sobota, 23 maja 2009
malarstwo i komercja
czwartek, 21 maja 2009
trochę karkonoskiego oddechu - dla Was
środa, 20 maja 2009
garstka informacji od Grzegorz Ż Szwagra, chyba nieszczęśnie zauroczonego Głuchą
Cytuję:
sobota, 16 maja 2009
plenery, plenery, plenery
Studenci – strasznie mi się podobają. Mam wrażenie, że ich się nie ima wyścig szczurów czyli współczesny trend wszystkich pozostałych kierunków, wydziałów, uczelni. Wyluzowani, rozrywkowi, grupa. Indywidualiści ale współpracujący – to rzadkość u współczesnej młodzieży, skupionej na sobie i swoich sukcesach. Może dlatego, że sztuka, jej tworzenie to też forma rozrywki (oczywiście nie dla tych, którzy przeżywają twórcze męki i rozdarcia). Wczoraj rzeźbiarze bawili się instalacją. Zaangażowało się pięć osób, ciężka i ponoć (bo nie widziałam, konkurs dla dzieci miałam) zabawowa działalność to była. W efekcie powstało cos, co miejscowi skwitowali „papier toaletowy na drzewie”. No bo niestety taki jest odbiór sztuki. Nadal liczy się koń czy jeleń na rykowisku albo pejzaż odtworzony fotograficznie – taki artysta ma talent. Inne „sam bym lepiej namalował”. Nasz burmistrz na każdym wernisażu ma skonsternowaną minę, mówiąc, że spodziewał się czegoś innego. Tak – obrazka w ramce, zamkniętej całości. Różna jest jakość studenckich prac. Ja je lubię, choć przyznam, że nic mnie nie rzuciło na kolana. Zauważyłam, że uczniowie malują „pod mistrzów”, rzadko trafia się indywidualność. Pewnie dlatego wolę malarstwo nieprofesjonalistów, które bardziej z głębi duszy niż z techniki wypływa.
Od wczoraj mamy już szkło artystyczne, dzisiaj studenci przywieźli część obrazów. Są lepsze niż poprzedniego roku. Ale publiczność się czepi, że nieskończone, szkicowe, bez ram. Kilka lat temu mieliśmy wystawę malarstwa artystów z Kazimierza nad Wisłą, wszystko zapięte na ostatni guzik. Publiczność zachwycona, choć niektórzy twierdzili, że to wystawa ram. Ale takie dekoracyjne rzeczy się sprzedają, do wystroju domów. Bo w sumie po co innego jest sztuka. No chyba, że sam akt tworzenia, ale on dotyczy jedynie tworzącego, ewentualnie towarzyszącej mu publiczności, jeśli twórca jest wystarczająco charyzmatyczny.
Pewnie jeszcze coś napiszę. W poniedziałek mamy otwarcie a jesteśmy w proszku.
Ps. Inne wystawy czasowe zostały odwołane, do jesieni br., - nie ma do nas dojazdu. A o dziwo frekwencja jeszcze jest.
piątek, 15 maja 2009
szefowskie dojrzewanie
czwartek, 14 maja 2009
oficjalne i nieoficjalne
Tyle wieści oficjalnych. Zawiesiliśmy wszystkie wystawy czasowe w sezonie z powodu baaaardzo znacznych utrudnień w dojeździe - robią kanalizację i nawierzchnię ulicy jednocześnie, ze wszytskich możliwych stron. Pewnie i dlatego teraz ten plener jakby nas trochę omija - tzn. to co najfajniejsze czyli obecność artystycznych studentow. Barwni, dowcipni, pomysłowi i bardzo artystyczni w stroju i zachowaniu. Zawsze malowali i rzeźbili w naszej okolicy (te dwa zdjęcia są z zeszłorocznego, jesiennego pleneru), teraz rozleźli się po mieście i można ich spotkac tu i ówdzie. Tej wystawy też miało u nas nie być ale studenci wolą w muzeum bo to ponoć nobilitacja. Tak więc zapraszam tych najbardziej wytrwałych i fanatyków terenowej jazdy (wskazane jeepy i patrole), może być ciekawie.
piątek, 8 maja 2009
Tekst krytyczny na temat urzędów i ludzkiej oraz instytucjonalnej zależności od urzędniczych widzimisię. Jestem wkurzona więc nieskładnie.
Na marginesie.. Teoretycznie jest tak, że o wyborze wniosków decyduje komisja, oceniająca efekty wniosku, jego logikę oraz wartość merytoryczną a także zasadność takiego albo innego działania, jego społeczną przydatność, atrakcyjność. Nauczyliśmy się jednak, że ta ocena w największej mierze zależy od znajomego posiadanego w instytucji finansującej.
Ale do rzeczy. By zorganizować jakąkolwiek imprezę trzeba spełnić wiele warunków, przede wszystkim zgrać terminy zawierania umów dotyczących wszelkich możliwych dofinansowań, rozliczeń, mieć wkład własny (spory problem jeśli nie może być to wkład rzeczowy), partnera, czasem też wkład własny partnera i żyć w napięciu i stresie czy wszystko da radę dopiąć na ostatni guzik. Czasem się uda. Ale czasem nie. Czasem zawala drobiazg, gdy np. potrzebny jest patronat najwyższego urzędnika urzędu, zwłaszcza gdy ma to podnieść prestiż imprezy. Bo czemuś patronat urzędniczy podnosi prestiż. (Telewizja przyjedzie).
Tym razem tu się potknęłam. Trzy lata z rzędu dla naszej imprezy – organizowanej od 2001 roku, o zasięgu wojewódzkim z udziałem zagranicznym , integracyjnej, związanej z niepełnosprawnymi – otrzymywaliśmy patronat na podstawie pisma. Załatwianie tego trochę trwało, bo pismo skierowane do głównego urzędnika nie ląduje na jego biurku, lecz jego sekretariat przekazuje do departamentu. Czort wie, do którego, w naszym wypadku w grę wchodzą trzy. Nauczona wieloletnim doświadczeniem właśnie prześledziłam losy naszego pisma wystosowanego w poprzednim miesiącu. Obdzwoniłam wszystkie trzy departamenty, zaczynając oczywiście od sekretariatu najważniejszego urzędnika. Jestem na etapie: pismo wyszło z owego sekretariatu dwa dni temu, do właściwego departamentu jeszcze nie doszło – w obrębie jednego urzędu. Wiem, takich pism są setki ale też setki urzędników są w urzędzie. Wysyłając pismo zadzwoniłam do osoby „od patronatów” – tak, na 90 % dostaniecie patronat. Dzisiaj dowiedziałam się, że dwa dni temu w urzędzie (albo tylko w konkretnym departamencie, do którego pismo dojdzie - informująca mnie pani nie wie na jakim poziomie decyzyjnym zapadło) wprowadzono procedury, wg których o patronat ubiegać należy się z dwumiesięcznym wyprzedzeniem i spełniać warunki wymagane ankietą. Wyśle mi tą ankietę, bo chyba jeszcze nie ma jej na stronach internetowych urzędu. (Ankiety nie ma faktycznie, pani, z którą rozmawiałam jest odpowiedzialna za informacje na stronie). Ale już wie, że nie spełniłam warunku podstawowego – wysłałam pismo w nieodpowiednim terminie – miesiąc wcześniej, więc nie będzie rozpatrywane. Oczywiście rozpoczęłam negocjacje, że przecież procedura owa nie jest jeszcze znana zainteresowanemu społeczeństwu, więc nie powinna obowiązywać, że może te prośby o patronat, które wpłynęły przed pojawieniem się procedury można by wyjątkowo rozpatrzeć… itd., itp. Moja informatorka była dość kategoryczna i nieskłonna do negocjacji.
Jest problem ? Jest . Już rozpoczęliśmy działania, bo impreza za dwa tygodnie - wydrukowaliśmy gadżety, plakaty i zaproszenia z informacją o patronacie (na podstawie doświadczeń z minionych lat oraz informacji pani od patronatów). Wprawdzie robimy to wszystko na tzw. gębę, gdyż płacić będziemy dopiero ( tu chwała wielka i podziękowanie dla drukarni oraz wszelkich innych instytucji skłonnych czekać na płatność za wykonaną pracę), gdy kolejny - najważniejszy urzędnik instytucji, która zatwierdziła wniosek i skierowała do finansowania, podpisze umowę. Na razie nie podpisał bo…. nie dostał absolutorium.
I tak to jest z tą wspaniałą organizacją w naszym kraju. Warunki działania (życia zresztą też) dyktuje urzędnik, żeby to jeszcze najważniejszy… Pozostanie mi zwrócić się o pomoc czyli interwencję do zaprzyjaźnionych osób w urzędzie czyli znowu ZAŁATWIĆ…. Cos co powinno działać normalnym trybem i wg normalnych, wszystkim znanych procedur. A mogło być tak pięknie.
czwartek, 7 maja 2009
Zmęczenie bieganiem - pean na moją cześć ? Czy ja wiem ? Raczej samokrytyka.
środa, 6 maja 2009
marudzenie
Przez ostatnie lata mam uczucie, że nie do końca żyję tak jakbym chciała. Najprzyjemniejszy dla mnie okres to czas budowy domu i wychowywania dzieci i zagospodarowywania ogrodu. Wtedy wszystko miało sens i swoją kolejność. Teraz to trochę wegetacja: praca, dom znajomi, jakieś imprezy, wszystko w czterech ścianach, wypad na rower urasta do rozmiarów wyprawy; roweru używam w ściśle określonym celu – dla kondycji. Owszem kocham wiatr we włosach, gdy zjeżdżam z połowy Kapeli, na którą z takim trudem wdrapywałam się kilka godzin, jadąc autem zauważam przepiękną panoramę Karkonoszy nad Kotliną Jeleniogórską, nie przeszkadza mi błoto i deszcz na jeziornych wakacjach. Ale radość, że żyję i piękno przyrody czuję dopiero na łódce, gdy widzę ciepłe mgły unoszące się nad jeziorem o wschodzie słońca, albo gdy idę lasem wśród czerwcowych żarnowców.
Tak, ciągnie mnie do natury. Nie czuję potrzeby jechać na Karaiby ani do Tunezji, wolałabym na nowo budować swój dom na wsi, mały i drewniany, żyć w zgodzie z porami roku, tygodniami nie wyjeżdżać z domu bo drogę zasypał śnieg. Tego bym chciała.
Niedawno byłam w pięknym miejscu. W okolicy Jeleniej Góry sporo jest miejsc, gdzie mieszkają ludzie, którym znudziło się bieganie w pośpiechu po mieście i uganianie za coraz większymi zyskami. Mieszkają w swoich małych domkach, organizują sobie życie w tylko sobie znany sposób i żyją swoim rytmem zgodnym z rytmem natury. Mają czas na pogawędki przy herbacie z sąsiadami, leniwe siedzenie w ogrodzie. Nie pędzą, delektują się życiem. Jest czas ciężkiej pracy i jej czas odpoczynku.
Byłam u ludzi, którzy 20 lat temu przenieśli się do tak maleńkiej wioski, że nie ma jej na nawet szczegółowej mapie okolicy. Kupili ruinę domu i odbudowali, teraz zagospodarowują okolicę; zbudowali drugi dom - dla zaprzyjaźnionych letników, zajęli się hodowlą orkiszu i innych zdrowych roślin. To jak opowiadają o swojej pracy i życiu, jak dumni są z każdego posadzonego drzewka, z każdego obiektu wymurowanego z lokalnego kamienia … widać w tym wszystkim sens. Chciałabym tak.
Jurek Kurowski. Przesieka
Jurek… pierwszy raz widziałam go na wystawie wspólnej z Maćkiem Lercherem. Na wernisażu Jurek mówił niewiele, gadał Maciek (bo lubi). Potem obu widziałam u mnie, gdy rozesłałam wici, że chcę stowarzyszenie. Okazało się, że oni obaj też. I tak to się zaczęło. Potem dowiedziałam się, że Jurek skończył krakowską ASP, z dyplomem u Nowosielskiego (!!!). To brzmi.
Jurek jest dla mnie bardzo nietypowym artystą. Jest taki trochę jak ja: 42 sroki za ogon naraz trzyma. Ojcu, architektowi pomaga w projektowaniu, pracuje w szkole plastycznej, prowadzi pracownię, projektuje strony internetowe, druki, książki, maluje, fotografuje, uprawia grafikę komputerową i buduje dom – rodzinne gniazdo w Przesiece. Ja wiem tylko o tym, co robi jeszcze - czort znajet. Człowiek - orkiestra. Złapać go to wyższa szkoła jazdy, zbyt szybko się przemieszcza. I tak się dziwię, że jest w stanie skupić się na temacie rozmowy, czasem mam wrażenie, że myśli o kilku rzeczach naraz.
Jakim jest artystą ? Cholera, nie wiem. Widziałam jedynie jakieś trzy jego obrazy, z których „Trzęsawisko” podoba mi się najbardziej. Chyba nie ma czasu na malarstwo w tym ciągłym biegu i działaniu.
W Przesiece, w najpiękniejszym miejscu buduje wielki dom z widokiem na cale pasmo Karkonoszy. Jak go skończy może zacznie malować.
W życiu i pracy towarzyszy mu Joasia Krenz - Kurowska, która ostatnimi czasu zajęła się fotografią i nieźle jej to wychodzi. Od 2003 roku wspólnie tworzą publikacje internetowe jako spółka autorska J&J Kurowscy