Spędziłam zbyt dużo czasu poza domem. A pędziłam do Jelonki głównie dlatego, by zdążyć na wernisaż malarstwa Teresy Kępowicz. Wprawdzie jej obrazy najlepiej oglądać w ciszy i samotności, ale konieczny był wernisaż. Teresa uważa, że nie lubię jej malarstwa, a ja czuję potrzebę ekspiacji.
Kiedyś, dawno, dawno temu, gdy zaczynałam pracę w Szklarskiej eksponowana tam była wystawa prac Teresy, Urszuli Broll i Pawła Trybalskego. Zmroziły mnie jej obrazy: monumentalne głazy zawieszone w przestrzeni, źródła intensywnej energii wybijające z wysuszonej ziemi pionowo w niebo, fotograficzny chłód i formalna perfekcja, a u mnie smutek i dreszczyk na plecach. Napisałam wtedy posta na ten temat. I, że nie lubię, choc doceniam wielką wartość artystyczną.
Potem poznałam Teresę i kolejne dzieła. Jakże inna aura! Teresa bardzo silnie jest zakorzeniona (do jej życia i sztuki najlepiej pasuje to słowo) w karkonoskim pejzażu. Nie do końca go maluje, raczej używa do przekazywania dość metafizycznych treści. Bardzo wielu treści, na dodatek różnie czytanych przez różnych odbiorców. Jedno widać wyraźnie w jej sztuce - jej stan ducha. Teraz obrazy Teresy są bardzo pogodne,, delikatne, subtelne, bardzo nostalgiczne. Jesienne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz