczesnego z naszych Tater. Największa kolekcja w Polsce, największa wystawa w Polsce oraz katalog zbiorów. Etnografia znowu zrobiła fantastyczną wystawę. BRAWO dziewczyny !!!!!!!!!!

czwartek, 16 kwietnia 2009

OBCY w Szklarskiej. Krkonos się czepia, więc teraz będzie garść informacji o artyście

Czyli Stefan Dybowski, nieprawopodobnie pogodny facet rocznik 57. Chyba ten rocznik tak ma. Mieszka i pracuje w Berlinie, ostatnio w kręgu polonii berlińskiej, która, jak widać i słychać, bardzo ożywione życie prowadzi, również kulturalne. Aktualnie Stefan przygotowuje album fotograficzny rejestrujący życie tejże polonii, z udziałem licznie odwiedzających Berlin polskich artystów i... polityków. Na zdjęciach znajdziemy Lecha Wałęsę, Radka Sikorskiego ale też Andrzeja Wajdę czy Annę Marię Jopek, polskie teatry, Lady Pank i wiele innych, mnie mało znanych bo ja już z pokolenia wygasającego na tyle, że się zapominam w polskiej estradzie.
Stefan (szalenie przystojny i wizualnie bardzo artystyczny) nie jest tak zupełnie obcy w naszym karkonoskim środowisku. Kończył poznańską ASP więc zna np. Beatę i Janusza Koneckich ale też zna Marka Andałę, z jakże dalekiego Kaziemierza. Właśnie na wystawę Marka przyjechał do nas z Berlina dwa lata temu. Tam w Kazimierzu miał wystawę w galerii u Michalaka, mieszkał na naszej ukochanej Plebance i zaprzyjaźniał się intensywnie i twórczo (jak my kiedyś) z artystami Kazimierskiej Konfraterni Sztuki, których tam pełno. (Oprócz Jana Wołka, bo ten się nie zniża).
Człowiekiem jest Stefan fantastycznym, nieprawdopodobny gaduła, pozytywnie nastawiony do świata i ludzi, z miejsca zaprzyjaźnia sie ze wszytskimi dookoła.

Jak maluje artysta Stefan. Nie znam zbyt wielu jego prac, ale na podstawie tego to widziałam powiedzieć mogę - facet fantastycznie bawi się malarstwem. Barwą, kontrastem plam, niby przypadkowych, niby wynikających z nastroju a jawiących się jak skrzętnie przemyślane kompozycje. Kontrastowe, bardzo energetyczne zestawienia narzucają widzowi burzę emocji, rozmaitych lecz przesyconych radosną pogodą i słonecznym światłem. Maluje szybko, jakby od niechcenia, świetnie się bawiąc. Często w towarzystwie przypadkowych widzów, gdy organizuje sesje malarskie zwyczajnie na ulicy. W ten sposób i osoby postronne uczestniczą w akcie tworzenia, poprzez emocje przekazywane artyście. Na temat sztuki abstrakcyjnej mozna pisać i pisać, wymądrzać się i wygłupiać. Jak ktoś nie lubi to i nie polubi i nie doceni. Polecam wystawę - zobaczyć berlińczyka w Karkonoszach warto.

Z naszej długiej z nim rozmowy wynika jakby Stefan odchodził powoli od malarstwa, angażując się w fotografię, zwłaszcza reporterską oraz w organizację rozmaitych imprez artystycznych z wielkimi koncertami włącznie. Czyli co ? Realna rzeczywistość bierze górę nad światem artystycznych doznań ?
Aaa... zapomniałabym. Pochodzi z TYCH Dybowskich. Dziadek Stefan był ministrem kultury za Cyrankiewicza czyli w baaaaaaaaaaardzo zamierzchłych czasach, jego ciotką była reżyserka teatralna Zofia Dybowska - Aleksandrowicz.



środa, 15 kwietnia 2009

do nas zapraszają inni to i ja zapraszam do innych - cytuję


zaprószam na Międzyszkolny Przygląd Kabaretowy - w piątek 17 kwietnia o 16 w MDK Zgorzelec wystąpi kabaret Młotki - młodzi, których trenuję od października, wystąpią finaliści z lokalnych i okolicznych szkół tudzież jako gwiazda wrocławski studencki kabaret Idź Stąd i Nie Wracaj - z premierowym programem i paroma legendarnymi już numerami z Leśnym Ludkiem. Zaprószam, wstęp wolny. Mam też poprowadzić i coś może plumknę na otwarciu Orlika w gimnazjum nr 1 w Zgorzelcu w ten sam piątek o 12. Też zapraszam, towarzysko chociażby. Polecam świeży magazyn rowerowy bikeBoard, mam tam duży artykuł o mitologii rowerowej. Przykład, jak sprzedać wodolejstwo totalne. To jeszcze tradycyjny wierszyk, tradycyjne smacznego i do zobaczenia bawem albo i niebawem

Grzegorz Ż. Szwagier

"Enerdżajzer wiosenny"



Tysięczny wierszyk o wiośnie
Zieloność zaklęta w słowach
Że kwitnie, pachnie i rośnie
A mi się chce leniuchować

Energia we mnie wstąpiła
Trzeszczą mięśnie, drży głowa
I znowu jest we mnie siła
Że aż się chce leniuchować

Nie zmuszam się ni prze chwilę
Mam w sobie dzikość jak zwierzę
(Powiedzmy, że jak leniwiec.)
Kładę się w słońcu i leżę

Tak leniuchować mi chce się
Tak rzeczywistość mi zwisa
Zamykam oczy w bezstresie
Bo nie chce mi się już pisać

zakałapućkałam się trochę

Przedstawiłam się tutaj publicznie i teraz muszę narzucić sobie autocenzurę. Nie wolno pewnych rzeczy pisać publicznie, choć taka demokratyczna wolność słowa. Dlaczego ? Ano... Po pierwsze - wylecę z pracy jak się narażę nieprawomyślnością, po drugie rozmowy ze mną będą ryzykowne... cholera wie co sobie pomyślę i co też napiszę.
Koleżanka mówi "to blog komercyjny". Niech więc tak zostanie. Inna koleżanka podsunęła mi myśl, by napisać coś w stylu "Lesia" Chmielewskiej ino o innej grupie pracowniczej lecz obawiam się, że temu zadaniu nie podołam. Niemniej jednak narzucone sobie pewne ograniczenie wolności słowa zniechęca mnie do pisania. Ludzie nie znoszą negatywnych ocen, jakby nie rozumieli, że składają się z dobrego i złego. Tymczasem często coś, co widzą jako złe, inni odbierają - jako wielki pozytyw. I viceversa. A narazić się komuś będąc osobą niejako półpubliczną - to śmierć zawodowo - towarzyska na całej linii. Więc pełna rozterek udam się pod prysznic myśląc o teatrze Cinema. Bo może to będzie następny temat, dość dla mnie - niby zawodowca - ryzykowny.

środa, 1 kwietnia 2009

takie tam...............

Wiośnianie jest... góry nocą śniegiem całkiem obsypało, że durnie wyglądają całe białe na tle błękitnego, rozświetlonego słońcem, nieba. U nas w parku - łąki fioletowych krokusów, między białymi łachami śniegu. Ptaki oszalały. Wszystko ruszyło do boju a mnie wena twórcza opuściła, więc się zanurzyłam w pracach ogrodowych.

Powinnam o Walonach napisać bo czeka nas cykl lekcji im poświęconych a ja wolę ich oglądać (tych współczesnych) niż o nich czytać. No bo... weny nie mam. Byli dziś u nas, reprezentacją. Przygotowali projekt drugiego już złotego AURUNA i przyszli porady zasięgnąć co do ikonografii. Fajna zabawa. Z drugiej strony ciekawe co tak wszystkich z tymi monetami opętało. Burmistrz Szklarskiej wybił miejskiego denara, walończycy aż mennicę uruchomili i drugiego auruna biją. Zaznaczają swoją autonomię ? Że państwo w państwie ? Podoba mi się. Projekty auruna zaprezentowali na Idach Walońskich czyli Marcowych, w Starej Chacie ( http://www.chatawalonska.pl/ ). Nie pisałam o tej imprezie bo jakoś, no.. wiecie, brak weny.. a że działo się sporo i coś by trzeba to zacytuję ze strony miejskiej:
W Chacie Walońskiej były wykonywane rytuały Błogosławieństwa czterech żywiołów i zharmonizowanie energii w nas. Do tego były wykorzystane – sól ( ziemia ), woda źródlana ( mająca uzdrawiające właściwości), ogień – z drzew liściastych i kadzidła, a właściwie wonne zioła poświęcone w dzień 2 lutego ( Matki Boskiej Gromnicznej a w tradycji Celtów to dzień Święta IMBOLC) symbolizujące żywioł powietrza. Sadziliśmy ziarnka Werbeny , która ma charakter ochronny, odbija od nas negatywne energie, a z drugiej strony przyciąga do nas pomyślność i bogactwo, które dla nas chroni. Każdy z uczestników spożył ugotowane jajko na twardo by po spaleniu kukły KRYZYSU rozpocząć nowe, lepsze życie - bardziej duchowe, w zdrowiu, szczęściu i miłości oraz pełni sił witalnych".

Coś u nas tak wszystkich ciągnie do tych celtyckich korzeni, choć ciężko jakiś dowód na ich pobyt znaleźć. Moja koleżanka na Isle of Man pisze o współczesnych Celtach. Też cytuję, bo ładnie pisze:
Wielbiciele i znawcy kotów kojarzą wyspę z bezogoniastą rasą kotów Manx. Są tu istotnie, przy czym o bardzo różnej długości ogonów. Od czasu do czasu zagląda do naszego ogródka taki rudo-biały z bardzo szczątkowym ogonkiem. To efekt defektu genetycznego, wynikającego z zamknięcia, bliskiego kojarzenia przez wieki i braku dopływu świeżej krwi.
Myślę, że zjawisko to dotyczy również ludzi. Jest oczywiście sporo Anglików, bo to terytorium zależne od brytyjskiej korony. Oni mają bardzo dużą autonomię. Angielska królowa ma tytuł Lord Manx i odpowiada za politykę zagraniczną, a także są pod angielską opieką militarną (nie mają wojska). Wyspa nie należy do Unii Europejskiej, co nie jest korzystne dla mnie. Muszę prywatnie wykupywać ubezpieczenie zdrowotne. Mają od wieków rząd, który nazywa się, jak za pradziejów Tynwald. Byłam nawet w miejscu, gdzie dawni Celtowie się zbierali (zachowana jest stara nazwa miejsca), aby radzić o ważnych sprawach państwowych. Jest usypany kopiec, miejsca do siedzenia, jak w Sejmie) i coś w rodzaju muzeum - jedna duża sala, której nikt nie pilnuje i która jest otwarta dla wszystkich. Tu w ogóle nikt nic nie pilnuje - można pozostawić rzeczy i wrócić za jakiś czas - będą w tym samym miejscu. Nikt nie liczy oddawanej reszty w sklepie. Z bardziej dziwnych rzeczy można wymienić konie z wąsami, takimi, jak u Piłsudskiego. Są owce (bardzo pierwotne), które mają po 3,5 rogów wyrastających niesymetrycznie. Są też bardzo ładne rasy angielskie z czarnymi pyszczkami, nóżkami i ogonkami. Zaczął się właśnie czas wykotów. Owce stoją cały czas na łąkach. Tam też przychodzą na świat małe. Przy odrobinie szczęścia można być tego światkiem, podobnie, jak narodzin cielaków. Jest też sporo ludzi niepełnosprawnych fizycznie i psychicznie, którzy otaczani są ogromną opieką i wielką tolerancją. Moglibyśmy się sporo w tej materii od nich nauczyć. Potomków Ceeltów bardzo łatwo rozpoznać. Mają płaskie, toporne twarze o bardzo jasnej karnacji. Są blondynami, takimi świńskimi. Chyba też inaczej chodzą - bardzo ciężko. Są potężni i mają iksowate nogi. Wyspę zamieszkuje około 8 tys ludzi. Nazywa się ich Manxami. Polaków jest też trochę.. Niektórzy już pozostawiają tu swoje geny. To głównie młodzi ludzie. Istny najazd z obszarów Wielkopolski.

Ps. Informacja dla zbieraczy - pierwszego Auruna można kupić jeszcze w Domu Hauptmannów w Szklarskiej Porębie - po pierwotnej cenie. Antykwaryczna jest już chyba ze trzy razy wyższa.

PPS. Dojazd do Domu Hauptmannów jest znacznie utrudniony z powodu budowy kanalizacji . Jedyna możliwość - od Szklarskiej Górnej, choć i tam wertepy niewąskie. Jest jeszcze jedna możliwość -przez Osiedle Leśników - ale nie polecam, bo to pod zakaz.