środa, 9 października 2019

W międzyczasie

    W międzyczasie byłam na wielkiej fecie w Norweskiej Dolinie (zespół apartamentowców w Szklarskiej o architekturze stylizowanej na norweską), tj. na inauguracji działalności Fundacji Braci. Właścicielami Norweskiej i założycielami fundacji są bracia Rogoża - bardzo sympatyczni panowie, którzy mają idee fixe - odbudować Halę Legend Hermana Hendricha, która niegdyś stała niedaleko. Tu powinnam rozwinąć skrzydła i całą bajkę o Hali Legend opowiedzieć, ale nie mam czasu, poszukajcie w google, dr Wiater o niej dużo pisze i publikuje, choćby na stronie  http://www.muzeumdomhauptmannow.pl/  Zresztą jeszcze w tym roku  zrobimy wystawę poświęconą Hendrichowi, to się rozpiszę:)))

    Uroczystość była super, czyli wielka gala, elegancko i nobliwie, z serii tych, za którymi nie przepadam: wszyscy spanikowani chcą wypaść jak najlepiej więc jest sztywno, w kawowych przerwach człowiek dwoi się i troi, żeby zrozumieć co mówi stojący obok interlokutor, zagłuszany przez gwar innych. Nie lubię i już.
    Ale było nieźle. Prowadziłam tam panel z artystami, którzy wystrój dla Norweskiej robili. Oprócz naszych (Studio Borowski - ja ich znam, bo to szklarskie sławy, a w szkle drzewiej pracowałam, Maciek Wokan - rzeźba, Rysiek Zając - płaskorzeźba) byli młodzi z daleka czyli Wrocławia. I co odkryłam ? Że można wyżyć ze sztuki. Wszyscy ci ludzie, również wymienieni nasi, z niej żyją, ba artystyczne przedsiębiorstwa prowadzą. Oczywiście zwykle nie jest to sztuka dla sztuki czy sztuka zaangażowana, często - po prostu artystyczne rzemiosło. Ale w formie majstersztyku.  Ładne - o ile określenie to może być atrybutem sztuki. Ale w końcu czy sztuka nie powinna nam życia upiększać ? No więc przedstawiam ich. Znaczy tylko tych, których nie mam na co dzień w Szklarskiej czy okolicy. No więc....
      Marcin Stachowiak i Karolina Ludwiczak, którzy współpracują w „ATELIER DESING Marcin Stachowiak” we Wrocławiu. Oboje są absolwentami Wydziału Szkła na wrocławskiej ASP. Fotka po lewej. W Norweskiej Dolinie w Willi Rodven wykonali elementy holu wejściowego oraz zabudowę ścian strefy basenu - w dnie basenu „leży” 9 - metrowy smok
   Marcin jest ceramikiem i szklarzem, robi też piece ceramiczne i szklarskie. Łączy fusing i slumping z własną techniką barwienia szkła. Karolina robi wielkoformatowe obiekty z kolorowego szkła, zgrzewane, szlifowane, piaskowane i polerowane oraz małe formy rzeźbiarskie, po których widzę, ze jej nauczycielem była Małgorzata Dajewska (chyba). Oprócz rzeczy dizajnerskich zajmują się też sferą stricte artystyczną. Wykonali np. Instalację pt. Przenikanie (2015), z którą chyba wzięli udział w międzynarodowym tournée wystawy „Bunt – Ekspresjonizm – Transgraniczna awangarda” .
       Druga ekipa to rzemieślnicy, którzy nie mówią o sobie "artyści", aczkolwiek to artyści. Rextorn Metalwork - Tomasz Grabarczyk i spółka. Fotka po prawej. Firma specjalizuje się w ręcznym wykonywaniu ornamentów architektonicznych z miedzi, mosiądzu i cynku. Pracują technikami dawnych mistrzów, opanowali najtrudniejszą - repusowanie. Na co dzień robią ozdoby dachowe: rzygacze, szpice i ornamenty architektoniczne do obiektów zabytkowych, a nawet kopuły na zabytkowe wieże. W 2019 wykonali np.złoconą kopułę na świątynię hinduską, która powstaje w Brzegach pod Krakowem. We Wrocławiu prowadzą też szkolenia i warsztaty.
Ale w pracowni powstają też hełmy rodem ze świata fantasy, smoki wielkości konia i inne zamówienia prywatne, czasem dosyć spektakularne. Np. replika smoczego jaja z „Gry o tron” wraz filmem ilustrującym proces produkcji i muzyką, wilkor z herbu Starków i dłoń Lanistera. 
Zostawiam bez puenty.
 

piątek, 4 października 2019

meeting euroArtu

W poniedziałek i wtorek wracałam z Kazimierza, gdzie odbył się rzeczony meeting szumnie nazywany konferencją. Wracałam dwa dni z powodu alternatora, szlag go trafił.  Należy się mała dygresja. EuroArt to Europejska Federacja Koloni Artystycznych zrzeszająca miejscowości, które w historii funkcjonowały jako artystyczne kolonie. Po prostu raz na jakiś czas, w sprzyjających okolicznościach historyczno-społecznych rodzi się potrzeba emigracji artystycznych dusz na rubieże cywilizowanego świata. Więcej pisałam o tym tu: https://spojrzenie-z-prowincji.blogspot.com/2013/05/vogeler-to-na-marginesie-czemu-niemcy.html - ogólnie, a w okolicy tego posta - o kilku najbardziej ekstremalnych koloniach.   
      
Część z tych kolonii funkcjonuje nadal współcześnie, inna część upamiętnia dziedzictwo.  U nas, w Karkonoszach i Izerach kolonia żyje i nadal jest dość aktywna, choć już może nie tak bardzo jak dawniej. Niemniej jest zupełnie niedostrzegalna wśród ludzi nie interesujących się kulturą, czyli nie działa  Co może być naszą winą (kiepska promocja), artystów winą (mało ekspansywni) lub winą okoliczności (notoryczny brak kasy na kulturę, zerowe zainteresowanie władz). A może lepiej tego nie nazywać kolonią ? Może tylko ja się do tematu przypięłam? Ale na to może być w końcu kasa unijna , a mnie się marzy by zrobić badania socjologiczne na ten temat...
      Po raz pierwszy pojechaliśmy na potkanie euroArtu (są co roku), gdyż w Polsce się odbywało, a na wyjazdy zagraniczne dla idei nas prywatnie nie stać. Czemu o tym piszę ? Gdyż tak genialny temat kulturalny nikogo tutaj tak naprawdę nie interesuje, oprócz kilku fanatyków (takich jak ja:)))) Również żadnych instytucji kulturalnych.Wrażenia? Było na bogato (hotele, dinnery - full wypas, że tak mało kulturalnie powiem:))). Niemniej nasuwa mi się myśl, że zarząd euroArtu to takie trochę grono wzajemnej adoracji, dość mało skuteczne. No bo skoro federacja powstała w 2004 roku, a do tej pory nie podjęła wspólnych badań naukowych nad fenomenem tego zjawiska, to o czym my mówimy ?