Małgorzata ma już na koncie cztery książki. Od pierwszej "Dla siebie znalezioną ścieżką", za którą w 2003 r. dostała nagrodę Marszałka Dolnego Sląska, po ostatnią (na fotce) wprowadza nas w historię mieszając w czasie. Czasem są to reminiscencje bohaterów, czasem równolegle prowadzone wątki: historyczny i współczesny, które się do siebie zbliżają, czasem powielają, ale nie zazębiają - w końcu, z racji czasu nie jest to możliwe.
Takim właśnie żonglerskim sposobem prowadzi nas Małgosia przez Dolny Śląsk (teraz również Śląsk), jego pejzażową urodę, zabytki, kulturę, historię. Dobrze się czyta, historyczne fakty łatwo się zapamiętuje - na zasadzie skojarzeń z powieściową intrygą. A ona biegnie wartko i potoczyście. Postuluję: utworzyć w szkołach przedmiot "regionalizm" i książki Lutowskiej dać do kanonu lektur!
I jest to świetny manewr również z innego względu - wg mnie - gdyż pokazuje ciągłość dziedzictwa Dolnego Śląska, mimo tak bolesnej i długiej w nim
przerwy. Nie jest to bezpośrednia
kontynuacja, raczej odkrywanie, poznawanie i, z czasem, utożsamianie się z nim
- z dziedzictwem minionych wieków wzbogaconym o nowe, polskie
elementy. To proste: poznajesz, oswajasz, zaczynasz kochać... nauka tolerancji - czyli przesłanie książek Małgosi. Chciałby się powiedzieć "w końcu jesteśmy u siebie".
"Śląskie
przypadki" nie jest powieścią, choć z kilku opowiadań można by
zrobić powieść. To zbiór reportaży z elementami przewodnika po Dolnym Śląsku, zapiski z podróży wzbogacone o wątek
emocjonalny, czasem osobisty. Każde opowiadanie jest inne, ale w większości przeszłość znajduje swoje odniesienia we współczesności. Najlepszym przykładem jest „Skarb ze Środy Śląskiej” - sensacyjna historia sięgająca Francji początków XIV w., mająca swą kontynuację w Polsce w latach 80. XX w.
Co do pozostałych opowiadań mam pewien problem, bo tematyczny rozrzut jest spory. Usiłuję znaleźć wspólny klucz, który pozwoliłby mi jednym zdaniem określić ten podskórny temat książki, bo tytułowe "przypadki" to wydaje mi się ciut mało. Choć faktycznie o przypadki chodzi. Ale jak np. platoniczną "epistolograficzną" historię miłosną, albo dość pikantną historię na basenie spiąć z historią staruszki po latach odwiedzającej rodzinne strony?.
Właśnie...Jest kilka opowiadań pisanych z perspektywy niemieckich
mieszkańców Śląska odwiedzających rodzinne strony, którym przytrafiają się zdarzenia wymuszające rewizję postrzegania własnego świata i własnego życia w oparciu o odnalezione tutaj przesłanki. Bardzo to smutne historie. Inne to wizyty potomków ludzi, którzy przez wieki budowali dobrobyt Śląska (np.Tiele-Winckler), a przybywają jako anonimowi turyści. Wizyta jest pretekstem do opowiedzenia historii, a tematem właściwie są ich uczucia związane z wizytą w kraju przodków. I nie ma w tych uczuciach złości, wrogości, chęci rewanżu i potrzeby odbierania nam tych "ziem rdzennie polskich"- co nadal dźwięczy w polskiej polityce. Ci ludzie rozumieją trybiki polityki i historii.
Podsumowując.. czyta się łatwo, ale jest to książka do przemyśleń.
Podsumowując.. czyta się łatwo, ale jest to książka do przemyśleń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz